sobota, 16 lutego 2013

Miotła.

W przyszły weekend w Poznaniu odbędą się warsztaty z tanga, na które jakiś czas temu zapisałam się. Cieszyłam się, że wyrwę się sama i poznam nowych ludzi. Kobieta pójść w tango może w każdym wieku, ale mężczyzna już nie. Wiem o tym, bo aplikację Władka lat 97 organizatorzy odrzucili. On jednak nie zniechęcił się, postanawiając, że przygotuje mnie do warsztatów. Było to bardzo miłe z jego strony, tym bardziej, że na moje obawy, że o inne tango mu chodzi, powstaniec zareagował z oburzeniem: „Adelo, ty tylko o seksie”, zaczął obłudnie, bo przecież to on jest seksoholikiem, nie ja. Potem jednak zdobył się na szczerość. „Jeśli zgrasz się ze mną w tangu andrusowskim, to nie będziesz szukała innego partnera”. Wzruszyłam na to ramionami, bo chciałam sobie potańczyć i nie przypisywać do tego żadnych ideologii.

No cóż, odkąd skończyłam 70-tkę, przestałam rozglądać się partnerem. Mężczyźni mają inaczej, choć trzeba uczciwie przyznać, że partnera szukają tylko homoseksualiści. Pozostali molestują kobiety. Wiem, bo wielekroć tego doświadczyłam, choć adoratorzy byli mniej nachalni niż sześćdziesięciolatkowie. Po prostu ich amory trwają dłużej, a czasem absztyfikant jest w stanie nawet o nich zapomnieć. Oczywiście pod warunkiem, że ma Alzheimera, co wcale nie jest rzadkie.

Władek umówił się ze mną na dziewiątą, bo twierdził, ze to najlepsza pora na pląsy. Wyjątkowo był punktualny. Weszłam do jego salonu, natomiast powstanie uprzednio przesunął meble pod ściany. Na środku pomieszczenia powstał spory plac na wywijasy, baletowe pas i swojskie hołubce. Położyłam ręce na powstańcu, zrobiłam miejsce, by mógł włożyć nogę między moje nogi i czekałam na jego pierwszy ruch. Muzyka od kilku taktów sączyła się z głośników.

- To co robimy? – spytałam.
- Musimy się w tańcu zapląsać.
- Chyba zaplątać? – poprawiłam Władka.
- Nie gadaj! Wczuj się!
- No to prowadź! – zarządziłam.

Powstaniec stał jakby go wmurowało.
- Ja tu jestem tylko miotłą.
- Że co?
- Chcę ci pomóc, a nie lubię tańczyć. No to jestem miotłą.
- Czy ty uważasz, że pójdę w tango z takim cieciem?! – wybuchnęłam. – I nie rób głupiej miny! Pomóż przesunąć graty!

Mimo wzburzenia udało mi się powstrzymać negatywne emocje, które uchroniły mnie przed ostentacyjnym wyjściem z mieszkania AK-owca. Dzięki temu meble znów stanęły na swoim miejscu.

Dopiero wtedy rozpoczęłam swój protest. Był równie temperamentny jak tango.

piątek, 15 lutego 2013

Szczoteczka do zębów.

Nie wstydzę się przyznać do tego, że mam dwie szufladki. Spisują się nieźle: jadam bez problemu, deklamuję poezję bez wysiłku, całuję namiętnie. No i mam 32 zęby! Szeroki i olśniewająco biały uśmiech zniewala mężczyzn, a sąsiadki doprowadza do nieukrywanej zazdrości objawiającej się szeptanymi plotkami za moimi plecami – ja zaś zyskałam na pewności siebie. Do takich zębów pasują buty na wysokim obcasie, spódniczki mini i gorset uwydatniający talię. Śmieję się perliście, a moje siatkowe pończochy wstydzą się dziur. Lśnię tysiącem słońc i coraz więcej osób chce się ogrzać w moim blasku. Wszystko to przez moje stomatologiczne zacięcie.

Zawsze starałam się o swoje sztuczne szczęki. Szczotkowałam, moczyłam w wodzie, robiłam wszystko, by lśniły. Niestety, jakiś czas temu zauważyłam, że z mojej szczoteczki do zębów korzysta także Władek lat 97. Dziś wzburzyłam się szczególnie, bo nie tylko, że uszkodził włosie w szczoteczce, to jeszcze jej nie spłukał po użyciu. Wyszłam z łazienki i skierowałam się do kuchni, gdzie jak gdyby nigdy nic się nie stało, siedział powstaniec, zażerając się pączkiem i popijając go kawą z cynamonem.

Podeszłam do niego i z wyciągniętym palcem wskazującym skierowanym prosto w jego buzię rzuciłam oskarżycielsko:
- Władek, gdzie ty mi się wcinasz ze swoją jamą?!
- Jaką jamą?
- Gębową!
- Że co?
- Nie udawaj, że nie pamiętasz! – fuknęłam. – Niejeden raz ci mówiłam, że nie wolno robić z gęby cholewę!
- Hę?
- Ty mi teraz nie hęchaj!
- To co mam robić?
- Spytaj, czego nie masz robić!
- Czego nie mam robić?
- Nakładać cholewy na moją szczoteczkę do zębów!
- Nie rozumiem – zdziwił się AK-owiec.
- Umyłeś zęby moją szczoteczką!
- Adela, ty chyba jesteś wariatką... Rzucasz oskarżenia bez dowodów. Odkąd odmówiłaś mi pocałunków przestałem myć zęby.
- To skąd ten syf na mojej szczoteczce?
- Myślałem, że sama zauważysz. Tyle razu zarzucałaś mi, że mam żałobę za paznokciami...

Zaniemówiłam. Nie chciałam uwierzyć w słowa Władka, ale on bezczelnie podstawił mi czyste palce pod nos. Nie miałam sił podejść do kranu, by zmoczyć chustę zimną wodą. Tym razem mój druh oberwał sierpowym. Poprawiłam krótkim prostym na żołądek. Myślałam, że dojdzie do nokdaunu, ale Władek cudem się uchylił i na czworakach umknął z mojego mieszkania.

czwartek, 14 lutego 2013

Moja krew.

Mam gorący temperament. Do dziś jestem przekonana, że urodziłam się gdzieś na Południu, a nie jedynie na Łazarzu, czyli w jednej z południowych dzielnic Poznania. Świadczył o tym mój ognisty charakter, wulkaniczna osobowość oraz wybujałe fantazje, które jak języki ognia rozgrzewały moje wnętrze.

Jestem jak Kuba gorąca i to chyba jest powód, że przyciągam różnego rodzaju robale. Nie myślę nawet o Władku lat 97, choć to największy pasożyt w moim życiu. A już na pewno najwyższy.
Dzisiejszej nocy zaatakowała mnie wyśniona chmara komarów. Obudziłam się rozdrapana, zakrwawiona i pełna w strupach. Zadzwoniłam po pomoc do powstańca.

AK-owiec zjawił się po półgodzinie. Pachniał płynem po goleniu oraz archiwalnymi kronikami miasta Poznania lat 40. Lubiłam ten aromatyczny melanż. Budził się wtedy mój temperament.

- Władku, czy ty tak pachniałeś na noc?
- Nie.
- To dlatego nie zaatakowały cię komarzyce – domyśliłam się.
- Powód jest inny. Nie mam krwi.
- Co za głupi żart! - obruszyłam się.
- No dobra, nie będę się spierał.
- Masz jej na pewno więcej ode mnie. Ze mnie ubyło wczoraj morze. Komary chciwie chlały moją B Rh+.
- Może tu idzie o grupę krwi. Ja mam zero i spokój.
- Zero plus czy minus?
- Jestem bezwzględnym zerem.
- Nie będę zaprzeczała. Chciałabym byś wysmarował mnie tym specyfikiem wszystkie moje ukąszenia.

Podałam Władkowi buteleczkę, a on nasmarował moje walentynkowe rany. Do tego AK-owiec się nadaje. Dał przynajmniej dowód, że nawet bezwzględne zero da się wykorzystać. Należy tylko zlecić coś mało skomplikowanego.

Ja tymczasem wzięłam marchewkę, zajadając się nią zdrowo. Musiałam popracować nad przyborem krwi. Nic tak nie pomgaga jak marchewka. Ma dużo witamin, jest smaczna i kształtem przypomina kołek osikowy. A to bardzo ważne, gdy krew ubywa, a Anonimowy Kobieciarz lat 97 siedzi u twego boku...

środa, 13 lutego 2013

Rozchorowałam się.

Jakieś diabelstwo przyczepiło się do mnie i każe mi churchlać, kasłać oraz pluć ciekłą treścią z płuc. Oczywiście najchętniej bym to wydmuchiwała, ale świństwo pcha się wszędzie i dostaje również do gardła. Przecież nie wpuszczę okropnej mazi do przewodu pokarmowego, bo załatwiłaby mnie grypa żołądkowa. Na samą myśl dostaję bólu głowy. Natomiast kołowrotek chorobowych myśli doprowadza do nudności. Za ten stan winię różnej maści telewizje, które nie zapowiadają wiosennych frontów atmosferycznych, tylko powrót zimy, arktycznych wiatrów i mrozu, co trzaska prosto w chore gardło. I za co ja płacę abonament i kablówkę?

Zatem pluję. Robię to już machinalnie, automatycznie, znaczy niezauważalnie dla samej siebie, lecz – niestety – nie dla innych. Pech chciał, że przechodziłam przez Plac Wolności w Poznaniu, bo miałam w planie zajrzeć do Biblioteki Raczyńskich, gdy niespodziewanie zaczepiła mnie reporterka lokalnej telewizji.

- Dzień dobry – przywitała się uśmiechnięta dziewczyna z mikrofonem w ręku. Obok niej stał drągal, którego facjatę zasłaniało oko obiektywu kamery filmowej.
- Hej – odchrząknęłam, z buzi wystrzeliwując w bok smarka, który jeszcze przed chwilą usiłował sprytnie przedostać się do jamy brzusznej.
- Robimy sondę o chuliganach. Jak ich rozpoznać?
- Zachowują się nonszalancko – odpowiedziałam, wypluwając nową porcję kataru na płytę chodnikową.
- W jakim są wieku?
- To smarki. Wie pani, smarkacze, co mają wszystko w nosie.
- Czy z chuligana się wyrasta?

Zanim odpowiedziałam musiałam przez chwilę pochurchlać.

- Nie wierzę w polską resocjalizację – zawyrokowałam. – Chuliganem zostaje się dożywotnio.
- Czyli można spotkać również chuliganów w podeszłym wieku? – zdziwiła się dziennikarka.
- Oczywiście! Nasze społeczeństwo się starzeje – przycisnęłam palec do jednej strony nosa, z całych sił dmuchając w drugą dziurkę. Smark ze świstem przeleciał obok kamerzysty.
- Przecież chuligani nie mają dostępu do eliksiru młodości.
- No tak, no tak...
- Stetryczały chuligan jest nawet bardziej pociągający – zauważyłam. – Nie wierzy w siłę swoich mięśni, lecz w egzystencjalny podmuch, który jest w stanie przewartościować wszystko.
- Dziękuję bardzo – odpowiedziała z niepewną miną reporterka.

Powłóczyłam osłabionymi nogami, zaznaczając ścieżkę do domu śliskimi plamami. Potem usiadłam przed telewizorem.
Jeśli nie zobaczę siebie w sondzie, to ja im pokażę! Poznają mój protest na własnej skórze!

wtorek, 12 lutego 2013

Odwyk.

Sesje terapeutyczne nigdy nie prowadzę sama, bo się zwyczajnie boję. Wiesz co Anonimowym Kobieciarzom przyjdzie do głowy? Dlatego zawsze ubezpiecza mnie Kunia lat 92, która dzierży w dłoni bicz, a w kieszeni trzyma kastet. Mogę na nią liczyć, jest przygotowana teoretycznie i praktycznie. Ma fioletowy pas judo, różowy karate oraz żółty czepek pływacki.
Spotkania zaczynam w atmosferze rozluźnienia i relaksu. Dziś podałam Kajetanowi lat 76, Armandowi lat 91 oraz Władkowi lat 97 kawę z cynamonem oraz drożdżówkę z kruszonką. Obserwowałyśmy jak mężczyźni się zajadają, a gdy skończyli, wzięłyśmy ich talerzyki i wszystkie okruszki wysypałyśmy na dywan.

- Dobra, chłopaki, zbierajcie – zarządziłam.
W tym momencie Kunia świsnęła pejczem nad głowami mężczyzn.
- Skoczę po odkurzacz – błysnął inicjatywą Armand.
- Na kolana! Najpierw patrzysz obleśnie na kobiety, a teraz chcesz do ręki rurę od odkurzacza! – wrzasnęłam.
- Kunia, przyłącz się do nas – zaproponował Kajetan.
Kunia tylko sięgnęła do kieszeni i nałożyła na dłoń kastet.
- Ładnie wyglądasz z tej perspektywy, Adela – przymilał się Władek.

Zlekceważyłam to. Zresztą byłam przygotowana na zakamuflowane, lecz nadal obleśne spojrzenia. Obie z Kunią miałyśmy na sobie spodnie, na stopach kalosze, na ramionach fartuchy, a na głowach chusty. Przez to byłyśmy pewne, że wszystkie komplementy są fałszywe.

- Mam już 13 okruszków – pochwalił się Armand. – Mogę skończyć?
- Tylko wtedy, gdy zarządzę – odpowiedziałam twardo.
- Cholera, w plecach mnie strzyka – pożalił się Kajetan.
- Nie strzykało cię wtedy, gdy molestowałeś kobiety? – wyrzuciłam.
- Jakie molestowałeś? – oburzył się Kajetan. – Tylko raz zajrzałem w dekolt. Akurat ręka sama tam wylądowała, ale zupełnie bez udziału mojej głowy.
- Dlatego tu jesteś.
- Ona jest okrutna – wyszeptał Władek. – Nie prowokuj jej.

Dałam znak Kuni, a ona znów świsnęła batem nad głowami mężczyzn.
- Jesteście w takim punkcie swego nałogu, że wasze obyczaje złagodzi tylko kontakt ze zwierzętami – wyjaśniłam swoim pacjentom. – Wyjdziecie teraz z okruszkami na balkon i będziecie z ręki karmić ptaszki. Tylko nie gołębie, bo one tylko srają.
- Kochajcie, chłopaki, wróbelka – odezwała się Kunia. – Kochajcie, do jasnej cholery.

Wróble to płochliwe ptaki, dlatego Anonimowi Kobieciarze stali na balkonie niemal 3 godziny. Kunia pilnowała, by nie sypnęli okruszkami, tylko stali z wyciągniętymi ramionami. Było dość chłodno, więc niska temperatura ochłodziła ich temperament.

Niestety, zapowiadają ocieplenie i trzeba będzie wymyślić inne ćwiczenia.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Porno po 70-tce.

- Kości zostały rzucone! – krzyknęłam.

Władek lat 97 wił się na poduszkach, czekając na mój tygrysi skok. Ja jednak schyliłam się, wyciągając spod łóżka pejcz.

- Złoję ci twoją bezecną powstańczą skórę – zapowiedziałam AK-owcowi, on jednak wcale się nie przestraszył. Więcej, zaczął charczeć w podnieceniu.
- Zaczynaj, Adela! – wydyszał zniecierpliwiony powstaniec, kładąc się na brzuchu.
- Plecy muszą być ukrwione, inaczej dostaniesz odleżyn – powiedziałam między świstem dawanych batem razów. – Tylko wyjmij nochala z poduszek, bo się jeszcze udusisz! Miałam rację, bo Władek do charczenia dodał przeciągłe pociąganie nosem, a potem charczenie.
- Nie w poduszki chciałbym wepchnąć swego ukrwionego kinola – wysmarkał życzenie powstaniec.
- Leci ci z nosa krew? – spytałam z trwogą o stan poduszek.
- Nie, to tylko przenośnia.
- Władku, coś ci jednak leży na oskrzelach! Odwróć się na plecy.
- Tylko jeszcze choć raz smagnij mnie przez dupę – poprosił AK-owiec.
- Nie wyrażaj się, prostaku!

Lubiłam batożyć tyłki mężczyzn, a Władka lat 97 szczególnie. Nieraz zaszedł mi za skórę, więc teraz brałam krwawy odwet. On też był zadowolony, ale w społeczeństwie katolickim nikogo nie powinno to dziwić, bo im gorzej nam teraz, tym lepiej w przyszłym życiu.

- Obnaż piersi – zażądałam, gdy już usatysfakcjonowany razami na tyłek powstaniec wylądował na plecach.
- A nie powinno być odwrotnie?
- Masz coś na oskrzelach, więc nasmaruję cię kamforą.
- Kamfora jest ulotna niczym orgazm – Władek rozmarzył się swoim własnym poetyckim porównaniem.
- Masz rację, stanowi ona jeden z głównych składników centralnego ośrodka nerwowego u samców.
- A propos ośrodka, Adela, dasz wejść do środka?
- Zostaw ulotne marzenia, zasmarkany kochasiu – ostudziłam zapędy powstańca. – Zresztą miałeś zająć się akcją „Dźwig”!

Władek lat 97 rzucił przelotne spojrzenie na swoje przyrodzenie, po czym dźwignął się z posłania. Szybko się ubrał, a potem pognał załatwić z wielu poznańskich budów dźwigi na pierwszy w sezonie mecz Lecha Poznań. Poznańscy kibice umówili się, że będą oglądać spotkanie z płyt betonowych zawieszonych wysoko ponad trybunami. A do tego potrzebne im były dźwigi.

Ja zaś schowałam pejcz pod łóżko, protestując w duchu przeciw zbyt szybkiemu tempu zmieniania swoich emocji przez mężczyzn. W jednej chwili dopominają się seksu, by w chwilę potem pobiec na budowę. Co za łajzy!

niedziela, 10 lutego 2013

Gulgota.

Każdy ma swoją Gulgotę, nawet Władek lat 97. AK-owiec przyszedł do mnie chwilę przed niedzielną sumą, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki dwusetkę malinówki i łyknął prosto z butelki.

- Adela – powiedział powstaniec, gdy już odstawił flaszkę od ust – nie mogę iść na mszę na trzeźwo. Zbyt mocno wzruszam się na kazaniach. Wolę je przespać.
- Nie byłoby lepiej gdybyś łyknął tabletkę usypiającą?
- Po tabletce nie mógłbym wypić malinówki.
- Proponuję ci tabletkę zamiast picia – wyjaśniłam.
- Nie mogę. Taka moja Gulgota.
- Że co?
- Hę?
- Mówiłam już, żebyś nie hęchał w moim towarzystwie!
- A może też sobie walniesz, Adela? – spytał Władek, ponownie odkręcając kapsel z butelki.
- Nie muszę – odmówiłam stanowczo. – Ja nie mam problemów z zasypianiem.
- A ja lubię.
- Zaraz, a ty nie masz czasem dzisiaj dyżuru?
- Nie, dziś na kazaniu czuwa Kunia. Zda tobie relację jutro rano w kolejce, gdy będziecie czekać na dostawę pieczywa.
- Muszę znać treść kazania, bo mam w poniedziałek kolędę. Proboszcz Izajasz lubi przepytywać.
- Jak to dobrze, że do mnie z kolędą przyjdzie wikary Jonasz. Z tymże on woli cytrynówkę. Chyba będę musiał zrobić zakupy...
- Jonasz też ma swoją Gulgotę? – zainteresowałam się.
- A Izajasz niby nie?
- Jak to?
- Izajasz nikogo by nie przepytywał, gdyby nie jego kompleksy. A właściwie rany. On jest ciężko zraniony.
- Ale robi to na trzeźwo.
- To właśnie jego Gulgota. Z chęcią wypiłby, ale ma wszyty esperal. Przez to przepytuje parafian.
- Przynajmniej zaoszczędzę na cytrynówce.
- Adela, ty to jesteś fartowna – zakpił Władek, po czym opróżnił do końca butelkę.

Następnie podał mi ramię i poszliśmy do kościoła. Należała nam się odrobina snu na pokrzepienie.