sobota, 24 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Rozklekotanie".

– Jestem rozklekotana – wyznałam Salvatore.

Salva obdarzył mnie współczującym spojrzeniem, które skrywało także chęć ofiarnego niesienia pomocy.
– Musztardoza – skwitował barman.
– A co to jest? – zdziwiłam się.
– Źle jest cioci?
– Jestem rozklekotana – powtórzyłam.
– To musi być musztardoza – zdiagnozował ponownie Salva.
– Bociany sejmikują, chcą już wracać do Afryki. Ich klekot wraz z pierwszymi oznakami jesieni wdziera mi się pod czaszkę – szepnęłam, wycierając łzę, która zaczęła mi kręcić się w narożniku oka.

Salva chwycił mnie za przegub dłoni i zbadał ciśnienie. Po chwili uwolnił moją rękę i pobiegł do środka lokalu, by wkrótce powrócić z butelką w ręku.
Garcilaso – rzekł dumnie.
– Lasso? – oburzyłam się. – Chcesz mnie związać?
– Garcilaso. Toro Tinto. Można się z tym winem związać na dłużej. Jest ze szczepu Tempranillo, a leżakuje 9 miesięcy w beczkach z dębu francuskiego – objaśnił Salva, jednocześnie nalewając trunek do kieliszka.

Wzięłam troszkę wina na koniuszek języka, a potem zaczęłam mlaskać, rozprowadzając Garcilaso po wszystkich kubkach smakowych.
– To nie jest musztardoza! – oceniłam, posyłając Salvatore promienny uśmiech. – Niestety, rozklekotana jestem nadal – dodałam smutnie.
– Teraz naleję drugi kieliszek.

Salva nalał mi drugi kieliszek Garcilaso i przypilnował, bym dopiła do ostatniej kropelki. Wtedy napełnił szklane naczynie po raz kolejny.
– Nie wiem, nie wiem... – zastanawiałam się. – Chyba jeszcze jestem ros-kłęko-tanka. Nie podasz mi tapasu?
– Za chwilkę.

Salva stał przy mnie i napełniał kieliszek dopóki, dopóty nie osuszyłam całej butelki. Wówczas skoczył po następną, którą podał z oliwkami macerowanymi w zaprawie czosnkowej. Potem coś jeszcze się działo, ale mam od barmanów z Pika Pika zapewnienie, że rozklekotałam się do końca. Nastąpił reset i dziś już nie ma musztardozy!

piątek, 23 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Dziewczyna o najpiękniejszych tipsach w mieście".

Jestem już nieco starą podfruwają i bardziej interesują mnie obserwacje flirtów innych ciotek niż zabiegi starych pryków w rodzaju Władka lat 97. A widzę w podobnych sytuacjach sporo takich żałosnych amantów. A to siwy donżuan zamawia dzbanek wina dla ledwo poznanej piękności, a to chodzący przy pomocy chodzika pener kwili o chwilę uwagi, śliniąc się na widok odsłoniętych ud zza podkasanej spódniczki.

Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam Dziewczynę o najpiękniejszych tipsach w mieście, bo wiedziałam, że jej temperament i pewność siebie uwolnią mnie od zakusów naciągaczy. A oni są przebiegli: a to wyposażeni w strój płetwonurka (by się nie utopić), a to opatuleni w koce i niby udający sen, a tak naprawdę wykorzystujący słabość premierów, by im dopieprzyć w imieniu opozycji.
Oni zawsze byli w opozycji.

– Kochasz mnie? – spytałam Dziewczynę o najpiękniejszych tipsach w mieście.
– Nie za bardzo – Dziewczyna o tipsach że hej ucięła moja marzenia. – Mam kochasia, który mnie kocha i zadowala. Jest mój. Ja należę do niego. Jest git!
Mazuelo de la Quinta?
– Kocham Bodzia! – zarzekła się Dziewczyna z tipsami, że hej.
– Mazuelo de la Quinta to wino – uspokoiłam tipsy Igi. – Żaden Bodzio. Jedynie pan Mazuelo! De la coś tam również!

Reszta mojego wywodu poszła ruchem kończyn Igi. Machała zaprzeczająco, a moje oczy nie mogły nadążyć.
– Wiesz, że piszę tekst o kobiecie, która często pojawia się w Pika Pika, i która pije tu wino oraz je tapasy?
– Wiem! – zarzekła się Iga.
– Myślę o de la Quinta – wspomniałam.
– Kocham Bodzia!
– Powtórz! – poprosiłam.
– Bodzio my love! – krzyknęła Iga.

Ucieszyłam się, bo Bodzio musi mieć kotwicę. Sieć, która go trzyma. Dziwiłam się nieco temu, bo obok nas kręcił się przystojny Salvatore i ujmujący Fernando, Mazuelo de la Quinta uspokajał głęboką purpurą, a ona uczepiła się Bodzia. No cóż, była Dziewczyną o najpiękniejszych tipsach w mieście, więc mogłam wybaczyć jej ten kaprys.

A potem obserwowałyśmy innych mężczyzn. Są od nas dużo gorsi, ale istnieją w przyrodzie. I trzeba to uszanować.

czwartek, 22 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Stary wyga kontra młoda Vega?".

– Zamknij się! – powiedział do mnie drań lat 3 przed setką.

Władek lat 97 to podwójny AK-owiec: były żołnierz Armii Krajowej oraz Anonimowy Kobieciarz, którego poddaję odwykowej terapii mającej uchronić go od wpychania męskiego nochala między kobiece pośladki.

– Oczywiście – zgodziłam się. – Lubię, jak dbasz o mnie.

Właśnie wróciliśmy z powstańcem lat 97 z Pika Pika, gdzie żeśmy czwartkowo biesiadowali. Władek od urodzenia zafascynowany był ostatnim polskim królem Stanisławem Augustem Poniatowskim. Ale zabawa skończyła się, dlatego zgodnie z zaleceniem mego przyjaciela starannie zamknęłam drzwi, potem położyłam się na łóżku i zaczęłam wspominać urocze chwile, które spędziliśmy z AK-owcem w tapas barze.

Władek to Polak, którego wychowały biesiady z lejącą się ze stołu wódką. Wobec tego postanowiłam nauczyć go kosztowania wina. Bez upijania się, za to radością biesiadowania, kontemplowaniem wspólnoty oraz radością płynącą z kontaktu ze mną.
– Postaram się o to, byś na wieki się zamknęła – gdy Władek obwieścił mi to kilka godzin temu, to musiałam zareagować gwałtownie.
Która z nas by tego nie uczyniła? Zaczęłam ściągać z głowy chustę, a AK-owiec dobrze odczytał ten gest jako groźbę pobicia.
– Idzie o zamek – stwierdził drżącym głosem. – My home is my castle. Idzie mi o to, byś nikogo nie wpuściła w swoje progi. Ja cię odprowadzę, a ty przekręcisz klucz w zamku.
– Uff – odetchnęłam z ulgą.

Nie podejrzewałam, że powstańczy gwałtownik może być jednocześnie dżentelmenem.
– Stary wyga wie jak postępować z kobietami – pochwaliłam Władka.
– Jaka Vega, taki wyga – odrzekł AK-owiec.
– Co proszę?
– Pijemy Vega del Castillo.
– I niby ty jest wygą w konsumpcji Vega?
– No!
– Ty się lepiej zamknij!

Wiem, że potraktowałam Władka lat 97 brutalnie, ale on to lubi. Podobnie jak miód pitny. Wiedziałam zatem, że się zgrywa. A może jednak nie? W końcu Vega del Castillo było naprawdę smaczne. Z tymże z flirciarzami przed setką należy być stanowczymi!

środa, 21 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Windows YA"

Jestem urodzoną w Poznaniu Adelą lat 73+. Mam swoje przyzwyczajenia, nawyki i przesądy. Młodzi ludzie nazywają to oprogramowaniem. Nie mylą się – to prawda. Przecież nieraz zdarza się, że wyciągam na parapet czerwoną poduszeczkę i obserwuję ludzi przechodzących ulicą, przy której mieszkam. Gdy tak tkwię w oknie, to mam świadomość, że to mój Windows 73+.

W tym miesiącu niemal codziennie zaglądam do Pika Pika, sympatycznego tapas baru przy Starym Rynku w Poznaniu, który prowadzą Hiszpanie. Dziś zaczęłam zastanawiać się, jaki układ bajtów i bitów decyduje o temperamencie i obyczajowości chłopców z Półwyspu Iberyjskiego. Poznawszy oprogramowanie, zawsze można wpuścić jakiegoś konia trojańskiego. Na przykład zawirusować ich poznańską gwarą, natomiast ukryć przed nimi skąpstwo zwane w Pyrlandii oszczędnością.

W każdym klubie, lokalu, w każdej restauracji twardy dysk należy do właściciela. On też decyduje o oprogramowaniu swoim i pracowników. Dlatego to Jose Baptistę zaczepiłam, gdy przechodził koło mojego stolika, by rozstrzygnąć z nim techniczne zawiłości hiszpańskiego software’u.

– Jaki macie Win? – palnęłam bez żadnego wstępu.
– Vinya?
– Win YA? – zdziwiłam się. – Nie słyszałam...
– Escude – odpowiedział Józef tyle że po hiszpańsku.
– Excuse mua? – przeszłam na francuski, bo czułam, że nie możemy się dogadać, więc pomocy szukałam w języku Moliera i Napoleona.
Vinya Escude. Już podaję.

Jose posiadał zniewalający uśmiech, zresztą jak wszyscy pracownicy Pika Pika. Przywieźli go z Hiszpanii, doładowani przez USB Słońca, ale tutaj groził im wirus cienia i smutku.

Tymczasem Józek Baptysta nalewał Vinya Escude do kieliszka.
– To bardzo dobre wino. Ma dźwięczną nutę.
– Ya – odpowiedziałam. – You win, ya... – tym razem pochwaliłam się znajomością języka Byrona i Szekspira.
– Vinya – przytaknął Jose. – Vinya Escude.

Zrozumiałam w tym momencie, jakie oprogramowanie posiada hiszpańska dusza.

wtorek, 20 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Gem, set, mecz!"

– Janowicz wygra US Open – szepnęłam.

Miałam zamknięte oczy i myślałam na przyszłością. Trochę przeszkadzał mi gwar dochodzący ze Starego Rynku, bo siedziałam przy stoliku należącym do Pika Pika, który wystawiali na ulicy Zamkowej, ale skupieniu sprzyjał smak zamówionego chorizo. Zajadałam się długo, myśląc o młodym, przystojnym tenisiście, aż w końcu poczułam, że muszę to popić winem.

– Potrzebuję jakiejś rakiety – zwróciłam się do Salvy. Mój ulubieniec Salvatore miał dziś dyżur, więc spodziewałam się, że najtrafniej dobierze odpowiedni trunek do mojego nastroju.
– Ciocia chce chodzić po głębokim śniegu?

Otworzyłam oczy i spojrzałam uważnie na barmana. Byłam zdziwiona wiedzą Katalończyka, który śnieg w swoich ojczystych stronach widział bardzo rzadko i o śnieżnych rakietach większego pojęcia mieć nie powinien.

– Nalej mi wina, po którym poczułabym się kosmicznie – poprosiłam.
– Mamy takie w menu – zapewnił Salva.
– Chcę się poczuć jakbym grała w mikście z najlepszym tenisistą świata.
– Nadal...
– Jaki Nadal? Przyszłość należy do Polaka!
– Nadal ciocia myśli o Janowiczu?
– Ha – jęknęłam, po czym znów przymknęłam powieki.

Usłyszałam, że Salvatore szybko oddala się. Przeczuwałam, że zaraz wróci z odpowiednim winem.
Maset! – obwieścił dumnie po powrocie.
– Ma-set?! – zapiałam urażona. – Wypiję tylko Ma-mecz! Słyszysz?
Salvatore zrobił wykrzywił w żałosnym grymasie twarz, a nikt nie potrafi zrobić takiej smutnej miny jak on.
– No dobrze – powiedziałam ugodowo. – Spróbuję.
To była dobra decyzja. Wino zasługiwało na Wielkiego Szlema.
– Nadal się ciocia na mnie gniewa? – dopytywał się Salva.
– Zapomnij o Nadalu! – wrzasnęłam. – Liczy się tylko Janowicz!

Salva czmychnął na zaplecze. Byłam jednak pewna, że mimo strachu, który wzbudziłam, to Janowicz zyskał nowego kibica. Maset w tym pomoże.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Sellenizacja".

Od ukończenia szkoły podstawowej ceniłam Hellenów. Odkąd pamiętam, zawsze miałam też słabość do żeńskiego imienia Helena. Miałam kilka znajomych pań o tym imieniu, a nasze relacje były słodkie i zażyłe. Niestety, starożytna Grecja nie istnieje, a Hellada zbankrutowała. Bałam się, że nastał dobry czas dla barbarzyńców, który nigdy nie pojmie, czym może być uczucie dane przez Helenę. Jednak kiedy zobaczyłam w Poznaniu Hiszpanów, którzy zaczęli harować w Pika Pika, to pomyślałam, że może wpływ Południa Europy na życie w Poznaniu nie skończył się.

Właśnie siedziałam w tapas barze przy ulicy Zamkowej, a obok mnie krzątał się Fernando. Poprosiłam go o dobry trunek. Liczyłam, że wybierze dla mnie jakiś wyjątkowy napitek, który zarazem będzie dla mnie znakiem z niebios. Przykładowo, gdyby przyniósł mi wino marki Czarna Barbara, wtedy wiedziałabym, że nastał czas Wandalów i Hunów. Pewnie zaklęłabym nawet brzydko „do Huna Pana” , ale po musiałabym pogodzić się z faktami.

– Ciociu, oto Selena! – zwrócił się do mnie Fernando, który wrócił z lokalu z butelką. Ja siedziałam przy stoliku na zewnątrz.
Selena! Fernando nawiązał do Heleny! Do Hellady! Do rozkwitu Południa!
– Rozkwitam przy tobie, Fernando – pochwaliłam słodkiego Hiszpana.
– Och, ciociu – ucieszył się barman.
– Wydaje mi się, że przelicytowałeś Hellenów.
– Że co?
– Wy Hiszpanie jesteście Sellenami! Sellenowie to stopień wyżej od Hellenów! – ciągnęłam upiwszy nieco wybornego trunku.
– Nie rozumiem – wydukał Fernando.
– Prowadzisz krucjatę.
– Ja?
– Nie machasz szabelką, nie wisisz na lufie czołgu, nie odpalasz rakiety – uspokajałam pokojowo nastawionego Fernanda. – Za to sellenizujesz nas! Nauczasz, jakiego wina skosztować i co do niego przekąsić. Toż to krucjata! Pokojowa inwazja dobrych manier.
– Cieszę się – uradował się Fernando.
Wychyliłam duszkiem całe wino z butelki, po czym pożegnałam się:
– Czuwaj!

Następnie zostawiłam zdezorientowanego zucha. Szybko o mnie zapomniał, bo przyszli następni klienci i on ich też zaczął sellenizować.

niedziela, 18 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Świat za TIRAR-em!"

Pere to młody stażem pracownik Pika Pika, więc to jego ośmieliłam się zapytać, czy tirar to drzwi. Nie chciałam wyjść na nie obeznaną z tematem, zatem właśnie tego barmana indagowałam o napis, który widniał na wejściu na zaplecze.

– Czy wasz tirar to drzwi do percepcji?
– Ciągnij! – Pere zaskoczył mnie propozycją.

Pere musiał lubić Wiliama Blake’a albo przynajmniej grupę The Doors, więc pewnie prosił, bym ciągnęła wątek. Ale chciałam się upewnić.

– Za percepcję? – dopytałam się.
– Ciocia lubi ciągnąć za język...
– Nie klucz, tylko odpowiadaj!
– Ciągnij za puerta. Tu nie potrzeba kluczy.
– Że co?
– Te drzwi nie mają zamka!
– Nic nie rozumiem.
– Drzwi to puerta, a informacja „TIRAR” wskazuje, że należy je ciągnąć, a nie pchać.

Zamyśliłam się. Wiedziałam, że mężczyzn ciągnie do zaplecza, ale żeby tak bezpośrednio i bezwstydnie obwieszczać to klientom? Także damom, które również lubią tu zaglądać.
– Pere, przynieś mi coś szalonego z zaplecza – poprosiłam.
Był to swego rodzaju test. Jeśli Pere przyniósłby mi nagie zdjęcia Penelope Cruz, to zrozumiałabym, że chce się dobrać do mojego zaplecza. Znając motywacje i pragnienia innych, możemy się przed nimi zabezpieczyć. Albo im ulec. W tym przypadku nie miałam jeszcze zdania, ale psychicznie byłam już przygotowana na wyuzdane fotografie.
Alhocen! – Pere podniósł lekko głos, bym usłyszała jego głos dochodzący z zaplecza.

„Gdyby bramy percepcji zostały otwarte, wszystko ujawniłoby się człowiekowi takim, jakim jest – nieskończonym”, pisał Blake. Dotychczas ową nieskończoność nie kojarzyłam z alkoholem, ale kobieta uczy się przez całe życie. Różni się tym od mężczyzny, który jest w stanie połykać wiedzę tylko do siódmego roku życia. Po postrzyżynach natychmiast dotyka ich marazm.
Tymczasem Pere pojawił się z butelką i kieliszkiem. Nalał, a ja spojrzałam na etykietę.
Znowu musiałam wszystko od początku przemyśleć.