sobota, 17 października 2015

S jak Sobecka ALFABET CIOCI ADELI - Seks, bo w niej on jest.

– Kiedy wreszcie ten dostawczak dojedzie? – sierdziła się Malwina lat 92. – Dziś jest sobota, więc chcę potem skoczyć na Rynek Wildecki, kupić na targu trochę warzyw. Może nawet dynię nabędę.

Stałyśmy przed sklepem na dole, oczekując jak zwykle na przyjazd furgonu z piekarni. Dziś nastawiałyśmy się nie tylko na świeże pieczywo z nocnego wypieku, ale też na słodkie.

– Mam ochotę na pączka – zadeklarowała Wacia lat 81.
– A ja na drożdżówkę z serem – oblizała się ze smakiem Lwinka.
– Schrupałabym jakieś ciacho – rozmarzyła się Kunia lat 90. – Najlepiej gdyby było świeże, czyli przed czterdziestką.
– Wyrażę się słowami kochanej posłanki Sobeckiej: „Ja też cały czas ze sobą walczę i staram się ograniczać słodycze. Minimalizuję spożycie cukru, nie słodzę kawy i herbaty. Nie piję także słodzonych napojów i soków, ale przyznaję, że od czasu do czasu lubię zjeść jakieś dobre ciasto.” – wtrąciła Gertruda lat 77.
– Przez kogo kochanej? – czujnie zareagowała Kunia.
– Ona może być wzięta – uznała Pela lat 82. – Tfu, znaczy może mieć wzięcie. Ma wszystko ku temu: szyk, wdzięk i złaknione łono. Wygłodzone usta, apetyczne wargi większe i mniejsze i niedoceniane sutki.
– Niestety, Playboy już jej nie zaproponuje sesji zdjęciowej – poinformowałam koleżanki. – Podobno nie będą już zamieszczali roznegliżowanych zdjęć.
– Pani Sobecka już pozuje – obruszyła się Trudzia. – Jej zdjęcia znajdują się na rozkładówkach Przewodnika Katolickiego, a raz nawet trafiła na okładkę Niedzieli.
– Rzeczywiście, ma coś w sobie – zgodziłam się. – Narodowo-katolicki seksapil doceniany jest przez kapłanów, z tymże ja nie jestem duchowna...
– Ja też – zasmuciła się Kunia – przez to nie mam powodzenia na poznańskiej Wildzie. Lecą na mnie tylko pięćdziesięciolatkowie albo nawet starsze chłopy.

Zrobiło się trochę smutno. Czułyśmy, że coś nam umknęło w życiu. Swoich ojców dawno pogrzebałyśmy, a nowych nie chciało nam się szukać. Przez to nasze libido nieco więdło. Nie to co u posłanki Sobeckiej.

piątek, 16 października 2015

S jak Sikorski ALFABET CIOCI ADELI - Smacznego!

Wstałam dziś o pięć minut później niż zwykle, więc spóźniłam się do kolejki stojącej przed sklepem na dole o całe pół godziny. Dziewczyny już były zaniepokojone. Bały się, że miałam nawrót choroby, ale to chyba był efekt tej przeklętej pory roku, gdzie spać się chce dłużej i smaczniej, a ręce nie garną się do nakładania makijażu.

– Cześć, Adela – przywitały się niemal jednym głosem.
– Dzień dobry – wyróżniła się Kunia lat 90.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – Gertruda lat 77, czyli zausznica proboszcza parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego, też mnie swym powitaniem nie zaskoczyła.
– Smacznego – odpowiedziałam.
Sąsiadki zrobiły głupie miny, bowiem nigdy dotąd tak się z nimi nie witałam. Po twarzach rozpoznałam, że nie wierzą w moje wyzdrowienie.
– Kiedy ostatni raz mierzyłaś temperaturę? – spytała z troską Malwina lat 92.
– Czy pamiętacie może ministra, a potem marszałka Sikorskiego?
– Ba!
– To mężczyzna z dużym apetytem na życie. W ogóle lubię samców zdrowych, co mają duży spust. Tylko tacy przekazują zdrowe geny.
– Słyszałam, że jego plemniki ostatnio znalazły się na ostrym zakręcie – plotko2wała Dziunia lat 60. – Ponoć przez to ostro wyhamowały.
– Guzik obchodzi mnie grzesznik, co Żydówę pojął za żonę – skwitowała po katolicku Trudzia.
– Tej, odczep się od spraw rasowych – upomniała Wacia lat 81.
– Pax, dziewczęta! – zażądałam. – Postanowiłam od dziś witać się smacznego, bo mam ku temu poważny powód.
– Jaki?
– Co to znaczy dzień dobry? Nic nie znaczy! Dzień musi być smaczny. Niby po co marzniemy w ogonku, czekając na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku?
– Po co? – głupio zareagowała Pela lat 82.
– Żeby zjeść na śniadanie chrupiące bułki – wyjaśniła bezbłędnie Lwinka.
– Nie – zaprzeczyłam stanowczo. – Stoimy tutaj, by rozpocząć dzień od smacznej pogawędki. Potem wszystko leci z górki.
– I jest smacznie przez cały dzień – Kunia jako pierwsza łapała w lot moje myśli.
– Ale co ma z tym wspólnego Sikorski? – Pela kiwała głową z dezaprobatą.
– Każdy ma prawo do smacznego dnia.
– Ja za niego na pewno się nie pomodlę – obwieściła Trudzia.

W tym momencie zza zakrętu wyłonił się furgon z piekarni. Kierowca wyhamował dostawczaka z piskiem opon. Otworzył drzwi od kabiny i zgrabnie wyskoczył na jezdnię.
– Dzień dobry – przywitała się Trudzia.
Reszta dziewcząt też ukłoniła się podobnie. Ja nie dawałam za wygraną.
– Smacznego – zwróciłam się do kierowcy.
On tylko przełknął ślinę i wytarł rękawem tłuste usta. Jednocześnie coś wepchnął do przepastnej kieszeni roboczego kitla. Tymczasem Kunia chwyciła mnie za łokieć i odprowadziła kilka kroków w bok.
– Adela, tu na Wildzie to się nie przyjmie. Wróć lepiej do dzień dobry.
– Nie przyjmie się? To ja się wyprowadzam – rzekłam butnie. – Choćby do Szczecina.
– Dlaczego do Szczecina?
– Bo może być tam smaczniej.

wtorek, 13 października 2015

S jak Schetyna ALFABET CIOCI ADELI - Sprytny lisek

– Och, Adela – Kunia lat 90 bardzo ucieszyła się na mój widok. – Wyzdrowiałaś! Nareszcie!
– Czuję się już trochę lepiej.

Rzeczywiście, pierwszy raz od kilkunastu dni zeszłam do kolejki przed sklepem na dole, by ustawić się w ogonku, a potem zakupić świeże pieczywo z nocnego wypieku. Dość już miałam mrożonek. Tęskniłam za czymś, co powstawało w mroku nocnym, a co było ciepłe i chrupiące.

– Mniej charczę, a luźne gile powoli zamieniają się w twarde katarowe kulki. Najważniejsze, że już nie kropelkuję.
– Kropelkowałaś? – zdziwiła się Malwina lat 92.
– Zarażałam drogą kropelkową, ale to już przeszłość. Odcięłam się od pewnego smarka, więc liczę na poprawę zdrowia.
– Na co właściwie chorowałaś? – spytała Dziunia lat 60, z którą nie byłam tak blisko w kontakcie jak z pozostałymi sąsiadkami, więc mogła nie wiedzieć.
– To była mononukleoza.
– Choroba pocałunków? – zdziwiła się Wacia lat 81. – Jezu, jak ja chciałabym na to zachorować. Znaczy spotkać jakiegoś nosiciela.
– Podobno to leczy się tylko objawowo – stwierdziła Gertruda lat 77. – Pomaga tylko żarliwa modlitwa. Przynajmniej mi kiedyś pomogła.
– Trudzia, z kim się całowałaś?
– Adela, nie odwracaj uwagi od siebie – upomniała mnie zausznica proboszcza wildeckiej parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego. – Od kogo złapałaś chorobę?
– Schetyna. Lizał mi oczy, ślinił brwi, wkładał język do ucha. W sumie kochany chłopiec, tylko nosiciel.
– Dobrze, że nie zaraził cię czymś gorszym – odetchnęła z ulgą Kunia.
– Zmusiłam go do testów na HIV. Wiecie, jakie świnie pchają się do polityki. On był szczególnie podejrzany.
– Dlaczego?
– Bańki chciał mi stawiać, kamforą plecy nacierać, bomby witaminowe podawać. Psiajucha, chciał ograniczyć moją wolność. Wiecie przecież, jaki jest samiec. Najpierw ciu, ciu, ciu, a potem zapragnie cię zdominować. Wykorzystać. Zdusić. Pognębić. Schetyna niczym nie odbiega od beznadziejnej reszty przedstawicieli swego gatunku.
– To prawda, biegał wokół Tuska w pochylonej pozycji lokaja, a przed sforą swoich sługusów odgrywał już rolę pana.
– Sprytny lisek – uznała Lwinka.
– Ciągle kombinuje – poparła ją Wacia. – Drapie się po policzku, swędzi go nos, brodę masuje. Mowa ciała nie kłamie
– Adela, musisz go wydmuchać z nosa razem z resztkami ciekłej treści.

Zgodziłam się z radami dziewczyn, bo były bardzo rozsądne. I nagle przypomniałam sobie o słowach Gertrudy.
– Kochana, a jak ty załapałaś się na mononukleozę?
– Przez święty obraz.
– Jak to?
– Całowałam Matkę Boską w usta. Nie byłam pierwsza – odpowiedziała najświętsza z nas, po czym złożyła ręce i zagłębiła się w porannym pacierzu, szepcząc zapomniane przez nas formułki.