sobota, 19 lipca 2014

Zdeptałyśmy zamordyzm.

Nie ma mordy, nie ma zamordyzmu – to logiczne. Podobnie nie ma ześwinienia bez świni, automatycznej skrzyni biegu bez auta czy opalu bez opalenizny. No nie, może to ostatnie niekoniecznie. W każdym razie my, kobiety z poznańskiej Widly, doskonale wiemy, jak nie dopuścić do zamordyzmu. Codziennie rano wykonujemy makijaż, a w ciągu dnia robimy co najmniej kilka korekt. Czeszemy się, pudrujemy, zaróżawiamy policzki – dbamy o siebie. Inaczej jest z mężczyznami. Ich musimy stymulować. Właśnie w tym celu organizujemy kilka razy w roku walkę z męskim zamordyzmem.

Nasze propagandowe akcje preferujemy przeprowadzać na świeżym powietrzu. Do zamkniętego pomieszczenia, w którym nie ma alkoholu nie ściągniesz mieszkańca Wildy. Z kolei my nie cierpimy zapachu przetrawionego piwa, więc najbardziej korzystnym miejscem na walkę z zamordyzmem jest park przy kościele. Dziś jednak od rana padało, więc musiałyśmy rozbić namiot.
Byłam asystentką Kuni lat 90, która od wielu lat jest ekspertem w walce z zamordyzmem. Z kolei Elwira lat 77 i Malwina lat 92 miały za zadanie ściągać delikwentów z ławek i sprowadzać ich na nasz fotel operacyjny. Właśnie przyprowadziły Waldemara lat 61, który lekko się ociągał, lecz nie miał sił wyrwać się ze stalowych uścisków kobiecych imadeł.

- Waldku, masz tendencję do zamordyzmu – uznałam, przywiązując ręce delikwenta do oparć fotela.
- Co będziecie robić? – 61-latek zatrwożył się.
Kunia tylko zagwizdała, nałożyła maskę chirurgiczną na twarz, zielone gumowe rękawiczki i znienacka zakneblowała Waldka zwojem przenoszonych pończoch. Pacjent zabulgotał, trochę porzucał ciałem, ale po minucie uspokoił się.
- Pincetę proszę – Kunia zażądała zza maski.

Byłam instrumentariuszką, więc moim zadaniem było szybkie wykonywanie poleceń naszej głównej specjalistki od walki z zamordyzmem. Kunia rozpoczęła od wyrywania włosów z nosa. Waldemar nie zareagował, tylko półleżał na fotelu zrezygnowany, wiedząc, że nie wyrwie się. Kunia natomiast prosiła o radełko, potem cążki, następnie szaptułkę i dłutko. Po kwadransie uznałyśmy, że Waldek przez pół roku będzie odpowiednio gładki, jak na demokrację przystało.

Potem Malwina z Elwirą wprowadziły Eustachego lat 49. Kunia na mnie wymownie spojrzała i już wiedziałam, że nie obędzie się bez maseczki. Zaczęłam przygotowywać ją, używając ogórków, a potem wzięłam się za tonik na czarne zaskórniki.
- Czy maseczkę rozświetlającą na dekolt też przygotować? – spytałam.
- Spróbujemy zacząć od mydła – zarządziła Kunia.
No to zrobiłam. Eustachy teraz leży pod maseczką, więc miałam chwilę, by machnąć to sprawozdanie. Muszę jednak kończyć, bo Malwina z Elwirą przykuły do ławek kajdanami kolejnych panów wykazujących skłonności do zamordyzmu. Czeka nas dużo roboty, bowiem walka z zamordyzmem to żadne hop siup czy inne tralala!

piątek, 18 lipca 2014

Kalkomaniak.

Od lat wydawało nam się, że Eugeniusz lat 86 nosi w sobie geniusza w potencjale. Nieraz z Kunią lat 90 zamieniałyśmy na ten temat uwagi, upewniając się, że Genek to facet o niepospolitym umyśle. Wielokrotnie atakowałyśmy go znienacka pytaniami typu: „Pionowo: stolica Mołdawii na 9 liter”, a on odpowiadał: „Kiszyniów”; albo: „Poziomo na 8 liter: inteligentny brat człowieka, co nie stoi w kolejkach”, a on bezbłędnie udzielał odpowiedzi: „szympans”. Eugeniusz miał dociekliwy i bardzo błyskotliwy mózg. Od takiego człowieka zawsze możesz wymagać niespodzianek. No i Eugeniusz zaskoczył nas.

Spacerowałyśmy akurat w parku im. Jana Pawła II na poznańskiej Wildzie, gdy natknęłyśmy się na Eugeniusza. Siedział na ławce i bezmyślnie patrzył się w wierzbę płaczącą.
- Witaj, orle nasz wildecki! – przywitałam się radośnie.
- Witaj, sokole lokalny! – zawtórowała Kunia lat 90.
- Eee... – stęknął Eugeniusz.
- Jaki jest ranny ptaszek na 9 liter? – spytałam zagadkowo.
- Eee.. – jęknął poznański omnibus.
- Zacznijmy od prostego hasła: mądry ptak na cztery litery – kunia przyszła Genkowi w sukurs.
- Dupa.
- Że co? – zdziwiłam się.
- Że jak? – spytała równie zdziwiona Kunia.
- Dupa. Dupa dupiasta. Dupiasta dupa szafiasta.
- Co się stało? – przeszłam do konkretów.
- Złapali mnie...
- Za co? – Kunia próbowała uściślić problem.
- Moja praca doktorska była plagiatem – Eugeniuszowi zwilgotniały oczy. – Moja praca magisterska była plagiatem. – Eugeniusz już zanosił się płaczem. – Moja praca w na zakończenie technikum kolejowego też była plagiatem.

Ostatnich słów się domyśliłyśmy, bo spazm, który porwał Eugeniusza wykrzywił mu twarz i doprowadził do wyrzucania z siebie bełkotliwych dźwięków.
- Znaczy robiłeś kalki? – Kunia się upewniała.
Eugeniusz wziął się w garść, wyciągnął chusteczkę z kieszeni i zaczął wycierać załzawione oczy.
- To były kalkomanie. Inne czasy, inne plagiaty. Chyba odbiorą mi wszystkie tytuły i umrę z wykształceniem podstawowym.
- No to jaki jest ranny ptaszek na 9 liter? – powtórzyłam pytanie.
- Skowronek.
- Widzisz, masz jakieś podstawy – skonstatowałam. – Powinieneś powtórzyć ciąg edukacyjny i za kilkanaście lat skończysz Uniwersytet trzeciego wieku.
- Myślisz, Adela?

Eugeniuszowi rozjaśniły się oczy, targnęła nim ożywcza myśl, więc szybko się pozbierał i pobiegł do biblioteki. A my poczułyśmy, że będziemy zdane na same siebie przy rozwiązywaniu krzyżówek.
Nadzieja oznacza jednak postęp. Wiara dodaje mu motoru i wigoru. A miłość? A miłość to dupa na 4 litery poziomo.

czwartek, 17 lipca 2014

Dzielnica nie je.

- W związku ze zeświecczeniem naszego społeczeństwa – odezwała się dziś rano Kunia lat 90, gdy stałyśmy w kolejce przed spożywczym na dole w oczekiwaniu na dostawę świeżego pieczywa – wnioskuję, byśmy dały przykład
- Świeżaki polskie przed 40-tką się odkatolicyzowały – zdiagnozowała społeczną sytuację Malwina lat 92.
- Niech ich psia jucha! – fuknęła Elwira lat 77. – Nędzne pachołki internacjonalistycznego ateizmu!
- Wróćmy do domów – zaproponowała Kunia.
- Już mam dość sprzątania – pożaliła się Gertruda lat 59. – Zlitujcie się, tylko nie do domu!
- Co masz na myśli, Kunia? – spytałam.
- Nie jedzmy. Dziś musimy narzucić sobie ścisły post. Nie po to w piątek Chrystus nie żył, byśmy my się opychały jak na stypie!
- Boże rany! – przestraszyła się Wiesia lat 81.
- Ale nie jedząc w domu, nie damy przykładu. Nikt z młodych nie zauważy, że nie jemy. Że pościmy. Że jesteśmy wytrwałe.
- Myślisz, Adela, że powinniśmy nie jeść poza domem? – dociekała Malwina, odwijając z celofanu lizaka w kształcie serduszka.
- Gdy jesz w Wielki Piątek – zauważyła Kunia – to nie masz potem apetytu na Wielką Sobotę, Wielką Niedzielę i Wielki Poniedziałek.
- Nigdy nie lubiłam Śmigusa Dyngusa – wyznała Krycha lat 65. - Ale właściwie dlaczego w lipcu rozmawiamy o świętach wielkanocnych?
- Gdzie się nie je? – zainteresowała się Elwira. – Czy istnieje miejsce na Wildzie, gdzie ludzie nie jedzą? Bo nie na poczcie. Nawet tam widziałam, jak jeden z drugim opychali się hot-dogami.
- Bukmacher – szepnęła Kunia, którą w tej chwili musiał dotknąć paluchem osobisty anioł stróż.
- Właśnie, przenieśmy kolejkę przed punkt zakładów bukmacherskich – zakomenderowałam.

Dziewczynom spodobał się pomysł, więc żadna nie odłączyła się. Oddalałyśmy się gęsiego od sklepu, gdy ze sklepu wyskoczył jego właściciel Mietek lat 48. Rozdziawił szeroko buzię, ale krzywda mu się nie stała, bo kierowcę z furgonem chleba odprawił z kwitkiem.
A my ustawiłyśmy się przed miejscem, gdzie się nie je. I dawałyśmy przykład. I wielu się do nas przyłączyło. I choć w kiszkach nam grało, to w duszach śpiewało również. Z tymże weselej.

To tyle ode mnie w sprawach głodówek leczniczych.

środa, 16 lipca 2014

Proszę, nie za daleko od mikrofonu!

Można jasnej cholery dostać! Łażą takie reportery po poznańskiej Wildzie i nagrywają wszystko jak leci! A że u nas kolorowo, to letą potem bluzgi na całą ojczyznę. A tak przecież u nas nie jest po całości, bo mamy wiele kręgów, gdzie kulturalnie i w sposób wyjątkowo dyplomatyczny traktuje się rzeczywistość. Na ten przykład dziś takie obyczajne spotkanie zorganizowała Elwira lat 77. Chciałyśmy pogadać o sztuce i miejscu kiczu w życiu, ale te zdzierające obcasy o nasze poznańskie bruki reportery zaprzątnęły nam głowy poobwijane we wzorzyste chusty. Jeden szczególnie zakręcił nam w głowie, więc go w sposób infantylny zaprosiłyśmy. Może dlatego, że mówił do nas per „Dziubulki”? Żaden wildecki kochaś nigdy do nas tak się nie zwracał.

- Najgorszy kicz, gdy zahacza o picz – zaczęła wątek Malwina lat 92.
- To prymitywne narzędzia autopromocji artystów – poparła Malwinę Kunia lat 90. – Jak nazywał się ten artysta, co bezkarnie ciągnął Franciszka I?
- Gdybym chciał nagrywać program o ciągnikach, to wyjechałbym na wieś – żachnął się reporter lat około 40.
- Miewam takie chwile, że uwielbiam kicz – przyznała się Gertruda lat 59. – Najbardziej lubię jak u moich kochanków dynda na szyi złoty łańcuch z tombaku. Trąca mi usta, muska piersi, pieści wargi, a ja odlatuję.
- Które wargi? – spytała Malwina.
- O, kurka! – nie wytrzymał reporter.
- A ten artysta od ciągnięcia Franciszka? – dopytywała się Malwina. – Jak się ta świnia nazywa?
- Nagrywasz to, młodziaku? – spytałam reportera.
- Wszystko!
- Kicz to folgowanie sobie – powiedziałam. – To ułożenie się na leżaku w Muzeum Narodowym i opalanie się w palącym wzroku pilnującej eksponatów cieć-kobiety! To tumiwisizm.
- Ja cię kręcę! – zareagował spontanicznie reporter. – Co za świetna definicja! Nigdzie czegoś takiego nie nagrałem! Och, wy moje dziubulki!
- Jak się nazywa ten sztukmistrz od ciągnięcia Benedykta? – ponowiła pytanie Malwina.
- Idź się! Spokój! Cisza! Ordnung! – gwałtownie zareagowała Kunia. – Ty przestań wycieńczać słabowitego Niemca!
- Ja cię pieprzę! – zachwycał się reporter. – Co za materiał!
- Milcz, gnojku! – oburzyła się Gertruda.
- Nie dajmy się zmultimediować! – poparłam koleżankę.
- Wciśnijmy mu w ryj mikrofon! – wzburzyła się moja przyjaciółka lat 90.
- No wiesz, Kunia... – nie byłam przekonana do pomysłu.

Ale ja to ja. Inne moje sąsiadki poszły za okrzykiem Kunii i wcisnęły reporterowi mikrofon w wiele miejsc. Uwierzcie, co to był za widok. Aż żal, że nie było aparatu fotograficznego pod ręką. Super Express czy iny Fakt nieźle by za to zapłacił...

wtorek, 15 lipca 2014

Na poważnie.

Nie spodziewałam się, że wikary z ambony przyzna uczciwie, że nie ma Boga. Wysłał potem kościelnego z tacą, ale jak nie ma Boga, to nie ma pieniędzy. Nikt nie wrzucił nawet grosza. Po mszy wyszłyśmy na ulicę, z przyzwyczajenia żegnając się przed ołtarzem.
- Nie czuję się dobrze bez Boga – wyznała Kunia lat 90.
- Trzeba pogadać z proboszczem – wtrącił się Władek lat 98. – Ja bym w kościele zorganizował kino. Jest dobra akustyka, ławki, nawet organista nie straciłby roboty, bo może zostać taperem.
- Wikary byłby bileterem – zaproponowałam, bo pomysł AK-owca, czyli byłego żołnierza AK oraz Anonimowego Kobieciarza w jednym bardzo mi się spodobał.
- Hipermarket! Zróbmy z kościoła sklep – stwierdziła Malwina lat 92. – Mięsny jest tak daleko, a tu miałabym pod bokiem...
- Chyba pod boczkiem – zachichotał powstaniec.
- Władysławie, to niemożliwe, że Boga nie ma.
- Jak to? Ja tam wikaremu wierzę.
- W Boga nie wierzysz, a wikaremu tak? – wyrwała się Elwira lat 77.
- Bóg jest – ciągnęłam – gdyż istnieją anioły. Nie ma ich dużo, ale są. Władysławie, czy mogę cię pogłaskać po skrzydle?

Kunia w lot podchwyciła żart, podchodząc do Władka i głaskając go od potylicy aż do kości ogonowej.
- Dobry anioł, dobry – powtarzała.
- Czyim dzisiaj jesteś stróżem? – spytałam.
- Co wy za żarty sobie stroicie?! – wstrząsnął się AK-owiec, uciekając przed pieszczotliwą dłonią Kunii. – Adela mówiła do mnie „ty czorcie”, Kunia: „diableskie nasienie”, Malwina: „korzeniu szatana”, Elwira...
- Elwira, ty też z nim spałaś? – przerwałam żenującą wypowiedź powstańca.
- Było z nim niebiańsko, chciałam ciągnąć, ale Władka bardziej ciągnęło do was – pożaliła się Elwira.
- Anioł ma skrzydła to go nosi – skwitowała sentencjonalnie Malwina.
- Grzeszne diablice z was! – żachnął się powstaniec. – Wychodzicie ze mszy świętej i tylko bezeceństwa wam w głowie!
- Msza święta? – zdziwiła się Kunia. To Bóg istnieje?
- Jeśli są takie anioły jak Władek... – cicho odezwała się Elwira.
- To w końcu jak jest? – zadałam kluczowe pytanie.

Niestety, dziś nikt nie był w stanie przekonująco odpowiedzieć na to pytanie.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Aromat papieski.

Nie chciałabym polecieć na Kubę. Tam musi być diabelnie ciepło. Spociłabym się i tyle, a lubię ładnie pachnieć spod pachy, włosa na głowie i w ogóle, znaczy po całości. Ciepły front atmosferyczny wprawdzie oddalił się od Polski, ale znam życie – za chwilę wróci i zostawi mnie z bluzką mokrą pod pachami. Czuję zagrożenie.

Niedawno odkryłam z Kunią lat 90 mały warsztat na ulicy Żupańskiego, w którym Maniek lat 58 prowadził niepozorną z wyglądu manufakturę. Coś nas przywiodło do tego miejsca, jakiś iluzoryczny, nienamacalny ślad, który uwięził naszą podświadomość, kierując nasze ciała do Żupańskiego. Skądinąd Jan Konstanty Żupański był ożeniony z Greczynką z pochodzenia, która też musiała mieć mokre ślady pod pachami.

Gdy pierwszy raz przekroczyłyśmy próg warsztatu Mańka byłyśmy otumanione. Ten stan trwa do dziś – cały czas jesteśmy w stanie szoku. Maniek wyrabia perfumy. Jak to robi – nie chce zdradzić, ale jest w tym bardzo dobry.
Przekroczyłyśmy próg manufaktury, zabrzmiał dzwonek, a Maniek odchylił kotarę, za którą pracował w pocie czoła.
- Maniek, ja dziś prosiłabym o coś wyrazistego – poprosiła moja przyjaciółka lat 90. – Żeby podkreślało moją indywidualność, a jednocześnie dodało mi fikuśności. Idzie mi o takie emerytalne fiu bździu – wyjaśniła szczegółowo.
- Nic z tego – odpowiedział Maniek, skrywając się za kotarą.
- Jak ty szanujesz swoje klientki? – zdenerwowałam się.
- Mam poważne zlecenie – doszedł do nas głos zza kotary.
- Nie może być nic poważniejszego od nas! – słusznie odezwała się Kunia.
- To nieprawda.

Dałam znak wzrokiem i razem z Kunią przeskoczyłyśmy ladę, a następnie gwałtownym ruchem odsłoniłyśmy kotarę.
- Czym tu tak leci? – spytałam, pocierając wzburzone dziwnymi bodźcami zapachowymi nozdrza.
- Nie jest letko – przyznał mi rację Maniek.
- Chyba lekko?
- Mam zamówienie z Watykanu – oznajmił, stercząc nad probówkami. Następnie wyciągnął rękę w kierunku szafek pod ścianą. – Tam poszperajcie. Może znajdziecie jakieś zapasy.

Kunia rzuciła się do flakoników ukrytych w szafkach, ja jednak stałam nad Mańkiem.
- Robisz coś dla papieża?
- To musi być zapach szlachetny i niewinny jednocześnie. Czysty i jednoznaczny. Silny, lecz dobrotliwy. Zrobiłem wymaz ze ścian szatni piłkarzy Lecha Poznań.
- Zrób tego trochę więcej – poprosiłam. – Też chciałabym pachnieć jak papież.
Maniek tylko kiwnął głową, kierując uwagę na menzurki i zlewki. W międzyczasie Kunia wybrała dla nas perfumy, więc wepchnęłyśmy pieniądze do kieszeni kitla Mańka, żegnając się z nim. On jednak tego nie zauważył, bo był pogrążony papieskim zleceniem.
Na pewno tam wrócimy. Każda chciałaby mieć Lecha spod pachy papieża.

niedziela, 13 lipca 2014

Latawce, staniki, wiatr.

Kunia lat 90 zadzwoniła do mnie, skarżąc się na migrenę. Wykończyła ją capoiera i kręcący bioderkami N’Bono Jutu. Na całe szczęście Nigeryjczyk już odleciał do swojej ojczyzny, pozostawiając wczorajszej solenizantce wspomnienia oraz ból głowy. Zaproponowałam Kuni wodę po ogórach, ale ona już to sobie zaaplikowała, niestety, bez efektu. W tej sytuacji mogłam zaproponować jedynie przewietrzenie się. Przyjaciółka nalegała bym jej towarzyszyła.

Spacerowałyśmy po Parku im. Jana Pawła II. Drzewa, krzaki oraz ptaki budziły się do życia. Trele, ćwierkanie i oszałamiający zapach. I Kunia. Niekomfortowo znaleźć się obok osoby skacowanej. Kuni wszystko przeszkadzało, marudziła na każdy drobiazg, prychała na każde słowo, ale trzymała moje towarzystwo w bezlitosnych szponach, jakby chciała oddać zgagę i przemienić swoje somatyczne cierpienie w cierpienie, które polegałoby na towarzyszeniu mi. Ale tego nie przewidziała. Słowem, okropne doświadczenie!

- Kunia, wyjdźmy z parku.
- Nie.
- To usiądźmy na ławeczce.
- Za chwilę.
- Może się pogimnastykujemy?
- Nigdy w życiu!

Kobieta posiada jednak rozum i w tej sytuacji nie zawahałam się go użyć. Zadzwoniłam do Malwiny lat 92 z zaproszeniem, by się do nas dołączyła. Obiecała wyrwać jeszcze kilka osób z kolejki do spożywczaka.
- Po co nam tłum? – wzbraniała się towarzystwa Kunia. – Ruch wielu postaci przed moimi oczami tylko wzmoże ból głowy. No właśnie! Jezu, jak boli!

Kunia jeszcze trochę pomarudziła, co zniosłam lżej, bo czułam, że ratunek jest tuż tuż. Rzeczywiście, po kilku minutach zjawiły się dziewczyny. Przywitałyśmy się czule, po czym oznajmiłam sąsiadkom:
- Kunia ma kaca. Doszłam do wniosku, że musi się przewietrzyć, ale standardowy spacer jej nie pomógł.
- Robimy efekt motyla?
- Tak.

Kiedy puszczałyśmy swoje biustonosze na wiatr, to czułyśmy, że nasze działanie zdolne jest poruszyć każdą lawinę, zmarszczyć każde bezrefleksyjne czoło oraz zmieść kaca z głowy Kuni. Nic tak nie wyzwala uśmiechu, jak masowe pozbycie się staników.