sobota, 14 sierpnia 2010

Narzekania.

Po wielekroć możemy i mogłybyśmy położyć się na trawie. Spojrzeć w niebo, oczy przymrużyć, unieść rękę i silnym, wytrwałym kobiecym ramieniem odsunąć chmury. Albo choćby je poszarpać. Jednak przestało nam się chcieć. Żeby teraz spojrzeć w niebo musicie mieć leżak, zapach grillowanej kiełbasy krążący między prawą a lewą dziurką od nosa oraz lampkę wina pod ręką. A chmury w międzyczasie ukradkiem zbierają się. Gdy jest już za późno, to korzystacie ze schronienia z zainstalowanym piorunochronem. Ale nie macie pojęcia, że w środku już czekają na was grzmoty wypełnione testosteronem.

– Władku, dlaczego uważasz się za Trutnia lat 94?
– Bo moja matka nie była królową. W rodzinnym ulu była kurwą.
– Stop! Czy nie wiesz, że mój blog czytają osoby niewinne i duchowo czyste?
– A nie możesz tego wykropkować? Zresztą królowa ula wydaje na świat potomstwo zróżnicowane charakterologicznie. Ktoś maniakalnie żądli, inny bzyka. Ot, życie.
– Mam dość wybielania ciebie! Co za bzdury! Jesteś kanałowym popaprańcem!
– Zjełczała suka.
– Cham i prostak.

Władek lat 94 jest afiszem męskich stereotypów, na którym wywyższa się dziewice, a poniża kobiety zdobyte. Zwłaszcza te, które sami zdeflorowali. Nie znaczy to, że Władek jest nieludzkim batmanem, który zdeflorowałby swoją matkę po to, by później przyjść na świat. Taki utalentowany to on nie jest. Ale jak każdy samiec, a pokażcie mi takiego, który nie jest prymitywny, kieruje się bezwstydną chucią i nieposkromioną żądzą zainfekowania każdej napotkanej kobiety. A gdy mu się to nie udaje, to staje się mizoginem.

Władek lat 94 myśli, że jestem afirmacją kobiecych stereotypów, które polują uśmiechem i kręceniem bioder na przystojnego reproduktora, by potem poniżyć go do roli posługiwacza i potakiewicza. Że niby posiadając majtka w bezpiecznym porcie wyglądamy wysokich fal, by spotkać surfujących przystojniaków. Ale każdego kolejnego lata surferów interesują bardziej fale, niż my same. I tak popadamy w mizoandrię.

Dlatego protestuję przeciw patologiom. A do nich prowadzą narzekania. I nie myślcie, że protest jest formą narzekań. Nie, to sprzeciw!

piątek, 13 sierpnia 2010

Patent.

Jak wiemy, patenty pojawiły się z momentem budowania siedzib przez naszych przodków. Antenaci wychodząc z szałasów do trwałej (drewnianej lub murowanej) budowli mówili z angielska: „pa, tent”, czyli „żegnaj, namiocie”. W ten sposób z przewiewnego tipi wtargnęli do wigwamów, jaskiń, czy kamiennych konstrukcji. A każda z nich miała w sobie coś niepowtarzalnego, co zasługiwało na rejestrację w urzędzie patentowym.

Władek lat 94 od kilku dni ponownie zaczął narzekać na dolegliwości związane z wysoką temperaturą. „Adela, ja już nie wytrzymuję!”, krzyczał do słuchawki. „Zaczynam już wypacać ciała jamiste!”. Powiedziałam, by zmroził sobie rozgorączkowaną głowę, bo w jego wieku to raczej człowiek jeszcze bardziej się opatula i żadne słońce mu nie straszne. Władek zamilkł, ale nie czułam, by tym razem moja uwaga go obraziła. Milczał, a ja nie odkładałam słuchawkę, czekając na reakcję. Stało się. Ale usłyszałam o tym dopiero po kilku dniach.

Władek lat 94 zaprosił mnie na spacer. Czekał na mnie przy Dolnej Wildzie w Poznaniu, tuż przy wejściu do Parku im. Jana Pawła II. Już z daleka wydał mi się wyższy. I jakiś taki nieproporcjonalny. Wzrok mam dobry, ale teraz nie chciałam wierzyć oczom. Buty Władka lat 94 były monstrualnie wielkie. Wyglądał przedziwnie. Przeszłam przez przejście na światłach i przybliżyłam się do mego przyjaciela.

– Adela – krzyknął, gdy jeszcze podskakiwałam radośnie na zebrze. – To nie problem rozgorączkowanej głowy! To sprawa stóp!!
– Nie martw się, kochasiu. Zabrałam białą parasolkę. Już rozkładam.
– Adela, nie wymądrzaj się. Posłuchaj tym razem mnie.
– Taa?
– Wkładałem głowę do zamrażarki, ale nogi nadal się pociły. Potem włożyłem tam stopy i mimo że stałem na głowie, to głowa drżała z zimna.
– No co ty! Chodź, przytulę cię.
– Milcz, głupia. Skonstruowałem buty, które są przenośnymi lodówkami. Jest mi wyjątkowo dobrze, ale czuję że nie mogę stepować. To jednak trudność poboczna.

Poszliśmy pod krzyż papieski upamiętniający pielgrzymkę Jana Pawła II do Poznania. Władek stał w lodówkach, a ja miałam nad sobą białą parasolkę. Nie tańczyliśmy...

czwartek, 12 sierpnia 2010

Martwe dusze.

– Władku, czy ty doświadczasz pełni swojego istnienia?
W słuchawce usłyszałam zgrzytanie zębami. Potem nastąpiła cisza. Władek lat 94 zastanawiał się dłuższą chwilę, po czym spróbował wywinąć się od odpowiedzi. Jak to on.
– Adela, jak każdy człowiek. Jem, sram, śpię, chrapię, dłubię w nosie, modlę się, za dużo wydaję, za mało oszczędzam, pierdzę, dostaję łupnia, innym razem prezenty. Żyję.
– Udajesz, że nie rozumiesz – powiedziałam z wyrzutem. – Idzie mi o ekspansję świadomości.
– Że co?
– Człowiek musi walczyć. Zgodzisz się z tym?
– Oczywiście – przytaknął weteran powstania warszawskiego.
– Właśnie ta codzienna walka wtedy gdy jest w pełni przeżyta obdarza głębokim zrozumieniem siebie, a to zawsze skutkuje ekspansją świadomości.
– Adela, co to za pierdoły! Myślisz, że sram bez świadomości srania?! Że podcieram dupę bez świadomości? Jam mam dopiero 94 lata i ty mi nic nie insynuuj!

Wiadomo, że jeśli energia naszej psychiki nie znajduje ujścia na jednym polu, wtedy pojawia się na innym obszarze ze zdwojoną siłą. Na zasadzie kompensacji. I tak, gdy mężczyzna ma problemy z potencją wówczas najczęściej zaczyna brać aktywny udział w życiu politycznym. Próbuje zostać samorządowcem, posłem lub nawet senatorem. Nie ma władzy nad swoimi członkami, to próbuje przejąć kontrolę nad członkami swojej partii. Zasada członkowstwa jest znanym w psychologii prawem kompensacyjnym

Zaprosiłam na podwieczorek tomaszka 2015. Chciałam przeprowadzić poważną dyskusję na temat istoty oświeconej władzy, która nie polega na przejmowaniu kontroli nad innymi, lecz na stanowieniu prawa. Nie zdążyłam jednak zacząć rozmowy.
– Ciociu, spotkałem się z przyjaciółką na obiedzie. Rozmawialiśmy o pewnej książce Tokarczuk. Niestety, podpatrywał nas jej mąż.
– To ona jest mężatką?
– Tak, ale jest prawa. W sumie jej mąż też, bo tylko podpatrywał.
– Mylisz się. On bał się podejść, bo unika doświadczania swego istnienia. A ty, hultaju, może gdybyś dostał po twarzy, to może doznałbyś ekspansji świadomości.

I tu protestuję przeciw tym, co unikają ekspresji swoich emocji. Nie można ich tłumić! Walmy polityków w twarz!

środa, 11 sierpnia 2010

Złudzenia, czyli życie po życiu.

Pływałam bez umiaru. Na grzbiecie, motylkiem i żabką. Bez zmartwień, bez głodu, beztrosko. Skoki na główkę, ciosy i kopniaki w brzuch, często z kciukiem w buzi. To był mój najlepszy okres w życiu. Brakowało mi jednak wtedy refleksji, która skłoniłaby mnie do oporu przed wyrzuceniem z raju. A tak dałam się wypchnąć. Paskudne rozwarcie, okropne kleszcze, dzika cesarka. Takie są matki, fatalne uczucie macierzyńskie każe im wypchnąć pociechę na mróz, zacinający deszcz i kłopoty wszelakie.

Ludzkie wyobrażenia o życiu po życiu są infantylne. Fantazje o wiecznej uczcie w gronie przystojnych brunetów i barczystych blondynów o niebieskich oczach jest złudą i oszukiwaniem samej siebie. O wizjach mężczyzn widzących roznegliżowane anioły podające kolejne niebiańskie drinki lepiej w ogóle nie wspominać. Prymitywne myślenie. Uświadomił mi to Lucjan Kutaśko.

Do szefa kampanii wyborczej tomaszka 2015 zadzwoniłam wczoraj wieczorem. Odebrał niemal natychmiast, od razu dzieląc się nowinami.
– Pani Adelu, coś wielkiego złapało mnie na wędkę!
– Zaraz, myślałam, że jesteś wędkarzem, a nie przynętą.
– Ja też tak myślałem. Wie pani doskonale, że moje przemyślenia są głębokie jak toń w jeziorze Czarna Hańcza.
– Właśnie, kochany panie Lucjanie, niech pan wpuści trochę światła.
– Nie o to chodzi. Było tak: zarzuciłem spinning z myślą o węgorzach i czekałem aż zaczną brać. Tymczasem przy spławiku coś się zakotłowało, żyłka się naprężyła i po chwili już byłem na głębokości 3 metrów. Metr niżej zakrztusiłem się wodą, by na kolejnym metrze puścić kija. Byłem przerażony.
– No i szczęśliwie wypłynąłeś – zakończyłam historię, by Lucjan Kutaśko szybciej dobił do brzegu. Kuzynka pracowała w centrali rybnej i tego typu opowieści mnie nużyły.
– Niestety. Nie zrozumie tego pani. Poczułem się jak w łonie matki. Poddałem się wodzie, włożyłem kciuk do buzi , po prostu zrobiło mi się błogo. Byłem znowu embrionem.
– Niech pan wraca. Samotność panu nie służy. – Rozłączyłam się, protestując przeciw czczej i pustej gadaninie.
Potem pomyślałam, że Kutaśko miał objawienie. Że przekazał nam obraz życia w raju. Z kciukiem w buzi i na pępowinie, którą symbolizowała boska żyłka. Ach, Czarna Hańcza...

wtorek, 10 sierpnia 2010

O tym dlaczego na t-shirt’ach nie ma twarzy Ghandiego.

Mamy lewą i prawą rękę, jesteśmy twarde i słabe, nosimy w sobie dobro i zło. I przez ten dualizm mamy skłonność do zawierania kompromisów. Mieszamy zimną wodę z gorącą i pluskamy się w letniej. Zdobywamy uznanie i akceptację ludzi naokoło nas, bo przecież wykazałyśmy się umiejętnościami adaptacyjnymi. Świetnie odnalazłyśmy się w grupie radosnych i uśmiechniętych, lecz letnich ludzi. Bez większych pasji, wygórowanych ambicji, za to w nieustającej pogoni za adrenaliną i endorfinami.

Wyciągnęłam Władka lat 94 na zakupy. Powiedziałam, że ubiera się w wypłowiałe, bawełniane koszule, które musi prasować i że trzeba ten stan rzeczy zmienić.
– Kupię ci t-shirt’a – zapewniłam. – Nigdy nie mają zabrudzonych kołnierzyków, po praniu powiesisz je z wodą i nie będziesz prasować, no i odmłodniejesz. Zobaczysz, ubędzie ci co najmniej 5 lat.
– To kupmy w kolorze czerwonym. Może ubędzie mi 8 lat.
– Może być, kochasiu.

Poszliśmy na targowisko przy ulicy Dolna Wilda. Powstaniec warszawski już myślał o t-shirt’cie, więc szliśmy tempem Władka lat 87. Słoneczko z wysoka się uśmiechało, ja także byłam podekscytowana zakupem. Dotarliśmy do stoiska z koszulkami. Zaczęliśmy oglądać. Od razu odłożyliśmy te z głupimi napisami. Władka chciałam odmłodzić o 8 lat, nie o 80.
– Szukamy czerwonej koszulki, najlepiej z wizerunkiem znanego człowieka.
– Proszę – sprzedawczyni podała kilka t-shirt’ów.
– A kto to jest? – spytał zasępiony Władek jeszcze lat 94.
– Nie wiem – odpowiedziała obsługująca nas pani.
– Che Guevarra – pospieszyłam z pomocą. – Morderca, gwałciciel, rzezimieszek.
– Bamber – powiedział zdegustowany Władek. – On chyba nigdy beretu nie ściągał.
– Ma pani kogoś z mniej tłustymi włosami? – spytałam. – Może być ktoś święty.
– Słyszałam, że na plebani można kupić koszulki z ojcem Kolbe.
– Z tym antysemitą? – krzyknęłam oburzona. – Szukamy koszulki z Gandhim.
– A kto to jest?!

Wróciliśmy z pustymi rękami, lecz bogatsi o protest. Ale jak tu protestować, skoro sił brak? Jeśli ludzie nie wiedzą nic o najświętszym człowieku XX wieku, to trzeba się zbierać.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

O Kubusiu fataliście?

Kim jest beksa? To płaczliwy dzieciak, a w rozumieniu ogólniejszym ktoś, kto nie radzi sobie z darami i ciosami, jakie niesie Los lub Opatrzność. Ale gdybyśmy przypadkiem natrafili na korporację BEK S.A., to wiedzielibyśmy, że to farmaceutyczna firma produkująca leki na dolegliwości wątroby i trzustki, które przynoszą ulgę. A przedtem byśmy płakali przy bólu tych organów. Zaprawdę, powiadam. Natomiast gdyby to był hip-hopowy zespół „B. Eks A”, co w wolnym tłumaczeniu znaczyłoby: Bądź ze swoją eks A. (nieważne, czy to Ania, Agnieszka, czy Aurelia), to może byłoby mniej rozwodów traktowanych jak hop-piosenki. Towarzyskie hip-przeboje. Ale ludzie i tak łkają w rytm chwytliwych melodii.

Władek lat 94 przystawiał się do mnie po śmierci Józwy. Nie byłam gotowa, ale on był ochotny. I może gdyby był bardziej wytrwały, to pewnie dałabym się zdobyć, ale w pewnej chwili stwierdził, że nie może. „Bo masz złe imię”, tak drań powiedział. „Prędzej czy później, znikniesz.” Wg niego brzmiało to: „Adela, a dyla”. Że ucieknę od niego, czyli dam dyla. Dobrze się stało, bo sam robi pranie gaci i skarpet, a ja się nie brudzę codziennością.

Tak naprawdę, nie wiem, co sądzić o jego pomyśle. Na początku wydał mi się głupi. Weźmy jednak takiego Beksińskiego. Zdzisław płakał po samobójstwie syna Tomasza. Syn by płakał po zabójstwie ojca Zdzisława. My płaczemy przy obrazach ojca i tłumaczeniach syna. Ot, życie. Albo taki Bosacki, stoper z Poznania. Musi kiedyś ostatecznie zdjąć obuwie piłkarskie i zając się czymś innym. Zacznie biednieć. Będzie bosy. Podobnie gdyby nazywał się Bosak albo Bosakowski. Ale pomieszajmy litery. Wyjdzie nam Sobakowski. Albo Sobak. Albo Sobacki. Nieważne, bo każdy z nich to egotyk lub narcyz. Dla siebie, do swojej kieszeni, dla swojej chuci. Znów pomieszajmy literki, ale nieortodoksyjnie. Wyszedł mi Kabanowski. Albo Kaban. Albo Kabanecki. Świnia. Wieprz. Szczecina. Kwik... Słów brak.

I tu muszę zaprotestować przeciw takiej prymitywnej interpretacji. Bo gdyby tak było, to Opałka byłby artystą w opałach. Tymczasem z nim trzeba się bardzo liczyć. Od jedynki po nieskończoność. Znaczy skończoność, ale jego. Albo Abakanowicz i jej cudne abakany. Wszyscy twierdzą, że to sztywna szmata, ale cenę ma. Oj, ma. Albo artysta piłki nożnej, czyli pan Lato, który symbolizuje ciemnotę. Ja bym jednak nie generalizowała. Nie patrzę na nazwiska, ale czekam na ich emanacje.

Czekam. Na najpiękniejsze emanacje nazwisk. Czekam.

niedziela, 8 sierpnia 2010

UFO czyli miodzio!

Zdarzyło się to pod Poznaniem we wsi Świątniki. W lutym 1951 roku do Marianny P., która wyszła po zakupy do sklepu sieci GS zwrócił się opatulony szczelnie ciepłym szalem nieznajomy. Zadał dziwne pytanie.
– Jaki jest kost ucha?
– Kostucha?
Nieznajomy był mikrego wzrostu i nieokreślonego wieku. Marianna P. miała 85 lat i od kilku miesięcy była przygotowana na pożegnanie się ze światem. Skierowane do siebie pytanie potraktowała bardzo poważnie, natychmiast umierając na atak serca. Nieznajomy podniósł gąsienice jak brwi, wzruszył pałąkami jak ramiona, po czym chwytliwymi czułkami podobnymi do ludzkich dłoni odciął scyzorykiem Mariannie P. małżowiny uszne.

Przypadki utraty małżowin usznych we wsi Świątniki stały się od tego wydarzenia czymś nagminnym. W gminie zaczęły szerzyć się plotki. Mężczyźni tracili małżowiny po suto zakrapianych alkoholem zabawach w remizie, kobiety z małżowinkami żegnały się najczęściej po wielkanocnej spowiedzi świętej. Były też przypadki zastanawiające, bo niektórzy twarzową stratę rekompensowali nagłym wzrostem bogactwa. Plotki zaczęły dotykać wsiowych krezusów, oskarżając ich o konszachty z diabłem. Oni tylko tajemniczo się uśmiechali, co jeszcze bardziej wyolbrzymiało pogłoski.

Na wysokości zadania próbowała stanąć Milicja Obywatelska. Patrole nie dawały jednak rezultatu. Nawet więcej, nastąpił upadek prestiżu władzy, bo milicjanci też stracili małżowiny i czapki opadały im na oczy, uniemożliwiając skuteczne podążanie za tropem. Podobnie było z proboszczem, który w momencie gdy biret zasłonił mu świat widział już tylko ciemność. Ludzie tracili nadzieję. Ludzie tracili nerwy. Ludzie tracili uszy.

W latach 50. nieznane były kręgi w zbożu, ale pierwsze latające talerze już zaczęły pojawiać się nad Europą i USA. Latały też nad Polską. Oczywiście wtedy nikt o tym nie wiedział. Gdyby nie pewien przypadek do dziś prawdy byśmy nie znali.
Gorący czerwiec 1956 roku dokuczał nawet kosmitom. Żeby się nie upiec pod palącym słońcem otwierali szyberdach i podczas jednego z gwałtownych manewrów wypadła im książka kucharska. To spaliło im uszy ze wstydu i wynieśli się w inne rejony. My zaś wiemy, że ich największym przysmakiem były małżowiny w miodzie własnym.

Miodzio!