sobota, 20 października 2012

Raj dla tuzów.

Zaczęłyśmy od wikarego.
– Co ksiądz ma pod sutanną? – spytała bezceremonialnie Kunia lat 90.
– To, co każdy mężczyzna, tyle, że ja jestem w służbie Pana – odpowiedział grzecznie duchowny – więc od razu mówię, że jestem nieczynny.
– Nie gadaj bzdur, synku. Gatki? Spodnie? Na kant? A może dres? – dopytywała się Malwina lat 92.
– Dżinsy – odpowiedziała wikary przyparty do muru.
– Ksiądz proboszcz jest elegantem – stwierdziła Elwira lat 77. – On nosi się szykownie i zawsze ma sztuczkowe spodnie.
– Dość czczego gadania, niech ksiądz wyskakuje z dżinsów – zarządziłam. – No co się gapi? – popędziłam. – Jazda!
– Ale po co? – wyjąkał wikary.
– Wciągniesz rajtuzy.
– Uważaj na szew! – pouczyła Kunia. – Musi się równo układać!

Dżinsy zarekwirowałyśmy i poszłyśmy w dzielnicę. Elwira pchała wózek z wczoraj zakupionymi rajtuzami, Malwina zaś ciągnęła za sobą pusty wózek na razie tylko z rurkami wikarego.

– W Poznaniu nie jest jak w niebie, ale na Wildzie stworzymy raj dla tuzów – motywowałam dziewczyny. – Musimy tylko chłopów ubrać w rajtuzy.
– Zygmunt! – Kunia krzyknęła na Zygmunta, który właśnie uprawiał braminizm, otwierając w bramie kamienicy butelkę wiśniówki. – Cho no tu!
– Hę?
– Nie hęchaj, gamoniu – pouczyłam Zygmunta – tylko wyskakuj z dresu.
– Wiedziałem, że kobiety zedrą ze mnie wszystko i umrę goły.
– Nie marudź – fuknęła Kunia. – W rajtuzach rozsmakujesz się w szampanie, a nie w tej słodkiej wódzie.
– Obywatele, co tu się dzieje?
W progu bramy stanął posterunkowy Marcin Maciuś. Chłopak z naszego fyrtla, ale dziś na służbie.
– Daj mu rajtuzy – zarządziłam.
– Proszę – powiedziała Elwira, podając Maciusiowi rajtki. – Możesz ubrać pod mundur.
– Że co?
– Nie hęchasz, stróżu prawa – pochwaliłam policjanta. – Czuję, że równo ułożysz szew z tyłu łydki.
– To próba przekupienia mnie na służbie – Marcin Maciuś zareagował przepisowo. – Muszę spisać raport. Proszę obywatelki o dowody.
– Nie gadaj jak głupi krawężnik – oburzyła się Kunia. – Wskoczysz w rajstopy i od razu awansujesz.

Malwina szybkim ruchem rozpięła posterunkowemu rozporek, Elwira ściągnęła nogawki i Marcin Maciuś mógł już naciągnąć na męskie stringi eleganckie rajstopy.

Z każdą rozdaną parą rajtek poznańska Wilda stawała się lepsza i piękniejsza. Słońce świeciło, temperatura wzrastała, a mężczyźni czuli, że zasługują na tak wspaniałe kobiety jakimi jesteśmy od zawsze.

piątek, 19 października 2012

Odaliska.

– W młodości byłam wielką łakomczuszką – wspominała Marianna lat 82. – Nietrudno było mnie wziąć na krem sułtański.

Oczekiwałyśmy na przyjazd furgonu z piekarni, który codziennie rano dowoził do naszego sklepu spożywczego świeże pieczywo z nocnego wypieku. Dziś dołączyła do nas Marianna, która zwykle odmawiała sobie wyrobów piekarskich, wyżej ceniąc kebab, który żarła na okrągło. Cieszyłyśmy się, że ustawiła się z nami w ogonku, bo Marianna miała dużo interesujących wspomnień. Życie doświadczyło ją egzotycznie, przynajmniej przez 1001 nocy, jeśli nie więcej.
– Nie mogłabym żyć w haremie – zadeklarowała Elwira lat 77.
– Nie każdy janczar ma w sobie czar – zauważyła Kunia lat 90.
– Życie w haremie ma swoje plusy – zauważyła Marianna. – Nigdy nie leżałam na tylu puchowych poduszkach. To było bardzo wygodne.
– Dużo mężczyzn proponuje kobietom spartańskie warunki życia – uznałam. – To nie jest styl życia, który mogłaby zaakceptować prawdziwa kobieta.
– Dlatego, gdy zostałam porwana przez Turków, to tylko początkowo broniłam się, kopałam i gryzłam napastników. Uspokoiłam się, gdy położyli mnie wśród puchowych pierzyn. Po roku nawet pozowałam do obrazu pewnego utalentowanego młodzieńca. O, spójrzcie, to ja.

Marianna wyciągnęła z torebki mały olejny obrazek i podała go mnie, a ja przekazałam go kolejnym dziewczynom.
– Nie cierpię wąsów – odezwała się Malwina lat 92. – Turków oraz Romów przepędzam sprzed drzwi swojego mieszkania.
– Do haremu wniosłam dużo europejskiego stylu. Nauczyłam ich miłości francuskiej i bardzo mnie to śmieszyło.
– Dlaczego? – zdziwiłam się.
– Tureckie wąsy na moim ciele wywoływały paroksyzmy. Chichotałam i wiłam się, a oni nie przestawali łaskotać.
– Jako feministka jestem oburzona – wtrąciła Kunia. – Nie można promować niewolnictwa kobiet.
– Czy ty sypiasz na twardym materacu? – dociekała Marianna.
– Pod prześcieradłem położyłam deskę. Czuję się zdrowa na ciele i moralnie też. To ja bezwzględnie poluję na mężczyzn. Jestem Spartanką – pochwaliła się przyjaciółka.
– Turcy najbardziej nie lubią austriackiego gadania.
– Czy ktoś mi przyjdzie z odsieczą? – spytała Kunia.

Jej pytanie zawisło w powietrzu i nie doczekało się odpowiedzi. Marianna miała zbyt wiele do powiedzenia, by przejmować się feministycznymi obiekcjami Kuni. Następne historie, które wspominała Marianna, urzekły nawet kierowcę furgonu, który tak się zasłuchał, że zapomniał o wyładowaniu pieczywa. Dopiero ja musiałam go pouczyć, wbijając się pomiędzy akapitami opowieści Marianny.

czwartek, 18 października 2012

Postanowienia noworoczne.

– Zostało mniej niż 75 dni do końca roku, a jeszcze nie wzięłam się za realizowanie swoich postanowień noworocznych – zatroskała się Malwina lat 92.
Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Milczałyśmy, chłonąc rześkie powietrze. Ciszę przerwała Malwina, a jej słowa przesłoniły słońce, które dotąd dodawało nam otuchy i napełniało optymizmem.
– Kurdemol! – zaklęła Kunia lat 90. – Ja też o tym zapomniałam! A postanowiłam w tym roku nie zapominać! To było jedno z moich pierwszych postanowień!
– Mnie pomógł Pan – wyznała Elwira lat 77. – Obiecałam mu, że przez cały rok będę zmawiać w południe Anioł Pański i słowa dotrzymałam. Opuściłam jedynie 1 kwietnia, bo nie chciałam, by Bóg moje modlitwy uznał za żart primaaprilisowy.
– Jeszcze jedno ci się udało – przypomniałam. – Dzięki twoim zabiegom, ksiądz proboszcz już tak mocno nie puka.
– Właśnie, jak rżnął mocno w konfesjonał, to wybijał wikarego z konceptu i mieszały mu się słowa w kazaniu – zgodziła się Gertruda lat 59.
– Odpuszczenie grzechów jest radosną nowiną – zaoponowała Kunia – i można ją uczcić mocnym pukaniem.
– Malwina, jakie miałaś postanowienie noworoczne? – spytałam.
– Mogę wam powiedzieć, bo jesteście moimi przyjaciółkami. Żadne z was pierduśnice.
– Dzięki – odpowiedziała Elwira, która uwielbiała plotkować. Ale jej to wybaczałyśmy, bo zawsze miałyśmy z pierwszej ręki wieści z zakrystii.
– Obiecałam sobie, że dosiądę dwudziestolatka.
– Zawsze lubiłam cię w ostrogach – Kunia rzekła z podziwem. – Jeżeli się zgodzisz, to mogę ci kilku batem zagnać do łóżka?
– Do łóżka? Konie trzyma się w stajni.
– Przypominam sobie, że zawsze ciebie interesowało wszystko na „hi” – zauważyła Gertruda. – Hipisi, histeria, teraz hippika...
– Coś w tym jest – przytaknęła Malwina.
– Ja zaś muszę się wziąć za rozwiązanie testów z fizyki – powiedziała Kunia. – Już w lutym chciałam być ekspertem od termodynamiki. Muszę to nadrobić do końca listopada.
– A ty, Adela? Co z twoimi postanowieniami noworocznymi?
– Odłożyłam je na przyszły rok. Traktuję to jako obietnica dożycia do 1 stycznia. To mój sposób na nieśmiertelność.
– Jasny gwint, ty masz łeb! – uznała Kunia, a pozostałe przyjaciółki zgodziły się.
Ja tymczasem chwyciłam się za głowę, sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku.

środa, 17 października 2012

Mów do mnie bzidko.

Jako kobieta nigdy nie doceniałam urody Azjatów. Wyznaję to z pewnym wahaniem, by nie być oskarżoną o rasizm. Broń Boże! Mówię jedynie o swojej estetyce. Azjaci zwykle są bardzo miłymi chłopami, może nawet żwawymi w łóżku, ale ich ciała, wykrzywione zęby, tłuste korpusy i ogólnie małe rozmiary rozczarowują każdą Europejkę.

Przed laty do Polski przyjeżdżało mnóstwo Wietnamczyków i może stąd moje niepochlebne postrzeganie Azjatów. Tak było do wczoraj, gdy na przystanku zaczęłam rozmawiać z pewnym studentem z Japonii. Spytał, jak dojechać na Rataje i od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać o życiu. Student w końcu zaprosił mnie na kawę. Choć jestem Adelą lat 73+, to jeszcze daję się zaprosić na kawę.

Kazujoszi Chujkuma przedstawił się grzecznie, jak to zwykle czynią obywatele kraju wiśni, potem spytałam go o wiek, usłyszałam, że ma 25 lat i w końcu pozwoliłam mu zwracać się do mnie per ciociu.
– Ciociu, ja bzidki jestem – wyznał Chujkuma jeszcze przed złożeniem zamówienia u kelnerki.
– Co ty mówisz! – zaprzeczyłam gorąco. – Jesteś jak młody Bóg! No może nie Bóg, bo Bóg nie był Azjatą, ale z oczu pięknie ci patrzy!
– Mam ładna pierś, pupa Chujkuma też ładna, tylko ja bzidko mówić. Martwić mnie to bardzo.
– Bzidko?
– Lubić kuźwa mać – westchnął Kazujoszi.
– Nie przejmuj się – pocieszyłam Japończyka. – Moje uszy nie takie rzeczy słyszą na przystankach tramwajowych.
– Jeście lubić dziebać.
– Dziebać?
– Dziubać?
– Kazujoszi, ty klniesz pięknie – zachwyciłam się.
– Nie bzidko?
– Mów do mnie bzidko.
– Zicie w Polska jest jak dziubać w psia jucha, ale w Japonia jeście chujniej. Po trzęsionka chujniej.
– Słyszałam, że wszystkie płatki spadły z kwiatów wiśni. Straszne trzęsienie. Za to tu dach nad twoją głową nie powinien się zatrząść.
– A tam, dziubać to.

I rozmawiałam niespiesznie z Chujkumą, a czas słodko płynął. I patrzyłam na piękne japońskie ciało, chłonąc bzidkie słowa. I dziwiłam się, jak pięknie można się poczuć mimo bzidkich słów.

wtorek, 16 października 2012

Sratata!

Wczoraj z samego rana wyszłam po sprawunki Musiałam kupić pyry, trochę pomidorów, zależało mi też na znalezieniu świeżego kabaczka i pietruszki. Udałam się na Rynek Wildecki, bo tam najczęściej kupuję warzywa.

– Niech pan mi nie wrzuca zgniłków!
– Spójrz, babciu, na cenę! Co się, pani, pretensjujesz?
– Pretensjujesz? Coś pan, ze wsi przyjechał?
– Skąd pani wie?
Nie mogłam patrzeć na jego brud pod paznokciami.
– Bo masz pan żałobę! Zgniłe pyry pod pazurami!
– Sratata!
Obraził się. Warzywa musiałam kupić na innym straganie. Zdenerwował mnie. Burak od pyr! Nazwał mnie babcią, chociaż mam dopiero lat 73. Nie dość że brudny, to jeszcze ślepy.

Poniedziałek źle się zaczął, a ja miałam jeszcze wstąpić do Prosiaczka po mięso. Obawiałam się, że trafię na ekspedientkę, z którą kilka razy się pokłóciłam. Była. Jak pech, to od razy podwójny. Spojrzałyśmy na siebie. Temperatura w lodówkach spadła o kilka stopni.
– Poproszę kilo wołowiny i ten ładny kawałek karkówki – możliwie najgrzeczniej, jak potrafię, złożyłam zamówienie.
Sprzedawczyni odwróciła się do kasjerki i po cichu rzuciła do kasjerki: „Sratata.” Rozsierdziło mnie to.
– Niech pani nie dotyka paluchami mięsa!
– Co się, babciu, ekscyntujesz?
– Ekscyntujesz? Coś pani, ze wsi przyjechała?
– Skąd pani wie?
Obraziłam się i nic nie kupiłam. Ta lafirynda nazwała mnie babcią, chociaż mam dopiero lat 73+. Co za babsko. Świnia z Prosiaczka!

Wróciłam wściekła i zmęczona. I w takim momencie zadzwonił Władek lat 96.

– Adela, tylko tej wołowiny nie przyprawiaj tak mocno, jak ostatnio. Przyjdę na drugą.
– Sratata! Nie będzie wołowiny! I nie próbuj protestować!

Lubię poniedziałki. Furia daje mi energię na cały tydzień. Mogę potem protestować.

poniedziałek, 15 października 2012

Katolicy na ulicy.

Poznański maraton miał w tym roku nową trasę, okalającą niemal całe miasto, lecz ja wybrałam się nie dla wyjątkowości 42-kilometrowego biegu, ale by kibicować biegającym. Szczególnie zależało mi na dostrzeżeniu pana Grobelnego, który od wielu lat jest włodarzem miasta Poznania, i oszacowaniu, czy na mecie będzie wyglądać na prezydenta zużytego. Ale najpierw pięknym krokiem biegł Murzyn. Był lekko pochylony, uda miał żabie, a wiarę w zwycięstwo większą niż obrońcy wiary katolickiej spod Jasnej Góry. Widziałam go przy gimnazjum Urszulanek z czasem 2 h 07’, więc z Czadu nie był, bo czadu nie dał. Potem znów biegł chłopak o ciemnej karnacji, następnie prawdopodobnie polski białas i znów człowiek o ciemniejszym genotypie.

Spotkałam się z Edzią lat zawsze mniej i podążyłyśmy do podnóża Cytadeli. Ustawiłyśmy się na 39 kilometrze i zaczęłyśmy popijać kaloryczny trunek. Kibicowałyśmy dziewczynom, tatusiom z wózkami oraz niewidomym. Wszystkim równo. Równo też popijałyśmy, ale nie tak, by stać się chamkami i potem podkładać nogę biegaczom o katolickich korzeniach. A było ich wielu i mieli niespotykanie silny doping.

Niemal na przeciwko nas po drugiej stronie ulicy zgromadzili się młodzi ludzie z transparentem BÓG JEST i zaczęli śpiewać:
– „Ci, którzy zaufali Panu
odzyskują siły,
otrzymują skrzydła jak orły,
biegną bez zmęczenia.
– Brawa dla ateistów! – dopingowałam dla ideologicznej równowagi.
– Gratulacje dla agnostyków! – krzyczała Edzia.
– „Ci, którzy zaufali Panu
odzyskują siły,
otrzymują skrzydła jak orły,
biegną bez zmęczenia – zagłuszali nas katolicy z ulicy przy pomocy wzmacniacza, gitary, mikrofonu i głośnika.
– Te, ciotka, nie myl kroku biegaczom! – pouczyłam podniesionym głosem siostrę zakonną, która weszła między maratończyków na ulicę i rozdawała białe serca wycięte z bloku rysunkowego z wypisanym hasłem rodzaju truizm-populizm..
I wtedy zobaczyłyśmy Rzymian. Biegli w pełnym rynsztunku.
– Edzia, oni rozniosą w pył chrześcijan – przepowiedziałam.
– Dobrze, że nie mają lwów – ucieszyła się Edzia.

Rzymianie przebiegli jednak bezkrwawo, bo okazało się, że byli to Spartanie. Ale zupełnie bez ofiar się nie skończyło. Na 14 km zmarł 37-letni maratończyk. Tak Poznań uczcił pierwowzór. Tradycji stało się zadość.

niedziela, 14 października 2012

W konfesjonale.

Kobieta nierzadko chce sprawdzić, ile znaczy w oczach znajomych. Mnie taki test również od czasu do czasu nęci. Oczywiście, jest to próba bardzo ryzykowna. Jeśli dochodzi do weryfikacji, to jest w porządku, ale jeśli potwierdzą się nasze obawy, to zaniży nam się samoocena, pokłócimy się z sąsiadkami albo zdzielimy przyjaciółkę mokrą szmatą przez łeb. Znalazłam na to jednak sposób. Mianowicie proszę wcześniej Władka lat 96, by zakuł mnie w kajdanki, zakneblował i uniemożliwił działanie pod wpływem emocji.

Poprosiłam AK-owca, czyli byłego żołnierza AK oraz Anonimowego Kobieciarza w jednym, którego poddaję terapii mającej uwolnić go od obleśnego spoglądania na kobiece krągłości, by wziął na sumę policyjne obrączki. Wyszliśmy na mszę dużo wcześniej, po to, bym mogła niepostrzeżenie wejść do bardzo rzadko używanego konfesjonału w lewej nawie. Powstaniec zakuł mnie, przytwierdzając zarazem do konstrukcji sosnowej altanki służącej do zmywania duchownym szlauchem grzechów z utytłanej duszy. Potem włożył mi chustę do ust, przytwierdził ją plastrem, zasunął zasłonkę, a ja z kierunkowym mikrofonem i słuchawkami na uszach czekałam na przybycie przyjaciółek i sąsiadek.

Dobry kwadrans kręciłam się niecierpliwie na siedzisku, zanim nadeszły pierwsze znajome. Władek, który siedział blisko zajmowanego przeze mnie konfesjonału, przywołał je gestem ręki.

– Widziałyście gdzieś Adelę? – spytał obłudnie, nie zważając na wota powieszone na filarze, które miał tuż przed oczyma.
– To nie przyszła z tobą? – zdziwiła się Malwina lat 92.
– Dzwoniłam do niej i nie odpowiadała – poinformowała Kunia lat 90. – Obie mamy zapasowe klucze do swoich mieszkań, więc dla świętego pokoju wstąpiłam do niej. Adeli nie było, ale za to jaki bałagan miała w salonie!
– Nie mówiłam wam wcześniej, ale wyczuwam u niej spory ładunek grzechu, który zapragnął się zamanifestować – szepnęła konfidencjonalnym tonem Elwira lat 77. – Adela stała się narzędziem szatana, bo promuje in vitro.
– Tu chyba straszy – powiedziała Malwina. – Słyszycie jak trzeszczy konfesjonał?!
– Zły duch Adeli chce nas zatrwożyć – kiwnęła głową Elwira.
– Adela pewnie się szlaja z jakimiś młodymi chłopami, ale mimo to nie zapomina nas straszyć – zrzędziła Malwina.
– Chłopów weźmie na chatę i zmusi ich do roboty, bo ma burdel – przypuściła Kunia.
– Burdel? – spytał czujnie AK-owiec.
– Bałagan w salonie.
Tymczasem rozpoczęła się suma. Ksiądz proboszcz początkowa prowadził ją uroczyście, choć kazanie rozpoczął zgrzytem:
– Dziś będę mówił o pyskowaniu przed obliczem Pana, dlatego z żalem stwierdzam, że nie widzę Adeli...
– Ale jej duch jest! – krzyknęła Malwina. – Jest i trzeszczy!

To nic, w końcu nie tylko konfesjonał tu trzeszczał. Ale do tych przemyśleń doszłam już po mszy. Miałam sporo czasu na przemyślenia, bo umówiliśmy się z Władkiem, że uwolni mnie dopiero przed wieczorną mszą.