sobota, 31 marca 2018

Psześwięconka


Każda z nas odkurzyła wiklinowy koszyczek, by wpakować do niego święconkę. ale to było za mało, bo chciałyśmy przygotować najpiękniejszy, najbogatszy i najmądrzejszy opakunek dla pierdółek wielkanocnych.  Czy święconka może być mądra? Na poznańskiej Wildzie tak.

– Widzicie? Widzicie? O tu, przy baranku z masła! – pokazywała zawartość koszyczka Kunia. – Wsadziłam apetyt na życie. A niech se proboszcz poświęci i tak go nie zepsuje!
– Ksiądz proboszcz nie jest psujem – broniła duchownego Gertruda bez tęczowej aureoli. – To w sumie dobry chłop.
– No tak, ale suma jest tylko raz na tydzień – stwierdziła Lwinka. – Teraz ja wam pokażę swoją zawartość.
– Dawaj, Lwinka, dawaj – zachęcałam. – Twoja zawartość zawsze nas zachwyca. Trochę piętnuje, ale też uwzniaśla.
– Ja przy zajączku umieściłam rozbuch.
– Rozbuch?
– Śmiech, który jak się rozbucha, to się nie zatrzyma. Rozbuch, szary, ale jary. Co się pytasz? Nie wiesz, czym jest rozbuch?
– Dobra, dobra – uspokajałam Lwinkę. – Trudzia, twoja kolej.
– Ja nie jestem taka lotna – uprzedzała Gertruda – bo obok szynki wsadziłam wycinek osobistych hemoroidów. Chirurg mi wyciął do badań histopatologicznych, ale błagałam, smęciłą i w końcu uprosiłam kawałek. Raka najlepiej zwalczać kropidłem i wodą święconą. Utwierdził mnie w tym poglądzie nasz kochaniutki wikary. Wikary to usta, serce i myśli proboszcza.
– A ja nie tym będę się raczyć na śniadaniu wielkanocnym – beknęłam, bo miałam zgagę po poprzednim dniu. – Ja z koszyczka wyłożę na wielkanocnie ustrojony stół miłość. Wiem, jestem zboczona, ta miłość was brzydzi, ale ja nie potrafię inaczej.
– Tej, gdzie chcesz ukryć miłość? – pytała rzeczowo Kunia. – W szynce?
 W mazurku. Lubię tańczyć.
– Dość tej gadaniny – obwieściła Dziunia lat 59. – Która święconka jest najlepsza? Która jest psześwięconką?
 Hmm – zahmykałałam
Dziewczyny zahmykały podobnie. „Hmm, hmmm, hmmmm”. To było jak wildecki hymn te hmmm, hmmm.
– Wygrała Trudzia – obwieściła Dziunia. – Hemoroidy są najsmaczniejsze!

No cóż, nie w każdym konkursie można wygrać. Przeciw temu nie można protestować.

piątek, 30 marca 2018

Kontratak Tarota


W Wielki Piątek, dzień zadumy, rozważań i współodczuwania, jak większość Polek wybrałyśmy się na zakupy do wielkiego samu. Dziś to miejsce nazywa się galerią handlową, gdyż pobyt tam przypomina podróż na galerach, znaczy jedne wiosłują, drugie łapią wiatr we włosy.

Ścisły post nie musi być równoznaczny z odmawianiem sobie uzupełniania zapasów do wielkiego świątecznego obżarstwa, dlatego znalazłyśmy się tam, gdzie nas brakowało. W końcu każda z nas zasługuje na zajączka. My byłyśmy mniej spożywcze, a bardziej tekstylne, więc każda wybrała sobie ciuch, a potem zajęłyśmy cztery stojące obok siebie kabiny. Dostatecznie dobra Kunia przymierzała figi i stringi, Trudzia miała ze sobą trzy kwieciste staniki, ja chciałam zobaczyć, jak leży na mnie płaszcz kąpielowy, natomiast Lwinka tachała ze sobą szpilki na bardzo wysokim obcasie oraz opakowanie pończoch samonośnych.

– Chciałabym mieć takie dużo lustro w sypialni! – krzyknęła Kunia. – Czy mnie słyszycie?!!
– Nie drzyj się – uspokoiłam przyjaciółkę. – Te dykty są tak cienkie, że wystarczy szeptać.
– Ło Jezu! – wrzasnęła Trudzia. – Mam Maga między cyckami!
– Hę? – zahęchała Kunia.
– Pierwszą kartę z talii Tarota! Co się głupio pytasz, Maga nie widziałaś?!
– Nigdy między cyckami.
– No to go odklej – doradziłam. – Albo nie przejmuj się, Trudzia. Mag może oznaczać pozytywny początek. Czyli kupisz biustonosz, a potem jeszcze ładniejszą bluzkę.
– No to skoczę po nią. Przypilnujcie moją kabinę!
– Tu chyba działa Lucyfer! To nie są karty, to się wyświetla dziwnie wyświetla – zawtórowała wrzaskiem Lwinka. – Założyłam pończochy i między nimi mam Wisielca!
– Czeka cię pokuta – oznajmiłam. – Załóż szpilki, zobaczymy, co one tobie podpowiedzą.
– Założyłam figi i nic mi się nie wyświetla – stwierdziła Kunia. – A nie, obróciłam się i teraz w odbiciu widzę z tyłu Księżyc. Adela, co to oznacza?
– Rozczarowanie.
– No to przymierzę stringi.
– Mam szpilki na girach – krzyknęła Lwinka. – A przy nich Diabła.
– Zdejmij je szybko – poradziłam. – W Wielki Piątek nie wolno pić alkoholu.
– Przy stringach mam Rydwan. Adela, dawaj! Komentuj!
– Tryumf.

Przymierzanie nas wciągnęło i co rusz biegałyśmy do regałów po kolejne ciuchy, badając kartami Tarota przydatność odzienia. Wychodziły nam różne wróżby. Ja do swojego płaszcza kąpielowego miałam Słońce, co oznaczało życie w cieniu. To mnie zniechęciło, więc tylko pilnowałam kabin, by nikt ich nie zajął. Miałam przez to trochę czasu na zastanowienie się, co nas przyciąga, a co odciąga.

czwartek, 29 marca 2018

Kąśliwki Władka


– Mam ochotę na soczystą śliwkę – oznajmił Władek, który zaskoczył nas w ogonku przed sklepem na dole, gdzie oczekiwałyśmy na przyjazd dostawczaka z piekarni.
– Na węgierkę? – zaciekawiła się dobra Lwinka, której ostatnie wyniki badań krwi wykazały bycze osocze, czyli Egri Bikaver.
– A może na mirabelkę? – uśmiechała się zalotnie Balbina lat zaledwie 67, ale już o pożółkłej starością oraz ustawicznym paleniem ćmików cerze.
– Na kąśliwkę – odparł powstaniec.
– Że co? – zdziwiłam się, przeczuwając, że z odpowiedzi podwójnego AK-owca może wyniknąć draka.

W Wielki Czwartek w polskiej katoliczce coś obumiera. Tego dnia jesteśmy bezsilne wobec napaści agresywnych Rzymian oraz uzbrojonych w byle dziabkę Belzebubów.
– Wstałem dziś lewą nogą i nie zamierzam przejść nad tym do porządku dziennego – potwierdził moje obawy powstaniec warszawski.
– Zrobić ci masaż, przystojniaku? – zaproponowała Gertruda lat 77.
– Śliwka? – nie wierzyłam bredniom dryblasa z bardzo nieatrakcyjnym PESEL-em.
– Śliwka kąśliwka – odrzekł ogonkowy intruz, a potem zahęchał w stronę Trudzi. – Hę? Ty i masaż? Z tipsami wymalowanymi w dekalog Mojżesza?
– Tej! Spier papier, póki mówię po dobroci! – uczciwie uprzedziła Kunia. – Ja nie mam długich paznokci, ale potrafię zadrapać.
– Tej? Patatej! Tylko pyry tak gamonią, hej!
– On mnie zaczyna drażnić – złowrogo warknęła dostatecznie dobra Kunegunda.
– A ty, Adela? – kontynuował kąśliwkę AK-owiec.
– Co niby ja?
– Tobie wykąśliwię na końcu. Teraz kolej na Malwinę.
– Oszczędź mnie, błagam… – szepnęła Lwinka. – Ja cię chyba lubię…, może nawet dostrzegam zalety…, tak… znaczy jestem pewna… znaczy na 17 procent…
– Nie ma litości, należysz do gangu Adeli! Jesteś przez nią całkowicie wydrylowana! Nie ma w tobie ani jednej interesującej pestki!
– To dlatego pod płaszcz założyłeś gang – nareszcie domyśliłam się powodów jego porannej elegancji. – Na nic twoje awanse, nie wpuszczamy do kolejki samców.
– My tu swoje seksrety mamy – poparła mnie lubieżna Dziunia lat 59.
– Adela i jej świeże pieczywo – prychał prześmiewczo Władek. – Ciotka z nocnego wypieku. Furgonisz się beznadziejnie, bo codziennie!
– Skuj go – poprosiłam.

Kunia tylko czekała na mój znak, wyciągając zza pazuchy kajdanki. W tym czasie Lwinka podłożyła powstańcowi nogę, Trudzia się przeżegnała, a Dziunia go popchnęła, ale przed upadkiem Władka zdążyła obmacać powstańczy zadek. Postanowiłyśmy wrzucić go na budę dostawczaka, na którego przyjazd oczekiwałyśmy w ogonku przed sklepem na dole. Nie doszło do tego, bo wcześniej dostałam SMS od huncwota 2020, w którym przypomniał, że dziś czas na rozpoczęcie brudnej kampanii.
Tak na poznańskiej Wildzie rozpoczął się okres zadumy i oczekiwania na ciąg dalszy.

środa, 28 marca 2018

Zuchowaty szczep

To była niewątpliwie Wielka Środa. Dzień ów stał się wielki, ba: wręcz ogromniasty, za sprawą dostatecznie dobrej Kuni. Pomyślała o świątecznej brudnej kampanii naszego sztabu i dla ratowania dobrego wizerunku Prezydenta 2020, przy jednoczesnym obrzydzaniu wydmuszkowych kontrkandydatur, postanowiła ocieplić nasze emploi. Mianowicie zapisała się do zuchów.

            Aura była podejrzana, a ona przyszła ustawić się do wildeckiego ogonka w krótkich zielonych spodenkach, ciężkich buciorach, długich podkolanówkach oraz skautowskiej bluzie i czapce z daszkiem przywiezionej przez koleżankę z demobilu w Hawanie.

– Co się dzieje? – spytałam, starając się podnieść bezwstydnie opuszczoną koparę obciążoną kilkoma jeszcze nie spróchniałymi zębami.
– Zależy mi na sprawności – pochwaliła się Kunia. – Tylko zaangażowanie w dbałość o sprawność wszystkich polskich emerytek zapewni nam zmartwychwstanie. Kochane, ludzie zwiędli szybciej lądują na światopoglądowym kompoście. Z szamba niesprawności trudno się wygrzebać.
– Na jakiej to niby sprawności tobie zależy? – prychnęła Trudzia.
– Właściwie nie na jednej sprawności, lecz na wielu umiejętnościach. Dzisiaj jestem tropicielką, jutro będę fotograficznie polować na dziką leśną zwierzynę, a w Wielki Piątek zamierzam pościć, gdyż zbyt opasła sylwetka nieładnie zwisałaby na krzyżu.
– Kurczę blade! – podziwiała Lwinka. – Nie wiedziałam, że jesteś stygmatyczką.
– Nie mam innego wyjścia – tłumaczyła Kunia. – Wstąpiłam do szczepu harcerzy. Ich mottem jest: Stygmaty na Raty. Ja zdecydowałam się na zdobycie sprawności. Może będziemy szczepić się razem?
– Pod koniec marca? – zdziwiła się Dziunia. – Na grypę trzeba szczepić się w listopadzie, jeśli nie w październiku!
– Kunia, chciałabyś się ze mną sczepić? – spytała z wypiekami na twarzy Wacia.
– Kupiłam opakowanie stalowych gwoździ – odparła Kunia. – Młotek pożyczy nam Władek. Obiecał. Dziewczyny, to najwłaściwsza chwila w kampanii wyborczej, by wykazać swą zuchowatość!

Ze słów Kuni wyzierała wielka spontaniczność, przekonanie o własnych racjach i środowa niezłomność. Była współczesną sufrażystką tuż przed zmartwychwstaniem. Program Stygmaty na Raty też nie wydawał się głupi. Biło od niego zarówno świeżością idei, jak i konserwatywnym bagażem katolickiej historii. Tylko pojawił się jeden szkopuł. Jeżeli wzajemnie miałybyśmy przybijać się zuchowato do krzyży, to ta ostatnia przynajmniej jedną kończynę miałaby wolną. A na Władka tej uprzejmości nie chciałabym cedować.
Co robić?

wtorek, 27 marca 2018

Sprostowanie Trudzi


Kiedy w zeszłym tygodniu wyszła na jaw grzeszność Gertrudy lat 77, nie przypuszczałam, że będzie miało to większe reperkusje. Ale pojawienie się Jaremy Totumfackiego zwiastowało już coś innego. Musiało dojść albo do samokrytyki, albo do zanegowania ludzkiej natury.

            Stałyśmy jak zwykle o świcie w ogonku przed sklepem na dole, wyglądając przyjazdu furgonu z piekarni, który dostarczał świeże pieczywo z nocnego wypieku. Był senny wtorkowy poranek, aura zaczynała się pieprzyć, papryczyć czy w jakiś inny sposób cebulić i znów trzeba było ubrać się warstwowo. Nadal miałyśmy na sobie zimowe palta, a na głowach wełniane czapki i moherowe berety. I wtedy doszła do nas Trudzia, ustawiła się na końcu kolejki, a my wybałuszyłyśmy gały.
            – Tej, co ty masz na łbie? – dostatecznie dobra Kunia jako pierwsza zdołała wydobyć z siebie głos.
            – Phi – zlekceważyła obcesową zaczepkę Trudzia.
– Czy przez to nakrycie głowa nie marznie? – dociekała dobra Lwinka.
            – Rozgrzewa mi serce.
– Czy mogłabym przymierzyć? – zaproponowała Dziunia lat 59.
            – Osobistego sprostowania nie można zdejmować.
– Kto ci doradził tę kreację? – interesowała się Wacława.
            – Pan Jarema – wyjaśniła Trudzia. – Totumfacki wie, jak budzić zaufanie.
– Ale to jest jakieś dziwne – kręciłam głową.
            – Niby dlaczego?
– Aureola wydaje mi się sfałszowana.
            – Nie znasz się.

Poczułam się dotknięta, ale inne dziewczęta żywo zainteresowały się świętą mycką Trudzi. Zaczęły wypytywać ją o szczegóły. Padały pytania w rodzaju: „Zdejmujesz ją na noc? Czy aureolkę ustawiasz obok dolnej szczęki, którą moczysz w szklance wody?”, „Nie zdejmujesz? A co z nią się dzieje, gdy nakrywasz się kołdrą?”, „Czy ona farbuje?”, „Jak reagują na nią mężczyźni?”, „Jakie myśli kłębią się pod aureolą?” i wiele, wiele innych.
– Przyznasz jednak, że to ja z Władkiem, a właściwie AK-owiec ze mną na rękach wyprzedził twoją spowiedź? – przystąpiłam do ataku.
            – Spowiedź była bardzo krótka, niemal błyskawiczna, ale ksiądz proboszcz poprosił mnie, bym dłużej poklęczała, bo w kolejce do konfesjonału stało jeszcze kilka babek, a on już czuł się przytłoczony ich występkami. Chciał po prostu odetchnąć.
– To dlaczego sam nie powiedział?
            – A tajemnica spowiedzi? – Trudzia odpowiedziała pytaniem na pytanie.

            I tu musiałam zaprotestować. Co to znaczy, że proboszcz chciał odetchnąć? Siedzi na czterech literach, dowiaduje się o rzeczach dużo ciekawszych niż w serialach i jeszcze musi odpoczywać? Nie podobało mi się to, musiałam odreagować.
– Ty mi coś, siostro, kręcisz. Aureola nie jest tęczowa!
            Co się działo po moich słowach, nie nadaje się do publicznego rozgłosu.

poniedziałek, 26 marca 2018

Wydmuszkowa kampania


– To najlepszy czas w roku, by zacząć brudną kampanię – uznał Prezydent 2020, rozpoczynając cotygodniowe obrady sztabu wyborczego. – Po zmartwychwstaniu już nie będzie wypadać.
            – Prawda – zgodził się Lucjan Kutaśko. – Powinniśmy rozpocząć w Wielki Czwartek. Katolicki elektorat naszych kontrkandydatów będzie zdruzgotany, więc śmiało można mu przywalić w drugi policzek.
            – Nie jest to głupie – stwierdziła dostatecznie dobra Kunia. – Naprawdę, dostrzegam w naszym planie głęboki sens.
            – Lwinka, dolać ci kawy? – spytałam.

            Na kuchennym stole, wokół którego rozsiedli się członkowie ścisłego otoczenia huncwota 2020, znajdowały się słodkie przekąski oraz kilka rodzajów napojów. Jako gospodyni musiałam dbać o swoich gości, a właśnie zobaczyłam, że Lwinka ma pusty kubek.

            – Szatańskie są te spotkania u ciebie, Adela – komplementowała zaparzoną małą czarną Lwinka.
            – Na Festiwalu Wielkanocnym w Szczecinie wystawiono w ten weekend kilka imponujących wydmuszek – poinformował tomasz.ka 2020. – Idzie o to, by wykrzywione w grymasie facjaty konkurentów znalazły się na skorupkach. Podobnych imprez będzie wiele w całej Polsce.
            – Nie ograniczałbym się tylko do wydmuszek – wtrącił trzy grosze Kutaśko. – A zbuki?
            – W kanałach warszawskich było ich wiele – przypomniał sobie podwójny AK-owiec. – I to nie tylko w Wielkanoc.
            – Bardzo ładnie to ująłeś, Władku – pochwaliłam powstańca. – Smród bije od konkurencji.
            – Ale kto będzie malował? – dopytywała się Kunia.
            – Ja mogę wydmuchać żółtko wraz z białkiem – zaoferował się Władek. – W końcu mam buch jak lokomotywa spalinowa.
            – A kto będzie pozował? – spytałam.
            – Widziałem fajne ilustracje do drugiej części Dziadów Mickiewicza – bąknął Lucjan. – Może skorzystamy?  

            Dyskusja, która rozgorzała przyniosła bardzo dużo konkretnych pomysłów. Serce rosło jak patrzyłam na sztab prezydenta 2020. Duch w narodzie nie ginął. Szkoda tylko, że zmartwychwstanie zbyt szybko się zbliżało i prawdziwą polską naturę trzeba było ukryć chwilowo za baziami, mazurkami czy innymi kuczaczkami.

niedziela, 25 marca 2018

Missa nr 5/2018, czyli chlustanie pomazańca


Wraz z dostatecznie dobrą Kunią wzięłyśmy za łachy wikarego, pilnując, by zabrał ze sobą solidnie zmoczone kropidło. Reszta dziewczyn skupiała się na beznamiętnych słowach głoszącego kazanie proboszcza. Nam wystarczał duchowny niższej rangi, pod jednym wszakże warunkiem: chodziło o to, by nie ględził.

            – To jest gwałt – jęczał wikary. – Tak nie wolno. Z tego się nie wyspowiadacie!
            – Nie strasz, łamago – Kunia bezpardonowo popchnęła księdza w stronę ławki przed kościołem. Siedział na niej huncwot 2020.
            – Musisz wyświęcić prezydenta – zażądałam.

            – Dlaczego nie w kościele?   
            – Nie mieszaj dwóch wartości pojęciowych – pouczyła Kunia. – Zajmiesz się teraz cesarzem.
            – Nie te myśli się liczą, które są w człowieku, lecz te, które ujawnia – obwieścił na przywitanie tomasz.ka 2020.
            – Właśnie, chluśnij prezydenta wodą święconą – rozkazałam. – Wyświęć jego propagandę.
            – Nie te pieniądze się liczą, które się ma, lecz te, które się w oczach innych przepuszcza – krewniak dotknął kolejnej sfery swojego urzędowania.
            – Za to poświęcenie nie otrzymasz kasy – uprzedziła wikarego Kunia. – Albowiem dzisiejsze chlustanie robisz dla ojczyzny.
            – Nie te ideały mają znaczenie, które nosi się w piersi, lecz te do których człowiek przyznaje się przed światem – uznał dostojnik in spe.
            – Na co czekasz? Poświęć wizerunek huncwota.
            – Nie mogliśmy zrobić tego za tydzień? – dziwił się kapłan. – Lany poniedziałek byłby chyba odpowiedniejszy…
            – Dziś jest ładna pogoda – parskał zmoczony prezydent. – Głupio się przeziębić 1 kwietnia. Żaden lekarz, by w to nie uwierzył.
            – No to chluśnij go jeszcze za dar przekonywania – poprosiłam.
            – Oj tak – zgodził się krewniak, jednak nie nadając myślom imienia.
           
          Wikary się spisał, prezydent suszył się w słońcu, my zaś zdążyłyśmy jeszcze na koniec mszy. Byłyśmy tak zapobiegliwe, że wyminęłyśmy krążącego z tacą kościelnego.