sobota, 23 kwietnia 2011

Wiecie co?

Mam dość wszystkiego. Alfy, omegi i szajsu pośrodku. Całego alfabetu. Używam świetnych perfumów z kolekcji takiej i owakiej, ale nikt mnie nie wącha. Ćwiczę pośladki, jędrność biustu, czyszczę zęby, a wzroku nie zawiesi na mnie nawet schlany notorycznie dozorca lat 64 spod trójki. Czuję się jakbym naokrągło chodziła w cieniu. Czytam świętego Bernarda z Clairvaux oraz Augustyna z uwzględnieniem grzesznych fragmentów przed jego nawróceniem i również kicha. Kicha, kicha, wątrobianka.
Kaszanka.
Dziś jest Wielka Sobota, więc pomyślałam, że to najlepsza pora na odmianę. Stylu życia, diety oraz tipsów. Mieszkanie było wysprzątane, ciasta upieczone, zakupy zrobione, a na drugie śniadanie z Władkiem lat 95 nie miałam ochoty. Wyciągnęłam składany leżak ze schowka i zniosłam go na dół. Usadowiłam się przy skrzyżowaniu, wystawiając twarz do słońca.
Już po chwili pojawił się dozorca lat 64, który pozamiatał wokół mnie chodnik, usuwając pety i psie odchody. Zniknął jednak szybko, bo przestraszył się postawnej postury AK-owca, który właśnie nadchodził na drugie śniadanie.
– Adela, a ty co? – zaskoczenie odjęło powstańcowi zasady savoir-vivre.
– A gdzie jest dzień dobry? – odpowiedziałam, przymykając oczy pod wpływem ostrych promieni słonecznych.
– Co tu robisz?
– Skocz po setkę wiśniówki.
– Że co?
– Właściwie kup pół litra. I kubeczek plastikowy.
– A drugie śniadanie?
Wzruszyłam tylko ramionami, nie otwierając oczu, po czym podciągnęłam wyżej spódniczkę, by opalić także uda. Usłyszałam niepewne szuranie butów mego druha, który skierował swoje podeszwy w stronę sklepu. Potem dobiegły mnie ściszone rozmowy na przemian to z lewa, to z prawa, ale nie otwierałam oczu. W końcu przyszedł AK-owiec, nalał trunku do kubka i podał. Musiałam otworzyć oczy. Wokół mnie stali w grupkach sąsiedzi. Witek z parteru zdjął koszulę i zaczął mnie wachlować. Pozostali uśmiechali się do mnie, tylko Władek stał z minorową miną, bo burczało mu w brzuchu.
– Adela, jesteś najfajniejszą babą w dzielnicy – wyrwało się Genkowi lat 63.
– Inne przez święconkę nas prześwięcają – dołączył się z pochlebstwem Maniek lat 49 – a z tobą to można poświętować najpiękniej.
– To ja skoczę po jeszcze dwie flaszki – wpadł na pomysł Witek z parteru.
– Wszyscy cię kochamy, Adelo – wyznał Skarabeusz lat 71.
– Ba! – dołączył się Władek, a inni spontanicznie potaknęli głowami.
I wiecie co? Właśnie czekałam na takie słowa. Od razu wpadłam w świąteczny nastrój.

piątek, 22 kwietnia 2011

Bojler męski.

Spoglądałam ukradkiem na Władka lat 95, który krzątał się po mieszkaniu. Otrzymał ode mnie kategoryczne polecenie, więc biegał ze ścierą, walcząc z kurzem i pajęczynami. Rozgrzał się tak bardzo, że zrzucił z siebie najpierw koszulę flanelową, potem podkoszulek i biegał obnażony do pasa. Zwykle zawieszam wzrok na jego pośladkach, ale dziś miałam okazję popatrzeć na brzuszysko.
– Władek, gdzie się podział kaloryfer?
– Najpierw odkurzę regał z książkami.
– Ja mówię o twoim kaloryferze.
– Jakim kaloryferze?
– Fuj! Ty masz bojler!
– Jaki bojler?
– Musisz ubierać luźne i ciemne koszule.
– Że co?
– Najlepiej wyglądałbyś w sutannie.
– O nie! Na to się nie zgodzę! Nie wpędzisz mnie w celibat!
– Nie martw się: masz zbyt duże jabłko Adama, bardzo brzydko sterczałoby nad koloratką.
– Adela, ty się odczep od mojego wyglądu.
– Powinieneś zmienić kreację. Wiem! Bądź jak Neo z Matrixa. Taki Neo-Władek. Zrobiłbyś w dzielnicy furorę.
– Nie zaprogramujesz mnie pod swoje widzimisię!
– Dobra, dobra, nie wkurzaj się.
– No właśnie, mam przecież odkurzyć kaloryfer.
– To by się przydało – powiedziałam, patrząc z dezaprobatą na korbol powstańca.
I pomyśleć, że już niedługo znów zacznie się obżerać. I nie pójdzie mu w kościste pośladki, ale wypełni mazurkami, jajkami i innymi szynkami swoje obleśne brzuszysko. A może zaprotestować przeciw temu? Może przedłużyć mu post?
Znów rzuciłam krytyczne spojrzenie na AK-owca...

czwartek, 21 kwietnia 2011

Nie chce mu się!

Mężczyźni to takie ptaszki, które twierdzą, że wszystko mogą. Rozkładają pawi ogon i dumnie przechadzają się przed gołębicami o łabędziej szyi. Są jak afisz teatralny, który sporo obiecuje, ale gdy już kupisz bilet, to dramat ciągle ma te same akty i kończy się chóralnym jękiem wieszczącym rychłe pif paf w osobistą głowę. Kiedy już dopuścimy ptaka bliżej siebie, to okazuje się, że z brzydkiego kaczątka wyrośnie tylko kaczor o krzywym dziobie i dwóch lewych skrzydłach do latania. Latania po zakupy, łatania dziur w budżecie i bycia na wyciągnięcie ręki w chwilach alarmowych poruczeń. I tak dzieje się latami.

Władek lat 95 przyszedł na drugie śniadanie, oczekując, że jak zwykle podstawię mu wszystko pod nos. W Wielki Tydzień – kiedy trzeba przygotować wszystko na Wielkanoc, od porządków po gotowanie?
– Gagatku, musisz ugnieść ciasto!
– Nie chce mi się!
– Ja to ci się nie chce?! – krzyknęłam surowo.
– Zwyczajnie.
– Nie chcesz zmartwychwstania?
– Po prostu jestem leniwy.
– Gdyby Jezus podobnie był rozleniwiony to nie mielibyśmy co rok Wielkanocy!
– Nie rozumiem, dlaczego Jezus musiał zmartwychwstać akurat w czasie przesilenia wiosennego.
– Przecież zmartwychwstanie też jest pewnego rodzaju przesileniem.
– A przesilenie – skontrował AK-owiec – nosi w sobie lenie. Nie możesz mi zarzucać, że mi się nie chce.
– Naprawdę tak uważasz?!
Powstańca przeraził mój krzyk, ale postanowiłam podejść go podstępnie.
– Umyję teraz podłogi. Idź na balkon, tam ci podam kawę.
Władek wytaszczył wiklinowy fotel na balkon i rozsiadł się wygodnie, wystawiając twarz do słońca. Podałam mu kawę i zamknęłam drzwi od balkonu. Wiedziałam, że gołębie muszą wkrótce nadlecieć.
Przeciw lenistwu trzeba protestować. A jak delikwent się upiera, to trzeba wystawić go na działanie Ducha Świętego. W każdym razie Władek długo dobijał się do balkonowych drzwi, ale nie otworzyłam mu póki podłogi nie wyschły. W końcu wyszedł naznaczony gołębimi śladami.
– Nie miałem racji, Adela. Człowiek, który przed świętami się wyleguje ma przesrane!

środa, 20 kwietnia 2011

Okno na świat.

– Co to za dziadostwo? – wytknęłam Władkowi lat 95. – Są same smugi. Nawet okna nie potrafisz wyczyścić!
– Bo słońce mnie oślepia.
– Mówiłam przecież żebyś umył okna od zachodniej strony, od wschodniej miałeś umyć po południu!
– Dlaczego w ogóle musimy myć?
– Żeby wpuścić światło do domu.
– Nie łatwiej otworzyć okno? Przy okazji wywietrzysz mieszkanie.
– Żeby świat zobaczyć.
– Jaki świat? Sąsiadów można podpatrzeć i nic więcej.
– Co tam widzisz? – spytałam czujnie.
– Bożena zakłada halkę. O, macha do mnie ręką.
– Zostaw te smugi. Ja poprawię, a ty idź umyć okno w salonie.
– Ale po co myjemy okna?
– Żeby czysto było.
– Adela, a po cholerę ci czystość na szybie?
– Dręczysz mnie pytaniami jak małe dziecko.
– Macham ścierą, pocę się, słońce kłuje mnie w oczy, a ty nie chcesz odpowiedzieć na pytanie.
– Żeby tradycji stało się zadość.
– To pierwsi chrześcijanie też myli okna na Wielkanoc?
– A samochodami jeździli do myjni automatycznej – odrzekłam złośliwie. – Co się tak przyczepiłeś?
– Bo nie ma sensu myć okien wtedy, gdy trzeba upiec babę!
– Przecież nie ty upieczesz babę, żeby się tak wymądrzać.
– Ale mógłbym się zająć jajami – odciął się Anonimowy Kobieciarz. – Nikt tak nie wydmuchuje białek z żółtkiem jak ja. Jestem ekspertem od wydmuszek.
– Nie zagaduj mnie, tylko wyczyść jeszcze jedno okno na świat.
Poszłam do kuchni, zajrzałam w piekarnik, podlałam kwiatki, zaparzyłam wodę na kawę. Z dwoma filiżankami kawy z cynamonem poszłam do salonu. Zobaczyłam Władka lat 95, który opacznie zrozumiał zadanie. Stał nad telewizorem, polerując ekran. Już miałam się odezwać, lecz powstaniec mnie uprzedził.
– W sumie masz rację, Adela, dobrze na święta mieć czyste okno na świat.
I zaprotestowałam. Nie spędzimy świąt przed telewizorem. Na pewno nie!

wtorek, 19 kwietnia 2011

Czesiek listonosz narzędziem Losu.

O dziewiątej rano rozległ się dzwonek u drzwi. W progu stał Czesiek listonosz. Z poważną miną podał mi list, żądając potwierdzenia odbioru. Czesław lat 37 do tej pory zawsze się do mnie uśmiechał, ale może dlatego, że dotychczas przynosił mi jedynie emeryturę, a ja dawałam mu „górkę” w ramach pocztowego napiwku. Dziś natomiast dostarczył pismo polecone i zachował się adekwatnie do wydarzenia. Pożegnałam skinieniem głowy tragarza ludzkich trosk i radości ukrytych w kopertach, wzięłam list i przeszłam do kuchni.
Słońce dziś pięknie świeci i chciałam Władka lat 95 zaskoczyć czymś oryginalnym i wiosennie kolorowym. Kupiłam w cukierni 4 tarteletki przyozdobione wielobarwnymi owocami, wróciłam do domu, potem trochę pokrzątałam się po mieszkaniu, zaparzyłam kawę z cynamonem i czekałam na przyjście mego druha. Pojawił się po chwili, kierując się marszem kiszek i uregulowanym metabolizmem. Postawiłam przed nim kawę, a jemu oczy się uśmiechnęły do kolorowych ciasteczek.
– Adela, co to za koperta?
AK-owiec jest czujnym mężczyzną, bacznie obserwującym otoczenie. Od wojny boi się zdradzieckiego ataku, dlatego oczy ma z tyłu głowy, ale po konsumpcji drugiego śniadania zwykle się rozluźnia.
– Ach, zapomniałam otworzyć.
Podeszłam do kredensu i rozdarłam kopertę. Wyjęłam przesyłkę, szybko zapoznając się z jej treścią. Oczy roszerzyły mi się ze zdziwienia.
– Zmobilizowali mnie!
– Urząd skarbowy przysłał ci upomnienie?
– Dostałam powołanie.
– Do wojska? – zaśmiał się AK-owiec. – A może do Armii Zbawienia?
– Na świadka.
– Adela, unikaj sądów! Kto cię wrobił?
– Mam być świadkiem na ślubie Tekli lat 78.
– Och, Tekla – rozmarzył się powstaniec. – Co za pierś!
– Wychodzi za Bogumiła lat 84. Pamiętasz tego Łemka, co tu się osiedlił w 57 roku?
– Oczywiście. Nie zapomina się wariata szukającego dziewicy na żonę.
– Będę namawiała Teklę, by ubrała białą suknię ślubną.
– Ten listonosz potrafi zaskoczyć.
– To prawda. Czesław śpiewa, jak mu Los zagra.
– Władku, pójdziesz ze mną na wesele?
– Ale w tańcu to ty będziesz prowadzić.
W tym miejscu zaprotestowałam. Cóż to za partner, który nie potrafi zatańczyć, gdy Los przygrywa weselną melodię? Kapeć, nie mężczyzna. Ot co.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Konkurs wypiętego pośladka.

Popełniłam wczoraj grzech, nie idąc na mszę świętą. Znów wybrałam się na działki przy ulicy Dolna Wilda w Poznaniu. Miało się tam odbyć widowisko przygotowane przez znanych w dzielnicy bezdomnych. Niedzielny, mszalno – leniwy rytm ponownie zaburzył Zdzicho lat 48 oraz Maryś lat 53. Bezdomni z pieniędzy zarobionych za pojedynek brzuchomówców zainwestowali trochę grosza w narysowane odręcznie plakaty, pinezki, taśmę klejącą oraz dwie nowe świnki skarbonki. Proboszcz wyczuł pismo nosem, bo wysłał ministrantów, by zrywali obwieszczenia z hasłem „WILDA WYPINA DUPĘ NA WSZYSTKO”. Fama jednak się rozeszła i wierni w większości wybrali teatr bezdomnych. Wildecka wiara unika kazań, a bezdomni mało gadają, bardziej zajmując się pantomimą.
Skinieniem głowy witałam się ze znajomymi, właściwie tylko kilka osób było mi nieznanych. Na przykład kręcąca się w towarzystwie Zdzicha i Marysia kobieta lat około 50 z przekrzywionym nosem i siną cerą. Bezdomni pokazywali jej sposób obsługi maszyny, która była połączeniem zraszacza i pompy. W końcu Zdzisiek lat 48 rozpoczął przedstawienie.
– Madamy i pany! Dzisiaj nie gramy, dzisiaj głosujemy!
– Co mówi na to ordynacja? – wtrąciłam się. – Czy małolaty też oddają głos?
– Ogłaszam rozpoczęcie Pierwszego Konkursu Wypiętego Pośladka! Dzieciarni dziękujemy, no chyba że wasi starzy pozwolą wam pozbyć się kieszonkowego.
– Nie możesz wypinać się na dzieci – zaprotestowałam.
– Gziki muszą odejść – poparła mnie Kunegunda lat 81. – Muszą pozostać niewinne.
Uruchomiliśmy laski, poszturchując nimi dzieciarnię, która niechętnie, ale posłusznie opuściła miejsce konkursu. Oddalili się za krzaki, stamtąd starając się zobaczyć, co się dzieje.
– Dodam, że sponsorem konkursu jest pan Tadek, właściciel sklepu „Do Tadek”, który ufundował 12 litrów przeterminowanego mleka UHT.
Nagrodziliśmy Tadka z „Do Tadka” rzęsistymi brawami. Maryś jeszcze wyjaśnił metodę głosowania, polegającą na wrzucaniu grosza do odpowiedniej świnki skarbonki przypisanej kandydatowi i po chwili Zdzicho z Marysiem zaczęli konkurować. Opuścili spodnie i gatki do kostek, wypinając na przemian to lewy, to prawy półdupek. Towarzysząca im kobieta o sinej skórze uruchomiła zraszacz, spryskując mlekiem UHT ich pośladki. Gdy mleko wsiąkło w ziemię, kandydaci przeszli do części oficjalnej.
– Wypinam półdupek na ekologię – rozpoczął starszy z uczestników konkursu Maryś lat 53. – Na ekologiczny post, ekologiczną wódę oraz ekologiczne autobusy. Ekologiczny fiskalizm i ekologiczne gówno. Na to się wypinam!
– Ja zaś wypinam się na spięcie w ogóle – skontratakował argumentami Zdzicho. – Na spinacze, spięcie w gniazdkach, na Spinozę oraz spinole z komisariatu na Chłapowskiego.
Wśród publiki nastąpiła konsternacja. Okazało się, że każdy z nas wypina się na coś innego i niekoniecznie podzielaliśmy wypięcia bezdomnych. Najrozsądniej było zagłosować, uwzględniając krągłość bezdomnych pup oraz gładkość skóry UHT.
O wyniku Konkursu Wypiętego Pośladka dowiedzieliśmy się dopiero dziś. Powiedziała nam o tym kobieta zza lady, informując, że Zdzicho kupił wczoraj wieczorem pół litra czystej, a Maryś 2 litry siary. Ja zaś nabyłam dziś litr mleka UHT. Było w terminie.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Trybuna gejów.

Mam lat 73 Plus Jeden, ale to nie przeszkadza mi w oglądaniu meczów piłki nożnej, bo uważnie śledzę, jak w ojczystej mowie rozwijają się polskie bluzgi. W końcu język piłkarskiego fanatyka to organizm bardzo żywy. Wczoraj kibice drużyny Lecha Poznań oraz Legii Warszawa mnie zaskoczyli, bo w swych wyzwiskach zapomnieli używać nazw swych drużyn, co w transmisji telewizyjnej powinno objawiać się jednostajnym piiiiiiiiiiiiiii, a nie radosnym trele typu pi piiii pii piiiii. Jednak nie zagłuszano przekleństw, więc na własne uszy przekonałam się, że tego dnia kibicowska mowa była mdła podobnie jak sama kopanina. Zużyte jęzory trybunowych krzykaczy marynowały się potem w gorzałce, co zostało uwiecznione na poznańskich trotuarach krętymi, haftowanymi fast-foodami ścieżkami.
Władek lat 95 wprosił się wczoraj na podwieczorek. Mieliśmy oglądać wspólnie transmisję z meczu. Powstaniec przyszedł w tęczowym szaliku, bo po obiedzie znów jeździł turystycznie palcem po mapie i opuszkami paluchów flirciarza naniósł z atlasu na klubowy gadżet kolory nizin, wyżyn oraz strzelistych gór.
– Kochasiu – zwróciłam się do mego druha, jednocześnie podając nieodłączny gadżet mężczyzny, czyli pilota – mam wrażenie, że z trybun unosi się zapach testosteronu oraz nieświeżych skarpetek.
– Wielu trenerów przesądnie nie goli się w dzień meczu – zauważył AK-owiec.
– To musi przyciągać gejów.
– Że co?
– Kogo ciągnie do lasu? Wilka. A kto ciągnie na trybunach? Gej.
– Nie będę ciągnął tej głupiej dyskusji. Zresztą gej się nie zaciąga na trybunach.
– A kto?
– Marihuaniści.
– Ty mi nie przysłaniaj oczu narkotycznym dymem. W naszej kulturze mężczyźni nie mogą publicznie się obściskiwać. Dlatego kibice umawiają się na ustawki i tam się naparzają w parach oraz większych konfuguracjach.
– Nie wierzę. Geje nie używają tak mocnych środków.
– Mocne słownictwo wprawia gejów w stan podniecenia. Podobnie emocjonują się heteroseksualni widzowie na konkursie miss mokrego podkoszulka. Doprawdy, Władku, stadiony to największe kluby gejowskie w kraju!
– Czyli na Euro 2012 zjadą się do Poznania geje z całej Europy?
– Niestety, Witek z parteru wiele więcej na pracy swojej żony nie zarobi.
– To ja już nie chcę podróżować. Co mi po tym, że obejrzę urokliwe zakątki, skoro po kontakcie ze wszystkimi zakamarkami świata stanę się tęczowy?!
Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Po co być ciepłym, gdy zbliża się lato? Do kibiców należy podejść z dużym chłodem. Nie ze względu na ich homoseksualność, niech bawią się w takiego berka, jaki lubią, lecz z powodu rzygania na chodnikach. Przeciw temu muszę zaprotestować. No i przy ich jałowej mowie należy kategorycznie zażądać od telewizji piiiiiiii. I nic to, że kibic przed telewizorem z tego powodu łka.
Taka polska piiiiiiii – łka.