sobota, 22 lutego 2014

To nie licuje.

Kunia lat 90 nalegała bym ją dzisiaj odwiedziła. Powiedziała, że doświadczę czegoś niepowtarzalnego. Trochę się obawiałam spotkania, bo choć Kunegunda na każdym kroku deklaruje swoje heteroseksualne skłonności, to czasem mnie adoruje i wtedy nie wiem, jak delikatnie dać odpór zalotom przyjaciółki.

Z ciężkim sercem weszłam do jej przytulnego gniazdka. Kunia z tajemniczą miną zaproponowała herbatę z cytryną, wskazała mi miejsce przy stole, po czym w milczeniu zaczęła spozierać na tarczę zegara.
- Ktoś jeszcze przyjdzie? – spytałam.
- Pij szybciej – odpowiedziała Kunia. – Musisz dopić do 10.45
- Dlaczego?
- Cytrynę wyssij, a skórkę wyrzuć na spodek.

W szklance był wrzątek, więc piłam małymi łykami, spoglądając coraz bardziej nerwowo na wskazówki zegara.
- A dlaczego nie podałaś herbaty w filiżankach? W szklankach to dziś już nie licuje – pokręciłam z wyrzutem głową.
- Oj, Adela, pospiesz się.

Dopiłam, Kunia wstała od stołu i kiwnęła ręką. Gestem przypomniała bym wzięła szklankę. Sama także miała jedną w ręce. Podeszłyśmy do ściany. Kunia przytknęła palec do ust, nakazując milczenie, po czym przytknęła szklankę do ściany, a ucho do jej denka. Ponagliła mnie, więc poszłam za jej przykładem. Po chwili usłyszałam trzy męskie głosy.
- Nauczyłem się minety dopiero po 50-tce. Bardzo to lubię, ale unikam tłustych bab. Pocę się przy nich – powiedział pierwszy z mężczyzn.
- Czoło musi być zimne – pierwszemu przyznał rację drugi z rozmówców.
Odsunęłam ucho od szklanki i wyszeptałam do Kuni:
- Ależ to nie licuje! Nieładnie podsłuchiwać!
- Oj tam, Adela, zaraz będzie goręcej.
Przytknęłam ucho do lica ściany, po chwili wróciłam do szklanki: lepiej było słychać.
- Pierwsze dotknięcie językiem musi być delikatne. Inaczej stępisz to miejsce i będziesz musiał przesunąć się w inne rejony.
- Masz tu jakąś sąsiadkę? Od teorii wolę praktykę.
Kunia odsunęła się od ściany i znów konfidencjonalnie wyszeptała.
- Nie ruszaj się. Będą się dobijać, ale udajemy, że nas nie ma!

Rzeczywiście. Rozległo się walenie do drzwi. Ja jednak mam charakter wojowniczy. Podbiegłam do drzwi i otworzyłam je na oścież, krzycząc:
- Panowie, to nie licuje!
Potem opadły mi ręce, bo przede mną stał Władek lat 98. Był zaskoczony jeszcze bardziej. Spoliczkowałam go, choć wiem, że to też kulturalnej kobiecie nie licuje...

piątek, 21 lutego 2014

W gabinecie stomatologicznym.

Dawno nie widziałam Grażynki lat 46, dlatego zadzwoniłam do niej i umówiłam się na spotkanie. Przyjęła mnie serdecznie, jak zwykle uśmiechnięta, z błyskiem w oku i nowinami wychylającymy się z kieszeni lekarskiego kitla.

- Pani Adelo, jak pani zęby? – spytała, kiedy już wygodnie usadowiłam się na fotelu.
Grażynka zaświeciła mi lampą w oczy, nacisnęła guzik, a fotel na podobieństwo windy wydźwignął mnie na wyższe piętro naszej konserwacji.
- Chyba nie najgorzej – odpowiedziałam, po czym wysnęłam górną szufladkę, potem dolną i trzymając je w obu dłoniach pochwaliłam się ich stanem.
- Są śliczne jak wiersze, które pisałam w młodości do szuflady – pochwaliła mnie Grażynka.
- Dbam o nie, Grażynko. Szoruję rano i wieczorem. Moczę w nocy w szklance z wodą. Staram się.
- To bardzo dobrze. Bardzo dobrze.
- No dobrze. My tu pitu, pitu, a trzeba przejść do meritum co tam dobrego w dzielnicy?

Współcześnie gabinet stomatologiczny jest odmianą dawego magla. Schodzą się tu różni pacjenci, każdy ze swoim problemem życiowym. I świeżymi wiadomościami ze swojej klatki schodowej, domu, czy kwartału. Grażynka ma w ręku dłuta i inne wiertarki, więc każdą nowinę jest w stanie wydobyć. Tylko dziewczę potem tak jest obciążone nową wiedzą, że ktoś musi jej ulżyć i przyjąć na swoje barki bagaż niusów. To właśnie ja postanowiłam wziąć na siebie ten obowiązek.

- Pani Adelo, Lucjan lat 54 podobno kazał sobie przeciąć nasieniowody. A wszystko przez to, że Bogusia lat 38 chciała się z nim kochać bez zabezpieczeń.
- A co na to jego żona?
- Władzia lat 63 mówi, że przez ścianę nie słychać pracy sprężyn w materacu już od dobrych 4 lat.
- Bogusia dowiedziała się o tej operacji?
- Podobno płakała przez 3 dni, a potem jej mąż zaprosił na wódkę kolegę z pracy, szybko się upił, a ona jakoś dogadała się z kompanem męża. Chłopak ma na imię Konrad i jest podobno w wieku 36 lat.
- Co jeszcze?
- Wikary nadal nie wyleczył rzeżączki, a Krysia lat 42 nie może sobie poradzić ze starszym synem, który wyjechał na początku wakacji na autostop i nie chce wrócić. To chyba wszystko...
– Spisałaś się, Grażynko – pochwaliłam dentystkę. – To oddaj mi zęby.

Pożegnałam się z Grażynką i poszłam naprzeciw niektórym łajdakom ostro zaprotestować. Bo Grażynka leczy zęby, ale ja dusze.

czwartek, 20 lutego 2014

Karczycho.

Władek lat 98 zapisał się na siłownię. Nic o tym początkowo nie wiedziałam. Najpierw pojawił się u mnie na drugim śniadaniu. Do kawy postawiłam pączka, a on wówczas zaprotestował przeciw pustym kaloriom.

- Adela, ja wyciskam – wystękał poważnie, a ja jeszcze nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Chcesz cytryny? Słyszałam, że ludzie używają cytryny do kawy, ale ja na sam pomysł się krzywię. W ogóle krzywię się. Na sam widok cytryny się krzywię.
- Cytryna też może być, choć wolałbym piłeczkę kauczukową. Podczas picia kawy mogę drugą ręką podusić kauczuk.
- Co proszę? – spytałam zdziwiona. Władek zawsze się podmawiał o pomiętoszenie moich piersi, czasem wspominał coś o silikonie, ale o innych materiałach nigdy nie nadmieniał. – Jaki kauczuk?
- Właściwie chciałbym rozpocząć od ukształtowania tricepsa. Muszę spytać się trenera, jakie ćwiczenia pomogą mi go uwydatnić.
- Trenera? Nie pomyliło ci się z geriatrą?
- Mój trener też jest zapisany do geriatry, bo ma już 66 lat, ale w gabinecie lekarskim był tylko raz. Źle dźwignął sztangę, wylazły mu hemoroidy i chciał, by geriatra wepchnął mu je z powrotem do środka. Ale geriatra okazała się kobietą, która zapisała mu tylko jakieś maści. Odmówił, twierdząc, że używa tylko talku. Inaczej sztanga by mu się ślizgała w rękach..
- Zaraz, ty chcesz być kulturystą?
- Adela, nie bój się. Od razu na wstępie trener poucza każdego nowego adepta dźwigania, jak podnosić sztangę, by nie wylazły hemoroidy. Trafiłem w ręce prawdziwego specjalisty!
- Odbiło ci!
- Mówisz tak, bo jeszcze nie widzisz efektów! Trener mówi, że raptem 20 lat starczy, by wyrzeźbić sylwetkę.
- Znaczy chcesz mieć karczycho?
- To nie chciejstwo, to plan! Ja będę mieć karczycho! I udo! I kaloryfer na brzuchu!

Odsunęłam od Władka talerzyk z pączkiem. Łakomie zaczęłam pożerać smakołyk. Potem z lodówki wyjęłam deser lodowy. Ze smakiem oblizywałam usta, mlaskałam i ciumkałam. Bakalie! Cymes! Ambrozja! Na koniec sięgnęłam do barku i nalałam sobie wiśniowej nalewki. Władek się męczył, śledząc oczami moje poczynania, usta mu drgały w niemym apetycie, ale trwał w swym postanowieniu.

No cóż, ciekawe jak będzie śpiewał, gdy wyjdą mu hemoroidy.

środa, 19 lutego 2014

Trudno chłopu dać rzyć.

Umarła Maria lat 79. Kiedyś rozmawiałyśmy ze sobą i ja narzekałam na „bamberską kostuchę”. Ona wtedy zaoponowała: „Adela, jest wręcz odwrotnie. Bambrzy przynieśli do Poznania życie!”. Miała rację. Chłopstwo spod Bambergu zasiedliło podpoznańskie wsie, które wyludniły się po wojnach napoleońskich. Szybko zasymilowali się z polską ludnością, wnosząc trwały wkład w rozwój Poznania. I Maria odkurzyła chlubną historię Bambrów.

Do Władka też dotarła smutna wiadomość. Ledwo przekroczył próg mego mieszkania, zdjął czapkę i dramatycznie obwieścił:
- Adela, Maria zeszła.
- Marysia miała zaledwie 79 lat – westchnęłam.
- Nikt tak jak ona nie szukał twardych korzeni Bambrów.
- Co masz na myśli? – spytałam czujnie. – Historyk musi mieć w ręku twarde fakty, inaczej nie może ich zaprezentować w monografii.
- Radło może zbutwieć lub przerdzewieć, ale chłop nigdy nie wypadnie z roli i zaora każdą glebę. Bamber nie wie, co to plewy – obwieścił Władek lat 98, po czym rozpiął koszulę i zdjął spodnie.
- Co ty goło paradujesz?
- Zmarła zrozumiałaby przesłanie.
- Że co?
- Wyruchajmy śmierć! – AK-owiec zerwał z siebie podkoszulek i zaczął męczyć się z kalesonami. Skarpetek jednak nie ruszał.
- Ty niewrażliwy ordynusie! – krzyknęłam. – Jak możesz wulgaryzować szlachetne dzieło jakiego dokonała Maria lat 79! Zmarłym należy się szacunek, a nie pokerowa licytacja na plemniki.
- Daj rzyć! – nie poddawał się Władek, ale na szczęście nadal był zaplątany w kalesonach.
- Życie to nie tylko rzyć – do rozpalonej głowy Władka jednak już nie docierała głębia filozoficznej maksymy, więc musiałam potraktować go rozżarzonym pogrzebaczem. – Przygotuj się do pogrzebu, chłopie. Napisz mi mowę pożegnalną – rozkazałam.

Musiałam zaprotestować przeciw wizji Władka lat 98. Przecież byśmy zniszczyli podniosłość własnego zgonu, nie dokonując tuż przed zejściem rachunku życia, lecz rozmyślając, kto z kim się sparzy na naszą cześć. Może taki zwyczaj pomógłby systemowi emerytalnemu, ale ja myślę o tym z niesmakiem.

Tylko chłop mógł wpaść na taki pomysł.

wtorek, 18 lutego 2014

Popularność.

Edek lat 59 to poznańska lokomotywa. Fanatyczny kibic Kolejorza oraz namiętny palacz papierosów. Odkąd pamiętam, zawsze wyglądał jak ciuchcia, w którą palacz jeszcze węgiel sypie. Właśnie przechodził koło nas, kobiet stojących w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, zaciągając się tanim papierosem trzymanym w ustach. Nagle przystanął i skonstatował:

- Jak gorąco!
- Buch! – odpowiedziała Kunia lat 90.
- Gorąco... – powtórzył Edek.
- Uch! – wykrzyknęłam.
Edek wziął kolejnego macha, błogo wykrzywiając twarz.
- Stoisz i sapiesz, dyszysz i dmuchasz – zauważyła Malwina lat 93.
- Puf! – podsumowała Elwira lat 77.
- Hę? – zdziwił się Edek.
- Uff, jak gorąco – Gertruda lat 59 włączyła się do rozmowy.
- A jeszcze palacz kopci i w upał się sypie – Kunia wyraziła się z dezaprobatą.
- Wcale się nie sypię! – zaoponował Edek.
- Już ledwo sapiesz, już ledwo zipiesz! – Elwira poparła Kunię.
- Pokażę wam coś.

Edek wyciągnął z paczki 5 papierosów, włożył je wszystkie do ust i zapalił. Chmura dymu jaką wypuścił niemal zakryła słońce.
- Nagle – świst! Para – buch! – podsumowała Malwina.
- Najbardziej lubiłem Extra mocne, ale potem przerzuciłem się na Popularne – wyznał Edek pomiędzy kolejnymi machami. – Popularne dały mi pewność siebie i popularność. To właśnie ćmiki tej marki zacząłem palić po kilka równocześnie.
- Popularność?
- Ludzie sami kupowali Popularne, bym pokazał mnogie palenie. Robiłem rekordy, a koledzy bili mi brawo. Babki też klaskały.
- Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy... – zauważyłam.
- To wcale nie były tłoki. Jeden z kumpli robił akurat doktorat z toksykologii. Zazdrościł mi trochę, bo nie był popularny. Laski nie leciały na toksykologię. A na kilka szlugów w gębie tak.
- Miałeś powodzenie?
- Popularność. Dziewczyny biły się o mnie. Niestety, to się szybko kończyło.
- Dlaczego? – zainteresowałam się.
- Oskarżały mnie, że są uwędzone. Chyba byłem zbyt zaborczy.
- Uwięzione? – spytała Kunia.
- Przez uwędzenie. Dlatego jestem starym kawalerem.
- Nic na to nie poradzimy – stwierdziła Malwina.

Edek pokiwał smutnie głową, zdeptał 5 petów, które rzucił na chodnik i poszedł do sklepu kupić kolejne paczki papierosów. A my zrozumiałyśmy, że popularność ma swoje koszty. Za sławę niebagatelną cenę się płaci!

poniedziałek, 17 lutego 2014

Pierdółka, lecz wcześniej duperelka.

Zbyt często opisuję sprawy ogólne i uniwersalne. Tymczasem na co dzień obracam się wśród pierdółek. Ścieram okruszki ze stołu, zbieram nitki z dywanu, ustawiam na półkach porcelanowe duperelki, które tak uwielbiam. Lalki, pajacyki, pieski i kotki, nawet kufle ceramiczne. Jednak największą pierdółką w moim życiu jest Władek. Bardzo często zjawia się u mnie na drugim śniadaniu i przekazuje mi różne duperele z życia sąsiadów i sąsiadek, które pokątnie zasłyszał. Właściwie skupiam się jedynie na opowieściach o kobietach, gdyż powstaniec lat 98 jest AK-owcem, czyli byłym żołnierzem Armii Krajowej oraz Anonimowym Kobieciarzem w jednym. Zatem z jego opowieści staram się wyłuskać historie o dziewczynach, które ewentualnie mogłyby mu zawrócić w głowie.

Dziś Władek nie opowiadał o kobietach. Zamiast tego poprosił mnie od progu o herbatę. Zdziwiłam się, bo powstaniec bardzo lubi kawę, a on wprawił mnie w jeszcze większe osłupienie, bo zażyczył sobie napitku nie w filiżankach, lecz w szklankach. Pomyślałam wzgardliwie o jego robociarskim stylu, ale zachowałam to dla siebie. W końcu gość w dom, Bóg w dom. Poszłam do kuchni i po minucie wróciłam ze szklankami na szklanych spodeczkach. AK-owiec siedział przy stole. Na mój widok podniósł się, odebrał swoją herbatę, wyszedł z nią na balkon i po chwili wrócił z pustą szklanką.

- Wypiłeś duszkiem? – zdziwiłam się. – Wrzątek?
Władek tylko przytknął palec do ust, dając mi do zrozumienia bym siedziała cicho. Następnie podszedł do ściany, zdjął duży obraz i przytknął do tapety szklankę, a do niej ucho.
- Co ty wyprawiasz?! – podniosłam głos.
Powstaniec ponownie gestem zmusił mnie do milczenia i wrócił do nasłuchiwania. Za ścianą mieszkała Emilia lat 64, z którą nie utrzymywałam zbyt ścisłych kontaktów. Mówiłyśmy sobie na klatce „dzień dobry” i to wszystko. Minęły czasy, kiedy szło się do mieszkania obok pożyczyć szklankę cukru lub mąki. Teraz łatwiej wyjść do sklepu otwartego całą dobę niż nawiązać bliższe kontakty z osobą mieszkającą przez ścianę.
- Emilia ma gościa. To mężczyzna.
Powstaniec zaczął zdawać relację z tego, co udało mu się podsłuchać.
- Emilia chyba pochyla się i zbiera nitki z dywanu, a ten gość chwali jej duperelkę. Mówi, że dobrze wygląda bez majtek.
- Poznajesz, kim jest ten mężczyzna? – spytałam zaciekawiona.
AK-owiec znów odwrócił się do mnie z przytkniętym palcem do ust. Wkurzyłam się.
- Ty możesz mówić, a ja nie? Przecież jesteś bliżej ściany!
- Ale ja mówię do ciebie, a ty do ściany – powiedział, a ja nie wiedziałam, jak to zinterpretować. – Przeszli do pierdółki – relacjonował dalej.
- Nie no! – oburzyłam się. – Tego nie pozwolę ci podsłuchiwać!

Podniosłam się z sofy i zdjęłam ostrzegawczo chustę z głowy. Powstaniec pojął, że może oberwać, dlatego odszedł od ściany, usadowił się na fotelu i rzekł:
- Dobra, Adela, teraz zrób mi kawy!
No to postanowiłam podnieść mu ciśnienie, ale w inny sposób niż czyni to kawa czy Emilka. Chustę miałam w ręku, więc moja reakcja nastąpiła błyskawicznie.

niedziela, 16 lutego 2014

Urlop proboszcza.

Na koniec kazania ksiądz proboszcz ogłosił, że wraz z końcem mszy świętej zaczyna swoje długo wyczekiwane wakacje zimowe urlop i z tego powodu zaprasza wszystkich, którzy wyspowiadali się u niego w ciągu ostatnich dwóch tygodni, do ogrodu na mały poczęstunek. Spojrzałam na Kunię lat 90 i uśmiechnęłyśmy się do siebie. Wyspowiadałyśmy się u księdza proboszcza we wtorek, więc mogłyśmy skorzystać z zaproszenia parafialnej szychy. Jednocześnie pokazałam Władkowi lat 98 tere-fere-kuku na nosie, bo gorąco go namawiałam, by poszedł razem ze mną zrzucić ciężar grzechów, ale on jak zwykle się wymigiwał. Zasłużył sobie: ci z grzeszną skoliozą nie zasługują na jadło proboszcza.

Właściwie trudno było wiernym utrzymać koncentrację do końca niedzielnej sumy. Jedni cieszyli się, że będą biesiadować w zacnym towarzystwie przewodnika stada w naszej parafii, inni zazdrościli wybrańcom, rzucając zawistne spojrzenia. Sami byli sobie winni. Ja miałam to w nosie. W rozmyślaniach bardziej skupiłam się menu, obawiając się nieco, że ksiądz postawi jedynie owoce. Zjadłam skromne śniadanko i mój żołądek wymagał treściwszych poczęstunków.

Gdy wyszłyśmy z Kunią przed kościół, doleciał do nas dym z lutowego grilla. Ministranci opiekowali się rozżarzonym węglem, natomiast kościelny wrzucał na ruszt nowe porcje kiełbasy, ryb i warzyw. Ślinka zaczęła mi ciec tak obficie, że nie nadążałam zbierać jej z brody. Ślinotok Kuni był jeszcze obfitszy, spływał jej po szyi i docierał do dekoltu, a materiał bluzeczki był coraz bardziej wilgotny. Jednak wywalone jęzory szybko nam się osuszyły na widok księdza, który zrzucił w zakrystii ornat i szybko przebrał się w strój stosowny do uczty.

- Córy i syny – proboszcz rozpoczął odświętne przemówienie – żeby wam się nie przejadło, bo nie udzielę rozgrzeszenia z grzechu nieumiarkowania w jedzeniu!
- Amen – powtórzyło grono około 30 osób, które skupiło się wokół grilla.
- W parafii potrafim – ksiądz uśmiechnął się z autorskiej parafrazy „czym chata bogata”. Następnie zaczął obracać kiełbaski na drugą stronę, by lepiej się przypiekły.
- Ładne wdzianko ma ksiądz – pochwaliłam proboszcza.
- Bóg zapłać – odpowiedział duchowny.
- A gdzie można dostać? Ile kosztowało? Są jeszcze w Tesco? – indagowali wierni.
- Bóg zapłać – powtórzył kapłan.
- Aaa, ksiądz to dostał w prezencie – domyśliła się Kunia.

Tym razem proboszcz nie odpowiedział, bo tłuszcz z kiełbasek spadł na rozgrzany do czerwoności węgiel i zaczął skwierczeć radośnie.
- O kurde, jakie smakołyki! – wyrwało się duchownemu.
Proboszcz w końcu zaczął nakładać kiełbaski, ryby i warzywa na tekturowe talerzyki, ale my – wyspowiadane, zatem tkwiące w czystości wierne duszyczki – potrafiłyśmy się dzielić. Brałyśmy połowę, a resztę zostawiałyśmy na dużej tacy, przeznaczając to na prowiant dla księdza. Nie chciałyśmy, by proboszcz wrócił z wakacji wychudzony z wywalonym jęzorem. To by źle świadczyło o parafianach.