sobota, 1 stycznia 2011

HOROSKOP 2011 cz.1

HOROSKOP 2011 cz.1

Od wielu lat zajmuję się astrologią. Jestem też jasnowidzką. To ja odnalazłam miejsce pochówku przejechanego psa Reginy lat 54. To ja odkryłam z kim ś.p. Stefan – wówczas lat 46 – zdradzał Balbinę lat 43 (nigdy nie zadawałam się z żonatymi, Stefan oszukał nie tylko Balbinę, ale i mnie). Wreszcie to ja postawiłam sobie horoskop, ustalając przybliżoną datę śmierci mojego męża Józefa. Nie przekazałam mu jednak tej strasznej wieści, bo on już leżał pod kroplówką i przytomność odzyskiwał z rzadka, jedynie majacząc niezrozumiale.

Zatem do dzieła! Rok 2011 przyniesie nam 365 i tyleż nocy, ale nie każdy je spokojnie prześpi, bo planety nadal będą krążyć wokół Słońca, a Księżyc będzie uśmiechać się pełną gębą. Wilki będą wyć, a matki zmieniać pampersy swoim pociechom. Urząd Skarbowy nadal będzie wymagać złożenia w terminie PIT-a, a znany polityk rosyjski może zostać impotenetem. Sztućce nadal będą używane, ale mięsa na talerzach będzie mniej.
Tymczasem przejdę do horoskopu szczegółowego.

BARAN – był grubianinem w 2010 roku i chamski ogon komety nadal będzie go głaskać w 2011 roku. W lutym powinien kupić grzebień, bo fryzura zacznie mu się układać. We wrześniu możliwy dopływ pieniędzy. Wszakże dostanie spadek tylko wówczas, gdy nie udowodnią mu morderstwa na bogatym krewnym.

BYK – partner przyprawi mu rogi, ale w 2011 Byk będzie w stanie to wybyczyć. W marcu Byki powinny skupić się na garncu, bo nie będzie co w niego włożyć. W czerwcu powinien dorobić na zbiorze truskawek. Szczęśliwy kolor – karminowy. Dobrą karmę Byk znajdzie, wpatrując się w skupieniu w muletę.

BLIŹNIĘTA – ludzie spod tego znaku będą w 2011 roku się świgać. Co to znaczy, nie wiadomo, ale na pewno będzie nerwowo. Bliźnięta postawią na emocje i owładnie ich silne uczucie. Uwaga! Nie wszyscy muszą zaakceptować wasz narcyzm. Szczęśliwa pozycja – stanie na głowie. Fartowna gra w karty – Piotruś.

RAK – Raki w 2011 roku będą najbardziej rozpustne. Orgie, libacje i 48h na tzw. dołku to będzie ich codzienność. W tym roku zatęsknią do słońca, omijając solaria, ale mogą mieć podkrążone oczy. Ulubiona bielizna – brak. Szczęśliwy numerek – zero. Na koniec roku mogą też wyjść na zero, zostając domatorami pod mostem.

LEW – w 2011 roku Lwy zainwestują w przyszłość. Jeśli będą wprawiać sobie sztuczne zęby, to tylko złote. Lwy chcą lśnić, dlatego będą smarować twarz kremami tłustymi. Podążą tam gdzie inni odpuszczą, bo ich szczęśliwy aromat w 2011 roku to siarkowodór. Rada: grajcie w Chińczyka na pieniądze!

PANNA – osoby spod tego znaku nadal będą miały przechlapane. Prawdopodobnie Panny odnajdą siebie, ścigając kieszonkowców w środkach komunikacji miejskiej. Panny ze wsi muszą puszczać żurawia do studni, gdyż echo będzie im podpowiadać dalsze kroki. Seks – spełnienia szukaj podczas pełni Księżyca. Dobry znak – nie licz na to.

piątek, 31 grudnia 2010

Z życzeniami.

Życzę wszystkim wszelkiej pomyślności w nadchodzącym 2011 roku.

Jednocześnie muszę stanowczo zaznaczyć, że nadal będę Adelą lat 73, bo urodziny obchodzę dopiero w dzień zwiastowania Maryi przez Archanioła Gabriela. Kto nie wie, kiedy to jest, to proszę sobie obliczyć.

Natomiast inna sprawa jest z Władkiem lat 94, który już jutro będzie poważnym Władysławem lat 95. Rozumiecie teraz, że jest to psuj, który zniszczy każdy Nowy Rok, bo wszyscy jemu składają życzenia urodzinowe, a noworoczne odchodzą w zapomnienie. Skarżył się na to niejeden raz Lucjan Kutaśko, który po cichu poprosił mnie bym i od niego przekazała życzenia. On chciałby pokoju dla każdego z obywateli Rzeczpospolitej Polskiej, bo serce mu się kraja na widok bezdomnych. A jak już pokój, to i łazienka ze skromnym wychodkiem. Żadne salony.

To chyba przestanę już lać wodę, bo śnieg pada z nieba i przy odwilży znowu będzie nieprzyzwoicie wilgotno.

Niech nam pogoda sprzyja, a winorośla obrodzą.
Oby chleb był zawsze chrupki, a samopoczucie było takie jak u polityków.
Wiwat jabłonki, heja truskawki.
Niech będzie nadal po polsku.

czwartek, 30 grudnia 2010

Anty Bridget Jones.

Niedługo już nie będę miała 73 lat, więc myślę, że mogę dać stanowczą odprawę pewnej fikcyjnej młódce z Anglii. Oto moje postanowienia noworoczne.

Mam zamiar:
1. Żyć wygodnie, popijając drinki wieczorem, a rano kawę zbożową z mlekiem.
2. Robić sobie trwałą przynajmniej raz w miesiącu i zlecać znajomej kosmetyczce pedicure.
3. Wodzić wzrokiem za przystojniakami w przedziale wieku 30 – 40 lat, skupiając się na ich pupach.
4. Nie dbać o linię.
5. Jeść profilaktycznie czosnek.
6. Przesypiać całą noc, bez wstydu chrapiąc przy otwartym oknie.
7. Nie dawać napiwku listonoszowi, gdy on przynosi mi emeryturę.
8. Nie kupować produktów w promocji.
9. Mówić ludziom prosto w oczy, co o nich myślę, dodatkowo obgadując ich za plecami, by ich niegodziwość ujrzała światło dzienne.
10. Protestować.

Będę za to unikać:
1. Starych dziadów, no może z wyjątkiem Władka lat 94.
2. Fanów Lecha Poznań i innych oszołomów, w tym polityków.
3. Depilacji, bo nie mam czasu na pierdoły.
4. Gotowania posiłków z roslin strączkowych, ponieważ powodują wzdęcia.
5. Kontaktu z urzędami.
6. Rozmów w przychodni lekarskiej. Nie planuję w ogóle chorować.
7. Remontów. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wydam na dobre trunki oraz wygodne biustonosze.
8. Przejażdżek PKP, PKS oraz lotów kosmicznych.
9. Chorób skórnych, zabiegów higienicznych dokonując tylko u siebie. W ten sposób uniknę grzybicy i innych paskudztw.
10. Dyplomacji, hipokryzji i ciepłych lodów, bo są zwykle przesłodzone.

To na razie tyle. Mam jeszcze ponad 30 godzin, by dopisać istotne punkty. W każdym razie ostro wzięłam się za planowanie. Bo co to za życie bez celu i strategii dojścia do niego? To nieświadoma egzystencja – przeciw takiemu żywotowi warto protestować.

środa, 29 grudnia 2010

Niestety, nie można przeszczepić mózgu.

Rura mi pękła w toalecie i woda dotarła nawet do Witka z parteru, zakłócając nocną pracę jego żony. Bo na Wildzie nikt nie lubi płacić za miłość, gdy z sufitu spadają mu na tyłek kawałki tynku. Toteż Witek przybiegł z rozkrzyczaną sznupą (poznańską buzią) i zmusił mnie do nocnego taplania się w toalecie. Przyznam, że twardą wodę czerpaną z miejskiego ujęcia zmiękczyłam kilkoma łezkami, przez co szmata, którą zbierałam wodę, dała się łatwiej wyżymać.

Rano przyszedł Władek lat 94 i zaczął mnie pocieszać.
– Nie martw się, Adela. Wymieni się rurę i będzie spokój.
– Łatwo tobie mówić! Będą kuć ściany, będzie pył i mnóstwo sprzątania. I jeszcze trzeba będzie za to zapłacić!
– Popatrz na to szerzej.
– Niby jak? – zdziwiłam się.
– Weź pod uwagę ilość ofiar wypadków samochodowych.
– Co mają wspólnego kraksy z awarią w mojej łazience?
– Lubisz popijać, prawda?
– Mówisz o wieczornych drinkach, do których sam mnie namawiasz?
– Prędzej czy później wysiądą ci nerki, a organów do przeszczepu przybywa. To tak jak z pęknięciem rury w łazience. Niby kapniesz łezkę ze złości, ale za kilka dni wszystko wróci do normy. Z tymże w ścianie będziesz miała nową rurę. Wytrzymalszą i młodszą. Żywotniejszą!
– Poczekaj, co sugerujesz?
– Możemy drinka wypić już teraz.
– Tobie mózg trzeba przeszczepić!
– Po co, skoro mi główka pracuje?
– Dziwne myśli ci się po głowie kołaczą.
– Bez pracy nie ma kołaczy.
– Chyba kołatek?
– Przysłowia nie znasz?
– Nie mogę tylko rozgryźć twojej głowy.
– Modliszka!
– Wynieś śmieci! Przydaj się na coś!

Władek z obrażoną miną wyszedł na podwórko wynieść śmieci. Przez okno zobaczyłam, jak zaczepił go Witek. Specjalista od płatnej miłości i fachowiec od picia alkoholu. Obaj lenie. Kwintesencja samca Gamma. Gamoń jeden, gamoń drugi. I jeszcze ta awaria w łazience. Czasami mam ochotę zaprotestować przeciw Bogu, który nie był kobietą.

wtorek, 28 grudnia 2010

O żywotności.

– Naprawdę? Aż cztery razy wstawałeś w nocy?!
– Pieprzona prostata! – wybuchnął Władek lat 94. – Człowiek się nie wyśpi, czytając stare gazety na kiblu!
– No właśnie, gazety żółkną, paznokcie żółkną, a hetman Żółkiewski dawno nie żyje. Ciekawe, na co umarł?
– Gówno mnie to obchodzi!
– Znowu się wyrażasz. Ile można cię pouczać? Obłąkany jesteś, czy co?
– Adela, ludzie umierają z ciepła.
– Co?
– Najwięcej zgonów notuje się w Afryce i na Dalekim Wschodzie.
– Tam na pewno nie ewidencjonuje się zejść w sposób skrupulatny – błyskotliwie zauważyłam.
– Czyli moje dane można podwoić.
– Mniejsza o to, lepiej powiedz, dlaczego ludzie umierają z ciepła?
– Znasz kogoś, kto umarł na reumatyzm?
– Nie.
– No widzisz!
– Co to ma wspólnego z twoją prostatą?
– Zawsze sikam na ciepło.
– No i?
– Gdyby zmrożoną wódkę wlewać bezpośrednio do wątroby, wtedy nikt by nie miał marskości. Trunek ogrzewają kubki smakowe, potem zbyt długie trzewia.
– Władku, jesteś pokręcony jak jelita!
– Znaczy według ciebie jestem cienki, czy znowu wyzywasz mnie od grubego?
– Ach, te twoje grubiaństwa!
– Adela, a co jeżeli ktoś jest lodowaty?
– Dotyka mnie to do żywego!
– No właśnie.

Władek otworzył mi oczy. Dziś poszłam po sprawunki, nie zakładając pończoch. Trochę nogi mi zmarzły, mróz poszczypał łydki, a pupa zaczerwieniła się nie od wstydu. Ale poczułam, że żyję. I spojrzałam wówczas w wyższością na ludzi opatulonych szczelnie, zawiązanych szalami, obutych nie w sandały. „O kurczę”, pomyślałam, „na ilu pogrzebach jeszcze będę musiała się zjawić”. I jak tu zaprotestować, kiedy żaden mężczyzna nie chce wyskoczyć z kaleson?

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Dziadek Dionizy i pierdnięcie jaskrawe.

27 grudnia to jedyny dzień w roku, w którym Władek lat 94 mi zazdrości. On, Anonimowy Kobieciarz i AK-owiec znający kanały na Żoliborzu, Śrómieściu i Woli, składa kwiaty na grobie mego dziadka i cmoka z uznaniem nad jedynym wygranym przez Polaków powstaniem. Mój dziadek Dionizy zdążył spisać – przed rozstrzelaniem go przez Niemców na początku II wojny światowej – swoje wspomnienia z grudnia 1918 roku, z którymi miałam okazję się zapoznać. I dlatego mogę z wyższością patrzeć na dryblasa lat 94.

– Ale i tak o Powstaniu Warszawskim mówi się najwięcej – powiedział dziś nad grobem Dionizego mój przyjaciel. Więcej, zakomunikował to z przechwałką w głosie. Przyznam, rozsierdził mnie.
– Czytałeś Pierre’a Thomasa Nicolasa Hurtaut?
– A co to za franca?
– Twoje powstanie nazwałby wokalem pełnym czyli pierdnięciem pryncypialnym – odrzekłam zjadliwie.
– Że co?
– Opisałby je jako petardę gromką, ale nieskuteczną. Dużo smrodu wieśniaczego, a ofiary po obu stronach. W Poznaniu działa się inaczej.
– Niby jak?
– U nas stosuje się tak zwane pierdnięcie jaskrawe. Pozostaje niemal bezwonne, że – jak mówi Hurtaut – (aromatom) „brak siły na pokonanie dystansu pomiędzy miejscem wydobycia a nosem asystencji”, lecz mimo to jest skuteczne. Jak diabli.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że Powstanie Wielkopolskie było finezyjne, bo brało pod uwagę kontekst polityczny, przebiegło błyskawicznie i obyło się bez wielu ofiar. Na pewno nie można go nazwać petardą murarską, czyli pierdnięciem zgęstniałym.
– Adela, przesadziłaś! Nie możesz powstań narodowych przyrównywać do puszczania wiatrów!
– Ojczyzna nasza była pod wpływem złych mocy! To przeciw nim organizowaliśmy powstania. Czyż nie tak? – zawiesiłam głos, a Władek niepewnie zaczął potakiwać głową. – Dlatego przypomnę ci Horacego, który opisał Priapa, tego bożka od permanentnej erekcji, który pierdnął wystrzałowo tak silnie, że przegonił stado czarownic rzucających na niego urok.
– No widzisz! – krzyknął zadowolony AK-owiec. – Niepodległość zależy od potencji!

No cóż, do Władka niewiele treści dociera. Przykro mi, że argumenty nie trafiają nawet nad grobem dziadka Dionizego. Zaprotestowałabym od razu, nie chciałam robić scen na cmentarzu dla zasłużonych Wielkopolan. Zrobię to dopiero w domu. Władek musi jaskrawo poczuć siłę racji skutecznych poznaniaków.