poniedziałek, 24 grudnia 2018

Jako rękawicka

– Oj maluśki, maluśki – wypominałam krewniakowi, smażąc jednocześnie karpia na patelni – gębę masz pełną frazesów, obietnic i bufonady, za to kieszenie są jak dziurki w nosie niemowlaka i do żadnej z nich nie wsuniesz nawet jednego zwiniętego banknotu, a ciało… Ech, na dodatek jeszcze to ciało.
– Co ciało? – zapiszczał cienko huncwot 2020, bo akurat ściął ostrym nożem pół opuszka serdecznego palca. – Co ciało?!
– Twój mózg jest jak zardzewiały samochód marki syrenka podążający na autostradzie do sanatorium w Złomowisku-Zdrój, paluchy masz smukłe niczym czeskie utopence unurzane w tłustej zalewie, przyrodzeniem chwalisz się jako najmniejszą częścią ułamanego kabanosa bez osłonki, wątroba ci kipi jak zupa kwarków po sekundzie od Wielkiego Wybuchu, a nerki są niczym syfon od zlewu w umywalni dla pracowników w opustoszałej od lat rzeźni świń.
– Ciociu, co zrobić z palcem? Mogę go wrzucić do gara?
– Te głowy od karpia są już syte.

Krzątałam się po kuchni, gotując na karpich łbach zupę rybną, smażąc dzwonki ryby i przygotowując pozostałe wigilijne specjały. tomasz.ka miał mi niby pomagać, podając a to chochlę, a to drewniane łyżki, a to tłuczki, wałki, noże czy przyprawy. Zawsze jednak potrafił się wywinąć od pomocy, skutecznie uszkadzając się. Święta Bożego Narodzenia w naszej rodzinie zawsze były krwawe.

– Rzuć palec ptakom na balkonie – poleciłam. – Nawet gołębiom w wigilię należy okazać zarówno serce jak i palec.
Prezydent 2020 posłusznie wykonał rozkaz i już po chwili przydreptał z powrotem z dobrą (przynajmniej według jego mniemania) nowiną.
– Okazuje się, że moje ciało może też być smaczne.
– Poczekaj aż się posrają – odparłam brutalnie. – Nie rozsiadaj się! Gdzie jest cedzak?
– Chciałbym być rękawiczką – wyznał ni stąd, ni zowąd gamoń o powinowatej do mojej mieszance genów. – A nawet parą damskich rękawiczek.
– Takimi bez palców, jakie używają przekupki na warzywnym targu? – szydziłam.
– Mógłbym być też antygwałtkami na nogach wyberenki i nikt inny by jej nie chapnął.
– Wybranki chyba, matole. A w ogóle, znów chcesz być zdeptany? Kapeć, nie chłop!
– Oj, ciocia za grosz nie ma w sobie poezji. Przyziemna jesteś, nieprzenośna Adelo.
– Lepiej uruchom zdrową kończynę i wyjmij rybie łby z gara. I nie dawaj gołębiom, bo zafałszujesz wyniki ich srania.

A potem jak co roku jakoś się potoczyło i skończyło siankiem pod obrusem oraz łamaniem się opłatkiem.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Daj ciało, polityku!


– Chodźcie, dziewczyny – poprosił grzecznie o grudniowym świcie tomasz.ka 2020. – Już starożytni mędrcy wiedzieli, że wszechświat operuje dziesięcioma wymiarami. My zaś znamy tylko wysokość, szerokość i głębokość oraz czas. Jestem gotów rozjaśnić wam horyzonty myślowe. Zapraszam do wildeckiego lokum cioci Adeli.
– Ty zapraszasz do mnie? – zdziwiłam się.
– Zaraz ma dojechać furgon z piekarni ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku – oponowała Balbina lat 59. – Daj nam kilka minutek, prezydencie in spe.
– Czasu tak naprawdę nie ma – odparł huncwot. – Istnieje tylko miejsce.

Rzeczywiście, od razu po słowach krewniaka poczułam w przełyku kęs chrupkiej bułki z nutką sałaty, pomidora oraz cebuli. Coś podobnego musiała odczuć Kunia lat 90, bo obie wystąpiłyśmy z ogonka przed sklepem na dole i podreptałyśmy za naszym politycznym guru. Wspięłyśmy się na ostatnie piętro w mojej kamienicy. Przed drzwiami do mieszkania oczekiwali już na nas Lucjan Kutaśko oraz Władek lat że ho ho. Kolejny poniedziałek zaczął się od posiedzenia sztabu wyborczego przyszłego prezydenta ojczyzny naszej kochanej.

Gościom kazałam zzuć trzewiki, a sama poszłam do kuchni i zrobiłam aromatyczną kawę. W końcu wszyscy usiedliśmy przy stole zaściełanym białym obrusem jedwabnym.
– Mało kto wie – rozpoczął przemowę tomasz.ka 2020 – że wyborcy nie głosują na ciała fizyczne. Na mumie partyjne, manekiny ideowe czy propagandowe lalki woo-doo. Oni słuchają jedynie przekazów z gatunku per aspera ad astra.
– Właśnie! Wygrywa tylko ten kandydat, który ma najprzyjemniejsze dla oka elektora ciało astralne – przytaknął mózg sztabu wyborczego, czyli Lucjan Kutaśko.
– I gał elektorki – dodała Kunia, która ostatnio mocno zafiksowała się feministycznie.
– To polska polityka sprawiła, że wychodziłem sam z siebie – przyznał się prezydent 2020. – Na początku odczuwałem jedynie złość, ale pewnego dnia dopadło mnie zatwardzenie i spędziłem na misce ustępowej bodaj 3 kwadranse. To w tamtej chwili zacząłem medytować.
– Nie takie rzeczy w życiu widziałem – skwitował Władek lat że ho ho, a przy okazji podwójny AK-owiec, czyli były powstaniec z AK, który szczęśliwie przebrnął przez warszawskie kanały oraz Anonimowy Kobieciarz w jednym.
– Prezydent musi dbać o ducha w narodzie – stwierdził krewniak, po czym zaczął się dematerializować. – Nie zrobi tego, nie włażąc za skórę wyborcy, pod jego ważne w dniu wyborów paznokcie, w kibolskie ćwierć mózgi oraz serca pięknych kobiet.
– W ile kobiecych pomp ssąco-tłoczących zamierzasz wejść? – fuknęłam, bo znałam nieposkromioną chuć huncwota 2020. – Boga w sercu powinieneś mieć!
– Phi – wzruszył ledwo widocznymi ramionami prezydent 2020, po czym się ulotnił.
– Polityk powinien dać wyborcy ciała! – krzyknęłam.

Musicie zatem zrozumieć, że będę protestować przeciw ulatniającym się PiS-iakom z horrendalnej afery KNF, przeciw Schetynie traktującym jak powietrze polityczne przystawki,   wreszcie przeciw huncwotowi, który się zdematerializował i zostawił przez to swoje przenoszone buty w przedpokoju, bo na boso udał się do stolicy Pomorza Zachodniego.
Póki żyję, będę protestować!

niedziela, 9 grudnia 2018

Kulawy protestant

Kolejna niedziela, kolejna msza święta w kościele pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego w Poznaniu, cool’ejne sacrum. Niedziela. Dzień Pański. Zamknięte są sklepy wielkopowierzchniowe, więc samotnych utulić mogą tylko ściany świątyni. Albo dworca kolejowego. Albo dworca autobusowego. Natomiast dach nad głową mogą dać mosty albo bramy niestrzeżone kratami i domofonami. Ale Zenon lat 58 nie był braminem, więc zastał nas przed kościołem.

– Proboszcz niemile wita kulasów, bo oni nie służą cichej tacy – przywitała go opryskliwie Kunia lat 90. – Co najwyżej brzęczą monetami, dekoncentrując głównego celebranta.
– Szczęść Boże – odpowiedział po chrześcijańsku Zenek.
– Co ty robisz pod katolickim Domem Bożym? – spytałam.
– Postanowiłem więcej nie kuleć.
– Oczekujesz cudu? – zdziwiła się Malwina lat 92.
– Ha! – zahachał oszczędnie kulas.
Zenek nie musiał kuleć fizycznie, on kuśtykał duchowo. Jaki bowiem wildzianin mógłby być protestantem, a nie katolikiem? To musiał być umysłowy zboczeniec. Kurwiniec mózgowy. Diabeł myśli powszedniej.
– Skąd masz tę przypadłość? – dociekałam. – Heine Medina?
– Mój najprzedniejszy antenat był przyjacielem Marcina Lutra.
– Jutra? – dopytywała się słabo słysząca Lwinka.
– Luter mieszkał wówczas w Wittenberdze – kontynuował opowieść Zenek – i kiedy dotarł ze swoim przyjacielem, a moim pra pra pra, pod bramę kościoła, to był świadkiem jego najchlubniejszego czynu.
– Czego? – rozdziawiła gębę Kunia.
– Luter przybił do drzwi kościoła 96 protez. Jedną z nich zabrał mój pra pra pra, bo uznał, że 95 protez wystarczająco skulawi katolicyzm.
– Precz, Antychryście! – włączyła się do rozmowy zausznica proboszcza Trudzia 77.
– Ja tylko jestem przechodniem, udaję się bowiem do przyszłego prezydenta kraju.
– Do kogo? – zapiałam.
– Do tomasz.ka – odparł Zenek – Jemu właśnie chcę przekać legendarną protezę, by z nią zaprotestował przeciw nieszczęściu doczesnemu i wreszcie zapracował na osobistą radość.

Zrobiłam wielkie oczy. Z jednej strony chciałam, by wreszcie zakopał się w pierzynie razem z uwielbianą przez niego Reni, ale też nie chciałam by kulał. Mimo że dotąd kuśtykał egzystencjalnie, to jakoś nie wyobrażałam sobie, by do zdjęcia ślubnego pozował z kulą.

sobota, 8 grudnia 2018

Miłość jest jak biegunka – odwadnia


– Gdy facet jest zakochany, sprzedaje suchary – obwieścił grobowym głosem huncwot 2020. – Nie pamiętam, kiedy byłem błyskotliwy. Nie widzę innego wyjścia niż to, które podpowiada mi organizm. Ciociu, męczy mnie luźny stolec – dodał zbolały krewniak.
– Bajzel w dupie? – zdziwiłam się. – Znów?

W momencie, gdy w progu mego mieszkania na poznańskiej Wildzie pojawia się tomasz.ka 2020 ogarnia mnie paniczny lęk. On nigdy nie przychodzi z uśmiechem na twarzy, co najwyżej ma na nędznym ryjku hiobowe wieści. A ode mnie oczekuje, że będę jego terapeutką. Że go wysłucham i wyssę wszelkie boleści. On wyjdzie, a ja padnę na twarz: stracę makijaż, dobry humor, zapaskudzę tez dywan. To jest bardzo obciążające. Ale komu miałabym zadedykować osobisty testament? Podwójnemu AK-owcowi, który ma lat, że ho ho i zejdzie z tego padołu łez szybciej niż ja? Wprawdzie wytrzyma jeszcze jakieś 10 lat, ale gamoń 2020 ma też swawolne siły witalne.

– Bajsel w dupse, choć we łbie powoli się ukłasa – powiedział prezydent in spe, sepleniąc i ssąc zarazem wskazujący palec.
– Tej, nie zacznij ruchać się sieroco – ostrzegłam. – Bo cię wyprosę. Tfu, wyproszę.
– Dobze – sepleniąco zgodził się ten lewus ze znajomymi genami.
– Co u ciebie?
– Kończę dwie prace inżynierskie oraz jedną magisterkę. Mam też do napisania referat z filozofii. To ostatnie mi pasi, tamtymi rzygam.
– Zaraz, mówiłeś tylko o sraczce, nie o rzyganiu.
– Och, ciocia nadal bierze mnie za błyskotliwego gościa. Tymczasem ja pławię się we własnym wstydzie. Nie mam dziś ani jednej czynnej kapilary. Jak mam przekonać Samantę, że nie będzie mi nigdy ością w gardle?
– Przez czyny, durniu! 
– Tak. Ma ciocia rację, jestem durniem.
Głupek dał ciała ponad 3 lata temu. Szczęście było na wyciągnięcie ręki. Trafił fuksem na jedność dusz. Od tamtej pory stara się idiota to i owo wyprostować, ale to walka z wiatrakami. Ma dwie ciężkie rodzicielskie kotwice, zresztą coraz bardziej zardzewiałe. Sam też jest zardzewiały.
Wiedziałam, że tylko zimny prysznic coś może zrobić z tym ciepłym wujkiem.
– Tej, weź się za zimną kąpiel!
– Nie! Kochałbym Gudrug Pausewang, ale ona nie żyje, za to mam swoją Reni! – fuknął prezydent 2020. – Ponadto mam biegunkę, ale to moja sprawa!
No tak, pan Pryschnitz ma swój pomnik w Poznaniu, ale to didaskalia. Huncwot to uparciuch, ale i niespieszny flegmatyk. A tu trzeba szybkości! Okiełznanej chuci!! Dobroci!!! Braku biegunki. Jego wybranka już ma to gdzieś, a trzeba to przecież odmienić.

Póki czas… Jeśli on w ogóle jeszcze jest…

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Leży chłop pijany, leży pod dzwonnicą, wychodzi mu fiutek prawą nogawicą


– Dlaczego prawą? – zdziwiłam się. – To się chyba w naszych czasach nie godzi, by prawą – kręciłam głową z niedowierzaniem. – Co na to wikary? Co na to proboszcz? Co na to prezes wszystkich prezesów?
Wyszłyśmy z niedzielnej mszy świętej dla dzieci wypełnione otuchą, Słowem Bożym i motywacyjnymi zabiegami księdza proboszcza skłaniającymi nas do cichszych datków na parafialną tacę. Byłam ja, czyli Adela lat 73+, Kunia lat 90, Malwina lat 92, a towarzyszył nam męski rodzynek, czyli Władek lat, że ho ho. No i wtedy natknęłyśmy się na to pijane dziecię boże, które leżało skulone na zmarzniętej ziemi i smacznie chrapało. Ów syn człowieczy, z gabarytu dryblas, jakże bliski nam córkom ludzkim, rzęził sobie beztrosko, a ubrany był w kożuszek, kozaki i przykrótkie spodnie, takie dżokejki, z których wystawała mu niedzielna nieprzystojność.

– Zimno, a mu wychodzi – podziwiała Kunia. – Zuch nie Polak!
– Dzwoniec – zawyrokował Władek lat, że ho ho i wzruszył pogardliwie ramionami. – Nie takie wyciory widziałem. W powstańczych kanałach wiele gówien się przepychało. I co? I nic. Na cholerę takie lufy, gdy amunicji nie ma!
Podwójny AK-owiec był powstańcem warszawskim a zarazem Anonimowym Kobieciarzem, który nierzadko strzelał do nas rubasznymi nabojami, a my w porozumieniu z wikarym i proboszczem starałyśmy się stępić jego koszarową estetykę, by w efekcie końcowym przepchnąć chłopa przez ucho igielne. Ale Władek nadal miał w sobie zbyt dużo wigoru, by dobrowolnie chcieć przejść na drugą stronę.

– Spróbuję mu wepchnąć z powrotem – zaoferowała się Lwinka lat 92.
– Nie tak szybko – oponowała Kunia. – Daj chwilę popatrzeć.
– No mówię, że nie ma na co – wtrącił trzy grosze podwójny AK-owiec. – Żeby choć ta flinta była świnta. Ale nie jest! Spadajmy, dziewczęta.
– A nie jest to czasem woźny ze szkoły podstawowej? – przypuściłam, bo chyba pierwsza z naszego grona omiotłam swoim wzrokiem nie genitalia, a twarz delikwenta. – Co ten fiutek tutaj robi?
– Śpi – bez pudła odgadła Lwinka.
– W niedzielę nie ma dzieci w szkole – przypomniała nam Kunia.
– Czyli przyszedł dzwonić na przerwę pod kościół? – zastanawiałam się głośno.

A potem obciągnęłyśmy mu. Kożuszek był krótki, ale dał się obciągnąć i przykryć nieskromność woźnego. W taki sposób zrobiłyśmy dobry uczynek. Tylko Władek lat że ho ho jakoś tego nie docenił. Klął na czym stoi, że to nie był wycior z prawdziwego zdarzenia i trzeba było na widoku zostawić tę podróbkę, by raz na zawsze zawstydzić woźnego. Że nadaje się co najwyżej na obsikanie przez Pucka Powsinogę czy innego pieska szlachetnego, choć też nieco zbzikowanego.

wtorek, 26 czerwca 2018

Dreptania ciąg dalszy


Wyrwanie się z poznańskiej Wildy i ten szalony pęd nie wiadomo, dokąd, nie wiadomo, po co, nie wiadomo, jak, porywa ludzkie umysły, serca i dusze. Można prowadzić ludzi do przepaści, i tak pójdą. Można ludzi prowadzić na grilla, i tak pójdą, choćby nawet podejrzewali, że to oni będą smażeni. Można prowadzić się nieźle, ale jak spotkasz miłość swego życia, to i tak wyrwiesz gumkę ze swych gaci i będziesz paradować bezwstydnie.

Szłam i szłam, a kobiety z żylakami dotrzymywały mi kroku. Morska bryza nie głaskała naszych lic, za to uderzały nas drobinki żwiru i innych drobnych kamieni, które wydobywały się spod kół mijających nas samochodów. Tymczasem dojechał do nas angielksi dwupiętrowy autobus. Z góry śmiały się moje koleżanki z ogonka sprzed sklepu na dole, gdzie codziennie o świcie oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku.

– Adela, dokąd ty się wybierasz? – spytała krnąbrna Kunia, wysiadając z autokaru i dołączając się do mojej pielgrzymki.
– Jestem z tobą – dodała mi otuchy Lwinka. – Chcesz dojść do Szamotuł? Ja pójdę z tobą. Jestem fanką Halszki. Też byłam więziona w wieży małżeństwa.
– Gdzie Trudzia? – spytałam.
– Ona codziennie musi czuć zapach kadzidła – wyjaśniała Dziunia lat 59 – Dziewczyna nie mogła oderwać się od księdza proboszcza, ale obiecała, że zawsze będzie pod telefonem. Nawet podczas mszy porannej.
– Niech będzie – wysapałam.
– Ale po co ty dreptasz? – dociekała Kunia. – I po co ciągniesz za sobą te tłumy innych form życia?
– O bliźnich naszych mówisz! – upomniałam.
– Tej, nie gadaj Trudzią!
– Niektórym rośnie rak trzustki, innym serce jadące od lat na gapę odmawia kanarom wyjścia z tramwaju na przystanek, a u mnie w jelicie cienkim narodził się imperatyw kategoryczny. Ja nie wiem, dokąd się udaję, ale mój imperatyw uspokaja mnie, mówiąc, że jest moim kompasem – wyjaśniałam. – To strasznie skomplikowane.
– Nie wzdychaj, pójdziemy z tobą – pocieszała Lwinka. – I z twoim imperatywem.
– A co z tymi podmytymi formami życia? – dociekała Kunia.
– Są czyste. Idą z nami!

Korowód naszych marzeń zwiększał liczebność. Uczestniczki miały czyste intencje i powód, by nie załamać się. Odciski trzymały się od nas z daleka, a TIR-y objeżdżały nas szerokim łukiem. Do Szamotuł było jeszcze 7 kilometrów. Nadal dreptałyśmy. Ja szłam na czele.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Stąpanko


Miałam ogon: najgorsze, że był on niejeden. Kiedy wyszłam z kościoła udałam się w świat. Ten szeroki, przepastny, zadziwiający. Wiele z wiernych babek udało się za mną. Myślałam, że będę samotną piechurką, ale zawsze jakiś rzep musi pryczepić się do twojego zadu.

Dreptalam, stąpałam, stawiałam kroczki. Chciałam to robić indywidualnie, ale nieoczekiwane towarzystwo powtarzało za mną kroki. Jezu, myślałam, może zniechęcą ich osobiste żylaki. Ja nie miałam żylaków. Moje łydki i stopy poprowadziły mnie na północny zachód od Poznania. Dlaczego właśnie tam? A cholera wie!

Szłam i szłam, aż doszłam do Kiekrza. Dla tych, co nie z Poznania, wyjaśniam, że znajduje się tam dość specyficzne jezioro, nad którym panuje mikroklimat morski. Tej, Adela, rzekła jedna z moich towarzyszek wędrówki, poczekaj, umyję sobie Bożenę. W mig zrozumiałam, że chciała się podmyć. Inne piechurki poszly w jej ślady. Wprawdzie nie każda miała Bożenę, któraś nazywała cipkę Marianną, inna Genowefą, Sarą, Michaliną, Esterą. Ważne jednak było, że dziewczyny dbały o higienę. Ja nie musiałam się moczyć, bo moje przyrodzenie od urodzenia było samooczyszczające się.


Poczekałam. Niby dlaczego to zrobiłam? Przecież nie zależało mi na towarzystwie. Udałam się w pieszą podróż, by odnaleźć siebie. Swe pragnienia, miłość, sens życia i inne duperele. Czyżbym potrzebowała świadków swego czynu? Chyba nie… A może tak?

Podniosłam się i ruszyłam w trasę. Wzięłam azymut na Świnoujście. Na początku chciałam dojść do Szamotuł. Moje podmyte towarzyszki nadal dotrzymywały mi kroku. Wzięły pod pachy swoje Estery, Marianny i Bożeny i dzielnie szły za mną. Pola kukurydzy na żółto ubarwiały nasze życie. Na stopach rodziły się bąble. Na przysmażonych słońcem czołach zaczynala schodzić skóra. Pot znalazł rynnę wzdłuż kręgosłupa i tam strużką ciekł. W kroku rodziła się beznadzieja. Za to zęby zatrzasnęły się w geście wytrwania. Było dobrze, a nawet świetnie, choć czasem niedobrze.

To tyle na dziś. Jutro opowiem wam o chamskich kierowcach, którzy nie biorą autostopowiczek z żylakami. W każdym razie nie zatrzymywałyśmy się. Byłyśmy dzielne i konsekwentne, a także konsekwentne i dzielne. Może nie dojdziemy do Świnoujścia. Może zatrzymamy się gdzieś po drodze. Może odbijemy gdzieś w bok. A może połyniemy promem do Szwecji? Albo zadowolimy się Szczecinem?
Nieważne. to i tak będzie sukces.

niedziela, 10 czerwca 2018

7 metrów


W życiu najważniejszy jest zasięg. Nie można myśleć o prawdziwej miłości, gdy zadrapać możesz jedynie osobę w pobliżu. To chyba z tego powodu wszystkie religie świata mają takie wzięcie. Cierpisz ty, podobnie cierpi Maorys, Eskimos, Siuks i już jest raźniej. Ja jednak postanowiłam się wyłamać. Musiałam to rzucić w twarz proboszczowi.

Jak zwykle w niedzielne południe w kościele pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie odbywała się suma. Wparowałam do świątyni w towarzystwie niezbywalnej Kuni i przerwałam kazanie starego capa.

– Wypisuję się – oznajmiłam, powodując poruszenie w kościelnych ławach. – Na amen i wieki wieków.
– Że co? – wymamrotał pasterz wyimaginowanych dusz.
– Potrafisz tylko ględzić – wsparła mnie przyjaciółka. – Nawet ostatnie namaszczenia partolisz, bo wygląda to jakbyś pierwszy raz używał kremu do golenia. Puknij się w łeb, wiekowy pierdzielu, i daj się Adeli odmiętosić!
– Z potrzeby chwili i nakazu Pana zaprawdę powiadam ci, że nie możesz się do mnie zbliżać na mniej niż 7 metrów! – zagrzmiałam.
– Ale ja nigdy nie proponowałem zbliżenia – głupio tłumaczył się proboszcz.
– Nasz arcykapłan jest monogamistą – potwierdziła wersję capa rzęsista Trudzia. – Przynajmniej ja uwierzyłam mu. Jemu. Go. Ten tego – zaplątała się na koniec.
– Nie będę się rozmieniać na drobne i gadać o zadku Maryni – odpaliłam. – Już wiem, o co mi chodzi w życiu. O miłość. O!
– A ona nigdy nie pojawia się w odległości 7 metrów – dzielnie wspierała mnie Kunia. – Bywaj, Adela – pożegnala się dziarsko.
Inne baby się przeżegnały.
– Hej ho! – dodałam sobie animuszu, obracając się na pięcie.

Tymczasem proboszcz dał znać organiście, by mnie zagłuszył, ale stało się to za późno, gdyż kilka zabłąkanych owieczek podążyło moim tropem, rozczarowując kościelnego, a szczególnie jego tacę.

czwartek, 7 czerwca 2018

Kadra


Olałyśmy dziś sklep na dole i świeże pieczywo z nocnego wypieku. Poszłyśmy za to na trawkę do parku imienia Jana Pawła II na poznańskiej Wildzie. Zaczęłyśmy się rozciągać, a potem ubierać w stroje sportowe.

– Oni są popierdoleni – wystękała niezbywalna Kunia,
– Kto? – spytałam ja, czyli miętośna Adela.
– Piłkarze.
– Niby dlaczego? – dopytywała rzęsista Trudzia.
– Na łydki ubierają getry – wyjaśniła nasza niezbywalna przyjaciółka.
– To chyba nie grzech? – prychnęła krocząca Lwinka.
– To głupota. Antygwałtki są skuteczniejsze.
– Dlaczego niby są lepsze?
– A kto chciałby zgwałcić antygwałtkę?
Niezbywalna Kunia sięgnęła do dużej sportowej torby i wyjęła 14 par antygwałtek.
– Nie ociągajcie się, dziewczyny Naciągajcie na giry. Nikt nas nie zakosi.
– Dlaczego kpiłaś 14 par? – spytałam.
– Trzy z nas będą rezerwowe. Trzeba mieć asy w rękawie, po jednym na Senegal, Kolumbię i Japonię.
– To są obce kulturowo ludy – zgodziła się krocząca Lwinka. – Antygwałtki to super pomysł.           – Ale przepraszam – wtrąciła się rzęsista Trudzia – umówiłyśmy się z proboszczem, że zrobi nam obóz kondycyjny. Jak on zareaguje na antygwałtki, skoro jest taki do przodu? Czy wy myślicie o zapleczu kadry?
– Kto będzie w rezerwie? – dociekałam.
– Dziewczęta wikarego.
– Jakie dzieciny? – Lwinka chyba nie dosłyszała.
– Przysadzista Zuzia, zbędna Józia i natchniona Róża.
– Czy one zgodzą się na antygwałtki?
– Nie mają wyjścia, inaczej nie wyjdą na murawę.

No dobra, przystąpiłyśmy do treningu. Nie było fauli, nie było kontuzji. Uważam, że chłopcy Nawałki powinni wystąpić w Rosji w antygwaltkach. Przecież jakoś musimy wygrać ten turniej.

środa, 6 czerwca 2018

Epitety


– Najlepiej określa mnie słowo: niezbywalna – podzieliła się głębokim przemyśleniem dostatecznie dobra Kunia. – W moim wieku jestem już taka niezbyt w sensie estetycznym, ale też zbyt wartościowym okazem, by sprzedać się za byle grosz. Tak, ja jestem niezbywalna. W kolekcji moich przyjaciółek jestem najwartościowsza.
Trudno z Kunią było dyskutować o rzeczach oczywistych.
– Ja natomiast jestem rzęsista – stwierdziła Gertruda, która była zausznicą tutejszego proboszcza. – Byście mnie zrozumiały, gdybyście zobaczyły jak zanoszę się płaczem.
– Fajnie, że nie szlochasz krwią – zakpiła Kunia.
– Tej, ty się odpier papier od moich rzęs – słabo odcięła się Trudzia.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni, który zjawiał się ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Dziś, stojąc w wybitnie uformowanej kolejce, postanowiłyśmy poszukać wyzwisk dla samych siebie, wychodząc z założenia, że bliźni zrobi to gorzej i nas urazi, a my same najlepiej wiedziałyśmy, co powinno nas określać.
– Panie i panny, wdówki i rozwódki, dziewczęta niewinne i rozpasane kurewki – zwróciła się do nas Lwinka – przed wami stoi krocząca Malwina. Bez herbu, ale do usług. Z uśmiechem półgębkiem, szorstkimi dłońmi i  cyckami do przodu.
– Ale dlaczego krocząca? – zdziwiłam się.
– Kobieta nigdy nie może zapomnieć o swoim kroku. Mam niemal 100 lat i muszę świecić przykładem.
– Chcesz świecić pizdą? – zapytała brutalna jak zwykle Kunia.
– Ludziom podoba się, kiedy bije ode mnie blask.
– Mnie określa fruwający absurd – przyznałam się.
– Epitet to jedno słowo – upomniała mnie Trudzia.
– O to przepraszam. W takim razie jestem miętośna.
– Co takiego? – dociekała Lwinka.
– Hę? – zahęchała Kunia.
– Dlaczego? – dopytywała się Trudzia.
– To nic nadzwyczajnego. Po prostu życie mnie miętosi…

Dziewczyny zrozumiały, że na to nie ma rady. Ja natomiast miałam sobie za złe, że tak otwarcie się przyznałam, bo dziewczyny zamknęły się w sobie, bijąc się z osobistymi przemyśleniami. Nawet przyjazd dostawczaka z piekarni nie zaburzył tej nagłej melancholii.

niedziela, 27 maja 2018

Blog już raz zmartwychwstał. Gdyby zdarzyło się to po raz wtóry, stałoby się epokowym wydarzeniem na miarę największych hitów historii światowej...

czwartek, 12 kwietnia 2018

Jestem stachana, wyrąbana, z pyskiem na dywanie pełnym roztocza


Nieodżałowana Pani Czubaszek też prowadziła bloga, ale wpisy dawała mniej więcej z tygodniową częstotliwością. Ja, póki mam jedynie lat 73+, mogę pisać częściej, ale obecnie mam na łbie tak wielki nawał lawinowych fraz, konstrukcji i obstrukcji oraz wątpliwych pomysłów do realizacji, że nie dam rady. Stąd proszę o wyrozumiałość.

Tak właśnie doradziła mi moja przyjaciółka Kunia: „Napisz tak, a nie inaczej!”, ględziła na okrągło. Była to dostatecznie dobra dziewczyna z poznańskiej Wildy, która zawsze dostawała promocję do następnej klasy. Nie lubiła być wzorowa, piątkowa ani wczorajsza, co zawsze respektowałam. Ja lubiłam stać w pierwszym szeregu, co z kolei mówiło o moim braku rozumności, gdyż mięso armatnie zawsze stoi na przedzie czy innym czele.

   Poproś ludzi o wyrozumiałość – doradziła rozumna Kunia. – Zrozumieją, że nie robisz fochów wynikłych z pewnego rozczarowania, bo w istocie masz coś więcej na głowie niż chusta czy zakupy przed sklepem na dole.
– Waham się, nie chce mi się, ale mam wrażenie, że oni też polubili świeże pieczywo z nocnego wypieku – odparłam. – Trudno walczyć ze ślinką, która ścieka pod halkę czy inny biustonosz.
– Chrzań to – odparła. – Jak nazywali się mieszkańcy, po których przejęłaś wildeckie lokum?
– Gorczyca. Gaweł i Eliza Gorczyca.
– Napisz im to, póki nie będzie musztardy po obiedzie!

No to napisałam, że jestem stachana, wyrąbana i terminy wiążą moje gardło, odcinają dopływ krwi do kończyn, mózgu oraz dróg rodnych, i że muszę się wyłączyć do niedzieli, może poniedziałku z pisania bloga, bo inaczej oszaleję, a nikt by nie chciał czytać wypocin i  wysmarków jeszcze bardziej dziwnej Adeli.
– Musisz to zrobić z jeszcze jednego powodu – oznajmiła Kunia.
– Hę?
– Nie hęchaj jak Władek! – pouczyła mnie przyjaciółka. – Mów po ciotkowemu! Musisz gaworzyć po ludzku, nie po embrionalnemu, niemowlęcemu czy nie daj Boże in vitro.
– Ciężka sprawa – odparłam.
– Ten blog nie może być pisany dla jednej osoby – orzekła Kunia. – A przynajmniej nie powinien sprawiać takiego wrażenia.
– Ale ja piszę też dla siebie – obruszyłam się. – Znaczy dla dwóch osób. Inni tylko podglądają!
– Super, przynajmniej nie jesteś sama…

Kurde Felek! Co to za gadanie? W końcu jestem stachana i wyrąbana, a tu taka ścieżka zdrowia. Protestuję! Niech Kunia nie wali we mnie pałą! Bo w końcu padnę nochalem prosto w dywan, na którym hoduję liczne kolonie roztoczy. A one nie roztaczają takich perspektyw, jak moje mrzenia.

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Nie ma rady

Poniedziałkowe poranki na poznańskiej Wildzie od jakiegoś czasu związane są z dziś lokalnym, jutro z globalnym trustem mózgów. W moim mieszkaniu spotykają się najbardziej błyskotliwe intelekty z fyrtla, tworząc lokalny monopol, przy której każda loża masońska gaśnie w oczach, a na końcu bankrutuje. Naszym Wielkim Mistrzem jest tomasz.ka 2020, specjalistą do specjalnych poruczeń Lucjan Kutaśko, ja zajmuję się parzeniem kawy z laskami wanilii oraz dynamitu, dostatecznie czujna Kunia dba o kompetencyjną równowagę między płciami, Lwinka jest stenotypistką, a podwójny AK-owiec aż do wygranych wyborów pozostanie naszym ornamentem, który ma za zadanie stroić mądre i piękne miny.

– Wy jesteście moją radą czy sztabem? – pieklił się prezydent 2020. – Nastała wreszcie ciepła pogoda, a Polacy nadal nie wiedzą, że to ja za tym stoję! Pozostawiamy zbyt duże pole do popisu dla zimnych drani z konkurencji! Wiosna musi należeć do mnie. Znaczy do nas.
– Huncwocie, to ty jesteś ciepły? – szczerze zdziwiłam się.
– Prezydent nie może być letni. Powinien parzyć – odparł, po czym obruszył się. – Ciotka, nie zmieniaj tematu. Ja tu teraz was obsztorcowuję!
– Adela pytała o twoje preferencje seksualne, młodziaku – nie dała zbić się z tropu Kunia. – Ciepłemu kandydatowi trudno będzie w Polsce usiąść na prezydenckim stolcu. Nawet sprawcze postawienie się za najlepszymi frontami atmosferycznymi nie rozwieje nieufności elektoratu.
– Staję się gorący tylko w kontakcie z Pierwszą Damą.
– Której dotąd nam nie pokazałeś – wytknęłam zgryźliwie.
– Na razie jeszcze nie jestem zbyt blisko niej, więc temperatura w kraju nie przekracza 20 stopni w cieniu. A ma być więcej niż 36,6 ˚C. Norma to nie mój stan umysłu.
– Akcja jest w toku – wyjaśniał Kutaśko. – Kluczowe w tej sprawie jest to, kim jest matka. Wiecie, że mam na tym punkcie fioła. Na mojego czuja rodzicielka Pierwszej Damy powinna być emerytowaną dentystką, kustoszką, ewentualnie nauczycielką.
– Czy ja mam teraz ładną czy mądrą sznupę? – spytał z głupia frant Władek.
– Żona obecnego prezydenta jest nauczycielką – przypomniała wszystkim Lwinka. – Ale ona ma zniemczony język, lepsza byłaby taka od zagadnień ojczyźnianych.
– Tylko żeby nie histeryczka… – marudziła Kunia.
– Co to za rada, która nie radzi?! – wrócił do rzucania gromów tomasz.ka 2020. – Co to za sztab?! Nawet nie jesteście sztabkiem, a co dopiero sztabką. Złotą sztabką! Ja potrzebuję złotych myśli! Złotych rad!
– Czy ktoś mi wreszcie powie, jakie mam ryło? – jęknął błagalnie podwójny AK-owiec.

W ten sposób nasze spotkanie skończyło się niezbyt pięknie i niezbyt mądrze, za to debata była bardzo ornamentalna.

niedziela, 8 kwietnia 2018

Kazanie o dobrej formie

Wielokrotnie prosiłyśmy księdza proboszcza naszego kościółka pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego, by prawił kazania bardziej nowoczesne, a on uparcie trwał przy konserwatywnym ględzeniu. I nagle – trzeba dodać, że tuż po zmartwychwstaniu jego Szefa – coś odmieniło się w mózgownicy bossa parafii na poznańskiej Wildzie. Wdrapał się jak zwykle na ambonę, większość wiernych już rozmyślała, co zrobić z wolnym czasem, którego nie można było poświęcić na zakupy w hipermarketach, gdy nagle lokalny ambasador Pana Wszechświata nas zaskoczył.

– Od dziś, kierując się ciekawością, pobłażliwością i świętą wyrozumiałością wobec wybryków świata współczesnego, która to cecha jest immanentna dla naszego ojca świętego Franciszka, traktuję ladyfitness jako błogosławione wygibasy – obwieścił zaskakująco, ale też rozumnie. – Zgrabność, gibkość i fizyczna forma to wyjątkowo szczodre dary od Boga. Niniejszym je poświęcam. Zaprawdę i naprawdę. Mostek do raju nie jest niczym innym jak figurą gimnastyczną. Zależy mi, by moja trzódka przyszła za tydzień na sumę w sportowych strojach z lycry.
– Czy nie można tego osiągnąć poprzez modlitwę? Nie lubię się pocić – wyrwało się Trudzi, ale pod zimnym spojrzeniem księdza proboszcza szybko zamilkła.
– Zręczność i relaks to dary od Stwórcy – kontynuował tutejszy duchowy cappo di tutti capi. – Pulchne biodra to grzech. Brak w domu hantli to grzech. Pozbycie się skakanki to grzech.

Byłyśmy zdezorientowane. Dotąd z pulchnością walczyłyśmy szerokimi gestami, na przykład przy wrzucaniu grosiwa na tacę, z którą szwendał się po świątyni kościelny albo przy graniu w szachy, kiedy to musiałyśmy podnieść pionki w górę, by przestawić je na inne pola. Poczułyśmy powiew rewolucji.

– Pamiętajcie też o higienie i złuszczaniu naskórka – pouczał nas kapłan. – Rozgrzeszę każdy peeling, bo szyja i dekolt to również zasługa Absolutu. Stopy i dłonie to też boskie kończyny. Macie o nie dbać. Zrozumiano?
– Bogu niech będą dzięki – odparła Trudzia. Reszta dziewczyn milczała jak zaklęta.
– Jednocześnie odmawiam wam flirtu ze slońcem. Ponadto urozmaicajcie jedzenie. Nie doprowadzajcie do łamliwości paznokci, bo za pokutę dostaniecie dwieście zdrowasiek – ostrzegł zausznik Boga. – Nastawcie się na utrzymanie harmonii między światem zewnętrznym a wewnętrznym.
– Z formalnego punktu widzenia to było świetne kazanie – szepnęłam do ucha siedzącej koło mnie dostatecznie dobrej Kuni. – Treściwe, pełne polotu i potu, mimo cielesnego wymiaru bardzo uduchowione. Proboszcz wszedł na wyższy poziom świadomości.
– Niezła z niego jucha – uznała Kunia.

Potem pogrążyłyśmy się w modlitwie oraz czynnym udziale w mszalnej gimnastyce, znaczy klękaniu, wstawaniu i siedzeniu.

sobota, 7 kwietnia 2018

Dumka na jeden głos z akompaniamentem wielu gardeł


– Pozwólcie mówić Adeli – wrzasnęła w stronę tłumu dostatecznie dobra Kunia. – Ona nie gada, nie peroruje, ona też nie pieprzy bez sensu. Jak dosoli, to pójdzie w pięty, jak pochwali, to znika orgia pogardy dla samej siebie, jak ukarze, to Szkoci nie nadążają z dostawą krat. Dajcie mówić Adeli. Ciszaaa!
– Cisza – powtórzyło kilka głosów.
– Spokój – zarządziły kolejne osoby.

Nie wiem, jak to się stało, ale wyszłam do sklepu na dole, by kupić świeży chleb z nocnego wypieku i nagle znalazłam się w tłoku. Jak na targach motoryzacji, jak w tramwaju jadącym przez centrum w godzinach szczytu, jak w latach 80., gdy do mięsnego rzucili papier toaletowy. Byłam zszokowana, ale popchnięto mnie w stronę podium, podetknięto pod usta mikrofon i zachęcono do przemowy.

– Ludzie – rozpoczęłam drżącym głosem – po co wam świeże pieczywo z nocnego wypieku? Jak nie ma miłości, to gluten też nie pomoże!
– Sokolico chmurnooka, pytaj o mnie gór wysokich, pytaj o mnie lasów mądrych i uwolnij mnie – zaśpiewał w odpowiedzi tłum.
– Rodacy – kontynuowałam już nieco bardziej pewnym głosem – dlaczego wybieracie kreatury na swoich życiowych partnerów? Póki nie będzie szczęścia, a z kreaturą go nie zaznasz, póty kopać będziesz w zadek każdego miłosiernego coacha!
– Sokolico ma przejrzysta, pytaj o mnie nurtów bystrych, pytaj o mnie kwiatów polnych i uwolnij mnie – odpowiedzieli melodyjnie słuchający mnie ludzie.
– Jesteście kalekami, kierujecie się gusłami i zabobonami, a dżęder nieustannie was kąsa – grzmiałam. – Po co wam piękno? Po co kupujecie lusterka, skoro swoją brzydotę możecie dostrzec w sąsiadce?
– Jak to pytać  gwiazd w niebosach? Są zazdrosne o twój posag: o miłości cztery skrzynie i o dobroć twą – odśpiewali bez fałszu słuchacze.
– Nie mówcie, że jest dobrze, skoro nie jest dobrze – zaczęłam powoli wpadać w trans. – Dobro odnajdziecie tylko w ramionach osoby dla was stworzonej. I odwrotnie, osoba, która obejmie was ramionami będzie dla was stworzona. Takie są te niestworzone rzeczy. Nie komplikujcie dobra fałszem!
– Jak to pytać innych kobiet? – zaintonował coraz większy tłum – Serce me odkryją w tobie i choć wiedzą, nie powiedzą, że odnajdę cię…

Wtedy zadzwonił telefon. Obudziłam się, ziewnęłam i chwyciłam za aparat. Po drugiej stronie była dostatecznie dobra Kunia. Dzwoniła zatroskana, że nie stoję w ogonku przed sklepem na dole. Obiecałam, że tylko umyję zęby i wkrótce dołączę do kolejkowiczek.

piątek, 6 kwietnia 2018

Niebianie


– Widziałyście wczoraj Sylwestra lat 74? – spytała dostatecznie dobra Kunia. – Wyglądał nieziemsko.
– Niby dlaczego? – zdziwiłam się.
– Bo wczoraj przed południem było bezwietrznie.
– Co ma piernik do wiatraka?
– Kiedy nie wieje wiatr, Sylwestrowi pożyczka nie spada na ucho. Zaczeska trzyma się idealnie glacy, a on przez to wygląda nieziemsko.
– Wielu spośród nas to niebianie – zakomunikowała Gertruda lat 77, która od razu po zrobieniu sprawunków gnała do kościoła na poranną mszę i komunikowała jeszcze raz.

No właśnie, stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, wypatrując dostawczaka z piekarni. Każda z nas miała przygotowane grosiwo na zakup świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Do czasu dostawy miałyśmy chwilę na prowadzenie nieziemskich rozmów.

– Co chcesz przez to powiedzieć?
– My jesteśmy ziemiankami, a nawet ziemniaczkamkami, czyli pyrlandkami.
– Dość tych łętów! Zawijaj do portu!
– Otóż są wśród nas ludzie, którzy sprawiają wrażenie, że dostali akonto amnestię z Sądu Ostatecznego. To są właśnie niebianie.
– Uff, to nie Sylwester – Kunia okazała piekielną radość. – Gdyby był niebianinem, to by pożyczka mu zwisała.
– Wrażenie? – wzruszyłam ramionami. – Ja muszę mieć pewność.
– Za słaba w uszach jesteś na rajską jurysdykcję.
– Może nie znam się na prawie, ale chciałabym rozpoznawać niebian. No nie wiem, po kroku, szerokim geście albo słowach takich, że serce unosi się na wysokość dymiących spalinami kominów.
– Niebianina nie poznasz póki nie otworzy gęby.
– Uważam, że ty jesteś niebianką – Lwinka przypochlebiała się Trudzi. – Mówisz ładnie. Jeszcze nikt nie nazwał mnie ziemniaczkamką.
– Niestety, ja jeszcze nie mam wyroku – zasmuciła się Trudzia.
– Ale jak poznać niebianina?
– Niebianinem może być kierownik. Taki, który daje premie, a potem każe je oddać…
– Bzdura – oponowała Kunia – Ten kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera.
– Przerwałaś mi – wyrzuciła Trudzia. – Niebianin daje premie, ale po to, by pracownik mógł ją przekazać na pomoc biednym. Na przykład do Caritasu. Wtedy taki kierownik jest niebianinem.

To miało sens. Tylko ja nie znałam takich kierowników osobiście. Nawet wątpię, czy miałabym ochotę ich poznać.

czwartek, 5 kwietnia 2018

Spokój w jamie ustnej


Osoba, której imienia nie śmiem i boję się wypowiedzieć, a nie ma inicjałów IHWH, pochopnie wyraziła sąd, że posiadam poczucie humoru. A przecież umiejętność obrazowania świata w żartobliwej perspektywie to prezent od IHWH, na którego starotestamentowy ołtarz ten dar też składam. Jemu się należy jak psu zupa, bo podarował mi tę umiejętność, więc ja oddaję, podobnie, gdyby wziął mi oko, to sam zostałby cyklopem albo szczerbatkiem w przypadku pozbawienia mnie kłów lub trzonowych zębów. Osoba, której imienia nie mogę oraz stracham się wypowiedzieć, może natomiast liczyć na nowotestamentowe traktowanie, czyli perfidną bezinteresowność. Perfidną, bo przykrytą obrusem nadziei, ale o tym cicho sza, bo jeśli wypowiedzenia imienia przeraźliwie się obawiam, to konsekwencji śmiałości spod obrusa jeszcze bardziej.

– Lwinka, co masz w wątrobie? – spytała znienacka dostatecznie dobra Kunia, nagle wyrywając mnie z zadumy.
– Bezruch – odpowiedziała Malwina. – Wielką stagnację. Obezwładniający beton. A ty? Co ty masz w trzustce?
– Opanowanie – odparła Kunegunda.

Kunia zawsze była opanowana, ale dotąd nie wyjawiła źródła swego stonowanego zachowania. Przecież niejeden raz mogła przyłożyć swym legendarnym lewym sierpowym Trudzi, wikaremu czy Władkowi, a ona co najwyżej ich bluzgała. Była naprawdę nadzwyczaj opanowaną pięściarką.
– A ja w żyłach mam nurt – pochwaliła się Trudzia. – Niesie mnie, oj, jak bardzo mnie niesie. Nie mam przez to żylaków. Naprawdę: żadnych zatorów. Wielebny ksiądz proboszcz wielokrotnie podziwiał mój nóg krój, jak zwykł mawiać.
– Masz chody przy odpuszczaniu grzechów – zauważyła zgryźliwie Kunia.
– Nie chody – prostowała Gertruda. – Powtarzam: nóg krój.
– Natomiast ja w żołądku mam napawanko – w moją stronę i pozostałych dyskutantek swój obwisły brzuch wypięła Balbina.
– Że co? – zdziwiła się Kunia.
– Że jak? – zawtórowała Lwinka.
– Napawanko. Delektacyjkę. Nirwankę.
– Niby od napawania się? Delektowania? Nie ma takich rzeczowniczków – orzekłam.
 Phi – zlekceważyła moją uwagę Blinia. – A co ty masz, Adela?
– Ja mam spokój w jamie ustnej – obwieściłam. – Nie używam zdrobnień, bo jak tu traktować Byty, których imienia nie tylko nie można stłamszać, ale nawet wypowiadać ich imienia?

Moje retoryczne pytanie uciszyło niemądrą Balbinę, mnie samą zaś skłoniło do protestu (niestety – jedynie wewnętrznego) na spokój w jamie ustnej. Bo chciałabym mielić jęzorem. Oj, jak ja chciałabym tam pomielić!

środa, 4 kwietnia 2018

Nowalijki


Urodziłyśmy się tak dawno, że nie pamiętamy własnych dziadków, rodziców, a nawet dzieci, o ile któraś z nas nie zdecydowała się na ten głupi poryw w przeszłości. dlatego też musiałyśmy być nieufne wobec suplementów zdrowia. „Pani, kup Złamaną strzałę, łykaj ją na czczo, a dwunastnicy będzie że hej!”, mówiła reklama.
Przyznam szczerze, że bez Złamanej strzały, moja dwunastnica jest w tak świetnej formie, że siedzi cicho, a ja nawet nie potrafię jej umiejscowić. Naprawdę, nie wiem, gdzie dwunastnica się ukrywa: w głowie czy może chce pójść mi w pięty. Ja żyję sobie, dwunastnica też jakoś przędzie, to co ma się rozwijać (mózg, ośrodek głupoty pod sercem oraz dupa) się rozwija, a to co ma się kurczyć (do jasnej ciasnej, chyba nic się nie kurczy!), to się kurczy. Nie musimy pamiętać o zdrowiu, bo ono jest, a myślenie o chorobie tylko ją przywołuje.

– „Jedz, córeczko, witaminki, to będziesz piękna”, mówiła moja mamusia – przyznała się Trudzia.
– A jużci! – skomentowała dostatecznie dobra Kunia.
– Jakie jużci?
– Gertrudo, masz mnóstwo wdzięku, ładnie kręcisz zadem, ale piękna nie byłaś, nie jesteś i nie będziesz! Witaminy nic tu nie mają do rzeczy.
– Oj, na pewno będziesz – gasiłam pożar w zarodku, zwracając się do zaatakowanej bezpardonowo przez Kunię zausznicy księdza proboszcza. – Będziesz, wszystko mi mówi, że będziesz. I ptaki to ćwierkają, i drewniany krzyż przydrożny, i betonowy bruk pod butami. Uspokój się, na pewno będziesz jeszcze kiedyś piękna. Masz w końcu tylko 77 lat. Wszystko przed tobą.
– Ona zawsze mnie sekowała – chlipała Trudzia. – Sekutnica!
– Mam więcej lat niż Trudzia, a mimo to wolę leczo – rzuciła nowym wątkiem dobra Malwina. – Niech tylko nabędę świeże pieczywo z nocnego wypieku, to nałożę go sobie na głęboki talerz. Unurzam w sosie bródkę i będę się miała tak zdrowo, że ho ho ho.

Nie wspomniałam jeszcze, że stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni. Przy okazji rozmawiałyśmy o rzeczach najważniejszych dla ludzkości, dystansując się od niehisterycznej epoki, kiedy Ziemię zamieszkiwały tylko dinozaury i insekty.

– Słuchajcie Lwinki, pinkoli o leczo, kiedy my rozmawiamy o lekach – chwaliłam koleżankę. – Musimy odnaleźć się we współczesnym świecie, gdzie globalne globulki oraz czopki są czapką dla bolesnej cywilizacji, a tablety weszły nawet do języka uciążliwych komputerów.
– I co z tego?
  Przypomnijmy sobie o nowalijkach!
– Ziemia jeszcze jest zbyt zmarznięta, by rodzić – obwieściła smętnie Balbina.

Jak tu w szklarniowej rzeczywistości nie łykać prochów? Chciałam zaprotestować i wpić się w jakieś nowalijkowe usta, ale wokół mnie były tylko pomarszczone pyry z łętami. Fajnie byłoby wyrwać się z tego miejsca…

wtorek, 3 kwietnia 2018

Bardzo pod koldrą


Pewnego razu, znaczy wczoraj i przedwczoraj, za siedmiona górami, siedmioma lasami i siedmioma rzekami, a dokładnie na poznańskiej Wildzie, żyłam, byłam i się byczyłam. Wlazłam pod kołdrę i z przerwą na dwa wyjścia do kościoła, zastanawiałam się nad sobą. Co jakiś czas uchylałam pierzynę, by zaczerpnąć oddechu i w świeższej aurze wymyślić nowe punkty planu na siebie.

Konferowałam sama ze sobą. Ja Adela versus ja ciotka. Nie była to łatwa dyskusja, bo ciotka kluczyła, tworzyła miraże i fantasmagorie, a Adela starała się być w swej uczciwości niemal brutalną. Z sesji pod-kołderkowej wyszłam poobijana, z licznymi zadrapaniami oraz odleżynami. Warto było, bo lepiej poznałam swoje wykręty i słabe punkty w twierdzy, w której ukrywałam się przed faktami.

Ciotka momentami stawała się nieprzyjemna, chcąc opryskliwością zniechęcić interlokutorkę do przedstawiania kolejnych niewygodnych konkretów, natomiast Adela parła do założonego celu w sposób bezkompromisowy. A potem nagle zamieniłyśmy się rolami, by poznać argumentację drugiej strony. Bitwa rozgorzała na nowo. Tym razem w pięty poszło tej bardziej pyskatej. Pojawiły się nowe szramy, siniaki i obicia.
W końcu jednak doszłyśmy do kilku konkluzji. Oto one:

1.      Nie trwonić osobistego poczucia humoru, tylko gromadzić jego zapasy na czarną godzinę;
2.      Nie kochać tylko siebie samej, bo to prowadzi do monotonii i nudy w łóżku, czyli skazać osobę drugą na uciążliwe towarzystwo – niech ten ktoś się zamartwia;
3.      Jedynym dopuszczalnym nałogiem może być pisanie; zakupy, dopalacze i namiętne chodzenie do muzeów jest absolutnie wykluczone i zabronione;
4.      Wyłączną możliwością wydawania pieniędzy jest ich wcześniejsze uciułanie (uwaga: zacerować wszystkie skarpety);
5.      Jeśli bluzgać, to tylko smakując przekleństwa (w tym wypadku dopuszczone jest mlaskanie);
6.      Wierzyć w Boga, którego nie ma oraz nie wierzyć w mamonę, jeśli się pojawi;
7.      Jeść długo i powściągliwe, przeliczając 60-sekundowe żucie jednego kęsa pożywienia na pół metra jelita cienkiego;
8.      Bać się wariatów, wariować na punkcie poezji, piękna i wrażliwości, nie zadawać się z węglarzami i ślusarzami;
9.      Gwizdać na piłkarzy, podziwiać rugbistów, szanować warcabistów;
10.  Odsuwać czarną godzinę na jak najdalszą przyszłość, wtedy do tego czasu uda się zgromadzić kupę śmiechu.

Mój pod-kołderkowy dekalog wypadł bardzo. Nawet bardzo, bardzo. Teraz nastąpi część trudniejsza, czyli jego wdrażanie. Ale przy porozumieniu Adeli i ciotki będzie to pestka.

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Hydrozespół


– Dla was zostanę turbiną – zaordynowała Kunia. – Dziewczyny, przecież wiecie, jak bardzo lubię sobie pokręcić.
– To ja wejdę w rolę generatora prądu elektrycznego – przyklepałam wybór. – Uwielbiam napięcie oraz natężenie prądu. Generuję energię i dzielę się nią, bo moc jest we mnie.
– Dziękuję, że zostawiłyście dla mnie szlauch – uradowała się Lwinka. – Mam oko i pewną rękę. Wyceluję i trafię w każdego obwiesia.

Dowcipkowałyśmy, czatując na suchych samców. Tak naprawdę to nawet nie podłączyłyśmy się do hydrantu, który stał w pobliżu wildeckiego kościółka. Wystarczyło nam werbalnie zrosić spróchniałą naturę mężczyzn.

– Niektóre dziady są jak chrust – diagnozowała dostatecznie dobra Kunia. – Łatwo się podpalają, ale żadnego zielonego pędu nie wypuszczą.
– I trzeszczą jak się po nich chodzi – przypomniałam sobie. – Kiedy ostatni raz deptałam Władka, to strasznie się łamał.
– Najbardziej nie znoszę sucharów – zwierzyła się Lwinka. – Pan Frazesek z koleżką Banałkiem wypluwają z siebie potoki komplementów, w których nie ma krztyny fantazji. Suchary są obrzydliwe. Fuj!
– Też nie lubię kazań księdza proboszcza – zgodziła się Kunia. – Ciągle gada o tym samym. Co roku ta sama męka, to samo cierpienie, to samo zmartwychwstanie. Rdza, patyna, kurz! Niczego więcej nie ma w jego kazaniach.
– Ty nic nie rozumiesz – oburzyła się Gertruda. – Ksiądz proboszcz to wybitny orator z bardzo sprawnym językiem.
– Kiedy mówi, to pluje. Niby wydala mikro ślinki, co nie byłoby groźne, gdyby powstrzymywał się do jednego zdania. A on nigdy nie chce skończyć. Odwadnia się zatem, więc też należy do suchych samców.
– Większość chłopów to pustynie – oceniłam. – Chwalą się szerokimi horyzontami, ale w istocie to fatamorgany. Intelektualnie garbaci jak wielbłądy, zawiani jak wydmy kroczące, z jadem jak u skorpionów.
W tym momencie podszedł do nas dziarski powstaniec.
– Hola, hola! – krzyknął. – A wy jeszcze nie jesteście mokre?

Spojrzałyśmy na niego pogardliwe, a sucha sylwetka Władka pod siłą naszych spojrzeń zaczęła się kurczyć. AK-owiec zapadł się w sobie, gubiąc swoją podwójność. A my okrutnie nie spuszczałyśmy z niego wzroku, cierpliwie czekając na jego skarlenie.
Nasz Hydrozespół był bardzo skuteczny – Władek zminiaturyzował się zaledwie w trzy minuty.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Czym to trąci?


– Proszę księdza, proszę księdza – Lwinka zaczepiła wikarego, który akurat przeciągał się przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie – widzę, że ksiądz się wyspał.
– Bóg zapłać – odrzekł kapłan, przecierając zaropiałe oczy.
– Czy Wielkanoc swoje niepowtarzalne piękno czerpie z zachowań jedynie synów kościoła?
– Dlaczego tak uważasz, córko? – dziwne pytanie niemal stuletniej Lwinki zaskoczyło duchownego.
– Bo w takiej Andaluzji, proszę wikarego, podczas świątecznej procesji tylko dziady zakładają na łby niebieskie kaptury.
– Blue Ku-Klux-Klan? – zdziwiła się Kunia.  
– Na Sycylii noszą za to białe worki z otworami na oczy – zauważyłam. – Nawet chłopy przystojnie wyglądają w swych szkarłatnych płaszczach i zamaskowanych, podejrzanych facjatach.
– W Polsce wierni mają odkryte głowy – zauważył błyskotliwie wikary.
– Może i nasi świecą glacami – zgodziła się Lwinka – ale za to trącają się jajeczkami.
– Jak to trącają się jajeczkami?
– Ja też nie potrafię przejść obojętnie obok budzących się inicjatyw – stwierdziłam. – Wiosna szykuje kobietom wiele niespodzianek.
– Dodajmy, że okropnych – wsparła mnie Kunia. – Wręcz potwornych.
– A ja nadal nie rozumiem – duchowny po raz pierwszy tego dnia otworzył szeroko oczy. – O co chodzi z tymi jajeczkami?
– Idzie o to, że kobiety są skrzywdzone. Nawet same wstąpić do nieba nie mogą – wyrzucała Lwinka.
– Ależ mogą – zaprzeczył ksiądz, po czym wskazał ręką na kościelne wrota. – Zapraszam.
– Nie mogą – upierałyśmy się. – Mamy jedynie prawo do wniebowzięcia. Rozumie wikary? Nas się bierze! Same nie możemy wejść.
– Ech, to pusta dialektyka… – słabo bronił się kapłan.
– Widział ksiądz kobietę, która by się trącała?
– Nie widziałem – wikaremu z trudem przeszły przez gardło słowa prawdy.
– I dlatego my się wam odegramy – przyobiecała Lwinka.

A potem obróciłyśmy się na pięcie i oddaliłyśmy się, by w odosobnieniu przygotować na jutro mokry plan zemsty.