sobota, 12 marca 2016

Depresia

– Adela, co robisz, gdy masz depresję? – spytała Kunia lat 90.
Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę z piekarni. Potrzeba nam było świeżego pieczywa z nocnego wypieku, by zrobić zapas na weekend. W gronie kilkunastu sąsiadek przestępowałyśmy z nogi na nogę, starając przebić wzrokiem nisko zawieszone chmury.
– Mówię do niej czule.
– Po co?
– Żeby się uśmiechnęła.
– To ona się uśmiecha?
– Depresia potrafi szeroko szczerzyć się.
– Depresia?
– Na początku na nią warczałam, a ona zmieniała minę na marsową, stając się groźną deprechą. Zrozumiałam, że muszę zastosować inną taktykę. Nazwałam ją depresią i najpierw zaczęłam traktować ją wyrozumiale, a potem nawet serdecznie.
– I czym się to skończyło? – zaciekawiła się Malwina lat 92.
– Przyzwyczaiła się do mnie, co zaczęło mi ciążyć.
– Depresia czasem pojawia się w ciąży – przypomniała sobie Pela lat 83 – ale po narodzinach dziecka nierzadko zmienia się w deprechę.
– Ale dlaczego się pytasz, Kunia?
– Bo mam deprechę. Nie mogę się pogodzić, że chcesz się wyprowadzić z Wildy.
– A ja mam depresię, bo się wszystko opóźnia, a ja już dziś chciałabym stać przed szczecińskim sklepem SPOŁEM. Przed swoimi urodzinami muszę tam jednak już być. A potem was po kolei ściągnę do siebie.
– Kiedy masz urodziny? – spytała rzeczowo Gertruda lat 77.
– Mój plus powiększa się pierwszego dnia wiosny. Wtedy niebo się przejaśnia,a gołębie z większą częstotliwością zaczynają obsrywać mi balkon.
– W Szczecinie srać będą na ciebie mewki – nieprzyjaźnie prorokowała Dziunia lat 59.
– Co masz na myśli?

Dziunia tylko wzruszyła ramionami, bo zza zakrętu wyłonił się dostawczak z piekarni, który uchronił ją od udzielenia odpowiedzi. Ja jednak do tego tematu kiedyś wrócę.

czwartek, 10 marca 2016

Trybunał wildecki

– Nie jesteśmy karlicami – zawyrokowała Kunia lat 90 – możemy debatować.
– Robimy to przecież codziennie – przypomniała Gertruda lat 77.

Rzeczywiście, każdego dnia ustawiałyśmy się w ogonku przed sklepem spożywczym na poznańskiej Wildzie, by czekać na przyjazd z piekarni furgonu ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku i w trakcie rozmawiałyśmy na tematy wszelakie. Dodam jeszcze, że żadna z nas nie była mikrej postury, nie miała zawężonych horyzontów myślowych oraz nikczemnego wzrostu, przez co nikt nie mógł pomylić którejkolwiek z nas z prezesem Polski Jarosławem Kaczyńskim.

– Obradujmy – zachęcała Malwina lat 92.
– Która chce być oskarżycielką? – spytałam.
– Ja – poprosiła Gertruda lat 77. – Chciałabym oskarżyć Tuska o forsowanie odsprzedaży Alaski Rosji. Jest to bezsprzecznie przeciwne żywotnym interesom Polski, która stoi na stanowisku braku bezpośredniej granicy między Kanadą a Rosja. Ruskie nie mogą wiedzieć, czym jest Kanda, podobnie jak Polacy nie mogą zapoznać się z austriackim gadaniem.
– Nasz trybunał zajmuje się tylko sprawami lokalnymi – oznajmiłam. – Niech zatem oskarżycielką zostanie Dziunia lat 59.
– Ale ja nie wiem, o co mam się skarżyć – biadoliła Dziunia. – Mężczyzn czaruję, do gara mam co włożyć, a ostatnio kupiłam fajne ciuchy w second handzie. Nie myślicie, że wyglądam szałowo?
– Ja chcę złożyć oficjalny donos – zaanonsowała Balbina lat 61.
– Dziunia, ale z ciebie dziunia! – zagwizdała z podziwem Kunia.
– Mój donos to zarazem oskarżenie. Oskarżam mianowicie mieszkańców Wenecji, że żaden z nich nie zainteresował się dotąd moim seksapilem. Żądam powołania komisji, która zweryfikuje moją atrakcyjność. Jestem w stanie nawet się rozebrać do naga.
– No nie – oburzyłam się – miałyśmy poruszać sprawy lokalne. Wybacz, Balbina, ale to twoje wystąpienie było deliktem prawnym. Jak ma być w postępowaniu nasza nizina, to nie wybrzeże Adriatyku!
– Co ty masz do słonych cieków wodnych?
– Czy warto z tobą rozmawiać? Nie warto! Mam dość – wybuchłam. – Ja przenoszę się z Warty nad Odrę!
– Ty się strasznie konstytuujesz – orzekła z troską Lwinka.

Wzruszyłam ramionami. Potem zrozumiałam, jak trudne są wymagania konstytucyjne, ale przecież nie można ich nie wypełniać. Przecież nie jesteśmy karlicami. No nie?

wtorek, 8 marca 2016

Wyszłam z siebie

Dziś był dzień kobiet, więc wyszłam z siebie. Robiłam tak co rok, by znalazł się ktoś, kto złożyłby mi życzenia. Kiedy wychodziłam z siebie i widziałam swoje opuszczone ciało, wówczas ogarniał mnie smutek i nostalgia. Tak się nad sobą żaliłam, że w końcu kupowałam dla siebie bukiet róż i kładłam obok swego opuszczonego fizycznego ja.

A ono tego roku ożyło. Pojawiła się niepowtarzalna okazja, by porozmawiać z samą sobą i zrozumieć własne potrzeby.
– Zimno – obwieściła ta ja, która została bez ducha. – Gdzie znajdę sens życia?
– Ciepło, ciepło – odpowiedziałam, bo ręka mojego opuszczonego ciała rozpoczęła myszkowanie wokół siebie w poszukiwaniu sensu egzystencji.

I tak działo się każdego roku. Zarówno duch, jak i ciało niezależnie szperało wokół siebie, by coś tam zrozumieć, coś wyjaśnić, coś rozjaśnić, ale 8 marca kończył się po 24 godzinach, czyli zbyt szybko. Okazało się, że podobnie miały inne dziewczyny z ogonka przed sklepem na dole.
– Mam w dupie dzień kobiet, bo to oznacza, że oprócz mnie są na tym świecie jeszcze inne baby – oznajmiła Kunia lat 90.
– Ja obchodzę tylko święta kościelne – Gertruda lat 77 również postawiła się w opozycji do dzisiejszego święta.
– Jeżeli kobieta jest puchem marnym, to czymże są minuty poświęcone czemuś tak ulotnemu? – filozofowała Malwina lat 92.
– Albo, albo – podałam zaliczkę alternatywy, którą po chwilowej pauzie rozwinęłam – Albo ja mam święto, albo wszystkie z nas i wtedy nie ma żadnego święta.
– Jeżeli każda z nas nosiłaby brylanty, wówczas rarytasem byłby kawałek koksu zawieszony na szyi na tasiemce – uznała Lwinka.
– Dlatego lubię tego dnia wychodzić z siebie.
– To może wyjdźmy wszystkie? – zaproponowała Kunia.
– Mamy tak zostawić nasze ciała na pastwę oczajduszów? – zatrwożyła się Pela lat 83. – A jeśli ktoś nas zechce obmacać przy święcie?
– Będziemy krążyć umysłami w pobliżu – uspokoiłam sąsiadkę. – W razie zagrożenia szybko wrócimy do ciał.
– Nie chcę dawać ciała na widoku publicznym – Trudzia stanęła okoniem. – To nie po bożemu.
– A idź w pyry! – wykrzyknęła Kunia.

I w tym momencie wydostałyśmy się z naszych ciał. Furgonu z piekarni, który miał przywieźć świeże pieczywo z nocnego wypieku, nadal nie było, więc mogłyśmy spokojnie obserwować przechodniów, którzy w jednej ręce dzierżyli goździka, w drugiej zaś rajstopy i podążali w kierunku swych wybranek, bogdanek i koleżanek. My natomiast miałyśmy spokój.
Jak dobrze wyjść z siebie. Szczególnie 8 marca.