sobota, 2 października 2010

O miseczkach.

Każda kobieta o pokaźnym biuście wie, co to jest za przekleństwo w trakcie upałów. Pot leje się z góry, z tyłu oraz z przodu. Mężczyźni z tego powodu rechoczą, ale do momentu, gdy muszą się przespacerować. Wtedy dochodzi do nich pogodowa informacja, że zapowiedziano skwar i prognoza się sprawdziła. Panuje upał, ludzie chorują na udar słoneczny, ogólnie jest mordęga oraz itepe. Itepe szczególnie jest groźne, gdy żar leje się z nieba. Wiedzą o tym wojskowe oddziały reprezentacyjne, które się dziesiątkują, bo nie dość, że onuce zatruwają złośliwym smogiem koszary, to jeszcze żołnierze mają poślizg jąder na udach. Mają tego świadomość również prawnicy, którzy pod togami dostają odparzeń odbytu, skarżą się też duchowni, bo dym z kadzideł nie pomaga na przyrodzenie – wszystko się ślizga i gromnica wypada z ręki, zaś policjantom z drogówek nie pomaga nawet mlaskanie lizakiem.

Jeszcze w sierpniu tego roku zadzwoniłam do Lucjana Kutaśko – który jest szefem sztabu wyborczego tomaszka 2015, ale po wyborze Patałacha 2010 Kutaśko wypłynął na przestwór jezior mazurskich i dotąd nie powrócił – jak on znosi upał.
– Pani Adelo, aż spinning mi się poci!
– I co robisz, biedaku? – zapytałam.
– Zamaczam go.
– A rybki biorą?
– Wie pani, że nawet chętniej na pot niż na samą przynętę?! To jest dla mnie zaskakujące! Niezrozumiałe!

„Och, synku”, pomyślałam. „Mało wiesz o życiu”. Ale mu tego nie powiedziałam. Nie uświadomiłam go też w kwestii pań o biuście nieco mniej okazałym. Bo one noszą staniki inne niż za czasów mojej młodości, tak zwane push-up’y. I w chwili słonecznego zagrożenia mogą niepostrzeżenie je zdjąć, sutki skryć za fałdką bawełny, a miseczki użyć do czerpania wody z fontanny. Idealną dla kobiecego organizmu niegazowaną ciecz mogą wlewać do gardła, wylewać na głowę, a ta ściekać będzie po niezbyt okazałym damskim torsie, co i tak zadziała pobudzająco na zmęczonych upałem samców. Bo nie cukier krzepi. Krzepi biustonosz. I to co pod nim. Niezależnie od rozmiaru.

Wydaje się , że miseczki to dla kobiety najbliższe siostry. Przytulą, opatulą, ukoją. A pot je przyklei. Ale kłamstwo się poci, dlatego ja protestuję przeciw miseczkom. Stanikom mówię stanowcze NIE! Nasz biust to zegar biologiczny. Niech dynda jak wahadło! Na wieki!

piątek, 1 października 2010

O nagości.

Zadzwonił dzwonek. Narzuciłam podomkę, podeszłam do drzwi, wpuściłam do środka młodego, szeroko uśmiechniętego mężczyznę. Na oko lat 28. Zaprowadziłam go do salonu. Tam czekał już Władek lat 94, który grzecznie wstał i uprzejmie podał rękę na powitanie. Wskazałam gościowi fotel, po czym usiadłam obok Władka.
– Tak jak mówiłam przez telefon, chcemy wykupić polisy na życie.
Młody człowiek spojrzał na nas niepewnie.
– Przepraszam, ale w jakim państwo jesteście wieku? Mamy pewne limity... – dodał przepraszająco.
– Przewidzieliśmy, że może mieć pan obiekcje – wtrącił się Władek. – Adela, wstawaj.
Sam podniósł się z krzesła, wzrokiem dał mi sygnał bym poszła w jego ślady, po czym równocześnie zrzuciliśmy nasze szlafroki.
– Chcieliśmy panu zaprezentować naszą krzepę. Adela – rzucił do mnie – wypręż się!
Agent ubezpieczeniowy najpierw się zapowietrzył, potem zaczerwienił, następnie wytarł perlisty pot z czoła. Zdążyliśmy jeszcze zauważyć jego plecy. Nawet drzwi nie zatrzasnął! A tyle mówią o korporacyjnej etyce.

Gdy już z Władkiem ubraliśmy się, to zaczęliśmy dyskutować o nieodpowiedzialnym zachowaniu agenta ubezpieczeniowego. Doszliśmy do ogólnych wniosków. Ludzie ubrani niezdrowo pocą się na widok człowieka rozebranego. Wyjątkiem jest Władek lat 94, któremu zdarza pocić się nawet wówczas, gdy ja jestem ubrana. Z tymże on ma przedwojenną chuć i jest wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Ludzie pocą się w kinie, gdy ujrzą kawałek cycka na ekranie, pocą się na porodówce, gdy ujrzą swojego trzy i pół kilogramowego naguska, pocą się w klubach ze striptizem. To dlatego w kostnicy jest niska temperatura, by ludzie nie pocili się przy zwłokach nagich bliskich, bo nie wypada. W każdym razie, ludzie zaczęli pocić się po wygnaniu z raju, bo dopiero wtedy zaczęli się ubierać.

Wczoraj obejrzałam mecz Lecha Poznań. Siedziałam nago przed telewizorem. Nie tylko piłkarze musieli to wyczuć, bo z kibiców pot też się lał strumieniami. Potem zobaczyłam spoconego premiera, następnie prezydenta, a na końcu pana Jarka Kaczyńskiego, który pocił się przy pisaniu jakiegoś listu. I zrozumiałam, że prawda jest naga, a kłamstwo spocone. Toteż protestuję przeciw tym, którzy mają opór do zrzucania ciuszków.

czwartek, 30 września 2010

O Bibliotekach.

– Władek, czy byłeś kiedykolwiek świadkiem? – spytałam znienacka Władka lat 94, który przyszedł do mnie na poranną kawę.
– Oskarżenia czy obrony?
– Świadkiem Jehowy.
– Ach, czyli zarazem oskarżenia i obrony.
– Jak to?
– Oni bronią Boga i oskarżają człowieka. Według nich przy Bogu o imieniu Jehowa człowiek się chowa. Sami są w transie, ale fuzji już nie lubią.
– Transfuzji mówią: NIE?
– Tak.
– Tak?
– TAK dla transu, NIE dla fuzji, flinty i transfuzji.
– Aha.

Zagadnęłam Władka lat 94 o tę sprawę, bo zawsze interesowało mnie, co ludzie noszą w teczkach. Przeważanie są to bary przenośne typu fast food, bo jedzenie przewidziane jest na 15 minutową przerwę śniadaniową. Zdarza się jednak, że w teczce znajduje się buława. Zwykle jest to w torbie stuprocentowego mężczyzny o szerokich barach i horyzontach ograniczonych ścianami hipermarketów. Man, który patrzy het, czyli współczesny hetman, który szuka szerokiego baru, by tam się rozwalić po pracy. Innymi teczkami są nesesery, które dzierżą dumnie kierownicy, dyrektorzy oraz prezesi. Nesesery są necessary, czyli potrzebne, bo kiedy zawierają w środku niekompetencje, to ich właściciel ląduje na taczce. Wtedy teczka z danymi firmy amortyzuje wywóz dyrektora na bezrobocie.

Szczególny rodzaj teczek mają Świadkowie Jehowy. Są to przenośne Biblio-teki. Biblia w tece jest bezcenna, dlatego zwykle zabezpieczana jest „Strażnicą”. To powoduje, że szeregowy Świadek czuje większą pewność siebie. Dla bardziej doświadczonych ochroniarzy Jehowy przeznacza się gazetkę „Przebudźcie się”. To akurat sprytnie maskuje Bibliotekę, bo przecież każdy idący do pracy biedak jest niewyspany.

Właściwie mogłabym już zakończyć, gdyby nie protest. Dziś jest oczywisty. Oburzam się przeciw wszystkim Bibliotekom, w których jest sen i nuda! Autorzy, przebudźcie się!

środa, 29 września 2010

O rodzinie.

Jeszcze nie tak dawno było nas około 38 milionów. Ostatnio oddaliśmy jednak tygrysi skok, sprawiając, że Polaków jest już grubo powyżej 100 milionów, czyli full. Taki bajer usłyszałam, gdy pewna znana polska grupa weselna zaśpiewała „bo Polak i Chińczyk to jedna rodzina...”. Na całe szczęście był to produkt niszowy i płyta wyszła w Chinach jedynie w nakładzie 67 milionów sztuk, przez co wystarczy nam mięsa z psów ze schronisk i nie trzeba będzie ich importować.

Rodzina jednak nie może być za duża, bo wszyscy chcą zmieścić się w jednym kadrze. Zdjęcia w rodzinie to kluczowa sprawa. Robi się je, bo zawsze miło popatrzeć na ludzi podobnych, ale jednak troszkę brzydszych. I to żaden grzech, bo święta rodzina była tylko jedna. Zresztą najwięcej jest grzesznych familii, co najtrafniej opisał niejaki Mario Puzo. Można śmiało zaryzykować tezę, że rodzina jest najlepszą pożywką dla grzechu. I o to zagadnęłam Władka lat 94.

– Władku, dlaczego ty nigdy nie założyłeś swojej rodziny?
– Zawsze liczył się dla mnie święty spokój.
– A może masz rodzeństwo?
– Młodsza siostra została urszulanką, starsza karmelitanką. Obie tej decyzji nie przeżyły. Barbara lat 59 z własnej woli oddała życie Szefowi, a Lusia poszła w jej ślady w wieku lat 64. Miałem jeszcze brata podróżnika, ale Czesław w wieku lat 33 został skonsumowany przez afrykańskie plemię kanibalów.
– Czyli jesteś sierotą?
– Tak jakby.
– Pieskie życie – westchnęłam.
– Dokładnie, z tymże zamierzam przygarnąć dwóch Chińczyków.
– O! Oni dobrze gotują. I z płaceniem czynszu dasz sobie radę.

Dla uczczenia podjęcia trafnej decyzji o rozszerzeniu rodziny o dwóch Azjatów zaprosiłam Władka lat 94 na obiad. Poszliśmy do chińskiej restauracji. Było dużo czerwonych latarni i dziwne potrawy w menu. Władek długo kręcił nosem, bo nie lubi ryżu. Ja też nie wiedziałam, co wybrać. Władek lat 94 dokonał wyboru za nas oboje. Przyniesiono nam kotlety. I tu muszę zaprotestować. Przecież zęby można połamać na tych czipach!

wtorek, 28 września 2010

O namaszczeniach.

Wpadł do mnie krewniak. tomasz.ka 2015 po prezydenckiej kampanii wyborczej nieco ucichł, ale dostał na to przyzwolenie, by nabrać sił przed pracą w terenie. Zażądał od razu samochodu terenowego, ale na to nie mamy funduszy, więc na początek popracuje w dzielnicy. Dostał służbowe trampki prezydenckie i trochę funduszy, by ładniej pachnieć. I właśnie przyszedł do mnie z nowinami z drogerii.
– Ciociu, kupiłem perfumy, a pani sprzedawczyni dała mi bezpłatną próbkę maści przeciw zmarszczkom przy oczach. Czy ja mam zmarszczki?
– Prezydenckie oblicze musi być poorane.
– O rany! A po co?
– Twarz głowy państwa musi nosić ślady po zadumie, cierpieniu za miliony, a także odporność na różne małpy w czerwonym oraz inne małpki. A to odbija się na twarzy, którą otula pajęczyna doświadczeń.
– To mam się pomazać?
– Tak, bądź pomazańcem.

Pomazaniec 2015 poszedł do łazienki samemu się namaścić, a ja sięgnęłam pamięcią do wykładu pewnego chałupnika z sąsiedniej ulicy, który w piwnicy prowadził szkolenia z teorii smarowania. Boguś lat 48 odbywa teraz karę więzienia za łapownictwo, a wszystko przez to, że skończyły mu się zapasy wazeliny i przed prokuratorem nie był wystarczająco śliski. W każdym razie Boguś w swojej piwnicy wyjaśniał wszystkim chętnym z dzielnicy specyfikę i zastosowanie różnych smarów, kremów, maści i lepiszczy. Opowiadał kiedy ma się ręce lepkie, czy też jaki lubrykant stosować w kontaktach z kierowniczkami oddziałów banków ulokowanych w naszej okolicy. Ciekawe wykłady urozmaicał ćwiczeniami praktycznymi, ja jednak nie brałam w nich udziału, bo interesowała mnie jedynie teoria. Teraz chciałam się nią podzielić z gagatkiem 2015.

– Ciociu, ale skoro mam mieć twarz pooraną, to po co mam stosować krem przeciw zmarszczkom?
– Głuptasie, jeszcze żaden krem nie usunął zmarszczek. Ty masz być świecipapą!

Namaszczanie huncwota, by dobrze pełnił prezydencką rolę musi potrwać. Ma pewne braki edukacyjne, ale to nadrobi. Zbyt boi się moich protestów. Zresztą, kto by się nie bał.

poniedziałek, 27 września 2010

O przywiązaniu.

Od momentu narodzin przyzwyczajamy się. Do ścian, do twarzy, kolorów i nastrojów. Do tego, że rano pozbywamy się balastu, że łatwiej nam się uśmiechnąć w słoneczną pogodę, że kwiaty trzeba podlewać i czasem wpuszczać mężczyznę do swojego ogródka. Tak się rodzi rutyna i automatyzm. A ja nie chcę być robotem, choć sąsiedzi powiadają, że jestem robotna. W najgorszym razie postanowiłam zmienić oprogramowanie.

Jak w każdą niedzielę Władek lat 94 zlądował u mnie na obiedzie. Wstępuje do mnie po drodze z naszego parafialnego kościółka. Nie wiem, jak to się dzieje, ale zawsze po mszy świętej jest rozochocony. Opowiada rubaszne żarty o kropidłach, gromnicach i włóczniach aniołów. Przyzwyczaiłam się do Władka i jego żenujących dowcipów, z grzeczności wysłuchiwałam powtarzających się dykteryjek, ale dziś postanowiłam zaprotestować przeciw rutynie.
– Władku, czy nie jesteś przywiązany do nudy?
– Ja? Gdzieżby!
– To zróbmy coś inaczej – zaproponowałam.
– Adela, zdejmij dla mnie powoli swoje ciuszki – wydyszał zaczerwieniony Władek.
– Ale nie będziesz macać.
– Obiecuję.
– Przywiążę cię do krzesła. Inaczej nie dotrzymasz słowa.

Władek lat 94 zgodził się na niecodzienne żądanie. Unieruchomiłam mu nogi paskiem od porannika, zaś sznurowadłami przywiązałam mu ręce do oparć krzesła. Następnie poszłam po deskę do prasowania.
– Co robisz?
– W końcu na coś muszę położyć majtki i biustonosze.
– Och.
– Poczekaj, muszę wszystko przygotować.
Wniosłam wysuszone pranie z balkonu, podłączyłam żelazko do kontaktu i wzięłam się za prasowanie swoich fig. Chciałam pokazać Władkowi jak bardzo męczące może być wykonywanie rutynowych czynności. On się wprawdzie burzył, ale poświęciłam wysuszone antygwałtki i go zakneblowałam. I tak przywiązany do krzesła Władek lat 94 przywiązał się do prasowania. A ja cieszyłam, że nie maca mi majtek, bo protestuję przeciw fetyszystom.

niedziela, 26 września 2010

O rechocie.

Nigdy nie spotkałam taksówkarza, który by nie narzekał. Ilekroć wdam się z nimi w dyskusję, wówczas słyszę żale, troski i osuszam łzy kierowców taksówek. Wszystko jest nie tak. Pasażerowie nie mają pieniędzy i wolą chodzić pieszo, przybywa konkurentów, paliwo drożeje, klienci puszczają wiatry, kochają się na tylnym siedzeniu, wymiotują, są niebezpieczni, ale zasypiają i nie mogą sobie przypomnieć własnego adresu. Praca taksówkarza jest stresująca. Ale chyba też dobrze płatna, skoro tak wielu ciągnie ich do roboty nieskomplikowanej, łatwej i przyjemnej. W końcu na postojach plotkują, grają w karty, oglądają Playboya i wysyłają smsy.

– Władek – powiedziałam twardo do mego powstańca. – My razem nie zamieszkamy. Nie zmniejszysz w ten sposób czynszu.
– O Jezu! O Jezu! – mamrotał zaskoczony Władek lat 94.
– Będziesz musiał dorobić. Może pojeździsz taryfą?

Władkowi lat 94 pomysł się spodobał. Pewnie wyobrażał sobie, jak będzie odwoził do domu podpite panienki. Powiedziałam mu, że musimy zrobić próbę i trochę podpytać kierowców taksówek. Pojeździć z nimi, popatrzeć, jak sobie radzą, co mówią, jak wyglądają. Itepe. (Ładne słowo: itepe – prawda?)

Poznań w sobotni wieczór to arena próżności i samotności. Najpierw paradują elegantki i eleganci. Pachną drogerią, wyglądają butikiem, myślą plastikiem. „To twój jeszcze nie podpity target”, powiedziałam do Władka lat 94. Oczywiście Władek nie wiedział, co to target i w tym momencie zaczął przypominać przeciętnego marudzącego taksówkarza. Ale wróćmy do poznańskiej areny. Target dobija się do baru, zamawia morze alkoholu i uśmiecha się, bo uśmiech to wabik, taki plastikowy spławik na rybkę. Target wypija łyka, a potem się zatraca. Uśmiech zmienia się w rechot i taksówkarze zaczynają grzać silniki. Rubaszność targetu miesza się ze spalinami z rur wydechowych oczekujących na pasażerów limuzyn z lat 90. zeszłego stulecia i końca Millenium.

I w tym momencie zastanowiłam się, czy aby to jest przeznaczenie dla Władka lat 94. Przewożenie plastiku napędzanego głośnym, chamskim rechotem? Chyba nie mogę dopuścić, by Władek się zrechocił. Bo przecież ja protestuję przeciw zrechoceniu i uplastikowieniu.