sobota, 4 lutego 2017

Pogoda dla samobójców

Kto wymyślił, by zatrudnić do telewizyjnej prognozy pogody Kreta? Nie dość, że taki ślepy jest w dzień, to jeszcze wietrznie zadowolony z przechodzących frontów atmosferycznych. Przy tym wszystkim przesłodzony, jakby z nieba spadał ekstrakt z buraków cukrowych, a przypominam, że kampania cukrowa skończyła wraz z rokiem kalendarzowym. Krecia robota, mówię wam.
Dziś po mszy wróciliśmy z AK-owcem na naszą rytualną kawę. Mój druh usiadł nad filiżanką, mnie natomiast nosiło. Chciałam działać.

– Władek, rozwieś sznur na podwórku. Przy silnym wietrze szybko wysuszymy pranie.
– Nie boisz się srających gołębi?
– Nie wymyślaj przeszkód! Ptaki nie są głupie, nikt przy takim wietrze nie chce wyściubiać nosa na dwór. Gołębie robią dziś pod siebie.
– A mnie na dwór wyganiasz!
– Znowu się lenisz i to w dzień Pański!
– Nieprawda, boję się tylko tego sznura w mojej ręce.
– Znowu uwiążesz lasso, na które będziesz łapać dzierlatki? Nie obawiaj się, przy takiej pogodzie żadna gołąbeczka nie wyjdzie na dwór prowokować Anonimowego Kobieciarza.
– To nie to. Od kilku dni jest pogoda dla samobójców. Nie mogę ryzykować, biorąc śmiertelne narzędzie do ręki.

Spojrzałam na wychudzonego AK-owca, na jego podkrążone oczy, błędny wzrok i ciuchy, które nosił od kilku dni, bo inne czekały na przepierkę. Ważyłam w duchu jego racje, po czym szybko podjęłam decyzję.
– Masz rację, Władku, twoje życie cenniejsze jest od prania.
– Cieszę się, że zrozumiałaś powagę sytuacji – mój towarzysz uśmiechnął się z ulgą.
– Zrozumiałam – przytaknęłam. – Nawet więcej, bo nie tylko sznur jest zagrożeniem. Niebezpieczeństwo sprawiają noże, cążki do paznokci, wysokość ostatniego piętra, na którym mieszkam, zabójcy za kółkiem...
– Tak – Władek spojrzał na mnie czujnie.

Nie zdążył jednak zareagować. Zarzuciłam błyskawicznie pętlę na jego tułów, szybko okręciłam sznur wokół jego ciała, unieruchamiając go na amen. Na koniec wetknęłam knebel w usta niedoszłego nieszczęśnika, bo marudzący samobójca to największa kara za grzechy.

Kiedy już usiadłam, patrząc na związanego Władka lat ho ho ho i namyślając się jak ja poradzę sobie z jego potrzebami fizjologicznymi, to zaczęłam w duchu protestować przeciw kreciej robocie pogodynek i ich męskich odpowiedników. Czy oni nie wiedzą, jaki to kłopot trzymać AK-owca do pierwszych promieni słonecznych?
A przecież robię to po to, by było nas więcej. Nas Polaków. Więcej Polaków to większa siła w Narodzie, to Duch, który przepędza chmury agresorów, to Energia i pompowanie teizmu w obywatela. To patriotyzm i tradycja.
Tymczasem Władek po gwałtownej antypatriotycznej szamotaninie uspokoił się. Powoli docierała do niego racja stanu.

piątek, 3 lutego 2017

Mój poranny świstak

Nie uprzedzałam wczoraj nikogo, ale poranek 5 lutego traktuję jako osobisty Dzień Świstaka. Mój przebudzona soma zawsze wskazuje na to, co czeka nas w najbliższych miesiącach. W zeszłym roku był to huk z trzewi i smród o świcie, który wskazywał na katastrofę i jej polityczne reperkusje, choć nie interpretowałam tego, szybko wietrząc pokój. Dziś było inaczej. I o tym opowiedziałam Władkowi lat ho ho ho.

Władkowi mogę wszystko opowiedzieć, bo w powstańczych kanałach w niejednym się taplał i życie zna od podszewki każdej części ludzkiej garderoby. Piszę „ludzkiej”, bo podczas mrozów pieski też się przyodziewa, choć nie wiem, czy ich ubrania mają podszewkę...

– Swędzi mnie – zwierzyłam się.
– Idź się podmyj – odpowiedział AK-owiec.
– Nie, to nie tam. Swędzi mnie na kończynach, szyi, twarzy i dekolcie, czyli na wszystkich odsłoniętych częściach ciała.• – To ty nie śpisz nago? – zdziwił się Anonimowy Kobieciarz lat 95.
– Odkąd zrezygnowałam z nocnego towarzystwa mężczyzn muszę tulić się do koszuli nocnej.
– Nie ma jak brutalny uścisk męskiej dłoni na babskim cycu!
– Stary jesteś i głupi, Władku. Bawełniana tkanina muska mnie czule, bezpiecznie odprowadzając w ramiona Morfeusza. Czuję się bezpieczna.
– Pierdoły. Lepiej powiedz, co przewidujesz.
– Będzie plaga meszek. I to już wkrótce, bo od połowy kwietnia! Kąsać będą okrutnie i bez litości. Zaatakują nozdrza krów i bycze karki. Ciąć będą zakonnice pod habitami i bojówki kibiców na meczach piłkarskich. Rozdrapią skórę stoikom, rozwodnikom i urzędniczkom skarbowym. Na ulicach dźwięki klaksonów zagłuszać będą plaśnięcia otwartą dłonią. I nie będą to oklaski, lecz próby zamachu na uporczywego owada. Dłoń przechodnia, motorniczego i kierowcy padać będzie na osobiste czoło, policzek i udo panienki w mini spódniczce. Być może już na rocznicę katastrofy smoleńskiej ludzie będą rozdrapywać rany. A już na pewno będzie tak na 1 maja, w dzień beatyfikacji Jana Pawła II. Nikt nie utrzyma rąk złożonych do modlitwy.
– Cholerka, Adela. Szkoda, że nie spałaś w śpiworze!

Niestety, nikt nie wierzy w mojego świstaka. Mojego polskiego boberka. Jest mi przykro i nie mam sił protestować. Gdyby ludzie uwierzyli nie byłoby wtedy obciachu w święta państwowe.
A tak...

środa, 1 lutego 2017

Wąskie gesty

Nie wiem, co gorsze, marzyć czy być obiektem marzeń. Dopuszczam delikatną wersję tej alternatywy, gdy wielu mężczyzn z Wildy wzdychało do mnie smętnie, ilekroć przechodziłam mimo nich. To nawet podbudowywało kobiece ego, ale gdy już znajdzie się cichy śmiałek, który marzy i puści plotkę w ten sposób, by dotarła do twych uszu, to wtedy przestaje być miło. Bo być marzeniem to trudna robota. Nagle czujesz się obserwowana, tracisz na swobodzie w zachowaniu, gubisz luz i w końcu sama zaczynasz marzyć, by to już się skończyło. Dlatego bardzo ważne są odpowiednie gesty, które powstrzymają absztyfikantów przed zawieszaniem marzeń na wieszaku w twoim przedpokoju.

Problem naświetliłam koleżankom stojącym w ogonku do sklepu, do którego niedługo miał dojechać dostawczak ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku.
– Czy uważasz, Adela, że chłopu trzeba dużo pokazywać? – zainteresowała się Malwina lat 92.
– Tak. Samce nie słyszą, więc z założenia nie słuchają – odpowiedziałam. – Nos mają najczęściej zapchany ostrym zapachem kosmetyku, którym się oblali, by ukryć brud poprzedniego dnia, nigdy nie dotykają sensu, często myląc go ze swoim siusiakiem, więc pozostają im tylko oczy. Właśnie na nie musimy podziałać.
– Przypominam sobie jak zdobyłam Genka – rozmarzyła się Stefa lat 69. – Miałam pończochy ze szwem, który ciągle mi się okręcał wokół nogi. A Genek... No gały mu niemal nie wyskoczyły, cha cha cha.
– Wykonałaś antygest – wyjaśniłam. – Antygest działa na ich pierwotność, a my chcemy się odwołać nie do instynktu, lecz ich wybujałej samooceny. Przesadzonej ocenie dajemy kopa i potem mamy spokój. Malwina, przecież chyba masz już dość podszczypywań.
– No nie wiem, mam dopiero 92 lata.
– Jakie gesty proponujesz? – spytała rzeczowo Kunia lat 90.
– Przede wszystkim wąski gest. Niewąskie gesty stosują samce chcące zaimponować we wstępnej fazie znajomości ich przyszłej ofierze.
– Ale jaki gest jest wąski? – zainteresowała się Emilia lat 59.
– Właśnie! I o tym musimy porozmawiać.

Niestety, dziewczyny wykazały się małą inwencją. Propozycje ściskania do siebie piersi, spinania pośladków czy patrzenia zezem, by linie spojrzeń zbiegały się w jeden tunel były bardziej sposobami na antygest. Dlatego w końcu wyciągnęłam zza pazuchy lunetę. Przytknęłam ją do oka i podeszłam do pierwszego przechodnia, Ziutka lat 74.

Widziałyście esencję samca? Nie? Wystarczy wykonać gest z narzędziem optycznym i spojrzeć na okaz przez tak zwane długie oko. Każda kreatura będzie wić się pod takim czy innym mikroskopem. I wtedy przeciw robalowi możemy już zaprotestować stanowczo.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Marznący deszcz

– Upał, na pewno będzie upał – upierała się Lwinka lat 92.
– Jasny gwint – wkurzyła się Kunia lat 90 – ale chyba jeszcze nie w lutym.
– Oglądałam finał Australian Open – pochwaliłam się. – Tenisiści biegali w krótkich spodenkach.
– A nie mówiłam?
– Ja natomiast widziałam Mistrzostwa Europy w Dusznikach. – skontrowała Kunia. – Żaden z biathlonistów nie był w szortach.
– Sama sobie odpowiedziałaś. Oni nie byli tenisistami.
– Będzie upał – powtórzyła Lwinka. – Czuję to w swoich 92-letnich kościach.

A dość czcza dyskusja toczyła się w ogonku przed sklepem na dole, gdzie oczekiwałyśmy na przyjazd dostawczaka z piekarni. Gorąca
wymiana zdań dobrze nas usposabiała do zakupu świeżego pieczywa z nocnego wypieku.

– Zamiast skwaru mamy marznący deszcz – stwierdziła Pela lat 83.
– Czuję gorąc – oznajmiła Lwinka, po czym niespodziewanie wywinęła orła na śliskim chodniku.
– Kości zostały rzucone – prychnęła Kunia.
Pomogłyśmy Lwince jakoś pozbierać się, na pozbieranie jej myśli musiałyśmy jednak chwilę poczekać.
– Czy oprócz twoich gnatów coś jeszcze cię przekonuje do prognozowania upału?
– Sąd.
– Na sądzie ostatecznym będzie dużo przypiekania – straszyła zausznica proboszcza Gertruda lat 77.
– Lwinak, dlaczego tak sądzisz?
– Zamach rządu i parlamentu na polskie sądownictwo rozgrzeje wiele umysłów. Będzie upał.
– A jak to się skończy?
– Marznącym deszczem.
– Czyli ktoś wywinie orła?
– Nieuchronnie – skwitowała Lwinka.

A ja pomyślałam, że jej kości dobrze prognozują. Popadłyśmy w zadumę, wypatrując dostawczaka z piekarni.

niedziela, 29 stycznia 2017

Kiedy spierasz się samą ze sobą

Są takie chwile w życiu, gdy dostrzegasz, że masz dwie ręce czy nogi, a każda kończyna ciągnie w swoją stronę. I choć byś chciała pogodzić jedną z drugą, to twój arbitralny wybór zawsze którąś ze stron skrzywdzi. Jedną rękę honorujesz, pozwalając jej głaskać twoją wytapirowaną czuprynkę, chwilę potem drugą dłoń używasz do podcierania pupy, czym poniżasz ją okrutnie. I przyrzekasz sobie, że już jutro wprowadzisz rotację, to działasz jednak tak automatycznie, że z postanowienia wychodzą nici. I lewej pozostaje rola obsługującej pupcię, a prawa lgnie do pisi. Albo na odwrót.

Nogi są mniej nieprzyjazne sobie, w każdym razie nie są tak pokopane jak dłonie. Najwyraźniej to widać, kiedy bierzesz się za obcinanie paznokci. Zwykle silniejsza prawa ręka, pewna swoje przewagi, jest łagodniejsza. Rach ciach i gładko oraz równo obcina paznokcie z lewej strony. Ale potem przychodzi czas na lewą. Jak ona obcina! Najpierw wzrokiem, a potem bierze nożyczki, celowo niezgrabnie pakuje paluchy w oczka nożyc i i traktuje paznokcie z prawej na szagę. Bezlitośnie i nadal ostro.
Próbuję w takich momentach reagować, godzić zwaśnione strony, ale to walka z wiatrakami. Nogi podkładają sobie nogi, ręka ręce nie idzie na rękę, a jedno płuco filtruje dostęp do informacji drugiemu. Ciężko to powstrzymać. Nawet pośladki biorą udział w tych zatargach, gdy jeden półdupek wystawia się na kopniaki, a drugi na głaski.

Ale najgorzej jest z myślami. Bo ja mam myśli zarówno w lewej półkuli jak i drugiej. I jak półkule mózgowe wezmą się za bary, to wszystko idzie w pięty. Znaczy piętę lewą albo prawą – wszystko zależy która półkula zwycięży. Oczywiście mózgowa, nie pośladkowa.

Usiadłam dziś przed lustrem do rozmowy ze samą sobą. Miałam najpierw przymknięte oczy, ale postanowiłam się przełamać. Dzielnie spojrzałam sobie w oczy. Tfu, to nieprawda – nie w oczy. Najpierw zerknęłam w jedno oko, a potem w drugie. Nie ujawnię w które najpierw, bo od razu wytkniecie mi, że jedno preferuję i w związku z tym mam lewą duszę bądź prawą. Przecież wiadomo, że oko jest odzwierciedleniem jednej duszy, a drugie drugiej. Nie mogę nobilitować jednej duszy, bo od razu rozlegną się krzyki jednookich lewaków bądź jednookich prawicowców, którzy słyszą zwykle na jedno ucho. Znaczy docierają do nich tylko takie informacje, jakie mają dotrzeć. A przecież od filtrowania są przede wszystkim nerki. Nie uszy. Choć może włosy w uszach coś tam zatrzymują? Ale to już temat na inną rozprawę filozoficzną…