sobota, 9 października 2010

Super garnki.

Dostaliśmy z Władkiem lat 94 zaproszenie do trzygwiazdkowego hotelu na pokaz bulgotania w Super-garnkach. Super-garnki sprzedawała firma, której pracownicy zostali odpowiednio przeszkoleni do prezentacji. I rzeczywiście. Już pierwszy elegant, który wyszedł nam na powitanie był zagotowany pod stylonowym mundurkiem w stylowe prążki. Władek czuł się swobodniej. Trzy górne guziki jedwabnej koszuli miał rozpięte.
– Młodzieńcze, w rozwiązłych czasach krawaty wychodzą z mody – rzekł na powitanie Światowiec lat 94.
– Ależ, Władku – postanowiłam wziąć w obronę skonfundowanego reprezentanta Super-garnków. – Ten pan jedynie próbuje wiązać koniec z końcem.
– My do bulgotania w Super-grankach. To tutaj? – Władek lat 94 chciał się upewnić.
– Taa – wystękał Młody Bulgot.

Wskazano nam krzesła. Usiedliśmy, rozglądając się po sali. Było już sporo osób. Większość kobiet niecierpliwie kręciła się, czekając na rozpoczęcie pokazu bulgotania w Super-garnkach. Mężczyźni udawali opanowanie. Tylko ich dłonie się trzęsły. Nie wiadomo, z nadmiaru picia alkoholu, czy z powodu Parkinsona. Wiek zaproszonych gości wahał się w granicach 70 lat, a wszystko przez to, że Władek zawyżał średnią.

Podano nam po kieliszku białego wina. Szmer cichych rozmów powoli zamieniał się w coraz radośniejszy gwar. Nieufność się ulotniła, radość wykwitła na licach, tylko portfele nadal pozostawały puste. Ale zawsze można wziąć kredyt. Przynajmniej tak powiedziała pani, która zamieniała puste kieliszki na pełne. Przy okazji wskazała nam stoisko, przy którym uprzejmie uśmiechała się jej koleżanka. Ładne panie pracują w bankach.
Prezentacja nareszcie się rozpoczęła. Prowadził ją Starszy Bulgot. Na początek pokazał garnitur pożółkłych zębów, po czym ze swadą zaakcentował korzyści wynikające z bulgotu. Szybko przeszedł do pokazu. Wlał litr wody do Super-garnka, podpalił zgrabnie gaz, my zaś czekaliśmy zahipnotyzowani na bulgot. Starszy Bulgot zaś przeszedł do meritum.

– Super-garnki są w bardzo korzystnej cenie. Wystarczy przemnożyć kwotę, którą miesięcznie przeznaczacie na to, co wkładacie do starego gara, przez 12 miesięcy w roku. Ten skromny wydatek pozwoli na obserwację bulgotu w Super-garnku! To wyjątkowa okazja, bo od drugiego roku posiadania Super-garnka możecie obserwować bulgot za darmo!
– A gaz? – przytomnie spytał się Władek. – Kto zapłaci za gaz?
– A teraz niespodzianka: Super-garnki są dwufunkcyjne – odrzekł Starszy Bulgot. – Można się w nie wpatrywać także bez bulgotu.

To był dobry argument. Kilka par ustawiło się kolejce do bankowego stoiska. Natomiast my z Władkiem lat 94 podeszliśmy do Starszego Bulgota. Chcieliśmy kupić od niego dwie butelki wina, ale on powiedział, że nie ma koncesji. I ja przeciw temu protestuję! Nie skorzystaliśmy z okazji, bo nasze państwo rzuca nam kłody pod nogi. To skandal!

piątek, 8 października 2010

W nocy odwiedził mnie kosmita.

Obudziłam się około pierwszej w nocy. Spojrzałam w rozjaśniony kwadrat okna. Światło od ulicznej latarni sączyło się przez zasuniętą roletę, oświetlając tarczę stojącego na komodzie zegara. Ziewnęłam. Poczułam, że zdrętwiałam, więc obróciłam się na drugi bok. Krzyknęłam.
– Uspokój się, dzieweczko – powiedziała dziwna postać. Ni pies, ni wydra. Dwa naparstki na głowie, kilka kontrolnych lampek na korpusie, brak włosów pod pachami, perfumy od Diora.
– Jesteś diabłem? – spytałam.
– Nie.
– To szkoda. Ale możesz mówić do mnie „dzieweczko”.
– Przyleciałem z planety ZAZUS. Mów mi Blanco. Mam 579 lat.
– Podaj mi szklankę wody, chłopaku. – Postanowiłam się uszczypnąć, sprawdzając, czy to nadal sen. Ale uszczypnięcie też może się przyśnić. Tymczasem Blanco podał mi wodę.
– Moją planetę zamieszkują jedynie kosmici w wieku poprodukcyjnym – zaczął wyjaśnienia Blanco lat 579. – Mamy wysokie emerytury i dobrą opiekę medyczną. Jestem na tyle zdrowy i posażny, że mogłem wykupić wycieczkę na Ziemię.
– To dość przyziemny pomysł.
– Wcale nie, większość z nas jeździ na igraszki miłosne na słoneczną i gorącą Wenus, ale mnie znudziły się już emerytki i rencistki. Dlatego jestem tutaj. Ile masz lat, dzieweczko?
– Jestem Adelą lat 73.
– Och, ale chyba nie jesteś jeszcze dziewicą?
– Posłuchaj, bezczelny przybyszu! Budzisz mnie w środku nocy, zjawiasz się bez prezentu i zadajesz intymne pytania.
– Na jakiej amplitudzie osiągasz orgazm?
– Że co?
– Nie udawaj, że nie wiesz! Na ZAZUSie kochamy się, wprawiając nasze krzepkie korpusy w miłosne wibracje. Z tymże każdy z nas szczytuje na innej częstotliwości. A ja szukam dzieweczki, z którą mógłbym się zgrać.

Co nastąpiło potem, taktownie pominę. W każdym razie Blanco lat 579 się zresetował i rano już go nie było. A ja czuję, że mam wirusa. Bo tęsknię za wibracjami!

czwartek, 7 października 2010

Brudne gary.

Życie jest nudne, bo składa się ze zbyt wielu powtarzających się czynności. Liczyliście, ile kilogramów kupy żeście zrobili? Ile metrów paznokci sobie obcięliście? Jak wiele razy powiedzieliście „dzień dobry”, a ile „dobranoc”? Ile kaw żeście zaparzyli? Choćby to był szatany, to z czasem usypia się przy nich.

Bo co w życiu nie jest nudne? Kolejny przylot bocianów? Przemówienie noworoczne prymasa? Przymiarka u krawcowej? Śledzie w zalewie śmietanowej? No nie, nikt mi takich bzdur nie wmówi. Wszystko jest nudne. Dlatego życie na Ziemi jest dokładnie tym, co spotka nas w Piekle. Tam też torturuje się nudą. Zresztą w Niebie podobnie. Owszem, wyemitują następne odcinki „Mody na sukces”, ale i w Raju umrzesz w końcu z nudów. O Czyśćcu nawet nie wspomnę, bo sama myśl o programowaniu pralki mnie usypia.

Teraz czas na powtarzalny akapit, czyli uosobienie nudy w postaci Władka lat 94. Zadzwonił do drzwi. Mógłby przecież kiedyś zapukać. Pup-puk albo stuk-stuk-puk-puk-stuk, albo puk-stuk-stuk. Otworzyłam drzwi. Zawiasy z nudów zapiszczały.
– Adela, co za męty kręcą się po Wildzie!
Władek przekroczył próg, a zawiasy wyraziły swą nudę po raz wtóry.
– No teraz jest ich mniej – odpowiedziałam, patrząc wymownie na Amanta lat 94.
– Nie wiesz, jak bardzo chciałbym wyczyścić dzielnicę z podejrzanych typów.
– Brudne gary.
– Adela, nie przesadzaj. Nie mam spluwy.
– Brudne gary.
– Nie Gary, a Harry. Brudny Harry. Gary to był Cooper.
– Brudne gary.
– Jestem przystojny jak Gary, a stanowczy jak Harry. Brudny Gary, to mi się podoba!
– Władek, zlew jest zapełniony brudnymi garami. Masz natychmiast umyć naczynia. To będzie twój wkład w wyczyszczenie dzielnicy – dodałam sarkastycznie.

Nudno jest obserwować Władka lat 94 przy myciu naczyń. Ale do wyboru miałam „Isaurę” w telewizji lub odmówienie różańca. Niestety, na wyłożenie na parapet mojej czerwonej poduszeczki już jest za zimno. Dlatego protestuję przeciw nudnej jesieni.

– No myj te gary! Ruszasz się, jak kret na jesień!
(O! To porównanie było świeże. Jab bóbr na wiosnę)

środa, 6 października 2010

O wyższości naleśnika nad starym krokietem.

Wszystkim kobietom dobrze znane jest porównanie mężczyzny do naleśnika. O tym, że same ciacho nie wystarczy, lecz trzeba go do smaku nafaszerować. Szpinakiem, powidłami, serem, pikantnie lub na słodko, jak kto sobie życzy. Ale faszerowanie naleśnika jest już ostatnią fazą przed skonsumowaniem. To jak wybór garnituru czy innego fraku do ślubu. Dlatego ja zacznę przepis na udanego naleśnika od początku.

– Władku, przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie na plaży. Byłeś biały jak syn młynarza.
– Tylko z dobrej mąki wyjdzie chrupiący chleb.
– Naleśnik też. No i jajka trzeba rozbełtać.
– Och, Adelo – obruszył się Władek lat 94. – Mężczyznom zdarzają się przeróżne kłopoty.
– Grunt żeby była tylko szczypta sody, bo gdy woda sodowa uderza do głowy, wtedy kończy się wodogłowiem. I wyjdzie obleśny naleśnik.
– Odczep się ode mnie!
– Do naleśnika potrzebne jest mleko, dlatego najlepszy jest gołowąs. Taki co ma mleko pod nosem. Ten to dopiero podskakuje na rozgrzanej patelni!
– Już wiem. Tylko przekomarzasz się. Lubię naleśniki. Będzie fajny obiad.
– Najważniejsze są proporcje. Odpowiednia ilość mąki do jajek i mleka pod nosem. No i szczypta słodyczy w postaci cukru oraz soli dla podkreślenia... No właśnie, dla podkreślenia czego?
– Olej to.
– Masz rację, olej też musi być. Bez lubrykanta będą nici ze ślinki cieknącej z ust doświadczonej kucharki.
– A z czym je zrobisz?
– Co? – spojrzałam na Władka lat 94 krytycznie. Wykrzywiłam twarz w pełnym dezaprobaty grymasie. – Ze śmierdzącym starym serem.
– Co cię dziś ugryzło?
Władek wstał od kuchennego stołu, przeciągnął się, potem podrapał się w kroku. Tak właśnie można odróżnić starego krokieta od naleśnika. Zatem protest jest już jasny. Wymierzony przeciw trwaniu przy jednym naleśniku na rozgrzanym oleju aż do fazy krokieta. Kobieto, naleśnika zjedz i rzuć się na następnego! Aż do nasycenia. Smacznego.

wtorek, 5 października 2010

Kolekcjoner na gazie.

Władek lat 94 stwierdził, że nie będzie jeździł taryfą, bo ma pomysł na bardziej dochodowy biznes. W tym celu spotkał się w motelu przy czterogwiazdkowym koniaku z jakimś Białorusinem. Po rozmowie wpadł zdać mi relację.
– Będę importować materiały kolekcjonerskie z Białorusi! - pochwalił się na wstępie.
– To znaczy?
– Piorunujące specyfiki w różnych kolorach: od żółtego po fioletowy.
– Piorunujące?
– Jeśli klient nie zechce trzymać ich na półce, lecz je skosztuje, wtedy może mu skoczyć ciśnienie, może oderwać się od rzeczywistości, a w ekstremalnych sytuacjach...
– Nie kończ, Władek! – krzyknęłam przerażona. – Zakazuję handlu dopalaczami.
– Ależ, Adelo! Ja będę sprowadzać bimber.
– A akcyza? – Władek zrobił głupią minę. – Naprawdę myślisz, że wykolegujesz państwowego dilera, jakim jest rząd? Ten Białorusin namawiał cię do nierządu! Do zamachu na budżet państwa!

Władkowi lat 94 opadła euforia po aplikacji czterogwiazdkowego koniaku i poszedł zdrzemnąć się na wersalce. Zostałam sama, a jego przygoda skierowała moje myśli za wschodnią granicę kraju. Myśli ludzkie trudno uporządkować, zdarza się, że przeskakują w chaosie z wątku na wątek. Ja przeskoczyłam na polskich archeologów, którzy szykują się do wyjazdu do Smoleńska.

Wytłumaczcie starej kobiecie, co się stanie, jeśli trafią na złoża gazu? To wcale nie jest takie nieprawdopodobne. W tamtej ziemi jest dużo smrodu. Czy ten gaz będzie nasz, czy rosyjski? I co ze śp. Prezydentem i jego całą świtą? Okaże się, że rozbili się na gazie, dając znak naszemu narodowi, gdzie są ukryte złoża niechęci polsko – rosyjskiej. Wyjdzie wówczas na jaw, że to nie była zwykła katastrofa lotnicza, lecz akt wielkiego patriotyzmu, poświęcenia i bohaterstwa. Na gazie niejeden się przejechał, ale jeszcze nikt tak szlachetnie.

Podeszłam do wersalki i gwałtownie potrząsnęłam Władkiem lat 94. Rozbudziłam go. Oznajmiłam, że ma misję. Że musi dołączyć do archeologicznej ekspedycji, bo jest dobry w wykopaliskach. I żeby wyniuchał, co i jak. Ale Władek wypiął się. Odwrócił się na drugi bok i zaczął chrapać. No to protestuję przeciw nieczułym społecznie obywatelom na gazie.

poniedziałek, 4 października 2010

Sratata.

Z samego rana wyszłam po sprawunki Musiałam kupić pyry, trochę pomidorów, zależało mi też na znalezieniu świeżego kabaczka i pietruszki. Udałam się na Rynek Wildecki, bo tam najczęściej kupuję warzywa.
– Niech pan mi nie wrzuca zgniłków!
– Spójrz, babciu, na cenę! Co się, pani, pretensjujesz?
– Pretensjujesz? Coś pan, ze wsi przyjechał?
– Skąd pani wie?
Nie mogłam patrzeć na jego brud pod paznokciami.
– Bo masz pan żałobę! Zgniłe pyry pod pazurami!
– Sratata!
Obraził się. Warzywa musiałam kupić na innym straganie. Zdenerwował mnie. Burak od pyr! Nazwał mnie babcią, chociaż mam dopiero lat 73. Nie dość że brudny, to jeszcze ślepy.

Poniedziałek źle się zaczął, a ja miałam jeszcze wstąpić do Prosiaczka po mięso. Obawiałam się, że trafię na ekspedientkę, z którą kilka razy się pokłóciłam. Była. Jak pech, to od razy podwójny. Spojrzałyśmy na siebie. Temperatura w lodówkach spadła o kilka stopni.
– Poproszę kilo wołowiny i ten ładny kawałek karkówki – możliwie najgrzeczniej, jak potrafię, złożyłam zamówienie.
Sprzedawczyni odwróciła się do kasjerki i po cichu rzuciła do kasjerki: „Sratata.” Rozsierdziło mnie to.
– Niech pani nie dotyka paluchami mięsa!
– Co się, babciu, ekscyntujesz?
– Ekscyntujesz? Coś pani, ze wsi przyjechała?
– Skąd pani wie?
Obraziłam się i nic nie kupiłam. Ta lafirynda nazwała mnie babcią, chociaż mam dopiero lat 73. Co za babsko. Świnia z Prosiaczka!

Wróciłam wściekła i zmęczona. I w takim momencie zadzwonił Władek lat 94.
– Adela, tylko tej wołowiny nie przyprawiaj tak mocno, jak ostatnio. Przyjdę na drugą.
– Sratata! Nie będzie wołowiny! I nie próbuj protestować!
Lubię poniedziałki. Furia daje mi energię na cały tydzień. Mogę potem protestować.

niedziela, 3 października 2010

O dziewczynach, które są lub były najbliżej Boga.

Dziś niedziela, więc znów bardziej odświętnie. Znaczy na ambonie. Mam na sobie ornat, a nawet jeśli nie, to lepiej byście w to uwierzyli, bo słowa przekażę święte i dobrze dodać im sacrum, czyli idealną podniosłość. Kobieta w ornacie jest święta i zarazem prowokacyjna. Wzbudza szacunek i łaskocze chuć. Sakralna babka jest najlepszą recepta na ambonę. W końcu z ambony zawsze o świcie widać dziki. A dzikość serca dla niejednego może oznaczać lincz. Diabelską chłostę.

Znana jest natchniona oniryczna wizja świętej pamięci świętej Teresy, którą nawiedził anioł święty z poświęconą złotą włócznią. Święta Teresa we śnie miała lat jeszcze nie najwięcej, więc posapała, pojęczała, a potem spisała rzetelną relację. Anioł wymierzył w nią złotą włócznię, nadział bezpardonowo, a ona poczuła Boga. Mistyczna radość, która świętą opanowała, była podniosła i także ja, gdy to czytałam czułam się na szczycie wiary. Poczułam piękną obietnicę tego, co czeka mnie wkrótce, czyli po śmierci. Ekscytowałam się na myśl o katolickim pochówku. Wieńcach i Chopinie lub Bachu na ostatniej drodze. Aż do dołu.

Święta Teresa doznała cudu, który wytłumaczył jej tajemnicę wiary chrześcijańskiej. Że złote włócznie mają tylko anioły w niebie. Ziemskie rożna nie są w żadnym drogocennym kruszcu i najczęściej bywają tandetną podróbką chemicznego Au. Takim tombakiem, czyli Tomaszem na biegu wstecznym (tom.back). Niestety, nie wszystkie kobiety chcą czekać na złotą dzidę długo, czyli na zawrotnego Tomasza na biegu najwyższym.

Niektóre z pań stają się przez to kalwinistkami, twierdząc, że ich orgazmy są łaską Pańską i widomym oraz słyszalnym znakiem na to, że docześnie żyją w zgodzie z Bogiem, który ich przyjemnie doświadcza. Na drugim biegunie tkwią buddystki, które przekonane są, że ludzka egzystencja to cierpienie, więc śpiewają mantry, by w kolejnym wcieleniu znów stać się kobietą i zacząć cierpienie od nowa. Bardziej stoickie są hinduistki, które wpatrują się dłużej w piekarnik niż gospodynie domowe. One też czekają na placki, ale dopiero po przejściu stada krów. O kontakt przez rurę z Bogiem walczą zaś striptizerki. One twierdzą, że nagie przyszły na świat i tańcząc, chcą się dostać przez transcendentną rurę do Absolutu.

I w tym momencie muszę zaprotestować. Precz z Absolutem! Won z Sobieskim i Wyborową! Dość Żytniej i Żołądkowej Gorzkiej! Od wódki umysł krótki!