sobota, 12 lipca 2014

Dałam się rypnąć.

W sumie miałam jeszcze zapas chleba, ale pod wpływem słonecznych promieni wyciągnęłam swoją czerwoną poduszeczkę na parapet, ułożyłam się na niej, a potem zobaczyłam, jak przed sklepem na dole stoją w ogonku w oczekiwaniu na dostawę świeżego pieczywa moje znajome, więc nie wytrzymałam. Wzułam buciki na niewysokim obcasie, narzuciłam lekki prochowiec i zeszłam, by kupić drożdżowkę z marmoladą oraz porozmawiać z sąsiadkami o tym i o owym.

Rano kobiety w swoim towarzystwie bardzo rzadko się kłócą. Ja nazywam ten stan gaworzeniem. Robimy wzajemnie mało treściwe gul-gul-bul-bul-srul-srul, ale to nieważne, bo czujemy się z tym dobrze i komfortowo. I tak było też dziś. Gulgotałyśmy, bulgotałyśmy i srulałyśmy w najlepsze aż do momentu, gdy na rowerze podjechał do nas Winicjusz lat 70. Świętej pamięci mama Winicjusza uwielbiała Sienkiewicza, więc chciała go wsadzić na rumaka, by nauczył się być także Skrzetuskim, Kmicicem i Wołodyjowskim w jednym, ale Winicjusz zobaczył w biało-czarnym telewizorze Wyścig Pokoju oraz zwycięskiego Szozdę i przesiadł się na rower. Mama ze zgryzoty umarła, a on jeździ na kozie do dziś.

Dziś Winicjusz podjechał do nas. Miałam wrażenie, że spoglądał na moje świeżo wypastowane obcasy z bucików, które wystawiłam do słońca, więc postanowiłam ukrócić te bezwstydnie wścibskie spojrzenia.
- Szukasz błysku, kochasiu? Nie dość ci wyświeconych szprych?
- Nie lubię celebrytek – odpowiedział Winicjusz. – Adela, a może chcesz się rypnąć? No? – dodał zachęcająco.
- Że co? – spytałam skonfundowana.
- Rypnij się.
- Nie rozumiem.
- Kobieta, która się nie rypnie, często marudzi. Mama też marudziła, bo w jej głowie były tylko konie. A nie chciała się rypnąć! – z wyrzutem zakończył swą krótką wypowiedź Winicjusz.
- Czy ty mnie molestujesz?
- To może ty, Kunia, chcesz się przejechać na moim rowerze? – spytał Winicjusz zniecierpliwiony moim brakiem domyślności.
- To ja się rypnę! – uprzedziłam Kunie lat 90. Moja przyjaciółka była sporo starsza ode mnie, więc chciałam ją uchronić przed nieprzewidzianymi skutkami eskapady, biorąc ryzyko jedynie na swoje młode ciało.

I wiecie co? Warto się rypnąć! O Boże, jak bardzo warto się rypnąć! Słońce świeci, a tak mało kobiet chce się rypnąć. Ja tego nie rozumiem!

piątek, 11 lipca 2014

Okryjciałko.

Kiedy w 1945 roku przegoniliśmy z ojczyzny Niemców, to wszystko nam się źle z nimi kojarzyło. Ja wprawdzie miałam wówczas tylko 8 lat, ale pamiętam niechęć mamusi, gdy narzucała po kąpieli okrycie, mówiąc z niesmakiem: „Fuj, co za szwabski szlafrok! Czy nie można tego nazwać inaczej?” W kraju znaleźli się i inni językowi puryści, którzy postanowili nadać szmacie imię „okryjciałko”. Niestety, nie było to związane z chrztem, więc w społeczeństwie propozycja się nie przyjęła.

Mamusia nosiła szlafrok jeszcze przez 15 lat, potem kupiła na bazarze nowy. Znaczy nie nowy, podobnie przechodzony, ale mniej przetarty i w nim umarła na zawał serca. Nie doczekała w ten sposób do konkursu, który zorganizował Przekrój na nazwę dla ciuszka. Jakiś geniusz wymyślił podomkę, która wypchnął szlafrok do pudła w szafie na najwyższej półce. I powinnam teraz ja chodzić w podomce, ale boję się casusu mamusi.

Zdarza się jednak, że podejmuję ryzyko. Dziś rano wzięłam wannę, wyszorowałam swoje ciało, namydliłam się tu i tam, spłukałam to co trzeba było, potem wytarłam się ręcznikiem i przed lustrem naprężyłam swoje wiotkie ciało. Wszystko było na miejscu – co stwierdziłam z dumą.

Nierozważnie narzuciłam na siebie okryjciałko po mamusi, które po latach wyciągnęłam z szafy, następnie wyszłam do kuchni, zaparzyłam kawę, a potem z bieliźniarki wyjęłam majtki i biustonosz. I wróciłam do łazienki. Zrzuciłam podomkę i straciłam głos.

Paraliż minął mi po 5 minutach. Chwyciłam za telefon komórkowy, z którym nie rozstaję się nawet w ubikacji i połączyłam się z Kunią lat 90.
- Kochana, mam za dużo piersi! Nie starczy mi staników – dodałam płaczliwie.
- Halo! Ja jednak rezygnuję z wycieczki na Hawaje. Nie stać mnie na kupno 12 odkurzaczy.
- Kunia! To ja, Adela!!!
- To ty chcesz mi wcisnąć odkurzacze? Ty?! Moja przyjaciółka?!
- Kunia, skoncentruj się – jęknęłam. – Ja mam kilkadziesiąt piersi.- załkałam
- Kilkadziesiąt? Może 54?
- Nie liczyłam, a co?
- Policz – zażądała Kunia.
- Z przodu mam 46. Z tyłu pewnie też kilka – odpowiedziałam po kilku minutach skrupulatnego liczenia moich nieoczekiwanych cycków.
- Zatem 54. Nie przejmuj się, to przez okryjciałko.
- Przez podomkę?
- Masz ją po mamusi, nieprawdaż? Towarzysze radzieccy nasączyli całą partię szlafroków zmyślnym specyfikiem, by wykarmić po wojnie sieroty. Zrzuć łach i Ci przejdzie po tygodniu – dodała uspokajająco. – Miałam to samo, ale w 1959.

Kunia coś tam jeszcze mówiła do telefonu, ale ja już jej nie słuchałam. Myśli skierowałam ku mamusi, która zobaczyła na starość zbyt wiele cycków i to ją odesłało na tamten świat. Może gdyby miała pod ręką telefon komórkowy, to by ocalała...
A może, by tak kogoś wykarmić?

czwartek, 10 lipca 2014

Rzuciłam Madzię.

Było słonecznie, ciepło i niedzielnie. Spotkałyśmy się przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego w Poznaniu. Kunia lat 90 przyniosła ze sobą przerośniętą lalkę Barbie – przypominającą roczne dziecko.
- To Madzia – przedstawiła lalkę.
- Cześć, Madzia – przywitała się Malwina lat 92.
- Ona nie mówi – wyjaśniła Kunia. – Nawet nie krzyczy, dlatego świetnie nadaje się do wizji lokalnej.
- Do czego? – zdziwiłam się.
- Będziemy zrzucać Madzię na łeb i szyję.
- Co chcesz osiągnąć, Kunegundo? – dopytywała się Elwira lat 77.
- Adela będzie zbierać pieniądze od gawiedzi.
- Dlaczego ja? – oburzyłam się.
- Tobie nikt nie odmówi. Nie będzie śmiał, bo masz groźną posturę i chustę na czubku głowy, którą zawsze możesz zdjąć i zdzielić opornego delikwenta.
- A jak Madzia złamie kark za pierwszym upadkiem?
- Nie żartuj, to nowa lala. Ma dopiero rok.
- Ta ja spróbuję najpierw.
Zamachnęłam się i rzuciłam Madzią o bruk. Zniosła to dzielnie.
- Dobra, Adela, dość tych przyjemności – zarządziła Kunia – zbieraj pieniądze. Ja będę nawoływała ludzi reklamowo, czyli promocyjnie, a Malwinka z Elwirą będą na przemian rzucały lalą.
- A może zaczadzimy ją najpierw? – zaproponowała Getruda lat 59.
- Za ciepło. Już nikt nie pali w piecu.

Wyszłyśmy z Kunią do ludzi. Przyjaciółka wrzeszczała: „Jedyna okazja! Rzuć Madzię o bruk i złam jej kark! Jedyna taka szansa! Madzia czeka na ciebie! Czy zdołasz złamać Madzię?! Przełam się i rzuć dziecko na chodnik!”
Ludzi zbierało się wokół nas coraz więcej. Coś jest takiego w nas, że od mszy świętej wolimy fajerwerki i lizaki kupowane na festynie.
- Ja pinkolę! – klął Gerwazy lat 66. – Rzuciłem z całych sił, a mała nadal się trzyma. Co za Madzia!
- A mogę ją zdeptać? – spytał Bolek lat 71.
- Po co ciskać? – wątpił Lucjan lat 62. – Od razu ją zakopmy!

Na to Kunia się nie zgodziła. I słusznie, bo monety oraz banknoty o niezbyt wysokim nominale wypełniały czapkę. Znów mogłyśmy kupić co nieco i wyjść nad Wartę, by skonsumować zakupy.

środa, 9 lipca 2014

Edward z ulicy Fabrycznej jest starszy niż Matuzalem!

Odkrycie, że twój znajomy posiada kamienną metrykę wypisaną pismem klinowym każdą kobietę zwali z nóg.
- Mój akt urodzenia jest pożółkły – zareagowałam na tę wiadomość dopiero wtedy, gdy zadziwiony oddech wrócił do ust i mogłam wysyczeć swoje zdumienie.

Byłyśmy z Kunią lat 90 na spacerze i akurat szłyśmy ulicą Madalińskiego w Poznaniu, przechodząc obok sklepu spożywczego U ŻELA. Edward stał na rogu kilkanaście metrów dalej, popijając tanie wino z kilkoma tutejszymi młodziakami w przedziale wiekowym od 70 do 84 lat.
- Człowiek tyle dźwiga na swoim grzbiecie, a tu jeszcze w kieszeni od spodni trzymasz kamienną tabliczkę, bo zawsze może pojawić się jakiś krawężnik...
- Dzielnicowy? – wtrąciła się Kunia.
- Chowasz butelkę za pazuchę, a on i tak żąda od ciebie dowodu osobistego i PESEL-u! – poskarżył się Edek. – Mam tylko kamienną metrykę! A PESEL-u nie ma na tej tabliczce. Egipcjanie nie wypisywali takich pierdół!
- To ty nie jesteś stąd? – zdziwiła się Kunia.
- Geniu – Edek zwrócił się do kolegi – pokuśtykasz po trzy Zielone Buhaje?
- Się robi – zgodził się Eugeniusz lat 77. – Znowu na krechę czy może rzucisz bejmami?
Bejmy to po poznańsku pieniądze, ale Edek sprawiał wrażenie, że nie rozumie.Zdziwił mnie tym.
- Skąd pochodzisz? – spytałam.
- Miałem kiedyś bardziej oliwkową skórę – przypomniał sobie Edek.
- Ja do teraz używam oliwki Bambino – wtrąciła swoje trzy grosze Kunia. – To nie tylko wspaniały lubrykant, ale wychodzę z założenia, że produkty dla niemowląt mają najlepszy i najbezpieczniejszy dla mojej skóry skład.
- Urodziłem się w Egipcie. Dawno to było – Edek pociągnął ostatni łyk z butelki. – Jak cholera – dodał.
- Pamiętasz inwazję Napoleona?
- Ba!

Wrócił Geniu z trzema Zielonymi Buhajami, wręczając jedną z butelek Edwardowi.
- A hordy niewiernych?
- Ja jestem wierny kobietom – zadeklarował starzec, pociągając jednocześnie Zielonego Buhaja. – Ale jak ma się 1342 lata, to nie jest takie trudne. Wystarczy zostać wdowcem, by znów być kawalerem do wzięcia.
- No tak. – przyznałam mu rację.

Tymczasem Kunia dyskretnie pociągnęła mnie za rękaw, więc po kilku zdawkowych zdaniach pożegnałyśmy się i ruszyłyśmy w kierunku domu. Gdy przeszłyśmy kilkadziesiąt metrów, a Kunia uzyskała pewność, że Edek ani Geniu ją nie usłyszy, rzekła:
- Nie lubię starych dziadów.
Spontanicznie jej przytaknęłam.

wtorek, 8 lipca 2014

O desperatach.

Zaprosiłam dziś na drugie śniadanie najbliższy testosteron. Musiałam Władkowi lat 98 i Lucjanowi Kutaśko wynagrodzić wczorajszą sytuację, gdy z podniecenia ich wyprosiłam. Przyszedł też tomasz.ka, bo spotkaliśmy się nie po to, by rozprawiać o moich ekscytacjach, lecz odbyć kolejną naradę sztabu wyborczego prezydenta 2015. Rozmowa zaczęła się jednak od poruszenia lokalnej sensacji.

- Słyszałem nie lada historię – rozpoczął Kutaśko. – Podobno Witek z parteru przyuważył posterunkowego Marcin Maciusia i dzielnicowego Jacka Zelówkę, jak dokonywali czynu nierządu w naszym parku.
- To niemożliwe – huncwot 2015 wzruszył ramionami. – Witek to zboczona kanalia, która szczeka na psy.
- Pigułka samogwałtu – orzekłam.
- Samogwałtu? Nie wierzę, nic takiego nie istnieje – określił się Władek lat 98.
- Żyjesz długo, ale świat obserwujesz z zamkniętymi ślepiami. Oczy otwierasz tylko na nierządne czyny.
- Adela, nie obrażaj mnie. Jestem szanowanym AK-owcem.
- Jeśli Władek sam przyznaje, że jest Anonimowym Kobieciarzem, to terapia daje skutki – wtrącił się pojednawczo krewniak 2015. – Ciociu, co mogło naszych stróżów prawa pchnąć do samogwałtu?
- Desperacja – zauważył błyskotliwie nasz mózg Kutaśko.
- Tak – zgodziłam się. – Policjanci są desperatami, przecież nikt inny nie chciałby mieć zakładu pracy w komisariacie.
- Pielęgniarki też są desperatkami. Kto inny chciałby wziąć do ręki kaczkę?
- Lucjanie, zostaw posłankę Szczypińską w spokoju – zaoponowałam. – Ale desperatów jest więcej. Kolejarze, hutnicy i górnicy, bo wychodzą na demonstracje.
- Emeryci, bo narzekają w kolejkach do lekarza.
- Masz rację – tomasz.ka trzymał dziś stronę Władka. – Ale też kinomani, bo często narzekają na repertuar oraz wielbiciele wołowiny, bo ryzykują, że trafią na szaloną krowę.
- Mam wyniki!
- Tak, Lucjanie?
- Zliczyłem wszystkie zdesperowane grupy i wyszło mi, że tylko 13% Polaków nie jest zdesperowanych. Badania jednak nie są do końca rzetelne, bo nie wzięła w nich udziału grupa niemowląt oraz dzieci do lat 5.
- Oni nie mają prawa wyborczego – ucięłam w zarodku ewentualne wątpliwości. – Widzicie zatem, że musimy w kampanii uderzyć do źródeł polskiej desperacji.

Na koniec dyskusji zaprotestował przeciw masowemu użyciu pigułki samogwałtu w kampanii wyborczej. Uciechy wprawdzie by nie brakowało, ale w polityce nie każdego należy zadowalać. I w tym miejscu nawet ojciec Tadeusz zgodziłby się ze mną.

poniedziałek, 7 lipca 2014

U Żela.

Dziś zrozumiałam, że jestem zazdrośnicą. Zobaczyłam w programie informacyjnym w telewizji publicznej pana Jarosława Kaczyńskiego, który udał się na zakupy i tak samo zachciało mi się pójść się do nieznanego mi sklepu. Więcej, podobnie jak były premier, nie wzięłam ze sobą karty kredytowej, chcąc zapłacić żywą gotówką. Zrobiłam to trochę przeciw sobie, bo pieniądze są brudne, a my je przekazujemy dłońmi, na których żyją kolonie drobnoustrojów. Dlatego na co dzień wolę moją osobistą kartę płatniczą oraz z konsekwnecją nie podaję rąk politykom. Z tymże jak już napisałam, jestem zazdrośnicą, więc dziś miałam w portmonetce brzęczącą i szelszczącą mamonę.

Minęłam dwa sklepy na dole i wybrałam ścieżkę, która omijała znane dyskonty. Chciałam trafić do sklepu typowo polskiego. I tak znalazłam się poza moim fyrtlem, znaczy na rogu ulicy Madalińskiego oraz Fabrycznej w Poznaniu. Kilka metrów od skrzyżowania przekroczyłam szeroko otwarte podwoje sklepu spożywczego.
- Rabat? – zaczepiłam ekspedientkę. – Lubię tani cukier. Bardzo ładnie się nazywacie – spontanicznie pochwaliłam pracownicę sklepu..
- Nie Rabat, a U Żela! – odpowiedziała.
- Przecież jest tu napisane. Jak u byka stoi! – wskazałam ręką na szyld.
- To sieć sklepów się tak nazywa.
- Aaa – nareszcie zrozumiałam. – A wy jak?
- A my? A "U Żela". Przecież jak u byka stoi! Napisane, a czytać nie potrafi.
- Au? Panią coś boli? – grzecznie spytałam.

Ekspedientka odwróciła się w stronę drzwi prowadzących na zaplecze.
- Panie Zdzisiu! Panie Zdzisiu!
Z zaplecza wyszedł pucułowaty mężczyzna w średnim wieku o zatłuszczonych, grubych palcach i zaczesanej długimi kosmykami łysinie. Żela na tej czuprynie się nie dopatrzyłam.
- Panie Zdzisiu, ta tutaj się chandryczy!
- Czego chce? – Zdzisiu zwrócił się bezpośrednio do mnie.
- Chleb, cukier, włoszczyznę, serek topiony, 6 plastrów szynki, Pyralginę, gumę do żucia oraz żel do postawienia irokeza. Lecz słuchaj, Zdzisiu, chcę zapłacić za to tyle, ile by kosztowało, gdyby premierem był Kaczyński. Daję 24 złote i ani grosza więcej!
- Zgupła!
- I mam prośbę, byś nie stawiał stóp do środka!
- Wynocha, wariatko! – wrzasnął Zdzisiu, a guzik na jego kitlu zwiesił smętnie głowę.

Wzruszyłam lekceważąco ramionami i unosząc się honorem wyszłam ze sklepu. Postanowiłam wrócić do tych swoich na dole. Po drodze przygotowywałam się na protest. Na moment, gdy premier Kaczyński znów obejmie urząd pierwszego ministra i zapyta obywateli, czy w sklepach jest taniej. To ja wtedy odpowiem: A U Żela NIE!

niedziela, 6 lipca 2014

Strzeżcie się obywateli, którym gatki wcinają się w pupę!

Mojej świętej pamięci mamusia Józefina powtarzała mi: „Adela, marcowa dziewuszko, zmień pieluchy braciszkom, a potem opatul ich szczelnie, bo to zimowe chłopaki i lubią ciepło.” Niestety, zarówno Eugeniusz, jak i Benio nie przeżyli mroźnej zimy w 1944 roku, umierając na gruźlicę i dyfteryt.

Wczoraj spotkałam Rafaella Santi. To chłopak nie z naszej dzielnicy, który lubi obłapiać Madonny. Trzeba mu przyznać, że panienki, które głaszcze, są jak malowane, ale ze mną pogrywał inaczej.
- Adela, zagrajmy w tenisa.
- Chłopczyku, z chęcią. Uważam, że ktoś powinien ci złoić pupę – odpowiedziałam.
I wtedy spojrzałam na zad niedzielnego sportsmena. No, nie widzieliście jeszcze takich pokładów nieprzetrawionych batonów i czekoladek!
- Grubasku – zaryzykowałam – nie ugrasz ze mną nawet jednego gema. Ale lubię cię, dlatego przyjmiesz po meczu moją radę.
- Tak, proszę cioci?
To na co dzień jest grzeczny maminsynek lat około 40, więc zastanowiłam się, co wzbudza w nim taką żądzę czynu. I wtedy przypomniałam sobie, że w Polsce najbardziej aktywni są mężczyźni, którym gatki wpijają się w pupę.
- Będę grała w antygwałtkach – zarzekłam się na wszelki wypoadek, bo nigdy nie wiadomo, co siedzi w głowach graczy.

Do tematu wróciłam dziś, gdy odwiedził mnie mój druh, czyli Anonimowy Kobieciarz lat 98, znaczy AK-owiec o imieniu Władek.
- Druhu mój kochany – zaczęłam uroczyście. – Czy tobie gatki też wpijają się w pupę?
- Adela, wiesz doskonale, że na czworakach pełzałem w warszawskich kanałach. Sierpień 1944 roku był przesrany.
- Fakt. Hitler miał zbyt przylegające do jego tyłu slipki, a Stalin, który chodził w bokserkach, ubierał modele o rozmiarze S – oznajmiłam. – Za ciasne gatki robią z mężczyn potworów.
- Nie możemy przecież biegać nago – zauważył Władek. – Fujara by nam się zbyt na boki rozbiegała.
- Masz rację, nie mówmy o zbokach. Pogadajmy o tenisie.
- Że co?

Do dzisiejszego protestu przyłączył się mój druh, który razem ze mną sprzeciwił się bezmajtkowemu rozpasaniu Polaków. Jednocześnie położyliśmy wspólnie akcent na gumkę w gaciach, która wpijając się, szcególnie w polityczny zad Polaków, sprawia, że powstają różne ustawowe potworki.

Aha, teraz kilka słów do moich znajomych Madonn. Jeżeli chcecie zobaczyć, jak będę łoić tyłek Rafaella Santi, to lobbujcie za mną we wtorek. Kara smecza dla chłopaczka będzie surowa. Władek lat 98 już dziś wie, ża ma on prze...
No dobrze, nie używajmy koszarowego języka.