sobota, 12 marca 2011

Dzielnicowe Biuro Podróży.

– Adela, do czyjej piwnicy teraz idziemy? – krzyknęła idąca na końcu sznura turystek Zocha lat 54.
– Popatrzcie – poczekałam aż grupa uczestniczek mojej pierwszej wycieczki zbierze się w kupę, a potem ręką wskazałam na wyłamane drzwi, pokręcone zawiasy oraz półmrok, który osiadł na opróżnionym pomieszczeniu. – Tutaj Janiak trzymał cztery 50-kilogramowe worki pyr, rozłożony na części pierwsze składak „Wigry” oraz figurę Jezusa Strapionego, którą polecił rodzinie umieścić po śmierci na jego grobie. Wszystko zniknęło, a właściciel piwnicy bardzo mocno się strapił. Omal nie zszedł, ale wziął się w garść, przynajmniej do czasu odzyskania spiżowego Chrystusa. Złodzieje natomiast tak się spieszyli, że nawet nie oderwali łętów, obciążając plecy dodatkowymi kilogramami.
– A Janiak nie miał weków? – spytała Hela lat 66.
– W tym miejscu dokonano skoku na trzy piwnice. Przejdźmy teraz do schowka Marianny Koziołkowej, która magazynowała żywność. – Obróciłam głowę do Helenki, uspokajając ją: – Weki miała Koziołkowa. Ogórki, grzybki i kompoty. Nie wejdziemy jednak do środka, bo na posadzce walają się konfitury wymieszane z rozbitym szkłem.
– Adela, a jak przygotowujesz turystyczny szlak i przypadkiem natrafisz na słoik z kompotem, to on ląduje potem na twoim stole? – to wścibskie pytanie padło z ust Lusi lat 50. Nie wybaczyłabym jej bezczelności, gdyby ta wada nie rozwijała jej fantazji. Byłam pewna, że to właśnie Lusia po przejściu piwnicznego szlaku dokona epokowego wynalazku, który utrudni złodziejom kolejne włamania.
– Nie, moja turystyczna działalność jest non profit – rozpoczęłam wyjaśnienia. – Gdyby było inaczej, nie dostałabym dotacji z Brukseli. Zapamiętajcie, kochane, to nie w wekach ukryte są największe frykasy.
– A ja bym zjadła konfitury z płatków róży – Wandzia lat 83 oblizała ze smakiem usta. – Dobrej udeptanej kapusty też bym nie odmówiła.
– Wanda jest jak vinegret – zażartowała Kalina lat 68 – Słodkokwaśna babka, co Niemcowi nie dała!
– Tylko nie babka – gorzko zaoponowała Wandzia, po czym wymownie pogroziła Kalinie ręką. – Bo słono za to zapłacisz!
– To może przejdźmy do ostatniej piwnicy - zaproponowałam. – Należy ona do grubego Benka lat 49. Tu dokonano najbardziej tajemniczego włamania.
Zawiesiłam głos, a potem przybliżyłam świeczkę do dramatycznie wykrzywionej twarzy. Zapadła pełna trwogi cisza, zakłócana jedynie odgłosami tupotu szczurów i rytmicznego bicia ich ogonów o szpilki naszego wyjściowego obuwia turystycznego.
– Benek twierdzi, że nic mu nie zginęło, a tymczasem zobaczcie: drzwi do jego piwnicy są najbardziej zniszczone.

Zmarszczki przecięły czoła moich wycieczkowych towarzyszek. Czułam, że rodzi się w nich detektywistyczna żyłka. I popchnie je do dalszych wojaży po poznańskiej dzielnicy. Nie chciałam jednak, by za szybko domyśliły się, że Benkowi ktoś ukradł aparaturę do pędzenia bimbru. Musiałabym wtedy zaprotestować przeciw odbyciu szlaku po wildeckich melinach.
W końcu jak bym to rozliczyła przed Brukselą?

piątek, 11 marca 2011

Wymyk, odmyk, pumpernikiel.

– Władku, najważniejsze w wymyku jest to żeby włosy nie zaplątały się o drążek – wystękałam, wisząc pod nadprożem drzwiowym i przygotowując się do wykonania ambitnego ćwiczenia gimnastycznego.
– Adela, czy ty nie możesz zrobić normalnego koziołka? Przecież nie musisz tego robić na twardej podłodze!
– A teraz odmyk.
– Skoczę po materac z sypialni, tak ci będzie wygodniej i nie będziesz ryzykowała życiem.
– Koziołki są dla uczniów szkół podstawowych, a nie dla wiarusów oraz żelaznej damy, jaką jestem ja.
– O Boże! – zatrwożył się Władek lat 95, przypatrując się mojej naturalnej małpiej zwinności.
– Gdybyś przyszedł później, to ciśnienie podniosłaby ci tylko kawa. Teraz twoja kolej – gestem zaprosiłam druha na drążek. – Musisz dbać o siebie, mój mężczyzno-tężyzno. Inaczej sobie nie poradzisz z cukrem.
– Nie mam problemów z cukrem. Ostatnie wyniki badania krwi miałem idealne.
– Musisz kupić 10 kilo na zapas, bo nie wiadomo, czy cena cukru nie wzrośnie jeszcze bardziej. Dalej, jazda na drążek!
– Idź się utop, nie zawisnę!
– Tchórzysz? Ty, powstaniec warszawski?
– Od dwóch dni mamy post, a tobie zachciało się cukru? I ćwiczeń? Może byśmy lepiej coś zjedli?

Popatrzyłam z dezaporbatą na sztywnego AK-owca, prychnęłam pogardliwie, wyraźnie dając mu do zrozumienia, gdzie mam takich mięczaków, którzy unikają ruchu o poranku, po czym udałam się do kuchni. Sama zrobiłam się głodna, więc wyjęłam z chlebaka pumpernikiel.
– Wolisz z miodem czy melasą?
– Czy melasa jest buraczana, czy trzcinowa?
– A którą wolisz, bo ja mam pumpernikiel z melasą trzcinową?
– Z szynką. Chciałbym chleba z szynką.
– Pumpernikiel sam w sobie jest wykwintny. Niczym ci nie obłożę, bo odkładam pieniądze na cukier.
– Czy ty wiesz, że w XVII wieku pumpernikiel oznaczał w języku niemiecim zakalec?

Spojrzałam z wyrzutem na Władka, bo nie dość, że zrobił wymyk od gimnastyki, to jeszcze odmykał się od jedzenia razowego chleba. Jego postawa była dla mnie jak razy brutala, który ranił gospodynię w jej królestwie, czyli kuchni. Postanowiłam zaprostestować i postawiłam przed nim kawę bez cukru.
Ciśnienie obojgu nam skoczyło.

czwartek, 10 marca 2011

Odpust mentalny.

W tym miesiącu będę mieć urodziny i jest to powód, dla którego ostatnio gorzej śpię. Przyzwyczaiłam się, że jestem Adelą lat 73, a tu muszę dodać Plus Jeden. Zwiastunem tej nieprzyjemnej sytuacji były urodziny Władka lat 95, kiedy okazało się, że wiek to nie jest wejście na wagę, gdzie kilogram w tę lub wewtę oznacza jedynie zamianę dwóch dużych pyr na jogurt naturalny. Jedyną pociechą jest to, że dni są coraz dłuższe i mogę nacieszyć się upływającym czasem przez większą ilość godzin. Ale i tak spędzam wolne chwile na balkonie, z którego wyganiam gołębie chcące się tam zagnieździć. Potem muszę czyścić zasraną posadzkę. Gumno, a nie kontemplacja 73 roku mego życia!

Jak co dzień wleciał do mnie na kawę Władek lat 95, czyli AK-owiec. Powstaniec warszawski i Anonimowy Kobieciarz w jednej osobie. Postanowiłam porozmawiać z nim o metrykalnych rozterkach i smutkach, którym żaden botoks nie da rady.
– Przekopany ten kalendarz, kochasiu – powiedziałam, wpatrując się w bruzdy zmarszczek na czole mojego druha.
– Gadasz pierdoły, Adela! Ja odmierzam czas swoim libido.
– I co ci wychodzi?
– Zawsze młodzieniaszek o dużym zapale – AK-owiec zaczął rozpinać rozporek.
– Ani mi się waż, stary świntuchu! – ostrzegłam Władka. – A dlaczego nie nosisz spodni ze zwyczajnym eklerem? – spytałam zaciekawiona.
– Ach, to moja gra – pochwalił się Anonimowy Kobieciarz. – Najpierw pokazuję kobiecie guzik z pętelką, że niby nici wyjdą, a potem niespodziewanie podaję na tacy jajko z niespodzianką. Tylko na maturzystki ten zabieg nie działa. Nie rozumiem, dlaczego... Zresztą opowiadałem ci wczoraj.
– To prawda – przytaknęłam.
– Swój wiek sprawdzam w każdą niedzielę.
– Jak to?
– Przypatruję się kobietom idącym na sumę. Potem od liczby moich wiosen odejmuję ilość wiernych rzymskiemu katolicyzmowi bab, które mnie podnieciły. Zawsze wychodzi mi 18 lat, a uwierz, że w siarczyste mrozy nie zawsze było to łatwo. Nie dość, że w gatkach wszystko zamarzło na kość, to jeszcze panie były tak szczelnie opatulone – poskarżył się Władek.
– To nie młodość, to zboczenie!
– Bzdury, Adela. To odpust mentalny. Kiedy widzę oczami wyobraźni taką Anielę lat 81 gotową na wszystko przy kropielnicy, to mam 18 lat. Idź ty lepiej na mecz piłki nożnej. Popatrz na kopaczy, jak przebierają nogami!

Władek wrócił do siorbania kawy, zagłębiając się w niedzielnych wspomnieniach, a zmarszczki na jego licu jakby zaczęły się wygładzać. Zastanawiające... Tylko na myśl o kopiących polską gangrenę zrobiło mi się niedobrze. Zaprotestowałam przeciw przekupnym futbolistom, planując pójśc na basen. Musiałam się tylko dowiedzieć, kiedy trenują studenci z pobliskiego AWF...

środa, 9 marca 2011

Trochę to o ciut za mało?

Władek lat 95 wniósł do mojego mieszkania powiew rześkiego powietrza i specyficzny zapach słońca, który przewietrza zatęchły zapach zimy i sprawia, że nawet palto jest uśmiechnięte. Jednak sam AK-owiec sprawiał wrażenie osowiałego, wyciągając zza pazuchy wisielczy humor.
– Adela, trochę chce mi się umrzeć – obwieścił powstaniec, przerywając siorbanie kawy, którą mu przygotowałam.
– Nie uda ci się, Władku – odpowiedziałam. – Trochę to o ciut za mało, aby udało się zejść. Żeby umrzeć musiałbyć mocno się spiąć, a ty przecież nie lubisz wysiłku.
– To prawda. Gdybym miał więcej samozaparcia, to zostałbym mistrzem świata w podnoszeniu ciężarów. W sumie dobrze się stało, bo nie lubię dźwigać.
– Wiem, prosiłam cię kilka razy byś kupił mi cukier.
– Obawiam się, że mogę nie udźwignąć ciężaru śmierci – westchnął ciężko Władek.
– To tym jesteś taki przybity?
– Powiem prosto: mam 95 lat, leczę prostatę, unikam gryzienia twardych owoców, ale nadal podobają mi się maturzystki. Trochę się do nich przystawiam, ale sama powiedziałaś, że trochę to o ciut za mało. Czy to dlatego nie mam wyników?

Zafrasowałam się. Dotychczas wydawało mi się, że terapia Anonimowych Kobieciarzy, jaką zorganizowałam Władkowi dała skutek, a tu masz, Adelo, placek.
– Posyp głowę popiołem, Władku!
– Po co?
– Wykorzystaj Popielec do własnej przemiany. Bądź Feniksem z Wildy! Zalśnij siłą diamentu!
– To znaczy co mam zrobić?
– Wyobrażaj sobie, że każda napotkana kobieta jest mężczyzną. Dla ułatwienia nazywaj w myślach panie swoim ulubionym męskim imieniem.
– Adela, do ciebie też mam mówić per Zygmuncie?
– Ja dla ciebie nie jestem kobietą, lecz terapeutką – powiedziałam z dumą.
– I to mi pomoże?
– Trochę.

W tym momencie wstydliwie zasłoniłam dłonią usta. Trochę to przecież o ciut za mało. Trochę to największa polska przywara, którą z całych sił oprotestowuję. Trochę to polityk reformuje, ksiądz nawraca i feministka się podoba. Trochę to tak naprawdę nic. A nic to zbiór, który nie może być trochę pusty.
A jutro to wezmę na tapetę odpusty.

wtorek, 8 marca 2011

Marcowy migdał.

Mbelele lat 29 lubił podkreślać swoje szwedzkie obywatelstwo, dlatego farbował włosy na blond i nosił niebieskie soczewki. Jego niepospolita uroda spowodowała, że miał lepsze wyniki niż Hitler w blitz-kriegu. Dziewczynę znalazł jednak nie pod poznańską Farą, lecz pod sklepem monopolowym na Wildzie. Przeprowadził błyskawiczny audyt i natychmiast poprosił o rękę Malwinkę lat 25 od Szmondziaków z ulicy Krzyżowej. Został przyjęty, mimo że sprzeciwiał się temu przykuty do szmondziakowego łóżka Franciszek lat 87, twierdząc, że węglarz musi najpierw umyć twarz zanim wnuczka mu się odda. To był jednak bełkot starego pijaka, ponadto Mbelele dbał o czystość duszy i ciała. Dlatego dziś z rana pobiegł na targ wildecki, by kupić kosz kwiatów dla wybranki, a potem już razem mieli kupić bilet lotniczy do Monachium. „Tylko GaPa!”, krzyczał blondyn o mało szwedzkiej karnacji. Chcieli jeszcze dziś się pobrać pod skocznią narciarską w Garmisch Partenkirchen, a ślubu miał im udzielić niemiecki skoczek narciarski Sven Hannavald. Mbelele wolałby Johna Travoltę albo Toma Cruise’a, ale nie miał takich scjentologicznych chodów, więc wybrał skoki.

Tymczasem u mnie drzwi się nie zamykały. Pierwszy przyszedł Władek lat 95. Na twarzy miał szujowaty uśmiech, który w jego mniemaniu był miły, sympatyczny i zniewalający.
– Adelo, najdroższa ze znanych mi kobiet! Twoje święto jest codziennie, ale dziś nie mogę nie dać ci prezentu!

8 marca to dzień, kiedy nawet aktorzy przez cały dzień grają, wchodząc w rolę bawidamków bądź zabawianych dam. AK-owiec wręczył mi prezent, a ja z ciekawością sprawdziłam, czy podkolanówki są ze szwem, czy bez. Były bez. Normalne antygwałtki – mój druh specjalnie się nie wysilił, a ja pomyślałam, że brak w roku kalendarzowym święta mężczyzn to największa dyskryminacja kobiet. Po prostu skarpetkami możemy odwdzięczyć się tylko w Wigilię, co zostanie przez partnera pokerowo przebite kolejną parą antygwałtek. Od razu wiadomo, że kalendarz gregoriański układał Grzegorz, a juliański Julian – i obaj byli facetami!
Potem przyszedł Prezydent 2015, który w ten dzień jest niczym więcej, niż huncwotem, bo upodabnia się do powstańca, także prezentując mi antygwałtki. Na całe szczęście nie były w kolorzy cielistym, lecz czarne. Ale szwów też nie miały.
Następnie do drzwi zadzwonił Lucjan Kutaśk,o, który szarmancko pocałował mnie w rękę, a potem wręczył rajstopy. Obdarzyłam Lucka serdecznym uśmiechem, nie przyznając się, jaką trudnośc sprawia mi naciąganie rajstop na nogi.
Po chwili wpadł jeszcze Witek z parteru, Benek, Badyl z klatki obok, Wiesiek, Boleś i Skarabeusz z ulicy, a to i tak nie wyczerpuje listy wszystkich gości. I gdy spojrzałam na tę kupę antygwałtek, to mi wyskoczyła gula. Taki marcowy migdał na szyi. I już chciałam zaprotestować, gdy przypomniał mi się Mbelele. Myślę, że antygwałtki będą świetnie pasować do jaskrawo-czerwonych pazurów Malwiny. Ucieszyłam, że prezent ślubny mam z głowy. Tfu, z nóg.

poniedziałek, 7 marca 2011

Wpuściłam pod dach Antychrysta! A niech tam! Tam tam.

Johansson Mbelele lat 29 w niedzielę puścił się w miasto, by poszukać wybranki swego serca. Tymczasem zadzwonił do mnie krewniak z przestrogą, żebym uważała na drugi szwedzki Potop, gdy czarnoskórzy przybysze z Północy biorą w jasyr polską siłę rozrodczą, perfidnie osłabiając nasz system emerytalny. Porozmawialiśmy chwilę o współczesnych zagrożeniach cywilizacyjnych, a wkrótce potem poszłam się położyć. Mbelele wrócił późną nocą. Wszedł do mieszkania z wywieszonym jęzorem. Wpuściłam go do jego pokoju i zamknęłam szczelnie drzwi, bo uprzedził mnie wcześniej, że głośno chrapie. Zawiasy jednak wytrzymały i dziś z samego rana przy kubku gorącej herbaty zaczęłam wypytywać młodego Szweda o wczorajsze podboje miłosne.
– Spotkałeś ładne dziewczyny?
– Ma rozumieć. Główka Mbelele pracować.
– Byłeś w jakimś klubie?
– Zaczepić 4 kobieta pod Fara. Nie na raz.
– Pod kościołem farnym? – spytałam z niedowierzaniem.
– Ma rozumieć Mbelele siebie. Ciocia religijna duża?
– Szukasz bogobojnej żony? – dopytywałam się.
– Chcieć iść pod katedra, ale Fara być w porządku tu. Dobra audyt tam z wiela kobieta robić, bo 4 dała zgoda.
– Że co?
– Ja thetan.
– Niby kim jesteś?
– Ja lubić badać reakcja, moment, ja patrzeć słownik: skórno – galwaniczna, potem określanie emocje kandydatka, by być finale połowica Mbelele. In Szwecja, in Hollywood tu, być bardzo popularna sposoba.
– Mbelele, ale o co chodzi?
– Moja żona musieć trzymać czystość umysł reaktywna. Ja brać w metafora gumka myszka i czyścić rozum kobieta z aberracja. Ma rozumieć Mbelele siebie.
– Widzę, że jesteś zadowolony z siebie.
– W każda scjentolog główka pracować!
– Jesteś scjentologiem, Antychryście?!
– Ze Szwecja!

W pierwszym momencie chciałam zaprotestować przeciw pogańskiej wierze w rozum, ale machnęłam ręką, bo wiem, że zrobią to za mnie brukselscy urzędnicy. Tymczasem przytuliłam Mbelele do piersi, żywiąc nadzieję, że uda się dzieciakowi zaznać takiego żaru, jaki miał jego dziadek ze mną. Ale trochę się niepokoiłam, bo co to za mężczyna, który na widok kościoła krzyczy „O, Fara!”.

niedziela, 6 marca 2011

Szwedzkie gadanie.

Dziadka Mbelele Johanssona poznałam pod koniec lat 50. Był lewicującym członkiem władz związku zawodowego stoczniowców z Malmö, który postanowił poszukać żony na Południu. Wylądował przez moment na poznańskiej Wildzie i powiadam wam, że było gorąco. Oj, jak bardzo. Ale Gudmund postanowił dalej szukać żaru i w końcu wylądował w Kenii, skąd przywiózł sobie do Szwecji żonę. Z Mombasy, bo Gudmund gustował w portowych dziewczynach. Tak oto począł się Nbone Johansson, który po 25 latach też spiknął się z dziewką portową, z tymże z Luandy w Angoli, która leży w przeciwieństwie do Mombasy po drugiej stronie afrykańskiego kontynentu. W ten oto sposób po dziewięciu miesiącach w Malmö zaczął kwilić mały Mbelelek.

Z Gudmundem prowadziłam żywą i gorącą korespondencję i wiem, że z tego powodu nasza bezpieka wysłała na kurs językowy dwóch swoich agentów. Poznali oni tam trzy czarodziejskie szwedzkie słowa: varsågod, tack i förlåt, czyli proszę, dziękuję i przepraszam. Gudmund wysyłał do mnie syna na wakacje, a że Nbone się podobało w mojej dzielnicy, to i Mbelelka, kiedy podrósł zaczął do mnie wysyłać. A Murzyn na Wildzie to nie byle kto! Szczególnie, gdy czarnoskóry piękniś jest hydraulikiem.

Mbelele poprosił mnie, bym nie nazywała go już Mbelelkiem, bo ma 29 lat i jest poważnym mężczyzną, który chciałby sobie tutaj znaleźć żonę. Fascynowała go uroda słowiańskich panienek oraz fakt, że skóra jego dziecka będzie miała bliższy kolor do Michaela Jacksona, którego był gorącym fanem.
– Ciociu Adelo, a ciocia woli brunetki czy blondynki?
– Etam, szwedzkie gadanie. Jesienna róża powinna mieć kasztanowe włosy.
– Czy z wybranką powinienem pójść do kina czy na dyskotekę?
– Etam, szwedzkie problemy! Nie zaciemniaj sytuacji, tylko rozjaśnij dziewczęcą główkę światełkiem wiedzy. Jesteś w końcu hydraulikiem!
– A wie ciocia, że skrócenie pasma reklam w telewizji publicznej Szwecja zawdzięcza hydraulikom?
– Nie żartuj – zareagowałam zdziwiona.
– Zauważyliśmy, że w pewnych popołudniowych i wieczornych porach jest większe zużycie wody. Powiązaliśmy to z blokami reklam, podczas których ludzie się kąpią, spłukują kupę i nalewają wody do czajnika na herbatę.
– I takim szwedzkim gadaniem, Mbelele, zdobędziesz wdzięczne serce niewieście.
– Skoro tak mówisz, ciociu...

I Mbelele wyruszył w miasto ze światełkiem szwedzkiej wiedzy na murzyńskim języku. A ja w tym miejscu chciałam zaprotestować przeciw polskim hydraulikom, którzy są tylko piękni, ale z nauką są na bakier.
Nieładne, panowie od rur!