wtorek, 13 października 2015

S jak Schetyna ALFABET CIOCI ADELI - Sprytny lisek

– Och, Adela – Kunia lat 90 bardzo ucieszyła się na mój widok. – Wyzdrowiałaś! Nareszcie!
– Czuję się już trochę lepiej.

Rzeczywiście, pierwszy raz od kilkunastu dni zeszłam do kolejki przed sklepem na dole, by ustawić się w ogonku, a potem zakupić świeże pieczywo z nocnego wypieku. Dość już miałam mrożonek. Tęskniłam za czymś, co powstawało w mroku nocnym, a co było ciepłe i chrupiące.

– Mniej charczę, a luźne gile powoli zamieniają się w twarde katarowe kulki. Najważniejsze, że już nie kropelkuję.
– Kropelkowałaś? – zdziwiła się Malwina lat 92.
– Zarażałam drogą kropelkową, ale to już przeszłość. Odcięłam się od pewnego smarka, więc liczę na poprawę zdrowia.
– Na co właściwie chorowałaś? – spytała Dziunia lat 60, z którą nie byłam tak blisko w kontakcie jak z pozostałymi sąsiadkami, więc mogła nie wiedzieć.
– To była mononukleoza.
– Choroba pocałunków? – zdziwiła się Wacia lat 81. – Jezu, jak ja chciałabym na to zachorować. Znaczy spotkać jakiegoś nosiciela.
– Podobno to leczy się tylko objawowo – stwierdziła Gertruda lat 77. – Pomaga tylko żarliwa modlitwa. Przynajmniej mi kiedyś pomogła.
– Trudzia, z kim się całowałaś?
– Adela, nie odwracaj uwagi od siebie – upomniała mnie zausznica proboszcza wildeckiej parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego. – Od kogo złapałaś chorobę?
– Schetyna. Lizał mi oczy, ślinił brwi, wkładał język do ucha. W sumie kochany chłopiec, tylko nosiciel.
– Dobrze, że nie zaraził cię czymś gorszym – odetchnęła z ulgą Kunia.
– Zmusiłam go do testów na HIV. Wiecie, jakie świnie pchają się do polityki. On był szczególnie podejrzany.
– Dlaczego?
– Bańki chciał mi stawiać, kamforą plecy nacierać, bomby witaminowe podawać. Psiajucha, chciał ograniczyć moją wolność. Wiecie przecież, jaki jest samiec. Najpierw ciu, ciu, ciu, a potem zapragnie cię zdominować. Wykorzystać. Zdusić. Pognębić. Schetyna niczym nie odbiega od beznadziejnej reszty przedstawicieli swego gatunku.
– To prawda, biegał wokół Tuska w pochylonej pozycji lokaja, a przed sforą swoich sługusów odgrywał już rolę pana.
– Sprytny lisek – uznała Lwinka.
– Ciągle kombinuje – poparła ją Wacia. – Drapie się po policzku, swędzi go nos, brodę masuje. Mowa ciała nie kłamie
– Adela, musisz go wydmuchać z nosa razem z resztkami ciekłej treści.

Zgodziłam się z radami dziewczyn, bo były bardzo rozsądne. I nagle przypomniałam sobie o słowach Gertrudy.
– Kochana, a jak ty załapałaś się na mononukleozę?
– Przez święty obraz.
– Jak to?
– Całowałam Matkę Boską w usta. Nie byłam pierwsza – odpowiedziała najświętsza z nas, po czym złożyła ręce i zagłębiła się w porannym pacierzu, szepcząc zapomniane przez nas formułki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz