piątek, 24 grudnia 2010

Świąteczne życzenia.

- Życzę wszystkim, by w święta w waszych domach zapanowała atmosfera ciepła i serdeczności. Kochajcie się.
- Dokładnie, żeby nie wyszły z nich zwierzęta, bo ludzki głos to nie wszystko - do życzeń dołożył się Władek lat 94.
- Ja zaś chciałbym przestrzec swoich wyborców, by idąc na Pasterkę uważali na sople, które mogą wbić się w głowę jak korona cierniowa - dodał tomasz.ka 2015.
- Trzymajcie się za ręce - doradził Lucjan Kutaśko - gołoledź to śliski temat w święta.
- Tak, tak. - podsumowałam życzenia.

Wiem, że się wynudzicie, ale na mnie nie liczcie. Wracam dopiero w poniedziałek.

czwartek, 23 grudnia 2010

Świąteczny uśmiech.

Szczególnie przed świętami staram się wszystkim naokoło poprawić humor. Jest na to jeden sposób. Zawsze skuteczny. Niezawodnie wywołujący uśmiech na twarzy i ból brzucha od gwałtownego rechotu. Ludzie, z którymi rozmawiam przestają być przygnębieni mglistą aurą i niedoborami banknotów w portfelu. Czuję się jak anioł, który roznosi dobre samopoczucie.

Dziś przed sklepem spotkałam się z Kazią lat 60, Misią lat 57, Wiesią lat 62 i Genią lat 68. Wszystkie mieszkamy w tym samym kwartale, więc znamy się od dawna i nieraz zdarzało nam się rozmawiać.
– Umyłam okna, ale przez ten deszcz ze śniegiem znowu mam je zabrudzone – pożaliła się Misia.
– A ja kupiłam na prezent dla Piotrusia od Zygi koszulę, ale on tak wyrósł, że muszę zmienić rozmiar na większy – biadoliła Wiesia.
– Adela – Kazia próbowała wciągnąć mnie do rozmowy. – A co ugotujesz na wigilię?
– Odcięli mi gaz.
– O Jezu! – wykrzyknęła Genia. – I co teraz? Jak będziesz pichcić?
– Kupiłam 12 Gorących Kubków. Pierwszy podam barszcz z uszkami. W każdym razie prąd był, gdy wychodziłam po zakupy. Myślę, że przynajmniej elektryczny czajnik mnie nie zawiedzie.
– Cha cha cha.
– A opłatek? – dopytywała się Kazia.
– Opłatek podam na zimno.
– Cha cha cha!
– A prezenty? – indagowała Genia.
– Liczę jedynie na niespodziewanego gościa, bo pieniążki musiałam odłożyć na remont rury.
– A Władek?
– On jest akurat spodziewanym gościem.
– I nic ci nie podaruje?
– Starczyło mu tylko na prezent dla siebie – wyjaśniłam. – Jednak gdy kupił czopki na hemoroidy, to w kieszeni zostało mu tylko 20 groszy.
– Cha cha cha!
– Nie myślałam, że tak krucho u was z finansami.
– No co ty! Mamy siano, ale kładziemy je pod obrus.
– Cha cha cha!
– To chociaż kolędy pośpiewacie – pocieszyła Wiesia.
– Nie za bardzo, bo Władek potknął się, wpadł na choinkę i złamał ją. A kolędy trzeba śpiewać przy świątecznym drzewku. Inaczej nie ma magii.
– Złamał choinkę?!
– I stłukł bombki. Czubek też.
– Cha cha cha – zaśmiała się Genia.
– Cha cha cha – zawtórowała Kazia.
– Cha cha cha – przyłączyła się Misia.
– Cha cha cha – rechotała Wiesia.
Pożegnałyśmy się, a one poszły naprędce odwiedzić swoje sąsiadki, by roznieść radosną wieść, że znalazł się ktoś goły bez siana, do którego ani jeden król nie zajrzy.

Tymczasem ja wróciłam do siebie. Usiadłam przy filiżance aromatycznej kawy, wpatrując się w bilet lotniczy. Potem zadzwoniłam do Władka. Zaprotestowałam przeciw jego opieszałości w pakowaniu się. Nie znoszę gorączkowych przygotowań na ostatnią chwilę. Nie chcę się spóźnić. Wigilia na Maderze będzie miłą przygodą, ale muszę przypilnować, by Władek lat 94 zabrał ze sobą aparat do nurkowania. A dla mnie płetwy.

środa, 22 grudnia 2010

I menel powinien mieć karpia.

W Wigilię w Poznaniu nie przychodzi z prezentami Święty Mikołaj, lecz Gwiazdor. I jest to jakaś odmiana, bo świętych w Poznaniu mamy na co dzień, ale celebrytów zawsze brakuje. A Gwiazdor gębę ma znaną – spoziera z czekolad, ze sklepowych witryn, pocztówek okolicznościowych. I to tyle jeśli chodzi o corocznego, najmniej kłopotliwego gościa. Bo taki ani się nie uchleje, ani nie nawyzywa, może co najwyżej wnieść na dywan trochę śniegu zmieszanego z solą, którą poprawiamy PH wód gruntowych, i którą potem będziemy musiały karcherem sprać z dywanu.

Uświadomionego Gwiazdora poznasz po karcherze, który przyniesie ci w prezencie. Jednak nie każdy taki podarek doceniłby, bo ma inne potrzeby. I o tym przez chwilę porozmawialiśmy z Władkiem lat 94.

– Kochasiu – zainicjowałam pogawędkę przy porannym szatanie oraz drożdżówce z serem – czy Gwiazdor odwiedza także meneli?
– Wydaje mi się, że Gwiazdor w melinach ma najmniejszy problem z sadzaniem sobie dzieci na kolana – odpowiedział po namyśle Władek. – Dlatego nigdy nie zapomni o menelu, o żul-żonie i drobiazgu niekoniecznie wiadomego pochodzenia.
– A nie boi się o renifery?
– Przecież to miłe, gdy w porze kolacji wigilijnej usłyszysz krzyk renifera. Nie wydaje mi się, żeby ktoś rozpoznał po głosie, że zwierzak akurat jest gwałcony. Gorzej, gdy dzieje się to na strzeżonych osiedlach. W przypadku ludzi bogatych sodomia wigilijna jest już obrzydliwa.
– Fakt. Jest dla mnie niezrozumiałe, że po podzieleniu się opłatkiem ludzie zamożni potrafią tak się zachowywać.
– To dlatego, że gość wigilijny jest celebrytą. Jemu wydaje się, że wszystko może. I jak dostaniesz od Gwiazdora zapas prezerwatyw na cały rok, w dodatku w opakowaniu z gwiazdkami i śnieżynkami, to puszczają ci hamulce i natychmiast biegniesz do renifera. A potem dostaniesz od ochroniarzy płytę z osiedlowego monitoringu i już możesz film zamieścić na youtube.
– Czyli Gwiazdor ma ci umożliwić zostanie gwiazdorem filmowym?
– Tylko bogaci mają taką szansę. Natomiast biedni zadowalają się żywym karpiem. Najważniejsze, że wigilia wszystkich ludzi odstresowuje.
– No tak, gdyby tylko zamożni się rozluźnili, a biedni nie, to byłoby to bardzo niesprawiedliwe.

Zawsze protestowałam przeciw niesprawiedliwości. Radości życia muszą dotykać wszystkich nas. I biednych, i bogatych. I Gwiazdorów, i gwiazdorów. I tępych, i sprytnych. Alergików i prostaków. Humanistów i buddystów. Cieci i dostojników państwowych. I dlatego jest wigilia. A to, że Jezus urodził się na wiosnę, to już tylko nieistotny drobiazg.

wtorek, 21 grudnia 2010

Choinka!

Zestresowana zadzwoniłam do Władka lat 94.
– Władek, pękła mi rura.
– Choinka!
– Jestem zalana!
– Też bym się upił.
– Wodę mam w łazience po kostki, a sąsiadka z dołu zaczyna wypuszczać karpie do salonu.
– Choinka! A ma pokarm?
– Jaki pokarm?!
– Dla ryb. Karpie tez muszą jeść. Choinka!
– Zdurniałeś? Rura mi pękła! Pomóż mi.
– Przyniosę podbierak.
– Po co?
– A jak ona złapie karpie, choinka?! Wigilia przecież jest tuż tuż.
– Jaka choinka?
– Choinka? O co ci chodzi?
– Ja taplam się w wodzie, a ty ciągle mówisz o choince.
– Naprawdę?
– Załatw hydraulika i to biegiem!
– Już lecę, choinka!

Władek spisał się wyśmienicie. Hydraulik zamknął dopływ wody i poszedł na obiad, a AK-owiec siedział koło mnie w ubraniu sztormowym, czekając o suchym pysku na wodę na herbatę.
– Idą święta – zauważył błyskotliwie Anonimowy Kobieciarz.
– Przynajmniej choinka nie będzie miała za sucho. Długo będzie pachnieć. Władku, o co chodzi z tą choinką?
– Postanowiłem od święta kląć inaczej. Nawet przygotowałem przekleństwo na Trzech Króli. Będę mówić: „kadzidło”!
– Podoba mi się, że porzuciłeś dwusylabowce na rzecz słów o trzech sylabach.

I tak, siedząc nad mieszkalnym akwenem, poczuliśmy atmosferę świąt. Świąt podczas których nikt siankiem się nie wykręci, klnąc brzydko pod nosem. Bo kląć można tez pięknie. Choinka!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Nie można wyrzucać resztek jedzenia na śmietnik.

Na emeryturze wiele się dzieje. Nie jest to jedynie – jak się młodym ludziom wydaje –oczekiwanie na listonosza z comiesięcznym przekazem z ZUS, czy stanie w kolejce do geriatry. To życie pełne niespodzianek i przygód. Wezmę za przykład Władka lat 94, który musi sobie dorabiać do emerytury, w związku z tym starał się połączyć przyjemne z pożytecznym. Nie został jednak kiperem, bo powiedzieli mu, że ma za stare kubki smakowe, przez co musiałby połykać większe ilości alkoholu. I mimo, że AK-owcowi właśnie o to chodziło, to jednak jego starania spaliły na panewce.

Władek ostatnio codziennie pojawia się u mnie na drugie śniadanie, dziś także wstąpił. Wszedł żwawym krokiem, z uśmiechem, który wygładzał zmarszczki na twarzy.
– Adela, zrób mi podwójną porcję! – krzyknął chwacko.
– Widzę, że energia cię rozpiera – zauważyłam.
– Muszę mieć wypełniony żołądek, bo idę do pracy!
– O?! Gratuluję!
Władek z ukontentowania pogładził się po czuprynie, ułożył ręce za kamizelką i niecierpliwie czekał na moją indagację.
– Chyba nie zostałeś kiperem, bo musiałabym ci podać coś tłustego?
– Nie, niestety. – Władek lat 94 na chwilę się zafrasował. – Będę wprawdzie testerem, ale w innej branży.
– Jakiej?
– Papierowej.
– Szkoda, że w Poznaniu nie ma Farbyki Papierów Wartościowych – stwierdziłam, przygotowując Władkowi kanapki z szynką, pomidorem, mozarellą i bazylią.
– Nie masz do końca racji, Adelo – powiedział Władek, wyciągając rękę po chleb.
– Nie trzymaj mnie w niepewności. Gdzie będziesz pracował?
– Dostałem propozycję testowania długiego asortymentu z zakładu produkcji środków higienicznych. Mam pracować przy linii różowego papieru toaletowego.
– Oddaj chleb!
– Ale dlaczego?
– Tamto ja zjem, tobie zaś zrobię kanapki ze sfermentowanym serem. Natomiast ogórki kiszone popijesz mlekiem.
– Dziękuję, bo chcę się wykazać.

Lubię, gdy mężczyzna pracuje i robi coś z pożytkiem. W tym miejscu protestuję przeciw leniom i pasożytom, którzy uchylają się od pracy. Bo tacy to tylko się objadają, a w dodatku nie chcą ruszyć przeterminowanego jedzenia. A ja nie wyrzucam resztek na śmieci.

niedziela, 19 grudnia 2010

Kobiety, które zawsze mi się podobały.

Jestem inna, a zarazem nie jestem. To znaczy moje gusta nie są wysublimowane, lubię szkocką kratę, ładne buzie na ekranie i białą herbatę z płatkami róży, ale różnię się tym, że kiedyś nie byłam zamknięta jedynie na płeć męską. Podobały mi się też kobiety i w dzisiejszą niedzielę chciałabym uhonorować te panie, które zawsze powodowały szybsze bicie mego serca i wykwit rumieńca na policzku.

Dorota Stalińska wydawała się być aktorką obcesową, ale pod ostrym spojrzeniem skrywała wrażliwość kobiecej natury. Łagodnością tęczówki podbiła mnie natychmiast, gdy ją ujrzałam. Czułam w niej brutalną zdolność do podporządkowania sobie mężczyzny, ale przecież wiemy, że to tylko gra – zawoalowane szukanie samca, który poskromiłby naszą nietuzinkową naturę. I Dorota to miała i nadal ma. Zachwyciła mnie szczególnie w pewnym programie telewizyjnym, gdzie na żywo stanęła na głowie, podsuwając telewidzom przyrodzenie na tacy. Znaczy była w spodniach, ale mnie wówczas zauroczyła.

Najlepiej ubraną kobietą PRL-u była Michalina Wisłocka, która swoimi poradami rozbudzała prymitywną fantazję mężczyzn, a kobietom dawała wskazówki, jak się opatulić, by grę wstępną wydłużyć. Z kolei Irena Szewińska bez skrępowania poruszała długimi, obnażonymi nogami, powodując, że bieżnia rozpalała się na kolor czerwony, parząc wyobraźnię sportowych kibiców. Natomiast Irena Dziedzic sztywną garsonką oraz wytwornymi manierami pobudzała chłopską jurność dygnitarzy partyjnych. Ja też wyczuwałam, że pod zimną powłoką skrywa ona wulkaniczny temperament, ale do partii nigdy nie zdecydowałam się wstąpić. Wolałam by zstąpił do mnie anioł o sylwetce Violetty Villas, pieszcząc mnie włosami o zapachu nafty i zabierając mi oddech piersiami o rozmiarze XXL.

Takie myśli naszły mnie dziś z rana, gdy Władek lat 94 włączył telewizor, by obejrzeć program rolniczy.
– Władku, pamiętasz jak byłeś ubrany, gdy pierwszy raz się zobaczyliśmy?
– Oczywiście. Byłem w kilcie.
– Ach, szkocka krata...
– Wolę whisky.
– Miałeś wtedy wygolone nogi...
– Tors także. Przygotowywałem się do zawodów pływackich.
– Nie przebrałbyś się znowu?
– Co?
– Pożyczę ci kieckę.

I w tym momencie zakończyła się miła, niedzielna atmosfera. Władek w odruchu buntu skoczył do kościoła na sumę, a ja zostałam ze wspomnieniami o pięknościach PRL-u. I kiedy przypomniałam sobie naturalność owłosionych nóg Stanisławy Ryster z Wielkiej Gry, to szlag mnie trafił na te wszystkie współczesne Dody!
A fe! – to mój protest przeciw obecnym kanonom piękna. Piękna?!