poniedziałek, 4 października 2010

Sratata.

Z samego rana wyszłam po sprawunki Musiałam kupić pyry, trochę pomidorów, zależało mi też na znalezieniu świeżego kabaczka i pietruszki. Udałam się na Rynek Wildecki, bo tam najczęściej kupuję warzywa.
– Niech pan mi nie wrzuca zgniłków!
– Spójrz, babciu, na cenę! Co się, pani, pretensjujesz?
– Pretensjujesz? Coś pan, ze wsi przyjechał?
– Skąd pani wie?
Nie mogłam patrzeć na jego brud pod paznokciami.
– Bo masz pan żałobę! Zgniłe pyry pod pazurami!
– Sratata!
Obraził się. Warzywa musiałam kupić na innym straganie. Zdenerwował mnie. Burak od pyr! Nazwał mnie babcią, chociaż mam dopiero lat 73. Nie dość że brudny, to jeszcze ślepy.

Poniedziałek źle się zaczął, a ja miałam jeszcze wstąpić do Prosiaczka po mięso. Obawiałam się, że trafię na ekspedientkę, z którą kilka razy się pokłóciłam. Była. Jak pech, to od razy podwójny. Spojrzałyśmy na siebie. Temperatura w lodówkach spadła o kilka stopni.
– Poproszę kilo wołowiny i ten ładny kawałek karkówki – możliwie najgrzeczniej, jak potrafię, złożyłam zamówienie.
Sprzedawczyni odwróciła się do kasjerki i po cichu rzuciła do kasjerki: „Sratata.” Rozsierdziło mnie to.
– Niech pani nie dotyka paluchami mięsa!
– Co się, babciu, ekscyntujesz?
– Ekscyntujesz? Coś pani, ze wsi przyjechała?
– Skąd pani wie?
Obraziłam się i nic nie kupiłam. Ta lafirynda nazwała mnie babcią, chociaż mam dopiero lat 73. Co za babsko. Świnia z Prosiaczka!

Wróciłam wściekła i zmęczona. I w takim momencie zadzwonił Władek lat 94.
– Adela, tylko tej wołowiny nie przyprawiaj tak mocno, jak ostatnio. Przyjdę na drugą.
– Sratata! Nie będzie wołowiny! I nie próbuj protestować!
Lubię poniedziałki. Furia daje mi energię na cały tydzień. Mogę potem protestować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz