sobota, 10 września 2011

Miotła.

W przyszły weekend w Poznaniu odbędą się warsztaty z tanga, na które jakiś czas temu zapisałam się. Cieszyłam się, że wyrwę się sama i poznam nowych ludzi. Kobieta pójść w tango może w każdym wieku, ale mężczyzna już nie. Wiem o tym, bo aplikację Władka lat 95 organizatorzy odrzucili. On jednak nie zniechęcił się, postanawiając, że przygotuje mnie do warsztatów. Było to bardzo miłe z jego strony, tym bardziej, że na moje obawy, że o inne tango mu chodzi, powstaniec zareagował z oburzeniem: „Adelo, ty tylko o seksie”, zaczął obłudnie, bo to przecież on jest seksoholikiem, nie ja. Potem jednak zdobył się na szczerość. „Jeśli zgrasz się ze mną w tangu andrusowskim, to nie będziesz szukała innego partnera”. Wzruszyłam na to ramionami, bo chciałam sobie potańczyć i nie przypisywać do tego żadnych ideologii.

No cóż, odkąd skończyłam 70-tkę, przestałam rozglądać się partnerem. Mężczyźni mają inaczej, choć trzeba uczciwie przyznać, że partnera szukają tylko homoseksualiści. Pozostali molestują kobiety. Wiem, bo wielekroć tego doświadczyłam, choć adoratorzy byli mniej nachalni niż sześćdziesięciolatkowie. Po prostu ich amory trwają dłużej, a czasem absztyfikant jest nawet o nich zapomnieć. Oczywiście pod warunkiem, że ma Alzheimera, co wcale nie jest rzadkie.

Władek umówił się ze mną na dziewiątą, bo twierdził, ze to najlepsza pora na pląsy. Wyjątkowo był punktualny. Wprowadziłam go do salonu, uprzednio przesuwając meble pod ściany. Na środku pomieszczenia powstał spory plac na wywijasy, baletowe pas i swojskie hołubce. Położyłam ręce na powstańcu, zrobiłam miejsce, by mógł włożyć nogę między moje nogi i czekałam na jego pierwszy ruch. Muzyka od kilku taktów sączyła się z głośników.

– To co robimy? – spytałam głupio.
– Musimy się w tańcu zapląsać.
– Chyba zaplątać? – poprawiłam Władka.
– Nie gadaj! Wczuj się!
– No to prowadź! – obruszyłam się.
Powstaniec stał jakby go wmurowało.
– Ja tu jestem tylko miotłą.
– Że co?
– Chcę ci pomóc, a nie lubię tańczyć. No to jestem miotłą.
– Czy ty uważasz, że pójdę w tango z takim cieciem?! – wybuchnęłam. – I nie rób głupiej miny! Pomóż przesunąć graty!

Mimo wzburzenia udało mi się powstrzymać negatywne emocje, które uchroniły mnie przed ostentacyjnym wyjściem z mieszkania AK-owca. Dzięki temu meble znów stanęły na swoim miejscu.

Dopiero wtedy rozpoczęłam swój protest. Był równie temperamentny jak tango.

piątek, 9 września 2011

Antychryst.

W Poznaniu istnieje dzielnica, w której nieustannie trwa uczta weselna. Wszyscy tam biesiadują, jedzą, piją, lulki palą. To Wilda. Żyjący tu ludzie nie należą do bogaczy, ale często się uśmiechają, tańczą i padają sobie w objęcia. Niepodzielnie panują swawole i hulanka. Nawet kac przebiega tu łagodniej niż w innych miejscach stolicy Wielkopolski. Na Wildzie radość rozprasza chmury i przestawia literki w wezwaniach komorniczych. Nie ma tu gnid, no chyba że we włosach dzieci, które właśnie rozpoczęły rok szkolny. Kobiety są eleganckie nawet w fartuchach, a mężczyźni są męscy w ogrodniczkach i białych skarpetkach prześwitujących spod sandałów.

W ten sposób dowartościowywałyśmy się, stojąc w ogonku oczekującym na przyjazd furgonu ze świeżym chlebem, bułeczkami i innym jadłem pachnącym spieczoną skórką. Obok mnie stała Kunia lat 88, a z drugiej strony Eliza lat 66. Byłyśmy szczęśliwe i podbudowane treściami naszych opisów dzielnicy. Tak widziałyśmy otaczający nas świat, definiując lokalny patriotyzm. I w tej podniosłej chwili zaskoczył nas Antychryst. Zaszedł nas z boku, niespodziewanie wyłonił się zza węgła i przestraszył nie na żarty.

Antychryst miał lat 33 i swoją antychrystowość udowodnił latem, gdy próbował chodzić po spokojnej wodzie w stawie znajdującym się w parku imienia Jana Pawła II w Poznaniu. (Zresztą parki takiego imienia istnieją wszędzie, pewnie nawet na Równinie Serengeti.)

Antychryst wszedł na taflę i nie utrzymał się na niej, idąc od razu na dno. Trochę powątpiewałyśmy w jego antychrystowość, ale Antychrysta było także stać na cud. Potrafił zamieniać wino w wodę...
Gdy ujrzałyśmy Antychrysta, to wszystkie chwyciłyśmy za telefony komórkowe, dzwoniąc do uczestników dzielnicowych hulanek i swawol, by ukryli się w największych zakamarkach, choć i tak nie byłyśmy pewne, czy Antychryst tego nie widzi swym trzecim okiem i nie przyszpili ich później w ciemnym odwecie szatańską igłą, czy innym diabelskim drutem.

– Antychryście – zaczepiłam Antychrysta. – Co ci po zamianie wina w wodę? Odbierasz ludziom radość. Przez ciebie dzielnica robi się smutna jak monitorowane osiedle. To twoja wina!
– Masz chleb powszedni? – zapiskał Antychryst. – To nie piszcz.
– Właśnie, że nie mamy razowego powszedniaka – wtrąciła się Kunia. – Czekamy na przyjazd dostawczaka.
– Kęsim! – zawarczał Antychryst.
– Hę? – dopytała Eliza.
– Już ja wam pokażę!

Myślałyśmy, że Antychryst się tylko odgraża, ale on wyciągnął diabelskie nasienie. Gęsia skóra pokryła nasze ciała. Straciłyśmy głos. Potrzebowałyśmy łyka wina, by dojść do siebie, ale w sklepie była tylko woda. Butelki pod etykietami ukrywającymi napitki spod marki „pisane patykiem” również miały H2O.

Zrozumiałyśmy, że lanie wody na nic nie pomaga...

czwartek, 8 września 2011

Szloch odyńca.

Jak wspomniałam wczoraj, Heinrich lat 57 mieszkał na Wildzie od 22 lat i trochę bano się go. Nie wadził jednak nikomu, nie wchodził w drogę, ale też nie lubił, gdy ktokolwiek wtykał nos w jego sprawy. Dlatego nikogo nie dziwiło, że ów smutny odyniec z NRD nikogo nie wpuszczał do domu. Dla mnie uczynił jednak wyjątek.

– Wie geht's Ihnen, Heinrich? – spytałam, przekraczając próg mieszkania. Pytając się, jak mu leci wyraziłam zatroskanie, czy aby mu nie dolega prostata. Znałam w końcu wielu mężczyzn w jego wieku, którzy borykali się z tym problemem.
– Dopsze – odpowiedział samotny dzik z NRD.
– Cieszę się, Heniula. Teraz chodź się przytul – zaproponowałam. – Powiesz mi, o co chodzi...

Heinrich w tym momencie rozpłakał się. Nie lubię płaczących samców, ale w tym wypadku jakoś mnie to nie obrażało. Znów okazało się, że kobieca intuicja, którą dysponowałam od 74 lat, doprowadziła mnie do właściwego portu.
– Był ja młody, ładny chłop – rozpoczął opowieść Heinrich z NRD. – Na lekcja WueFu wpadł ja w oko jedna nauczycielka. Zaciągnęła na zaplecze i tam... – Heniula przerwał w najciekawszym momencie. Piliło mnie, żeby dowiedzieć się, jak bardzo niecnie wykorzystała o wuefistka, lecz taktownie powstrzymałam się.

Tymczasem Heinrich szlochał.
– Uspokój się, mój smutny odyńcu – próbowałam przerwać spazm Heinricha.
– Sze jak? - spytał z niemieckiego głupia frant NRD-owski odyniec.
– Tak cię nazywamy w dzielnicy – wyjaśniłam.
– Bee...! – zabeczał jak szwabska beksa Heinirch.
– Bądź twardy!
– No dobsze... – zgodził się odyniec. – I ta WF Lehrerin zapisała mnie do żeńskiej reprezentacji w gimnastyce artystycznej...
– To ty jesteś locha?! – zdziwiłam się.
– Ja nie mieć się za co chwytać!
Heinrich znów się rozbeczał, a mnie opadły ręce. Nie wiedziałam, co począć. Zaparzyłam mu herbaty z cytryną, a potem obiecałam pomoc przy wyborze biustonosza. Potem wróciłam przed sklep. Sąsiadki dopytywały się co i jak, ale ja jedynie zapowiedziałam, że jeżeli ktoś w mojej obecności zaprotestuje z Heniuli, to zaprotestuję tak, że popamięta mnie do końca życia.
No!

środa, 7 września 2011

Uśmiech odyńca.

Heinrich lat 57 mieszkał na Wildzie od 22 lat i to nas chroniło przed jego wściekłym atakiem. Bo Heinrich choć był człowiekiem dzikim, to szanował sąsiadów. Nie wadził nikomu, nie wchodził w drogę, ale też szanował swoją odrębność i nie lubił, gdy ktokolwiek wtykał nos w jego sprawy. Mieszkańców dzielnicy najbardziej dziwiło to, że nikt nigdy nie widział na jego twarzy uśmiechu. Dlatego Heinricha nazywano na Wildzie smutnym odyńcem. I trochę bano się go.

Heinrich przekroczył granicę polską późną jesienią w 1989 roku. Najpierw chciał zostawić swojego trabanta w zielonogórskich lasach, ale coś nie pozwalało mu – jak wielu Niemcom – zdjąć nogi z gazu. Samochód pyrkał, a Heinrich zanurzył się w myślach. Ocknął się dopiero, gdy skończyło mu się paliwo. Wyszedł zafrasowany z wozu, rozejrzał się naokoło, a fasady domów dopasowały się do jego wrednego samopoczucia. Było szaro, mgliście i nieprzyjemnie. Pierwszy napotkany mężczyzna wcisnął mu żywą gotówkę do ręki i po chwili odjechał jego trabantem. Heinrich stał samotny na skrzyżowaniu ulicy Hetmańskiej i Rolnej w Poznaniu, aż ulitowała się nad nim przechodząca kobiecina. Zaproponowała mu nocleg, a on po kilku miesiącach pochował ją w zmarzniętej ziemi na cmentarzu na Dębcu.

Henirich miał kontakt ze światem tylko wtedy, gdy wyglądał przez okno mieszkania, które odziedziczył po staruszce. Pieniądze z niemieckiej renty przynosił mu listonosz Zbinio lat 37, który po godzinach pracy robił mu zakupy. Otrzymywał za to drobne w europejskiej walucie. I to Zbinio od czasu do czasu dzielił się wrażeniami o Heinrichu. W każdym razie wszyscy byliśmy przygotowani, że NRD-owski rencista może kiedyś wybuchnąć niczym gruba berta.

Nastały pierwsze jesienne dni i oblicze odyńca spozierające zza szyby pokryło deszczowymi łzami. W Kunii lat 88 powodowało to zwiększoną obawę przed wybuchem Heinricha. Ja miałam inne wrażenie. I postanowiłam je zweryfikować. Dziewczyny z ogonka oczekującego codziennie na dostawę świeżego pieczywa stanowczo mi to odradzały, ja jednak gdy się uprę, to nie ma na mnie siły.

Po moim kołataniu w drzwi smutny odyniec otworzył mi je niemal natychmiast – jakby stał za nimi i oczekiwał mego przyjścia.
– Wie geht's Ihnen, Heinrich? – spytałam.
– Dopsze – odpowiedział samotny dzik z NRD.

cdn.

wtorek, 6 września 2011

Czarujący epizodzik.

– Adela, kiedy tak stoję w tej kolejce i czekam na przyjazd furgonu z pieczywem, a wokoło mnie są tylko kobiety, to nachodzi mnie ochota na czarujący epizodzik. Nie uważasz, że jestem zbyt romantyczna?
Kunia lat 88 westchnęła głęboko i zapatrzyła się w czubki swoich bucików na płaskim obcasie.
– Chce ci się tak od rana? – wtrąciła się Matylda lat 64. – Mój Ambroży zawsze kochał się ze mną z zegarkiem w ręku, ale tylko w sobotnie popołudnie. Mawiał, że tykanie chronomierza wprowadza go we właściwy rytm.
– Nadal uprawiacie miłość? – zainteresowała się Wiesia lat 77, która od trzech lat była wdową. – Przecież teraz zegarki są elektroniczne.
– Kupiłam mu metronom na imieniny. Wybrałam nawet specjalny model z dzwonkiem, ale Ambroży jakoś nie może wpaść w rytm. Mówi, że przypomina mu to zegar z kukułką i on się dekoncentruje.
– Ambroży w jakim jest wieku? – spytałam.
– Miesiąc temu skończył 69 lat.
– Czy to, co teraz tak silnie odczuwam, to romantyzm, czy jedynie moja nieposkromiona chuć? – Kunia zauważyła, że jej problem schodzi z centrum uwagi, dlatego przypomniała o sobie.
– To może być gorączkowe łapanie resztek lata – przypuściła Aldona lat 94, podpierając się na balkoniku. – Też to miałam w twoim wieku, ale mnie nie udało się nawiązać romansu. Szkoda, bo miłość odmładza.
– Miłość rzeczywiście zmywa żółć z metryki, ale seks czyni to podwójnie – oznajmiłam. – Taki ma odczyn!
– Czyli doradzacie mi skok w bok? – dociekała Kunia.
– Nie działaj pochopnie! I tak masz słaby pigment! – ostrzegła Matylda.
– To jest takie ważne? Ten pig i męt?
– Masz kandydata do wychędożenia? – spytałam rzeczowo.
– Nie.
– No to masz, babo, placek – zmartwiła się Matylda. – A może chciałabyś skorzystać z mojego Ambrożego? Tylko nie wiem, czy masz czas w sobotnie popołudnie.
– No nie wiem, mam tylko zegar z kukułką...
– Władek lat 95 byłby gotów, bo on zawsze jest gotów – podpowiedziałam Kunii. – Z tymże prowadzę z nim terapię antyflirtową i nie chcę wybić Anonimowego Kobieciarza z terapeutycznego ciągu. Naprawdę nie wiem, co ci poradzić na twój ciąg, droga Kunio.

Zapadła cisza. Starałyśmy się wymyślić jakieś rozwiązanie dla Kunii, ale nic nie przyszło nam do głowy. W końcu dojechał samochód dostawczy z pieczywem i kupiłyśmy chleb oraz bułki. Zauważyłam, że Kunia nabyła rogale.
Po chwili rozeszłyśmy się do domów.

poniedziałek, 5 września 2011

Zbrednia.

Największą zbrodnią na ludzkości jest wygłaszanie bredni. Ta zbrednia w sensie ogólnym dotyka nas codziennie. Przez telewizor, radio, reklamy na ulicach oraz klepsydry przyszpilane do pni drzew. Są jednak ludzie, którzy doświadczają zbredni w sposób szczególny, czyli indywidualnie. Niestety, należę do tej grupy.

Władek lat 95 przybył na drugie śniadanie o ustalonej porze. W drzwiach ukłonił szarmancko, ja jednak zauważyłam zaropiałe oczy, zmierzwione włosy, cierpiące na amnezję w zakresie przedziałka oraz zamiar zbredni ciskający się na usta.
- Adela, czy dziś jest po-niedziałek? - spytał AK-owiec.
- No.
- No or yes?
- Hę?
- Tak?
- No.
- Noł?

Obróciłam się do powstańca i momentalnie przestraszyłam się. Zobaczyłam wysypkę zbredni na jego całym ciele.
- Bo jeśli dziś jest po-niedziałek, to dlaczego jutro nie nazwano po-po-niedziałkiem, a pojutrze po-wtorkiem?
- Jeżeli wtorek byłby po-poniedziałkiem, to środa nie mogłaby być po-wtorkiem, tylko popo-niedziałkiem!

W tym momencie zrozumiałam, że groźna bakteria zbredni zaczęła podstępnie atakować mój organizm. Musiałam przeciąć zarazę jednym sztychem.
- Władku, pokaz podeszwy!
- Że co?
- Muszę orzec, w jakim stopniu zbrednia zawładnęła twoim ciałem. Że opanowała głowę, to wiem od dawna, ale jeśli zawładnęła twoim fundamentem, to będzie źle.

Anonimowy Kobieciarz przestraszył się, choć zbrednia nie pozwalała mu oszacować wielkości zagrożenia. Powstaniec bardziej przejął się tembrem mego głosu. Poczuł, że grają larum, ale nie sprawdził jeszcze poczty, więc nie był pewien, czy już dostał powołanie na front.
- Czytałeś ostatni "Twój styl"?
- Kupuję tylko "Przegląd sportowy".
- Dlatego nie masz wyników - domyśliłam się. - Jeżeli chcesz uniknąć zbredni, to musisz przeczytać artykuł o psychologu Santorskim.
- Taa?
- Ów autorytet tkwi na fotografii w stroju budowlańca, twierdząc że powinien zostać inżynierem, wtedy byłby szczęśliwym psychologiem.
- On ma jakieś problemy?
- Czytaj! - zażądałam.

Jedyną odtrutką na zbrednię jest inna zbrednia. Nie ma innej drogi.
Wie o tym każda moja czytelniczka.

niedziela, 4 września 2011

Bubuśka.

Jakoś tak się dzieje, że po 9 miesiącach noszenia berbecia pod sercem, dziecię postanawia się wyprowadzić. Niestety, nie unosi się honorem, nie pakuje manatków do walizki, nie trzaska drzwiami. Eksmisja jest połowiczna i przypomina noszenie kwiatu w butonierce. Wazon w postaci łożyska jest wyrzucany na śmietnik i należy zacząć troszczyć się o systematyczne podlewanie roślinki. Chyba właśnie to powstrzymało mnie od posiadania własnych pociech. Dziś dostałam dowód, że to był słuszny krok.

Przyszła do mnie sąsiadka z pierwszego piętra Zdzisława lat 32, ciągnąc za sobą stadko swoich pociech. Poinformowała mnie, że czwórkę potomków musi zawlec do ortodonty, bo z nadmiernego apetytu zęby im się zakrzywiają, a ona dostała na ten cel zapomogę z opieki społecznej. Jednocześnie poprosiła mnie, bym na kilka godzin zaopiekowała jej maleństwem.

- Jak ma ona na imię? - spytałam.
- Ciociu Adelo, mów do niej Bubuśka.
- Cześć, Bubuśka.
Moje słowa zbiegły się z trzaskiem zamykanych drzwi. Gwar sepleniących dzieciaków rozpłynął się w kurzu i roztoczach, a ja od razu skonfrontowałam się w kwileniem maleństwa, które sprawiało, że nie zrozumiało mego powitania. Myślałam, że pięciomiesięczne dzieci są bardziej zdolne.

- Bubuśka, do cycka cię przystawię.
- Kwiii, kwiii...

Spojrzałam w bezzębne usta i poczułam wspólnotę. Bez skrępowania wyjęłam szufladki, mocząc je w szklance z wodą. Postanowiłam ulitować się nad bachorem i wcisnęłam Bubuśce smoczek do buzi. Kwilenie ustało na moment. Chwilę dosłownie. Usłyszałam petardę, Bubuśka wypluła smoczek, a ja zrozumiałam, ze muszę zmienić pieluchę.

Myślałam, że będzie to nie do zniesienia, jak zapach przenoszonych skarpetek Anonimowego Kobieciarza. Nie było. Odetchnęłam z ulgą, gdy Bubuśka ponowiła petardę. Nie wiedziałam, czy najpierw przebrać niemowlę, czy zająć się sobą. Zajęłam się sobą, a Bubuśka w tym czasie rozwijała zdolności swojej krtani i płuc. "Przez życie przejdziesz śpiewająco", pomyślałam.

Potem przyszedł Władek lat 95. Nie dostał drugiego śniadania, za to przebrał się za klauna, skupiając na sobie uwagę dziecka. Zmęczona usiadłam na fotelu, przypatrując się z boku poczynaniom AK-owca. "Trafiłaś w dobre ręce, dziewczynko", szeptał powstaniec. "Życzę ci byś w przyszłości znalazła tak czułego mężczyznę jak ja". "Musi mieć taki nos jak mój!". Bubuśka słuchała, wykrzywiając usteczka w grymasie uśmiechu. "Facet musi umieć głaskać". "Istony jest aksamitny tembr głosu".

Co za błazen, skwitowałam w myślach.