poniedziałek, 6 października 2014

6 października, minęła jedenasta.

- Co za pierdoły głoszą w tych radiach! - żachnął się Władek lat 98. - No ja pierdolę!
- Ty się wyrażaj w moim towarzystwie! - pouczyłam kompana.
- A co ja niby robię?

Władek to podwójny AK-wiec, znaczy były żołnierz Armii Krajowej oraz Anonimowy Kobieciarz w jednym. Wiele mu wybaczam, bo o jego gównianym szlaku w warszawskich kanałach z 19944 roku można wiele opowiedzieć. Ale nie godziłam się na to, że on ciągle będzie rzucać mięsem.

- Ale o co chodzi? - dopytywałam się.
- Nosisz zegarek na ręku?
- A po co, skoro mam godzinę w telefonie komórkowym?
- Masz w domu klepsydrę?
- Sam se klep cydra! - fuknęłam na pijaka.
- To po co w radio ogłaszają godzinę? - indagował powstaniec lat 98.
- Może ludzie słuchają?
- Godziny? Że niby lubią tik i tak? - drwił Władek. - Ludzie lubią gadziny, nie zaś godziny.
- Władku, wybierzesz się z nami na odwiedziny kandydatów na prezydenta Poznania?
- Znaczy z kim?
- Z Kunią lat 90, z Malwiną lat 92, z Elwirą lat 77 i ze wszystkimi dziewczynami z ogonka przed sklepem, które zechcą się przyłączyć. Ale stawiam warunke: żadnej z nas nie ożesz podszczypywać!
- Mam zostawić wasze dupy Grobelnemu?
- Dlaczego prezydentowi?
- Bo on wszystkich klepie po dupie.
- Ty jednak jesteś chory - stwierdziłam.

Owszem, odwiedzimy prezydenta Ryszarda, ale w jego domu będzie też żona prezydenta. Nie damy się mu poszczypać w jej towarzystwie. No chyba, że ktoś ją odciągnie do innego pomieszczenia, to wtedy wypniemy sią na prezydenta.

sobota, 4 października 2014

Daj, Dziuba!

Postanowiłam wybrać się poza swój fyrtel. Opuściłam ukochaną poznańską Wildę i udałam się na Rynek Jeżycki. To targ z większą ilością straganów, choć nieco wyższymi cenami. Ja chciałam się tylko rozejrzeć. Nacieszyć oczy pełną paletą kolorów jabłek, śliwek węgierek i kabaczków.

Wsiadłam w tramwaj linii nr 2 i po pół godzinie dotarłam na skrzyżowanie ulic Dąbrowskiego i Kraszewskiego. Już miałam zagłębić się w plątaninie kramów, gdy podszedł do mnie postawny chłopiec o małych oczach szurka.

- Dziuba jestem - przedstawił się, wyciągając rękę na powitanie.
Nie odpowiedziałam tym samym gestem, bo unikam akwizytorów i nie daję sobie wcisnąć byle jakiego barachła.
- Nie całuję się z nieznajomymi - odrzekłam.
Chłopiec lat ok. 55 spłonił się.
- Chciałem tylko cmoknąć pani dłoń, madame.
- Fiu fiu - zagwizdałam pod nosem. - Szarmancki jesteś synku. Ale mimo to na dziubka nie licz.
- Poproszę o rękę - zażądał.
- Wykluczone. Nie zrobiłabym tego nawet z chiromantą.
To prawda, nigdy nie myślałam o zamążpójście.
- To poproszę chociaż o głos.
- Przecież cały czas z tobą rozmawiam, smyku.
- Chcę być prezydentem Poznania.
- Prezydent nie może żądać dziuba - stwierdziłam z przekonaniem - nawet od obywatelek na stałe zameldowanych w mieście.

Dostrzegłam rezygnację w szparkach oczu kandydata. Nagle znów pojawiła się w nich nadzieja. Nie byłam jednak jej powodem. Otó synek dostrzegł inną panią i ją zaczął molestować. Poczułam się jak porzucone skarpetki.

I przeciw temu protestuję. Nie wolno traktować obywatelki jak znoszoną poprzedniego dnia bieliznę!

piątek, 3 października 2014

Odwiedzajmy kandydatów na prezydenta w ich domach!

– To jest proste – uznała Kunia lat 88. – Musimy odwiedzić kandydatów w ich domach.

Stałyśmy jak zwykle w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd dostawczaka z piekarni. Chciałyśmy nabyć świeże i chrupiące pieczywo z nocnego wypieku i nie dać sobie wcisnąć chleba z wczoraj, który sprytny właściciel sklepu ogrzał przez moment w mikrofalówce ustawionej na zapleczu.

– Sprawdźmy, czy mają nad drzwiami powieszone krzyże, a w salonie portrety ojca świętego – przyłączyła się do inicjatywy Elwira lat 77, która lubiła kręcić się wokół zakrystii kościoła pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie.
– Nie lubię włazić zabłoconymi butami w progi domów zamieszkanych przez obcych mi ludzi – kręciłam głową z brakiem przekonania. – Jakoś nie wypada...
– Mam żylaki – obwieściła Malwina lat 92 – Nigdzie nie podreptam. Wystarczy, że pójdę na sumę, a już mi ból doskwiera.
– Pogadam z Tulibackim – obiecała Kunia. – On nam pomoże.
– A kto to jest? – zainteresowała się milcząca dotąd Pela lat 83.
– Szef MPK. Ostatnio miał stłuczkę i teraz zacznei jeździć służbowym tramwajem. Podrzuci nas, gdzie tylko zażądam.
– Znowu nie dojedziemy na Naramowice? – żachnęłam się. – Przecież jeszcze krótko nam panujący prezydent Grobelny mieszka z daleka od torów i pantografów.
– Tym bardziej go zaskoczymy – namawiała Kunia. – Może zastaniemy go w piżamie?
– A jak przeszkodzimy mu w pacierzu? – zatrwożyła się Elwira. – Nie chciałabym, by za szybko zrywał się z klęcznika...
– Mam to gdzieś – wtrąciłam się. – Nie chcę prezydenta na kolanach. A dla Lwinki załatwimy rikszę.
– Zgadzam się. Wybierzmy się rikszami – zapaliła się Kunia. – Przynajmniej nie wykorkujemy w korkach, bo rikszarze mogą ominąć samochody na chodniku.
– A jak wyminiemy municypalnych?
– Jedziemy z misją! Weźmiemy druki delegacji i w razie co okażemy je. Gdy zobaczą nasze papiery, to zrozumieją, że zdążamy do prezydenta. A przecież każdy kandydat może nim zostać, więc odstąpią od mandatu.
– Dokładnie, tu w Poznaniu ręka rękę myje – odezwała się Malwina, której pomysł z rikszami przypadł do gustu.

Tymczasem podjechał pod sklep furgon ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku, więc szybko umówiłyśmy się na popołudnie, by wyruszyć do pierwszego ze smyków startujących na stolec prezydenta Poznania.
Potem każda z nas nabyła bułki i chleb i wróciła do domu, by ze smakiem spożyć śniadanie.

środa, 17 września 2014

O tym, co przegapiliśmy

Przygotowywałam się długo do wyjazdu, z krórego niestety wyszły nici. Z tego też powodu nie pisałam bloga, bo byłam zaaferowana wyprawą - stąd dziś moje rozczarowanie jest tym większe.

Od lat na alkohol spozieram krzywo, a tu nagle dostałam zaproszenie na pijacką imprezę. Dlaczego nie? - pomyślałam. Na stare lata i to można zaliczyć. Gospodarzem miał być prezydent pewnego miasta w Wielkopolsce, który po upojeniu zwykł sikać w majtki. Ta atrakcja przemówiła do mojej wyobraźni. Nawet liczyłam na więcej, znaczy, że zesra się gacie.

Podobno prezydent liczył na reelekcję oraz możliwość dalszego taplania się w pijackiej rozpuście, a także osobistych płynach fizjologicznych, ale mnie już to nie obchodziło. Nie mogło obchodzić.

Co się stało? Aż wstyd się przyznać....

Otóż zgubiłam górną szufladkę. Nie, nie żenowało mnie mlaskanie czy seplenienie. Straciłam swój największy atut w postaci wrodzonej zgryźliwości. Szykowałam się, że dopadnę swymi kłami zsiuranej szyjki prezydenta i nikt mnie od niej nie oderwie. Że krytyka zmiażdży lokalnego celebrytę, że zbluzgam wymoczka, że zamanifestuję, że liczą się dla mnie tylko ludzie nie obawiający się monotlenku diwodoru.

No cóż, to wszystko mnie ominęło.
Dlatego już jutro wrócę do ogonka przed sklepem na dole...

wtorek, 16 września 2014

I Tusk wziął się na żebry i stworzył premierę

– Szczególnie w Polsce nie jest łatwo znaleźć premiera – stwierdziła Kunia lat 90. – Wszyscy w końcu poszli w las.
– Dokąd? – zdziwiła się Elwira lat 77.
– Na grzyby – poparła Kunię Lwinka lat 92.
– Albo na piwo, frytki lub czekoladki – dodałam.
– Co proszę? – zapytała Elwira.
– Mam na myśli tych, co wyjechali do Brukseli – wyjaśniłam. – Przez te czasowe migracje ludzi opóźnia się nie tylko wybór nowego rządu, ale też przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku.

Jak zwykle stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym, oczekując na przyjazd dostawczaka z piekarni. Umilałyśmy czas komentarzami politycznymi, dając słońcu dotykać się po twarzy wyprężonymi promieniami.

– Boję się wyjdzie niezła klapa z tej premiery – obawiała się Pela lat 83.
– Kiedy szukasz w lesie dobrego grzyba, musisz mieć najpierw wiedzę o tym, co może wyrosnąć na ściółce, potem wytężyć wzrok, a następnie schylić się po smakowity okaz – tłumaczyła Malwina lat 92. – Tymczasem są grzybiarze, którym nie chce się pochylić. Wzrok też mają mętny. Nie ufam ludziom, którzy noszą okulary.
– Phi! – prychnęła nerwowo Kunia – Nie znam ministra przed którym chciałabym się pochylić.
– Ja też trzymam ich tylko przed sobą – odezwała się Dziunia z końca kolejki. – Nigdy do ministra nie dopuściłabym mieć z tyłu.
– Przecież oglądasz ich tylko w telewizji.
– Dlatego kiedy chcę wyjść do kuchni po herbatę, to najpierw zmieniam kanał. Nie dam się!
Spojrzałyśmy na siebie z powątpiewaniem, bo Dziunię łatwo było przekonać, do dawania, ale prawdą też było to, że nigdy nie miała okoliczności z jakimkolwiek ministrem. Owszem, były podejrzenia molestowania pewnego ministranta, ale to już zupełnie inna historia.
– Ale dlaczego od razu ma być klapa? – kręciłam z niedowierzaniem głową.
– Bo Tusk stworzył premierę z żebra – ogłosiła oficjalnie Kunia.
– Jak to?
– Bo bał się, że schetę po nim. Tfu, schedę – poprawiła się moja przyjaciółka lat 90. – Że tą schedę przejmie Schetyna. Pozostało mu pójść na żebry i ubłagać marszałkinię, by zrobiła coś ze śmierdzącym jajem.
– To prawda – zgodziłam się. To stanowisko dziś jest zbukiem.

Chwyciłyśmy się za nosy i zastygnęłyśmy jak posągi na Wyspie Wielkanocnej. Właśnie w takiej pozycji ujrzał nas kierowca furgonu z piekarni, który niedługo potem zahamował przy nas z piskiem opon.

piątek, 12 września 2014

Wróż Ryszard

– Zadzwoniłam do Macieja – obwieściła Lwinka lat 92, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
Stałyśmy jak zwykle przed sklepem na dole, wyglądając furgonu z piekarni, który jak zwykle się spóźniał. Wyczekując na świeże pieczywo nocnego wypieku, umilałyśmy czas rozmową i wymianą nowości z naszego fyrtla.

– Do kogo? – dopytywała się Pela lat 83.
– Do wróża Macieja.
– A po co? – zdziwiłam się. – Czyżby kręcił się wokół ciebie jakiś świeży absztyfikant i chcesz sprawdzić jego zdolność kredytową?
– Phi – Lwinka tylko wzruszyła ramionami.
– Chcesz sprawdzić osobistą DZ? – indagowała Kunia lat 90.
– DZ? – zdziwiła się Malwina.
– Datę zgonu – wyjaśniła Kunia.
– Żyję wyborami samorządowymi – odpowiedziała enigmatycznie Lwinka.
– Ale po co dzwoniłaś do wróża Macieja? – dociekała Pela lat 83.
– Korzystanie z usług wróżbitów jest grzechem śmiertelnym – ostrzegła Elwira lat 77, która była zausznicą proboszcza.
– Wikary odpuści grzechy – uspokajała Kunia – tylko będziesz o musiała zmówić o kilka więcej litanii.
– Niby skąd to wiesz? – prychnęła Elwira, jednocześnie wydymając pogardliwie usta.
– Chciałam dowiedzieć się, jaka kariera czeka prezydenta Poznania – obwieściła Lwinka. – Nie dbam o prywatę, idzie mi tylko o los lokalnej społeczności.
– Wiem, ale nie powiem – Kunia odniosła się do wypowiedzi Elwiry. – Mnie też obowiązuje tajemnica spowiedzi.
– Wróż Maciej coś wie o losie Ryszarda Grobelnego? – spytała Pela.
– On wie wszystko – szepnęła Dziunia z końca kolejki, po czym zarumieniła się. – Ale nie pytajcie mnie, bo o sprawach intymnych nie będę się zwierzała na ulicy.
– Czy wróż Maciej dotknął też intymności naszego lokalnego dostojnika?
– Tak – odpowiedziała Lwinka.
– Czy nie będziemy zgorszone, jeśli tym podzielisz się? – zatrwożyła się Elwira.
– Nie.
– No to gadaj – zażądałam.
– Grobelny nie będzie już prezydentem.
– Tego akurat się domyślamy – odezwała się Kunia.
– Grobelny zostanie wieszczem – obwieściła Malwina. – Ma być lepszym wróżem niż Maciej.
Rozdziawiłyśmy ze zdziwienia buzie. Wszystkiego mogłyśmy się spodziewać po bladym Ryszardzie, ale nie tego, że dostąpi do takiego zaszczytu. W końcu nie każdy ma szansę zetknąć się z tajemną gnosis.

czwartek, 11 września 2014

Fajna dupa z ryja

O 9 rano wyłożyłam swoją szkarłatną poduszeczkę na parapecik i obserwowałam życie na ulicy z perspektywy czwartego piętra. Szybko wypatrzyłam Władka lat 98, który kuśtykał do domu z porannej mszy.
- Co za wspaniały dzionek! - krzyknęłam do niego. - Nareszcie można wygrzać nasze stare kosteczki!
- Nie pierdol zdrobnieniami! - odkrzyknął tubalnym głosem Władek. Był w AK, więc teraz mógł robić za twardziela. - A w krypcie wiało Syberią!
- Chyba w kościółku?
- Nie pierdol zdrobnieniami! - powtórzył na całą ulicę Władek.
- Wejdziesz na kawkę?
- Zrób mi szatana. I nie pierdol zdrobnieniami!

Podeszłam do domofonu, otworzyłam drzwi Władkowi, następnie pokrzątałam się w kuchni, pozmywałam naczynia, potem włączyłam elektryczny czajnik. Władek lat 98 miał przed sobą 127 stopni, licząc z podestem przed klatką schodową, więc zdążyłam jeszcze pójść zrobić siusiu, potem zaparzyłam kawę, wyjęłam placek i nasłuchiwałam tupania na klatce schodowej. W końcu Władek dotarł. Wysapał się dokładnie po 7 minutach. Zrobił grymas uśmiechu i padł na fotel. Po chwili sięgnął po kawę.
- Adela, robisz najlepszego mrożonego szatana!
Odebrałam to jako wyrzut, ale niesprawiedliwy.
- Sam kiedyś byłeś szatanem, ale teraz marnie przebierasz swoimi nóżkami.
- Nie pierdol zdrobnieniami!
- Powtarzasz się!
- Puść pornola.
- Że co?
- Nie masz żadnego filmu pornograficznego?

Demencja starcza ogarnęła Władka lat 94 na całego. Co za zachcianki! Jaki brak etykiety! Popatrzyłam na Władzia z troską.
- O co ci chodzi?
- Masz dostęp do interenetu?
- Tak.
- To wejdź na Naszą Klasę.
- Władziu, uspokój się. My nie chodziliśmy do tej samej klasy. Nawet w innych szkołach się uczyliśmy.
Władek lat 98 wstał energicznie, przynajmniej na tyle na ile pozwalała mu metryka, odsunął mnie od komputera, coś tam poklikał trzęsącymi się rękami, po chwili pokazał stronę www.
- To moja prawnuczka - powiedział z dumą. - Zuzia.
Przyjrzałam się. Na fotografii stała odwrócona tyłem młoda dziewczyna. Wypinała tyłek, obok obróciła twarz w stronę obiektywu, wykrzywiając ją dziwnym grymasem. Pod zdjęciem był podpis: FAJNA DUPA Z RYJA.
- Po co mi to pokazujesz?
- Zuzia robi sondę. Pyta się koleżanek o rodzaj fryzury.
- Niech idzie do fryzjera! - parsknęłam.
- Idzie o włosy na piździe!
- Ty chamie! - wrzasnęłam. - A won mi stąd, ty stary zboczeńcu!

Co za sprośne bydlę, pomyślałam po wyjściu Władka. Potem wróciłam do komputera. Zuzia dała kilka opcji fryzur łonowych:
1. czytnik,
2. pęknięty jeż,
3. brazylijka,
4. karakuły,
5. wiedźma ple ple.

Rozdziawiłam gębę. Potem poszperałam w zbiorze filmów i puściłam pornola.
A potem zaprotestowałam. Jak można nie mieć karakuł! Kobiety se robią czytniki? A może kody kreskowe? Co za upadek obyczajów! Co za karakułowa nędza!

środa, 10 września 2014

Debata, czyli która de potrzebuje bata

O tej porze roku jestem zwykle odurzona. Od zapachu owoców. Zniewalającą woń wydzielają róże (najbardziej lubię herbaciane), ale ja upodobałam sobie zapach rozkwitłej jesiennej róży. Podchodzę do wielkich krzaków i wdycham, inhaluję, ćpam. A potem zrywam. Tak, tak! Nie mam najmniejszych skrupułów. Zrywam baldachimy, kładę je do mojej wielkiej ekologicznej siatki i powolnym krokiem wracam do mieszkania. Tam zalewam je odpowiednią porcją wrzątku i przyciskam do dna wielkiego gara. Po 2 dniach przelewam przez sitko sok, dodaję 2 kg cukru na jeden litr i zagotowuję. Potem przelewam do słoików i jeszcze przez chwilę pasteryzuję. I tak otrzymuję wyjątkowy syrop na całą zimę.

Wpadł tomaszka 2015.
- Ciociu, co za zapach!
- Sraty taty! Lepiej powiedz, co z twoją kampanią?
- Dzwoniłem do Lucjana Kutaśko. Trochę debatowaliśmy. On mówi, że w tym roku nad wodą śmierdzi, ja: że otępia mnie zapach róż herbacianych. Na koniec życzyłem mu połamania kija, on odwdzięczył się równie pięknie. Powiedział, żebym jak najczęściej rozchylał płatki róż.
- Zbereźnik!
- Co?
- To ja się pytam: „co?”!
- Nic. To wszystko.
- Nic wyklucza wszystko i na odwrót. Jaki morał wyciągnąłeś z mądrych słów Lucjana Kutaśko?
- Eee...
- Machiavelli powiada: „miłość jest trzymana węzłem zobowiązań, który ludzie, ponieważ są nikczemni, zrywają, skoro tylko nadarzy się sposobność osobistej korzyści, natomiast strach jest oparty na obawie kary; ten więc nie zawiedzie nigdy.”
- Eee...
- Przestań eeekać, Pierwszy Tumanie!
- Ale o co chodzi?
- Jeżeli elektorat nie poczuje groźby bata na de, to każda twoja debata będzie przegrana.
- Ale tak mnie znienawidzą!
- Machiavelli powiada: „można bowiem bardzo dobrze budzić strach, a nie być znienawidzonym, co zawsze osiągnie książę, powściągając się od mienia swoich obywateli i poddanych i od ich niewiast”.
- Znaczy mam odpuścić mężatkom? To co z Mariolką?
- A co ona ma do tego?
- Jest mężatką! Czyżbym nigdy nie miał jej już wybatożyć?

Boże słodki. Jaki Ty jesteś SUPER!
Mariolka mężatką! Kamień spadł mi z serca! W podzięce gotowam zafundować jej tatuaż swoich ust na pupie.
Boże, jakiś Ty FANTASTYCZNY!
I za róże też dziękuję. Zaprawdę!

wtorek, 9 września 2014

Dlaczego?

Chciałam napisać tekst o politykach, którzy chcą obywatelom dokopacz, ale przez kilka dni byłam przez jakieś siły nieczyste cenzurowana.

– Dlaczego? – zdziwiła się Elwira lat 77.
Jak zwykle stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni. Przywoził on świeże pieczywo z nocnego wypieku, które codziennie kupowałyśmy, by potem uraczyć się nim na śniadanie.
– Skąd niby mam wiedzieć?
– W sumie to logiczne – uznała Kunia lat 90. – Jeżeli chcą dokopacz, to nie po to, byś o tym rozgłaszała na lewo i prawo.
– I w centrum – dodała Malwina lat 92.
– Ci co walą centralnie przysparzają ofierze najwięcej bólu – orzekł piskliwym głosem Waldemar lat 47, którego dziś wyjątkowo do kolejki wysłała jego żona Dziunia.
– Dlaczego zatem chcą dokopacz? – cisnęłam.
– Bo ty jesteś niepoprawna – wytknęła mi Elwira lat 77. – Nic ci się nie podoba. Ani prawica, ani lewica, ani przekręty ze środka. Dziwolągiem jesteś, Adela. Dziwolągów się cenzuruje.
Zrobiłam smutną minę, zgarbiłam się i zamknęłam w sobie.
– Wy też jej chcecie dokopacz? – oburzyła się Kunia. – Adeli?

Dziewczyny zaczęły mnie pocieszać, ale wcale z tych gestów nie wynikało, że jednoczą się ze mna w proteście przeciw cenzurze...

czwartek, 4 września 2014

Wypuckowany Poznań

Pogoda nareszcie poprawiła się. Nasze humory podobnie. Był kwadrans przed szóstą rano, a my z radosnym sercem przyspieszyłyśmy koniec ciszy nocnej, śpiewając piosenkę Młynarskiego znaną pod niefomalnym tytułem „Pucio, pucio”.

– „Jesteśmy na wczasach – wydarłyśmy się – w tych góralskich lasach, w promieniach słonecznych opalamy się”.
Nasz śpiewający ogonek przed sklepem spożywczym, w którym stałyśmy, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku, spowodował otwarcie kilku okien w pobliskich kamienicach. Wychyliły się głowy, jednak nikt nie próbował nas uciszać.
– Chyba trzeba zmienić tekst – zawyrokowała Kunia lat 90.
– Dlaczego?
– Znajdujemy się w dużym polskim mieście, wśród pustostanów, które zafundował nam Pucio Pucio.
– Kto?
– Jarosław Pucek, szef ZKZL.
– I co on robi?
– Stworzył pomost między Ryśkiem a kibolami – wyjaśniła Kunia. – I uderzył w tych, których nie stać nie tylko na bilet na mecz Lecha Poznań, ale i na opłatę czynszu.
– Kto jest bardziej winny? – zapytała retorczynie Elwira lat 77. – Morderca czy zleceniodawca przestępstwa?
– Dlaczego zadajesz takie pytania? – obruszyła się Malwina lat 92.
– Bo wczoraj oglądałam kryminał...
– Grobelny wypuckował Poznań z lokatorów z zaległościami czynszowymi – oznajmiłam. – Masz rację, Kunia – zwróciłam się do przyjaciółki. – Trzeba zmienić tekst piosenki.
– Mogę pośpiewać z wami? – krzyknął z okna Antoni lat 64.
– Ja też chciałabym – dołączyła się Leokadia lat 59 spod siódemki.
– Jasne – odpowiedziałam.

Chwilę z dziewczynami poszeptałyśmy, ustalając nowy tekst i dobierając odpowiednie słowa, po czym gromko ponowiłyśmy śpiewanie piosenki.
– Jesteśmy jak w Stanach – zanuciłyśmy – w poznańskich pustostanach, w bilansie Grobelnego znajdujemy się...
Pucio, pucio – zaaprobowała naszą propozycję Leokadia.

Z kilku okien rozległy się oklaski. Ukłoniłyśmy się nisko, a potem nadjechał dostawczak z piekarni i zajęłyśmy się robieniem sprawunków.

środa, 3 września 2014

Powrót do szkoły.

Lało wczoraj jak z cebra. Ukryłyśmy się pod parasolkami, tworząc wesoły wielokolorowy ogonek, w którym czekałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Furgon z piekarni opóźniał się, a my niemrawo przestępowałyśmy z nogi na nogę.

– Chciałabym wrócić do szkoły – zamarzyła Pela lat 83. – Uważam, że w mundurku wyglądałabym bardzo seksownie.
– Wiele osób powinno wrócić do szkoły – zauważyła sentencjonalnie Malwina lat 92.
– Braki szczególnie widać u celebrytów oraz polityków – zgodziłam się.
– Chciałabym przepytać prezydenta Grobelnego – odezwała się Kunia lat 90. – Myślę, że zaczęłabym od poziomu piątej klasy szkoły podstawowej.
– A dlaczego nie niżej? – zapytała Elwira lat 77. – Po co stresować już na starcie pana Ryszarda?
– Grobelny też seksownie wyglądałby w mundurku – oceniła Pela.
– Abecadło chyba opanował... – przypuściła Dziunia lat 61.
– Zaczyna się kampania wyborcza – przypomniałam. – Musimy się do niej podobnie przygotować, układając zestaw pytań. Ja mogę przepytywać prezydenta z matematyki. Chciałabym dowiedzieć się na co ten smyk liczy.
– To ja wezmę na warsztat chemię – zgłosiła się Pela. – Czuję, że Ryśkowe fluidy mogą wejść w reakcję z moimi.
– Ja mogę mu zrobić korki ze wszystkiego, byle nie z WueFu! – zarzekła się Kunia. – Biegam tylko do toalety, a do żadnej mety nie jest mi blisko. Pamiętacie Klemensa? Zawsze biegał na melinę po dwie półlitrówki. Bardzo mi się to nie podobało.
– Przerób z nim historię – zaproponowała Elwira. – Szczególnie antysemityzm spod znaku zwolenników Dmowskiego, których w Poznaniu było bez liku. Zawstydź chłopaka, dziewczyno.
– Właśnie, zmuś łapserdaka do refleksji – zgodziłam się. – Może przestanie wchodzić kibolom głęboko?
– A za co ty się weźmiesz, Elwira?
– Za religię. U mnie nie wystarczy klęczeć. Jak nie opanuje na pamięć Objawienia świętego Jana, to zrobię mu taką apokalipsę, że tydzień będzie leżeć krzyżem!
– Powinniśmy nieco wyjść poza program – zaproponowała Lwinka. – Oprócz egzaminów trzeba nauczyć go łaciny.
– Łaciny?
– Widać, że ciągnie go do tego.

Może i tak. Na dziś było to nierozstrzygalne.
W każdym razie w końcu furgon z pieczywem dojechał, kupiłyśmy pieczywo i każda z nas z osobna myślała przy śniadaniu nad zestawem pytań dla prezydenta.

poniedziałek, 1 września 2014

Mastrofobia

Prezydent Poznania nie opuścił dotąd żadnej mszy świętej – chory czy zdrowy szedł karnie oddać cześć Panu. Szczególnie w niedzielę. Postanowiłyśmy wykorzystać ten fakt, ustalając wcześniej, w którym kościele najczęściej padał krzyżem, czerpiąc ukojenie z chłodu posadzki.

Wczoraj w końcu dopadłyśmy go.

Ryszard Grobelny siedział w ławce wraz z rodziną, którą żeśmy delikatnie odseparowały, przekazując im znak pokoju, a potem kierując do tylnej części głównej nawy. W końcu prezydent został otoczony kordonem uklękłych dam.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – przywitał się Ryszard, gdy uświadomił sobie, że został zmuszony do pertraktacji, by móc znów połączyć się z rodziną.

– Niech będzie – odrzekła Kunia lat 90.
Reszta z nas pogrążona była w modlitwie, więc milczała.
– Przepraszam, chciałbym przejść do rodziny. Kiwają na mnie – dodał przepraszająco.
Jak już wspomniałam wcześniej, byłyśmy pogrążone w modlitwie, więc nie mogłyśmy zareagować na zaczepkę Grobelnego.
– Łacina – rzuciła Kunia, która jako jedyna była na bakier z katolickimi formułkami i przez to traktowała całą akcję z większym dystnasem niż nasza pozostała grupa.
– Modlicie się za szczęśliwe wybudowanie galerii Łacina? – ucieszył się Rysiek. – To ja też jeszcze raz przyklęknę.
– Jasny gwint! – zaklęła Kunia, po czym szybko się poprawiła. – Dum spiro, spero.
Oznaczało to, że Kunegunda dopóki żyje, dopóty ma nadzieję.
– Bardzo lubię „Zdrowaś Mario” – określił się prezydent.
– Wszyscy błądzą – stwierdziłam, przerywając modlitwę na „laskiś pełna”.
Po prostu nie potrafiłam prawidłowo wymawiać „eł” i to mnie krępowało.
– Przytulę cię – obiecała Lwinka lat 92, chwytając za Rysiową czuprynę i przyciągając jego usta do swojego biustu.
– O Jezu! – zagrzmiał prezydent.
– Podoba ci się – uznała Pela lat 83. – Zaraz pociumkasz moje sutki.
– Nie! – Grobelny oderwał się od cycka Malwiny i łapał nerwowo powietrze. – Ja mam mastrofobię!
– Że co?! – zdziwiłyśmy się niemal jednocześnie.

Ten spryciarz Ryszard wyrwał się z naszego oblężenia i czym prędzej dołączył do swojej familii, poprawiając fryzurę oraz wygładzając garnitur. Za chwilę znów przybrał na twarzy swój sztuczny uśmiech.

– O Boże! – Elwira lat 77 wezwała Najwyższego. – A co to jest ta mastrofobia?

niedziela, 31 sierpnia 2014

Poszłam na mszę, zaraz wracam

Klęczę w niedalekim sąsiedztwie od prezydenta Grobelnego.
Relacja już jutro.

sobota, 30 sierpnia 2014

Maligna

– Im kto mniejszy, tego bardziej gna – stwierdziła Malwina lat 92. – Do władzy absolutnej, do zamkniętych układów, do sterowania ludzkimi pragnieniami, potrzebami i deficytami.

Była dziś pochmurna pogoda, więc oczekiwanie na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku przebiegało w atmosferze smutnej i refleksyjnej. Zbliżała się jesień, więc i nasze myśli nieco poszarzały.

– Skarlałe umysły lubią ruchać – bezpardonowo oceniła Kunia lat 90. – Obywateli i obywatelki. Tłumy patriotów wydymali.
– W sensie fizycznym i ekonomicznym – dodałam.
– Niziutki Putin, Kulczyk z Pigmejów, zapiekły Grobelny – żachnęła się Pela lat 83. – Same egzystencjalne maludy.
– Egzystencjalne maludy? – zdziwiłam się.
– Mali, więc gnają – Elwira lat 77 nieśmiało próbowała bronić postaci ze świecznika. – Zresztą nasz proboszcz też nie jest mężczyzną postawnym, ale za to bardzo światłym.
– Mali, więc gnoją – zaoponowała Kunia.
– Czy nie uważacie, że ludzie, którzy stoją na czele różnych grup społecznych znajdują się w permanentnej gorączce? – postawiłam ryzykowną hipotezę. – Mimo że ich lico jest niby blade, myśli i uczucia letnie, to czyny parzą.
– Pewnie dlatego lubią się parzyć – przypuściła Lwinka.
– Oni w istocie nie lubią seksu – nie zgodziła się Dziunia. – Używają go tylko po to, by poniżyć drugą osobę. Miałam kiedyś taką przygodę...
– Jaką? – od razu zareagowała Kunia.
– Nie mówmy o świństwach – zakomunikowała Elwira – Jestem tuż po przyjęciu ciała Pana Jezusa podczas porannej mszy świętej.
– Mówmy – poprosiła Lwinka. – Ja bardzo lubię słuchać o świństwach.
– To rzeczywiście było świństwo – oceniła Dziunia. – Na szczęście ten człowiek nie jest już przewodniczącym rady osiedla.
– W takim razie musisz przejść do szczegółów – zażądałam. – Przecież też nie chcemy Putina czy Grobelnego na stolcach prezydenckich.
– Nie powiem, bo się wstydzę.
– A może ice bucket challenge? – zaproponowała Kunia. – Może wylejmy lodowatą wodę na rozpalone łby włodarzy?
– Do Putina raczej nie dojdziemy – obawiała się Pela. – Ale do Grobelnego...

Spojrzałyśmy na siebie czujnie, a potem uzgodniłyśmy, która z nas, jakiej wielkości wiadro weźmie na Plac Kolegiacki przed Urząd Miasta Poznania.

piątek, 29 sierpnia 2014

Wyśniony wywiad z prezydentem

Śniło mi się, że jestem osobistą fryzjerką prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego. Właśnie zanurzałam palce w wystudiowanej przeze mnie fryzurze, a dygnitarz sapał z ukontentowania.

– Smyku, znowu kłaki postawić ci na szczotę?
– Yhm – zamruczał prezydent.
– Dobrze mieć doświadczoną fryzjerkę – lubię we śnie pracować na budowę własnego wizerunku, więc chwalę siebie bez wstydu. – Prezydent miasta zasługuje na wszystko, co najlepsze.
– Czuję się kocio, ciocio.
– Ciociu – poprawiłam Grobelnego. – Włodarz miasta musi mieć zauważalny tupecik, by z daleka razić oczy mieszkańców nimbem swojego ego.
– Taa... – odpowiedział odprężony Ryszard.
– Staram się, by twoje uczesanie przypomnało koronę wczesnych Piastów.
– Taa... – powtórzył najważniejszy smyk w Poznaniu. – Jak Mieszka I, który też tu mieszkał.
– On nie miał nawet koronki – zauważyłam.
– Jak to?
– A jak sobie wyobrażasz opiekę dentystyczną w XX wieku?
– No tak, no tak...

Prezydent rozpostarł się wygodnie na fotelu, a ja sięgnęłam po prostownicę. Grobelnemu w naturze włosy uparcie kręciły się, tworząc loki i kudły. Jak mi kiedyś wyznał, stało się to przez mamę, która była rozczarowana urodzeniem dziecka płci męskiej i przez to przed snem nakładała mu na głowę lokówki. Raziło to jego estetykę, więc teraz uparcie kłaki prostował i stawiał je na żel.

Z rozgrzanym narzędziem elektrycznym w ręku poczułam, że mam przewagę nad delikwentem rozłożonym na fryzjerskim fotelu.
– Dlaczego wspierasz developerów, gagatku?
– Hę?
– Nie hęchaj jak Władek lat 98. Prezydentowi nie wypada!
– Że co?
– Co ci zrobiły kliny zieleni? Dlaczego chcesz się ich pozbyć?
Przytknęłam narzędzie do skroni, aż poczułam prezydencki swąd. Grobelny zzieleniał.
– Auu! Zrobię wszystko, co każesz, ciociu, tylko odstaw prostownicę!
To był jednak tchórz i maminsynek.
– Loki! – Zażądałam. – Od jutra pracujemy nad afro!

W tym momencie poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię. Ocknęłam się. Moje oczy natknęły sięw lustrze na osobistą twarz, ubraną we fryzjerski hełm. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przysnęłam w salonie podczas robienia trwałej.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Sprzedam broń.

Z dziewczynami z poznańskiej Wildy od lat byłyśmy zwolenniczkami pokoju na świecie oraz przykładnych relacji międzyludzkich. Stąd – gdy stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym, oczekując na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku z piekarni – niezwykle rzadko dochodziło między nami do mordobicia. Dziś też było spokojnie, a słońce, które niespiesznie wyłaniało się zza zwiastującej jesień mgły, nastrajało nas optymistycznie. Jednocześnie odczuwałyśmy energię, które pomagała przenosić góry, a przynajmniej dawała siłę do walki ze wszechobecną agresją.

– Musimy pozbyć się z Poznania sił niszczycielskich – oświadczyła Pela lat 83. – Bracia Ukaińcy przyjmą każdy element gotowy do agresji.
– To szlachetna idea – oceniła Elwira lat 77. – Pomodlę się w jej intencji.
– Pamiętam, że już podczas pierwszej kadencji prezydenta Grobelnego uzbroiłam się w cierpliwość – oznajmiłam. – Ale teraz byłabym gotowa pozbyć się go, eksportując go na wschód Ukrainy.
– W Doniecku były groźne walki – relacjonowała Kunia. – Przydałby się ktoś, kto by im wybudował nową galerię handlową.
– Byłaby to świetna zasadzka na separatystów – zaśmiała się Dziunia. – W przerwie między seriami z kałasznikowa skoczyliby do galerii po jogurt albo inną maślankę, a tu im sufit z głowy spada.
– Czyli możemy na pniu sprzedać Ukraińcom galerę z Grobelnym na dziobie – zapisałam na kartce, układając listę ofertową. – Co jeszcze?
– Potrzebna nam krucjata – odezwała się Elwira, która była blisko z proboszczem. – Nikt tak dobrze nie odbierze zajętych ziem przez separatystów jak kuria arcybiskupia. Dajmy im w leasing Gądeckiego.
– Uważam, że ograniczenie sprzedaży tylko do Ukraińców znacznie zawęża nam możliwości – zaoponowała Malwina lat 92. – Musimy handlować też z Putinem. Wyślijmy do niego viceprezydenta Kruszyńskiego. Niech założy im PEKĘ, czyli Putinowską Elektroniczną Kartę Agresora.
– Jeżeli użyją jej w nawigacji, to rosyjskie trasportery trafią do naszych sadów jabłkowych i handel znów zakwitnie pełną gębą – uradowała się Dziunia.
– Kruszyński się sprawdzi, bo też potrafi negocjować na klęczkach – zauważyła Kunia.
– To nie jest zła myśl. Za nią też się pomodlę – obiecała Elwira.
– Czyli co? Wysyłamy ofertę?

Dziewczyny zgodziły się ze mną jednomyślnie. Jest szansa, że stosunki dobrosąsiedzkie znów wrócą do normy. A i u nas się uspokoi.

środa, 27 sierpnia 2014

Nie zaparujemy gabinetu prezydenta Grobelnego.

– Nie stać mnie na opłaty – westchnęła Lwinka lat 92. – Wczoraj odcięli mi prąd. Dobrze, że chociaż miałam wódkę w barku.
– Musiałaś się rozgrzać, bidulko? – Elwira lat 77 zareagowała empatycznie.
– To w czym się będziesz myła, jak bojler przestał podgrzewać wodę? – troskliwie dociekała Kunia lat 90.
– Nie w czym, tylko gdzie – odparła Lwinka.
– Co masz na myśli? – spytałam.
– W Termach Maltańskich będę korzystała z sauny – wyjaśniła. – Najważniejsze żeby stać mnie było na chleb oraz wyjście raz w tygodniu na basen, który wielkim kosztem podatników powstał w Poznaniu.

Rozmowa odbywała się jak co dzień przed sklepem na dole na poznańskiej Wildzie, gdzie cierpliwie oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Furgon często się spóźniał, przez co miałyśmy czas, by obgadać najważniejsze sprawy, które dotyczyły nas osobiście, a także dzielnicy, czyli fyrtla oraz spraw uniwersalnych.

– Ten gzub zadłużył miasto – wzburzyła się Kunia.
– Kto w tym mieście jeszcze lubi prezydenta Grobelnego? – zadałam retoryczne pytanie. – Kibole?
– Jesteśmy najdroższym miastem w Polsce, ale ja na tym skorzystałam – wyznała Lwinka. – Za cośmiokrotny pobyt na saunie zapłacę mniej niż za rachunek za prąd, który przychodzi raz na dwa miesiące. Tylko boję się, że będę musiała przemycać pumeks, a oni tam wszystko kamerują.
– Uważam, że tego łapserdaka też trzeba zacząć monitorować – uznałam.
– W saunie? – zdziwiła się Elwira.
– Już my mu zaparujemy gabinet! – odgrażała się Pela lat 83.
– Dobrze, że przynajmniej za darmo możesz jeździć komunikacją miejską – pocieszałam Malwinkę.
– I to najbardziej mnie wkurza! – wzburzyła się. – Mogłabym płacić za przejazd symboliczne grosze, byle tylko żaden hultaj z magistratu nie uświadamiał mi, że mam więcej niż 75 lat i przez to mogę przemieszczać się bezpłatnie!
– Jeżeli prezydent wpędził nas w wysokie koszty życia, to jego też to musi zacząć kosztować – uznałam.
– To jak? Zaparujemy mu urząd? – zapaliła się Pela.
– Żadnych gwałtownych reakcji – ostudziłam jej zapędy. – Musimy się tylko dobrze przygotować na wybory. I pójść na nie przed sumą, bo potem Grobelny będzie klękał, znów licząc na litość wyborców.
– Masz rację, Adela – zgodziła się Kunia. – Amen.
– Amen – przytaknęły pozostałe kolejkowiczki.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Prezydent nie ma pekących policzków!

Dzisiejszy poranek był pochmurny i deszczowy, więc nakłaniał nas do narzekań. Jak zwykle stałyśmy przed naszym spożywczakiem, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku.

– Ciekawe, jakie wypeki ma Grobelny – szepnęła pod nosem Malwina lat 92, kierując swoją wypowiedź pod adres prezydenta Poznania.
– Wypieki – poprawiła Lwinkę Elwira lat 77.
– Wypeki – powtórzyła 92-latka. – No chyba że nie korzysta z PEKI.

PEKA to poznańska elektroniczna karta aglomeracyjna, którą można płacić za przejazd komunikacją miejską.
– Dziś znów jest awaria – poinformowała nas zdyszana Dziunia lat 87, która dorabiała do emerytury jako kontrolerka biletów. – Chciałam dziś znów popracować, ale kolega uprzedził mnie, że nie ma to sensu.
– Może jednak Grobelny będzie mieć dziś wypeki? – przypuściła Kunia. – Może byśmy ustawiły się lepiej przed urzędem miasta?
– To przeźroczysty szczun – określiłam prezydenta. – Blado pełni urząd i nie ma żadnych wypeków.
– Bezwstydnik! – oceniła Elwira.
– Grobelny ani nie jest świeży, ani chrupki – wytknęła Kunia. – Chciałabym go wypeczyć z pełnionego stanowiska, bo chudzina jest czerstwy.
– Wtedy przestałby poruszać się służbowym samochodem i może wreszcie wyrobiłby sobię Pekę.
– Wiedziałam, że coś nie tak będzie z Peką – przypomniałam sobie. – Kiedy zaczął pastwić się nad Ewą Wójciak z teatru Ósmego Dnia, to zrozumiałam, że Grobelny jest bardzo zapekły. A to nie wróżyło dobrze miastu.
– Nasz prezydent jest nieustająco awaryjny – orzekła Lwinka. – Dobrze, że nie jest pilotem samolotu.
– Zaraz, ale mieszkańców Poznania jest więcej niż pasażerów największego z podniebnych autobusów.
– Ja bym go wzięła w kanary – zarzekła się Dziunia.
– Na Kanary? – zdziwiła się Kunia. – Przecież on ma już ciepłą posadkę, to może lepiej byłoby wysłać go na Szpicbergen?
– W kanary! – powtórzyła Dziunia. – Znaczy do kontroli biletów. Żeby zobaczył Pekę od drugiej strony.

To był fantastyczny pomysł. Stwierdziłyśmy, że napiszemy petycję. Tylko kupimy chleb i bułki z nocego wypieku, zjemy śniadanie, a potem spotkamy się ponownie i coś w tej sprawie skrobniemy.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Szczęsne miasto. Szczęsny kraj. Było.

– Szczęsny był ten czas, gdy prezydentem Poznania był Kaczmarek – rzuciłam, wzdychając do starych, dobrych czasów.

O świcie stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Na przyjazd furgonu z piekarni czekała Kunia lat 90, Malwina lat 92, Elwira lat 77 i jeszcze kilka dziewczyn w kwiecie wieku. Było nam nieco chłodno, bo wrzesień zmierzał do nas zimnymi szusami.

– Dobrze, że Grobelny zgolił penera spod nosa – uznała Kunia. – Z tym wąsem wyglądał jak mentalny prowincjusz.
– Wszyscy prezydenci są penerami – stwierdziła Lwinka. – Inaczej naszego by nie wybrali na prezesa Związku Miast Polskich.
– Jaki Poznań, taki chłam – westchnęła Balbina lat 83.
– Ojczyzna nasza jest kynologiczna – stwierdziła Elwira. – Inaczej tak szybko byśmy nie zeszły na psy.
– A pamiętacie, jak w 2002 roku ten smyk Grobelny był we fraku i otwierał ponowne uruchomienie fontanny przed Teatrem Wielkim w Poznaniu? – zapytałam.
– Pamiętam – przypomniała sobie Kunia. – Podjechał ten łapserdak Kulczyk. Był w klapkach. Ale czy miał na stopach białe skarpetki?
– Pamiętam tylko jego Audi A8. Co za fura! – wspomniała z podziwem Dziunia lat 87. – Dałabym mu się wziąć, bo podobne wspomnienia mam tylko z syrenki.
– Wredny Jasio wysiadł z limuzyny i na oczach gawiedzi obsztorcował biednego Ryśka – kontynuowałam. – Co za gzub!
– Doktor z Jana to okłada – orzekła Lwinka. – Znaczy nie robi wielkiego halo z okładów. Mnie to nie dziwi, bo różne doktorki mieszkały w Poznaniu. Pamiętacie Gapika?
– Z profesora była wielka gapa – zawyrokowała Elwira. – Nasz proboszcz niejednego obwiesia spowiadał, więc dla niego to nie była niespodzianka.
– Jak to się skończyło? – spytała Dziunia z końca kolejki.
– Nigdy więcej nie widziałam Grobelnego we fraku – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Może go odziewa, ale nie w moim nędznym towarzystwie.
– Miller przyjechał, fontanna tryskała, zmartwiony Rysiek był głaskany po głowie przez żonę, a premier z doktorkiem pewnie się alkoholizowali – dopowiedziała Kunia. – Takie życie.

Zgodnie pokiwałyśmy głowami, a potem wypatrywałyśmy dostawczaka, który miał przywieźć ciepłe pieczywo.
Po prostu miałyśmy apetyt na zdrową przyszłość.

czwartek, 21 sierpnia 2014

INFO

Od
PONIEDZIAŁKU
rozpoczynam rozdział polityczny.

Będę udzielała się lokalnie, krajowo i światowo.
Zapraszam serdecznie do zapoznawania się z moimi komentarzami nt. gzubów, którzy dorwali się do stolców.

środa, 20 sierpnia 2014

Dlaczego człowiek się odurza?

Namówiłam dziś Kunegundę lat 90 na wildeckie SPA. Spotkałyśmy się wczesnym rankiem w kolejce do sklepu, gdzie napomknęłam jej, że zasługuje na coś więcej niż smród zdążających do roboty sąsiadów, którzy wpadają do sklepu i kupują porannego klina, czyli setkę wódki. Wszyscy pachną tak samo, niezależnie od tego czy skonsumowali wczoraj wiśniówkę, cytrynówkę, czy dwa galony taniego wina.

- Kunia, nawet zapach świeżego pieczywa jest ulotny. Za chwilę przyjedzie furgon z chlebem, chwilę poniuchamy aromat skórki chleba, ale przecież wszystko szybko się ulotni. Kobieta zasługuje na coś trwalszego.
- Wszystkie moje związki były ulotne. Wiesz przecież, że jestem trzykrotną wdową.
– Pomóc może nam tylko hyćka.
- Masz na myśli owoce czarnego bzu? Jeden z moich mężów zatruł się nimi...
- Tak, przypomniałam sobie też o kwiatach hyćki. One pięknie kwitną...

Umówiłyśmy się ponownie na godzinę 10. Spotkałyśmy się znów pod sklepem. Mi towarzyszył Władek lat 98, który wyraził ochotę bycia naszym ochroniarzem. Podał Kuni lewę ramię, mi prawe i we trójkę ruszyliśmy dziarsko nad Wartę. W przeciągu pół godziny dotarliśmy do miejsca, w którym dojrzewały owoce trzech rozłożystych krzaków czarnego bzu.

- Wiosną był tu za wspaniały, odurzający zapach – zachwycała się Kunia.
- Jak ja lubię łona przyrody – powiedział Anonimowy Kobieciarz lat 98, obleśnie przyglądając się naszym krągłościom.
- Ty, drągalu, jesteś tu z nami po to, by zerwać rosnące na górze najbardziej dorodne owoce – zakomenderowałam.

AK-owiec ochoczo wziął się do zrywania hyćki. Podawał nam wspaniale kwitnące okazy, a ja upychałam je za sukienkę, majtki i do stanika, zachęcając Kunegundę lat 90, by robiła to samo.
- Kunia, wetknij hyćkę, gdzie się da! Tylko tak odzyskasz świeżość.
- O kurde! – zaklął podniecony Władek. – O kurde! – powtórzył powstaniec.
- Na nerki też? – spytała Kunia. - A nie poplamię się? Soki owoców nie puszczą?
- Miej to gdzieś – odpowiedziałam. – Dla mnie to trochę SPAnerskie, ale jak ci się nie podoba...
- Teraz rozumiem, dlaczego ludzie się odurzają – podzieliła się przemyśleniem moja kolejkowa towarzyszka. – To takie przyjemne...
- Dziewczyny – wyznał Anonimowy Kobieciarz lat 98. – Chyba się zadurzyłem...
- To działa – przytaknęłam.

Fajnie się odurzyć. Od czasu do czasu, ale nie codziennie, bo można wpaść w nałóg. A wtedy postrzeganie staje się parabolicznie zakrzywione. Bo poetką się nie jest, tylko bywa. Kto tego nie rozumie, temu nawet mój protest nie pomoże...

wtorek, 19 sierpnia 2014

Macica chaosu.

Adela, pójdźmy dziś do Biedry!
- Dokąd?
- No przecież tu opłaca się kupić tylko pieczywo!

Stałyśmy pod naszym sklepem w oczekiwaniu na transport świeżego pieczywa. Z Kunegundą lat 90 zawsze umilałyśmy sobie czas rozmową. Ona akurat pokiwała z dezaprobatą głową, po czym perorowała dalej.
- W Biedrze masz wszystko tanie, w zasięgu ręki, a promocje trwają wiecznie. I nie ma długich kolejek, bo tylko w jednej kasie sprzedają alkohol. Przy pozostałych stanowiskach są pustki.
- Ale ja tam nikogo nie znam!
- Biedaków będziesz poznawała? Do Biedry trzeba tylko wskoczyć, kupić i cieszyć się z brzęczącej w kieszeni reszty.
- Nie – odpowiedziałam. – Nie będę wprowadzać macicy w chaos.
- Co? – Kunia rozdziawiła buzię.
- Co to w ogóle za nazwa? Biedra? Jak to brzmi ohydnie!
- Co z twoją macicą?
- Moja macica przywiązana jest do sklepu na dole. Mam zacząć szaleć dyskontowo w wieku 74 lat?
- Mi idzie 91 roczek, a Biedra mnie finansowo zaspokaja.
- Ja się do twojej macicy nie wtrącam.
- Adela, to było niegrzeczne – obruszyła się Kunia.
- Przepraszam. Kunia, czy widzisz tę kamienicę?

Wskazałam palcem na budynek znajdujący się naprzeciw nas.
- No.
- Przez lata panował tu i panuje do dziś porządek. Bolek lat 67 mieszka na górze i puszcza wiatry, zakłócając wypoczynek mieszkającej pod nim Anieli lat 85 tylko akustycznie. A gdyby tak nagle zamienić im mieszkania? Albo gdyby Wiesia lat 49 zaczęła mieszkać drzwi w drzwi z Balbiną lat 52 to najpewniej nie skończyłoby się to tylko na incydentalnym wyrywaniem sobie kudłów. Uwierz mi, krew by się polała. Albo gdyby Binio lat...
- Adela, przecież ja mówię tylko o zakupach!
- Wcale nie, Kunia. Ty mącisz.
- Niby ja?
- Przestajesz się zastanawiać, czego potrzebujesz, bo interesują cię jedynie ceny produktów niepotrzebnych. I w tym jest sęk.
- Sęk powiadasz?
- Macica chaosu.

Kunia zamilkła przez moment, zastanawiajac się nad moimi słowami. Po chwili zauważyła, że jest ładna pogoda. Rzeczywiście, słońce świeciło, ale już po południu miało się skryć za chmurami. Wtedy będzie najlepszy moment na jakiś sensowny protest.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Jazda po ciemku.

Rozpoczynałyśmy tydzień jak zwykle w kolejce przed sklepem na dole. Świeciło słońce, temperatura szybko wzrastała, rozpoczynał się piękny letni dzień, ale Kunia lat 90 zaczęła narzekać. Psioczyła na notorycznie spóźniające się dostawy świeżego pieczywa. W końcu jej przerwałam:

- Jest na to jedna rada: trzeba zmienić kierowcę.
- Albo pojazd – dodała Malwina lat 92. – Gdyby rozwozili mniejsze ilości, ale w autach sportowych, wtedy byśmy kupowały jeszcze świeższy chleb i jeszcze bardziej ciepłe bułeczki.
- Myślisz, że powinnam się postarać o posadę kierowcy w piekarni? – Kunia swoje pytanie skierowała bezpośrednio do mnie.
- Jeśli czujesz się na siłach....
- Z tęsknotą byśmy wypatrywały twojego przyjazdu – stwierdziła przymilnie Elwira lat 77.
- To dobra fucha na lato, ale jesienią, zimą i wiosną musiałabyś jeździć po ciemku. To bardzo niebezpieczne – ostrzegłam.
- Są światła latarni, pasy na jezdniach, kocie oczka... – Kunia nie za bardzo mi wierzyła.
- Z jazdą jest jak z seksem. Gmerasz po ciemku zupełnie bez wyczucia. Niby są dobre resory, chronią cię zderzaki, ale w końcu przed maską pojawia się osioł.
- Adela, czy ty mówisz o pijanych rowerzystach na drodze?
- Ostrzegam przed piramidą niebezpieczeństw.
- Jak to?
- Spałaś z osłami?
- Były wśród nich też koguty.
- Znam to. Lisy, cielaki i wierne psy.
- Zaraz, o czym wy mówicie? – pobożna Elwira rzadko nadążała za naszym tokiem myślenia. – Co ma cielak do wiatraka?
- Co ma Kunia do pieczywa? – wtrąciła swoje trzy grosze Getruda lat 59.
- Co ma maska do kochanka? – zdziwiła się Kunia.
- Oj, jak wy mało wiecie – westchnęłam. – Jak wy mało rozumiecie...

Żeby nie wiedziały, co ma maska do kochanka? A może tylko się maskowały. W końcu nie każda kobieta lubi rozmawiać o życiu intymnym uprawianym po ciemku. To jasne, prawda?

niedziela, 17 sierpnia 2014

SChaP.

Lucjan Kutaśko, główny doradca huncwota 2015, nadal pływa po mazurskich jeziorach, ale ostatnio mój krewniak postanowił się z nim połączyć telefonicznie. Przypadała druga rocznica prezydentury obecnej głowy państwa, więc zostały już tylko 3 lata, by przygotować się do pełnienia tej funkcji. I mózg przyszłej kampanii prezydenckiej, zarazem szef sztabu tomasz.ka 2015, przekazał telefonicznie, że należy stworzyć stowarzyszenie. Według słów Kutaśki powinniśmy działać w oparciu o realną, społeczną masę malkontencką, która przyniesie nam przewagę punktową w przyszłych sondażach. I z tego powodu zebraliśmy się w moim mieszkaniu, by w gronie tęgich umysłów i zahartowanych serc obgadać problem.

Upał był niemały, więc przed przyjściem prezydenta in spe 2015 pozwoliłam się Władkowi zdrzemnąć. Jednak gdy tylko tomasz.ka 2015 zjawił się w moich niskich progach, to zimną wodą chlusnęłam z dzbanka na rozgrzaną głowę AK-owca lat 96.
- O Jezu, potop! – krzyknął Anonimowy Kobieciarz i były żołnierz Armii Krajowej w jednym.
- Milcz, śpiochu – wycedziłam, po czym zwróciłam się do spokrewnionego ze mną hultaja, który z mojej inicjatywy miał zostać już za 3 lata prezydentem – Co proponuje Kutaśko?
- Jak mu w ogóle na wodzie? – wtrącił swoje niepotrzebne trzy grosze Władek.
- Lucjan wpadł na świetną myśl. – Prezydent in spe był podeskcytowany. – Chce byśmy kampanię przeprowadzili w oparciu o schaposzczaki.
- Schaposzczaki? – zdziwił się AK-owiec. – Schapane szczaki? Chyba szczyle...
- To coś od schabu? – domyśliłam się.
- Nie, od chama – odpowiedział poważnie huncwot. – Kutaśko wyszedł ze słusznego założenia, że prezydent musi być ponadpartyjny. Musi zatem zwabić do siebie ludzi o innym mianowniku niż polityczny. Wpadł na świetną myśl, opdnajdując polskiego chama.
- Jak to?
- Chama, ciociu, znajdziesz wszędzie: na prawicowym festynie, na lewicowej manifestacji, a centralny cham jest jak dworzec w stolicy przed remontem.
- Chamy mają na ciebie głosować? – oburzył się Władek. – Myślałem, że melomani, obrońcy ginących gatunków motyli, producenci kapeluszy borsalino. A tu chamy! Fuj!
- To niegłupi pomysł... – zastanawiałam się. – Jak nazwiesz partię?
- Ech! – warknął tomasz.ka. – Mówiłem: walczę o ponadpartyjność. Założę SChaP. Stowarzyszenie Chamów Polskich. Schaposzczaki staną się najsilniejszą siłą społeczną w kraju! Już wkrótce!

Władek wykrzywił głupio buzię, wzruszając z niedowierzaniem ramionami. Tymczasem do mnie powoli docierała głęboka myśl Lucjana Kutaśko, który niemal od tysiąca dni wpatrywał się w mazurską toń. Rzeczpospolita zawsze była chamska. Czemu nie nazwać tego po imieniu? Niech huncwot zostanie pierwszym w historii cham-pionem, a przeciwników może wysłać na Chamczatkę. A co? Nie będzie mógł?

sobota, 16 sierpnia 2014

Amerykańska wiza.

Ani Kunia lat 90, ani Malwina lat 92, ani Ania lat 56, ani ja – żadna z nas nie urodziła się 4 lipca. Jednak wszystkie czujemy się amerykankami, więc rozmowy o niepodległości i podległości zawsze bardzo nas wciągały.
- Do pewnego momentu życia to było także święto polskich kobiet – stwierdziła Kunia.
- Dla mnie ono nadal trwa – stęknęła Ania. – Mąż traktuje mnie jak amerykankę.
- Ja już się nie rozkładam – wyznała Malwina. – Czuję się przez to może nieco zmumifikowana, ale w sumie nie przeszkadza mi to.
- Ruszasz się zgrabnie i z wdziękiem jak na mumię – odezwałam się z uznaniem.
- Kiedyś mój stary też traktował mnie jak amerykankę – wspomniała Kunia. – Ledwo przychodził z pracy, to od progu krzyczał: - „Łóżko nie pościelone? Nie?! To rozłóż amerykankę! Ruchy, Kunia, ruchy!”
- Cham!
- Świntuch!
- Ba! Jeszcze bardziej chamsko zachowywał się wobec sąsiadki z dołu. To była półgłucha starowinka, którą jednak hałas posuwanej amerykanki doprowadzał do szału, a wtedy wdrapywała się na nasze piętro. Stukała laską do naszych drzwi, a on do niej: „Dymaj stąd!”.
- Sporo przeszłaś – wetschnęłam.
- Posunęłam się przez to w latach.
- Ja to przeżywam teraz – zaszlochała Ania. – Posuwam się podobnie. Traktuję to jako zmierzch dobrych obyczajów.
- Ale po nocy przychodzi świt – Malwina starała się pocieszyć Anię.
- Właśnie! – podniosłam głos. – Należy wprowadzić świt dobrych obyczajów i wprowadzić wizy dla swoich partnerów łóżkowych. Szczególnie tych od amerykanek!
- Kto powinien udzielać wiz? – Kunia konkretnie odniosła się do pomysłu. – Teściowa wnioskodawcy?
- Moja mamusia już nie żyje – zachlipała Ania.
- Ja – odparłam. – Na poznańskiej Wildzie wiz będę udzielać ja.
- To ja przyślę do Ciebie Zygmunta – ucieszyła się płaczliwa Anka.
- Niech idzie najpierw do Kuni – zarządziłam. – Ona będzie przyjmować wnioski. Ja będę jedynie rozpatrywać i wklejać znaczki skarbowe do klasera.
- Przyjmuję tylko we wtorki między 15 a 18 – poinformowała Kunia.
Ania przyjęła to ze zrozumieniem, zrobiła kilka notatek, zapisując na kartce nasze uwagi, po czym poszła przdzwonić do Zygmunta, który pracował na pierwszej zmianie u Ceglarza.

A my z Kunia poczułyśmy, że stoimy na progu świtu dobrych obyczajów. Zresztą wizja pełnego klasera znaczków skarbowych też nas radowała.

piątek, 15 sierpnia 2014

Nisko latające jaskółki.

Dziewczyny nieraz się zarzekały, że najlepszym pogodowym prognostykiem w naszym fyrtlu na poznańskiej Wildzie jest Bogumił lat 70. Nie wiedziałam, dlaczego. Boguś nie zawsze wychodził na ulicę, ale jak już, to moje przyjaciółki od razu rozpoznawały, co się święci w niżach, frontach i atmosferze w ogóle. Dziś było podobnie. Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd firgonu ze świeżym pieczywem, gdy Kunia dysponująca sokolim wzrokiem poinformowała nas, że Boguś wyturlał się z bramy kamienicy, gdzie mieszka.

- Byle tylko nie przechodził mimo nas – jęknęła moja przyjaciółka. – Nie mogę znieść jego smrodu.
- Przecież nie zawsze śmierdzi – zaoponowałam. – Gdy zastanie go burza w parku, wówczas do domu wraca obmyty. A mamy ostatnio niespokojne deszcze. Potargały sad, może i potargały Bogusia.
- Czy jaskółki latają nad Bogusiem wysoko? – Malwina lat 92 skierowała pytanie do bystrookiej Kuni..
- Niestety nie. Miałam rację, Boguś jednak dzisiaj śmierdzi. Oby nie przeszedł koło nas! Nie wytrzymam jego zapachu!
- Ależ jesteś drażliwa! Zresztą skąd wiesz, że on cuchnie? – zdziwiłam się.
- Bo jaskółki latają tuż nad głową Bogumiła.
- Nie rozumiem – odpowiedziałam.
- A ja tak – powiedziała Malwina. – Jaskółki latają nisko nad Bogusiem, a reszta to dedukcja.
- Jaskółki latają nisko, bo będzie padać!
- Oj, Adela, ale ty jesteś niedouczona! – Kunia kręciła z niedowierzaniem głową.
- Co proszę?! – żachnęłam się.
- Czym odżywiają się jaskółki? – Malwina zadała pytanie.
- Okruszkami chleba?
- Te gołębie ciebie skrzywiły! Jaskółki odżywiają się owadami!
- No i?
- Nad Bogusiem nisko latają owady, więc wygłodzone jaskółki chcą się pożywić. Po co stoimy w kolejce?
- Bo chcemy kupić chleb?
- Właśnie! I najeść się! – Kunia smacznie się oblizała.
- Ale co to ma do prognozy pogody?!
- Owady wściekle latają nad Bogusiem, gdy ten z brudu się przesilił. Natura Bogumiła pcha go na ulicę, bo wyczuwa podskórnie zbliżający się deszcz lub burzę. Owady chcą żreć, jaskółki chcą żreć, tylko Boguś chce się oczyścić.
- A jak jest pogoda?
- Wtedy Boguś nie wychodzi z domu i jaskółki wysoko latają. My wiemy, że taką aurę będziemy mieć co najmniej przez dobę.
- O Boże! – krzyknęła Malwina. – Boguś idzie w naszą stronę!

Dziewczyny czmychnęły do bramy, a ja razem z nimi. W końcu gdzieś trzeba było się skryć przed nadciągającym opadem.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Padł rekord!

- Trzeba przeć do prawdy! – powiedział ksiądz proboszcz z ambony.
Po kościele przeszło kilka fal pomruków i pochrząkiwań, które wyrażały nasze zaniepokojenie. Nie wiedziałyśmy, co się kryje za tymi słowami, a że nasz kapłan znajduje się w szpicy katolickiej sanacji, to mogłyśmy oczekiwać wszystkiego. Tymczasem wildecki pasterz zszedł po schodkach i zaczął przechadzać się po głównej nawie. Od ołtarza do kropielnicy i z powrotem. Stukot jego podbitych metalowymi blaszkami obcasów roznosiło echo odbijające się od witraży.Strach w nas się wzmagał, ksiądz proboszcz jednak milczał. W końcu zatrzymał się przed Kunią lat 90, która siedziała w trzecim rzędzie drewnianych ław.
- Córko, co widziałaś, idąc na mszę świętą?
- Grażyna lat 54 wyprowadzała psa na spacer. Spytałam, czy idzie na mszę, ale tylko się odszczeknęła, żebym nie truła jej głowy..
- Co jeszcze?
- Tramwaj linii nr 2 przejeżdżał. Motorniczy gnał na złamanie karku.
- I to jest twoja prawda? To jest twoje parcie? – zagrzmiał proboszcz, znów wygrywając swoimi podeszwami straszną melodię.

Większość z nas zaczęła bezgłośnie odmawiać modlitwy w intencji, by ksiądz nie wybrał losowo do odpowiedzi. Niestety, dziś szczęście nie uśmiechnęło się do mnie. Przewodnik naszego dzielnicowego stada katolickich duszyczek stanął przede mną.
- Przekaż teraz ty, córko, swoją prawdę.
- Gołębie – odpowiedziałam drżącym głosem. – Widziałam gołębie. Gruchały i srały. Starałam się je policzyć.
- No i?
- Porachowałam do 73, ale było ich więcej. To tak jak mój wiek, bo ja mam lat 73+.
- I to jest twoja prawda? To jest twoje parcie? – zapiał ksiądz proboszcz.

W sumie byłam zadowolona, bo liczyłam, że więcej mnie już nie spyta. Tymczasem znów zaczął krążyć po kościele, a odgłos jego kroków wdzierał się do naszych mózgów, dusz i przyrodzeń. Bolało jak diabli.
Teraz właściciel najpiękniejszego ornatu w parafii stanął przed Ksawerym lat 87.
- Synu, pochwal się swoją prawdą – zachęcił duchowny. – Co widziałeś w drodze do kościoła?
- Przez całe życie chodziłem z głową w chmurach – odrzekł Ksawery, który na emeryturze zaczął pisać wiersze o kaktusach. Jego ostatni zborek „Plusy kaktusy minusy” nie był jednak tak dobry jak „Kaktus ci w duszę!”. No cóż, każdy z nas się starzeje. – Patrzyłem w niebo – ciągnął Ksawery – ale dziś już nie zadzieram głowy. Kark mam zbyt sztywny.
- No i?
- Widziałem rynny. Zardzewiałe, zarośnięte mchem, syfiaste – palnął 87-letni poeta.
- I to jest twoja prawda? To jest twoje parcie? – spytał retorycznie pasterz, wracając do spaceru po nawie. Stukot obcasów proboszcza stawał się nie do zniesienia. On chyba też zdał sobie z tego sprawę, bo w końcu ponownie wdrapał się na ambonę.
- O wy bezbożnicy! Nasz Pan jest wszędzie, a wy tylko fragmenciki prawdy dopuszczacie do siebie. Nie poczujesz Boga, jeśli nie popatrzysz na świat szerzej. Otwórzcie oczy! Otwórzcie się na prawdę! Otwórzcie oczy!

No to otworzyłyśmy oczy. Rozejrzałyśmy się w poszukiwaniu prawdy i wtedy zobaczyłyśmy kościelnego z tacą. Powiem jedno: dziś w naszej parafii padł rekord. Kościelny musiał trzy razy opróżniać tacę w zakrystii i wracać do kolejnych wiernych, którzy chętnie opróżniali kieszenie, portfele i sakiewki. Fajnie nabyć prawdę po tak niskiej cenie.

środa, 13 sierpnia 2014

Pranie brudów.

- Mam raka prostaty – obwieściłam dziewczynom stojącym w kolejce przed sklepem na dole. Jak co dzień oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa, by palcami poczuć chrupkość chleba i jego ciepłą skórkę. Ja postanowiłam jednak zadbać o podwyższoną temperaturę już wcześniej – stąd moje słowa.
- Czy to jest bolesne? – zainteresowała się jedyna dewotka w naszym gronie, czyli Elwira lat 77.
- Kobiety też mają prostatę? – zdziwiła się Malwina lat 92.
- Pracuję nad popularnością – przyznałam się.
- Jak to? – spytała Getruda lat 59.
- Gdy chcesz zyskać sławę powinnaś być zagrożona śmiercią. Prawdopodobnie dlatego, że fani stali się rozkapryszeni i lubią często zmieniać swoich idoli. Wśród gwiazd umieralność jest najwyższa. Zresztą podobnie jak cudowne uzdrowienia.
- Obraź kogoś przed zejściem – doradziła Kunia lat 90. – Oczywiście kogoś ze świecznika. My się na twoje bluzgi nie damy nabrać. Nawet więcej, dorobimy do nich drugie dno.
- Masz kanclerski łeb – powiedziałam z podziwem. – Czy chciałabyś dołączyć do sztabu gwiazdy?
- Mogę was wspierać swoimi opiniami – zaoferowała się Malwina lat 92. – Na panieńskie mam Profesorska.
- Tylko nie atakujcie Jezusa! – ostrzegła Elwira. – W stajence na sianku się urodził i niewinny został aż do wniebowstąpienia.
- To nie jest zła myśl... – zastanowiłam się.
- Warto też prać brudy – doradziła Kunia. – Opowiedz, jak ci podbito oko, wysypano na głowę śmieci z kubła, opluto na manifestacji. To działa.
- Czy jako kobieta śmiertelenie chora na złośliwego raka prostaty mogłabym zarzucić Chrystusowi, że zbyt rzadko zmieniał gacie?
- Ludzie cię znienawidzą – oświadczyła Elwira. – Ja już nawet teraz czuję do ciebie niechęć.
- Każdy człowiek jest małym zasrańcem – filozofowała Kunia – który potrzebuje autorytetu. Gdy ktoś mu powie, że Bóg, który czasowo został człowiekiem, też mógł pozostawiać w gatkach czekoladową ścieżkę, to wyjdzie z siebie, wykonując osobisty exodus. A zrobi to po to, by zdzielić cię w pysk. Tak zyskuje się sławę.
- I popularność? – dociekałam.
- Popularność zyska ten, który cię zdzieli. Ty będziesz tylko sławna.
- Aha. To ja się jeszcze zastanowię.

Jako kobieta z rakiem prostaty chyba nie muszę atakować Jezusa. W końcu dobrze byłoby, gdyby KTOŚ wysoko postawiony trzymał ze mną sztamę. Tak, trzeba to jeszcze przekalkulować...

wtorek, 12 sierpnia 2014

Komu pachną ręce od szprotek?

Tym razem do ogonka stojącego przed sklepem, w którym codziennie czekamy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, Kunia lat 90 przyniosła składany stolik i dwa wędkarskie krzesła. Rozłożyła je na trotuarze, wyjaśniając nam przy okazji:
- Czekanie na przyjazd furgonu z chlebem bywa czasami bardzo nużące.
- Chcesz usiąść po amerykańsku? – zdziwiła się Malwina lat 92. – Z nogami na stole? To chyba nie wypada...
- Mogłabym przycupnąć na drugim krzesełku? – spytała interesownie Elwira lat 77.
- Stół będzie potrzebny do czegoś innego.
- Ustawisz tarota? – zainteresowałam się. – Osobiście interesuje mnie As buław. Na taką kartę chętnie w swoim życiu postawię.
- Będziemy siłować się na ręce! – zarządziła Kunia.
- Po co? – zareagowała rozsądnie Elwira.
- Mocarny pomysł! – ucieszyła się Malwina.
- Ale o co chodzi? – dopytywałam się.
- Idzie o uchwyt. Kobiecy uchwyt – niezbyt jasno wyjaśniła Kunia.
- Damskie imadło – poparła ją Lwinka.
- Wystarczająco cierpię, wciskając się w za ciasne spódniczki, żeby mi ktoś jeszcze rękę zgniatał w imadle! – wzburzyła się Elwira.
- W domu zrobiłam losowanie. Zaczyna Adela z tobą, Elwira.
- Nie mam wyjścia? A mogę przegrać?
- Elwira, to nie jest sportowe podejście! – zaprotestowałam – Mnie ten pomysł też niezbyt się podoba, ale uszanujmy starania Kuni. Biedaczka się nadźwigała, a przecież wracając do domu będzie niosła jeszcze zakupy.
- Nie wierzę w to! Ona zrobiła sobie trening! Rozgrzewkę!

Kunia nie odpowiedziała, lecz zaczęła brać się do bitki. Wkroczyłam do akcji, Malwina mi pomogła i odciągnęłyśmy je od siebie. Chwilę patrzyły na siebie bykiem, ale ja już siadłam do pierwszej potyczki, w której uległam Elwirze. Potem udało mi się pokonać Malwinę. Wszystkich wyników innych pojedynków nie pamiętam, bo sporo dziewczyn przyłączyło się do mistrzostw. Niestety, nikt nie zapisywał rezultatów i przez to nie wyłoniłyśmy zwyciężczyni. Najgorsze było to, że w pewnym momencie poczułam się przegrana.

- Dziewczyny! – krzyknęłam. – Śmierdzą mi ręce! Szprotkami! Która jadła?
- Moje też śmierdzą! – Kunia także powąchała swoje dłonie.
- Fuj! – zawołała Malwina.
- Fuj! Fuj! Fuj! – wołały dziewczyny jedna przez drugą.

Później zaczęłyśmy miotać przekleństwa. Na winowajczynię, która była wśród nas. Niestety, nikt się nie przyznał, kto maczał palce w szprotkach. Tym samym znów zniechęciłam się do profesjonalnego sportu, za którym ciągnie się nieprzyjemny smrodek.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Noś garnitur w niedzielę.

Dziś jest poniedziałek, ale ja cofnę się jeszcze do wczorajszego popołudnia. Wyszłyśmy z Kunią lat 90 oraz Malwiną lat 92 na Stary Rynek. Chciałyśmy pospacerować wśród kibiców, poczuć atmosferę w Poznaniu, podłapać wzrokiem zalotne spojrzenia obcokrajowców. Jednemu z turystów szczególnie błyskały się oczy, więc gdy gestem zaprosił nas do stolika, to nie miałyśmy siły odmówić amantowi.

Mężczyzna musiał mieć świetne geny. Amant miał przenikliwe, brązowe oczy, lekko zarysowującą się łysinę, co świadczyło o wysokim poziomie testosteronu, dysponował chwytliwymi łapkami, miał słuszną postawę. Wszystko wskazywało, że poglądy też ma słuszne. Ponadto ubrany był na zielono, co wskazywało na to, że jest Irlandczykiem, gdzieniegdzie tylko miał czerwone i biały akcenty. Miło było usiąść w jego towarzystwie.

- Jestem Kunia – przedstawiła się Kunia, uśmiechając się do młodego boga.
- Jestem Malwina – zaprezentowała się Malwina, oblizując lubieżnie górną wargę.
- Jestem Adela – powiedziałam, po czym zaśmiałam się perliście.
Mężczyzna tylko zamrugał uroczo, po czym odpowiedział łamaną polszczyzną ze szczyptą wchodniego akcentu:
- Nie pamiętam od kiedy tak mnie nagle pokochał świat.
- Fiu, fiu – gwizdnęła Kunia. – Słodki jesteś.
- Trudno ciebie nie pokochać – zgodziła się Malwina.
- Nie rwij jabłek z nie swoich drzew – wystękał po polsku zielony piękniś.
- Znam biblijną przypowieść o drzewie wiadomości złego i dobrego – pochwaliłam się. Nie byłam tak ładna jak Kunia i Malwina, więc chciałam zabłysnąć wiedzą.
- Może zrobimy sobie słodką focię? – zaproponowała Malwina.
- Zęby myj, zbieraj złom – ni w pięć ni w dziewięć zareagował mężczyzna, po czym pokazał palcami kelnerowi, by przyniósł 4 piwa.
- Masz rację – odrzekłam – u nas na Wildzie dużo ludzi zbiera puszki po piwie. Może potem też myją zęby, ale z tym chyba jest trochę trudniej.
- Ja tam lubię wprost – zniecierpliwiła się Kunia. – Jak lubisz się kochać?
- Bądź pokorny jak cielę. Wygrasz więcej, gdy myślisz mniej.

Popatrzyłyśmy na siebie skonsternowane.
- Dobra – przerwałam kłopotliwe milczenie – zróbmy sobie to zdjęcie.
- Nie! – żachnął się mężczyzna. Potem sięgnął ręką do męskiej torebki zwanej potocznie pedałówką, wyciągnął 3 jednakowe fotografie i machnął podpis. Przeczytałyśmy. Stało jak byk: Łukaszenko.
- Nie żartuj! – zaoponowała Kunia – Prezydent Łukaszenko jest starszy.
- Jestem jego synkiem.

Potem z grzeczności wysłuchałyśmy jego opowieści, że chcą stworzyć podobną atmosferę na najbliższych mistrzostwach świata w hokeju na lodzie na Białorusi. I że on tu wszystko notuje. I że woli w niedzielę nosić garnitur, ale dziś wyjątkowo ubrał się jak białoruski kibic: na zielono z akcentami czerwonymi i białymi.

W końcu dopiłam piwo i dałam znak dziewczyno, że czas na nas.
- Już idziecie? – zdziwił się Łukaszenko junior.
- Szanuj czas i pieniądz – odpowiedziałam.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Jesteśmy najlepsze!

Dobrze ustawić się w kolejce przed sklepem na dole w letni poranek. Wszystko wówczas rośnie: serce, agrest na krzakach, dusza spragniona pochwał, ceny na półkach, ale też i wiara w siebie.
- Jestem wspaniała – rozpoczęła rozmowę Kunia lat 90. – Wyjątkowo dobrze piekę sernik, umiem cerować i haftować, a i wódkę wypiję jednym haustem. Moja wysoka jakość mija się jednak z oczekiwaniami mężczyzn, ale zaczęłam sobie z tym radzić. Przemyślnie i radośnie.
- Nieraz słyszałyście jak cudownie śpiewam – pochwaliła się Elwira lat 77. – Żadna nie przekrzyczy mego anielskiego głosu. Odkąd zaczęłam śpiewać w chórze, moje życie stało się melodyjne. Żadnego fałszu.
- Bardzo was kocham – zarzekła się Malwina lat 92. – Ja się jednak trochę od was różnię. Jestem wariatką. Szaloną, romantyczną dziewczyną, którą zawsze porwie taniec w nieprzewidywalny pląs. Zresztą żadna z was nie wypije dwóch butelek szampana za jednym zamachem.
- Tak, Kunia, masz rację. Jesteś wariatką, która zawsze ma szampański humor – przytaknęłam. – Każda z nas jest wyjątkowa. Mnie na przykład nikt nie zagnie z polskiego zamku w ruinie. Znam je wszystkie i to w każdym rejonie w kraju. Tak samo zwiedziłam wszystkie forty w Poznaniu, a jest ich aż 21! Wprawdzie Władek lat 96 czasami narzeka, że jestem jak poznańska XIX-wieczna twierdza, ale kobieta musi postawić zasieki, a nie wabić szeroką aleją swej dostępności.
- Jestem świetna w łóżku – krótko zakomunikowała Balbina lat 68.
- No i? – Kunia zachęcała Balbinę do dalszych wynurzeń.
- Nikt tak jak ja nie wygotuje pościeli, nie wymagluje jej, nie zaścieli łóżka. W mojej sypialni pachnie polnymi kwiatami i ziołami.
- Rzeczywiście, ty też jesteś wyjątkowa – uznała Malwina.
- Przyłapałam wczoraj na swoim balkonie gołębia – powiedziałam. – Czytał książkę. Oczywiście zdążył się już zesrać, ale widok był niecodzienny. W Polsce tak mało się czyta, że postanowiłam dać mu nasycić się lekturą.
- Co czytał? – zainteresowała się Elwira. – Lema? Biblię? Podręcznik nauki gry w brydża?
- Tytuł zauważyłam później. To był poradnik. „Jak celnie srać na ludzi”. Przegnałam go, ale było już za późno. Zdążył zapoznać się ze wskazówkami.
- Myślę sobie, że w trakcie kiedy my jesteśmy wyjątkowe, to mężczyźni czytają poradniki typu „Jak mieć kobietę gdzieś głęboko” – stwierdziła Elwira.
- Właśnie to miałam na myśli – zgodziłam się.

I tak prysła cudowna atmosfera letniego poranka. Nawet nie pocieszało nas to, że jesteśmy najlepsze.

sobota, 9 sierpnia 2014

Co śmieszy, jak nie śmieszy, a co smuci, gdy nie smuci.

- Dziewczyny, ja jednak się rozbiorę.
- A idź w pyry! – oburzyła się Kunia lat 90.
- Ludwiku, nie wolno obnażać się na ulicy – pouczyłam sąsiada lat 36. – Bądź grzecznym chłopcem.
- Ciekawe, kiedy ten chleb dojedzie – Elwira lat 77 zlekceważyła propozycję Ludwika, wymownie odwracając się do niego plecami.
- Czy masz może coś takiego, czego nie widziałam? – spytała Malwina lat 92.
- Właśnie o to chodzi!
- Dla mnie mógłbyś wyskoczyć z ciuchów – Gertruda lat 59 złamała nasz jednolity dotąd front porządniś z poznańskiej Wildy.
- To, co wam pokażę, jest smutne – uprzedził Ludwik rozpinając koszulę i jednocześnie kręcąc tanecznie bioderkami.
- Hihihi – zareagowała nerwowo Malwina.
- No cóż, sam podjąłeś ryzyko – zwróciłam się do Ludwika – ale musisz wiedzieć, że możemy cię wyśmiać.
- Wyglądasz jak Włoch – uznała z podziwem Gertruda.

Elwira obróciła się ukradkiem, taksując spojrzeniem rozbierającego się mężczyznę.
- Przecież on ma słowiańskie rysy! – nie zgodziła się z Gertrudą Elwira.
- No co ty! – wtrąciła się Malwina. – Spójrz na te włochy na klacie!
Ludwik stał przed nami już w samych slipkach. Trzeba było przyznać, że gatki miał nieźle wypchane. On jednak zamiast pójść za ciosem, przystopował striptease, rozpalając nas piekielnie. Jego nagła nieśmiałość tylko potęgowała naszą eksytację.
- Kunia, nie gwiżdż! Jeszcze ściągniesz posturenkowego Marcina Maciusia.
- Chłopaku! Chłopaku! – dyszała namiętnie Gertruda.
- No dobra – zgodził się Ludwik. – No dobra – powtórzył na zachętę.
I wtedy Ludwik stanął przed nami goły jak święty turecki. Znaczy tylko turecki, bo świętości nie było w nim żadnej.
- To jakiś ponury żart – stwierdziłam, gdy już przypatrzyłam się klejnotowi Ludwika.
- Cha cha cha – zarechotała Elwira, a Malwina przyłączyła się do salwy śmiechu.
- To jest smutne – obwieścił ponownie Ludwik.
- Jesteś dziwolągiem – orzekła Gertruda.

Ludwik w kroczu miał kobiecą nogę, której końcówkę taktownie ubrał w gustowny bucik na wysokim obcasie.
- Dotąd jakoś sobie radziłem z kobietami, ubierając na tę nóżkę pończoszkę w kolorze cielistym, a przez to skrywając moją urodę przed ciekawskim wzrokiem. Jak dziewczyna mówiła o dziecku, to ją rzucałem.
- I przyszła chwila, gdy sam chciałbyś zostać ojcem? – domyśliłam się.
- Nie – zaprzeczył Ludwik. – Często stawałem na tej nodze aż dostałem żylaków. A ludzi to śmieszy, a mnie nie śmieszy. I tak zastanawiam się, co smuci, gdy nie smuci, a co rozwesela, gdy wcale nie jest śmieszne.

Ludwik zgasił uśmiechy na naszych twarzach, potem schylił się po ubranie, które szybko odział i udał się do lekarza. Byłyśmy skosternowane. Po chwili Elwira rozpoczęła Zdrowaśkę, a my się przyłączyłyśmy, modląc się za zdrowie Ludwika.
Jesteśmy najlepsze!

piątek, 8 sierpnia 2014

Punkt regeneracji skołatanych myśli.

Przechadzałam się ulicą Pamiątkową w Poznaniu. To bardzo interesujące miejsce, z którego roztacza się ładny widok, który wieńczy kościół pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego. Dziś jednak więcej interesowały mnie budynki znajdujące się przy ulicy. Szczególnie do jednego miejsca miałam duży sentyment, bowiem w latach 70. prowadziłam tam Punkt Repasacji Pończoch „Kaprawe Oczko”. Nie mam już tak dobrego wzroku jak kiedyś, ale z daleka wydawało mi się, że pod 14-tką znów coś pożytecznego działo się.

Po schodach zeszłam do sutereny, gdzie teraz ktoś inny zarabiał ciężko na życie. Zapukałam, usłyszałam „proszę”, otworzyłam drzwi i ujrzałam Mieczysława lat 52. Mietek to dobry chłopak o niewinnym spojrzeniu, przystających do czaszki małych uszach i nienaturalnie wielkich łapskach. Ubrany był w niebieski kitel i spoglądał na mnie zza okularów o szkłach grubych jak denka słoików.
- Czym mogę służyć, ciociu Adelo? – przywitał mnie grzecznie Mietek, z którym znaliśmy się od zgoła 30 lat..
- Zaszłam z ciekawości – odpowiedziałam.
- To najczęstsza przyczyna prazypadkowych ciąż.
- Nie, to nie to. Zresztą ciekawość nie jest związana z przypadkiem ciąży przypadkowej.
- Proszę nie przerywać.
- Co mam nie przerywać? Ciąży? – zdzwiłam się. – O czym my tu rozmawiamy? Zajrzałam, bo chciałam zobaczyć co tu się dzieje.
- Ciąża potrafi skołatać myśli. I to nie tylko kobiecie!
- Mietek! – krzyknęłam. – Ty mnie tu nie stresuj ciążą! Jak miałam niby zajść? Łyknęłam plemnik z powietrza?
- Proszę się położyć.
Mietek wskazał ręką na kozetkę zasłaną wełnianym kocem w szkocką kratę.
- Chcesz mnie wykorzystać?
- Broń Boże! Cennik wisi na ścianie.

Podeszłam do cennika. To, co przeczytałam, wprawiło mnie w zdumienie i konsternację.
- 130 złotych za rozplątanie węzła osobistych ciągów logicznych? – upewniałam się.
- To cena za sesję godzinną.
- Wirowanie myśli w drugą stronę kosztuje aż 270 złotych?
- Prowadzenie Punktu Regeneracji Skołatanych Myśli to poważne przedsięwzięcie. Żadna sprzedaż nowalijek na bazarze. Tu trzeba mieć kwalifikacje! – orzekł dobitnie Mietek.
- Jakie ty masz niby kwalifikacje? – prychnęłam.
- Uczę ludzi nie myśleć. To najlepszy sposób na skołatanie.
- Masz sukcesy? – zadałam pytanie po dłuższym zastanowieniu.
- Połóż się, ciociu.
No to się położyłam. I naprawdę przestałam myśleć! Czasami warto wydać trochę grosza, by przestać myśleć. To proste: wydajesz – nie myślisz.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Idealna waga.

Każda kobieta mnie zrozumie: największą wagę przykładamy do wagi. Kilogram mniej z rana to wspaniała wiadomość, która potrafi nastroić nas najlepiej. Śpiewamy pod nosem, pracujemy efektywniej, jesteśmy pobłażliwe dla dzieci, nie żądamy reszty od sklepowej, nie narzekamy, że tydzień temu musiałyśmy przesunąć guzik w spódniczce, kręcimy pupą, a nie nosem, cierpliwie słuchamy bredni mężczyzn, nie przejmujemy się polityką, słuchamy piosenek, nie martwią nas zmarszczki, tłuszczyk tu i tam oraz cellulit. Jesteśmy lepsze.

Gorzej, gdy zważyłyśmy się wieczorem. Przez cały dzień żarłyśmy. Smacznie, obficie, bez kontroli. Konfitury, przysmaki, frykasy. Etiopka by się zrzygała. Eskimoska by zwymiotowała. Nepalka by wyśmiała. A my wcinamy, wpychamy, słodzimy, upychamy i trawimy. Bez końca. Nieustannie. Permanentnie.

Zadzwoniła Kunia lat 90.
- O ja cię!
- Co?
- Znów przytyłam.
- Chrzanisz!
- Nie, 2 kilogramy więcej. Ale to nie chrzan, nie lubię chrzanu, raczej wina pizzy, którą wczoraj zamówiłam.
Kunia jest niepoprawna. Narzeka na nadwagę, ale żre najgorsze świństwa: pizzę, hamburgery, hot-dogi i inne tortille. Musi być tłusta! A gruba kobieta jest jak komin na dachu: musi się kiedyś wypalić.

Ja chcę być fit. Zdrową babą o zniewalającym uśmiechu, To niestety nie wyklucza faktu, że nie interesuję się swoim ciężarem. Też odczuwam mały stres, gdy obudzę się, uspokoję palcem swoje żądze, apotem pędzi mnie do toalety. Siadam na misce ustępowej, spłukuję, a potem wiem, że nic mnie nie powstrzyma, by nie stanąć na wadze łazienkowej. Tak było do wczoraj.

Dziś też się obudziłam. To była dobra wiadomość. Znów odczułam mały stres, ale to z przyzwyczajenia. Wiedziałam, że waga leży nie w łazience, lecz pod moim łózkiem. Zadbałam o to wczoraj wieczorem Dlatego spokojnie odrzuciłam kołdrę i jak co dzień uspokoiłam palcem swoją pożądliwość. Potem poszłam do ubikacji, zrobiła to i owo, a potem postanowiłam się zważyć. Położyłam się na łóżku, sięgnęłam po wagę, a potem oniemiałam!

Cholerka! Jak wiele można schudnąć przez jedną noc! Musze jak najszybciej pójść na Stary Rynek w Poznaniu i zamówić sobie deser. Kaloryczny! Nie dietetyczny!

środa, 6 sierpnia 2014

Atak na Kościół katolicki.

Swa dni temu siedziałyśmy w ławkach kościelnych, przygotowując się do wysłuchania kazania podczas niedzielnej sumy. Ksiądz proboszcz wdrapywał się na ambonę z wyjątkowo poważną miną, co zapowiadało, że w swym wystąpieniu poruszy bardzo istotny temat. I tak się stało. Swoje kazanie rozpoczął tak:

- Bracia i siostry! Wczoraj po południu grzmiało w Poznaniu, błyskawice przecinały niebo, a pioruny zwiastowały gniew Boży. Ludzie to jednak bagatelizowali w oczekiwaniu na święto piłkarskie w postaci meczu z Wisłą Kraków. Śmiali się, pili napoje wyskokowe, malowali twarze i przebierali się za błaznów. Stracili czujność człowieka wierzącego. My jednak, wasi pasterze z parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego, wiedzieliśmy, że trzeba uklęknąć, paść na kolana i zacząć się modlić.

Takie dictum mocno nas zatrwożyło. Kunia siedząca po mojej prawej stronie podała dłoń, ja zaś drugą ręką chwyciłam się ramienia Władka lat 98, który przycupnął z mojej lewej strony.
- I wreszcie z nieba lunęło – kontynuował ksiądz proboszcz. – Jakby rzewne łzy miały oczyścić polski lud albo zmyć popełnione grzechy. Sami rozsądźcie, jaki to był znak. My tutaj modliliśmy się przez cały trwania ulewy. Gdy w końcu niebo zaczęło się przejaśniać, a asfalt szybko wysuszał się pod wpływem nieśmiało wyglądającego zza chmur słońca, wówczas posłałem wikarego do internetu. Jak wiecie, wikary to młody pasterz, który lubi poszperać w komputerze, wie którym klawiszem zapukać, by mu otworzono. Ja cały czas klęczałem. Wiedziałem, że wikary musi wkrótce znów przybiec przed ołtarz.

Ksiądz proboszcz zrobił stosowną pauzę, popijając wodę czy inny krzepiący płyn z kielicha, a ja poczułam jak napięcie Kuni wzrasta. Ścisnęła mi dłoń tak mocno, że aż zdrętwiała. Nie miałam świadomości, że ja mam podobnie, ale gdy Władek z bólu wrzasnął, wtedy nieco rozluźniłam lewą rękę.
- I spadł na nas GROM! W lot zrozumieliśmy z wikarym, w czym rzecz. Rosyjskie siłyzb ierają się u wrót Ukrainy, by wkrótce zaatakować najlepszych synów polskiej ziemi, którzy nieraz zabijali niewiernych w imię Pan – zapiał proboszcz.
- Ojojoj! – rozeszło się po kościele. – Ojojoj! – powtórzyli ci, którzy wysłuchiwali mszy świętej na zewnątrz kościoła.
- To atak na Kościół katolicki! – grzmiał ksiądz proboszcz. – Wszyscy wiemy, że Rusków nie chowa się w poświęconej ziemi! Ci, którzy wymyślili tę perfidną hipotezę chcą nas odsunąć! Chcą nas zmarginalizować! Chcą nas ośmieszyć!

I proboszcz ciągnął dalej swój wywód, a my byłyśmy zatrwożone. Wtedy jacyś hultaje, grupka łobuzów, którym dynda wszystko, dyndał Lepper, powiewał generał Petelicki, a chrześcijan pochowali głęboko, dokonali zamachu nie tylko na naszą wiarę, ale i trzeźwy umysł, gdyż zaczęli gwizdać. Dlatego połączyłyśmy się z proboszczem w modlitwie, by chuliganów oświeciło. Szybko zagłuszyłyśmy ich Aniołem Pańskim.

Mamy nadzieję, że nasze modły o bankructwo Putina zostaną wysłuchane.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Nauczka.

Mój równolatek Cezary od lat 40 mieszka suterenie. Przez lata chwalił to sobie, bo twierdził, że od ziemi jest dużo cieplej, a zimne wiatry hulają na górze, natomiast jak potrzebuje słońca, to idzie na ławeczkę pod trzepak i tam pogwarzyć może sobie ze znajomymi oraz wypić piwko z sąsiadami.

Nie zgadzała się z nim świętej pamięci Wioletta, której brakowało widoku na świat i łyknięcia pełną piersią rześkiego powietrza, bo z okna to leciały im do mieszkania tylko niedopałki i inne śmieci. Może dlatego Wioletta szybciej zeszła z tego padołu łeż niż jej mąż Czarek. Była po prostu bardziej rozgoryczona.

Cezary póki miał ciepłą babę u boku zachowywał się spokojnie i zrównoważenie. Potem umarła Wioletta, a on odczekał roczny okres żałoby. Rocznicę śmierci obchodził jeszcze godnie, ubrany w czarny garnitur i odświętne buty, ale następnego dnia już pokazał światu, jaka nastąpiła w nim wolta. Zaczął od wystawienia poduszki na parapet swego okna. W ręce trzymał wąż od odkurzacza przytwierdzony do otworu wydechowego i ilekroć przechodziła trotuarem kobieta, on włączał urządzenie, a strumień powietrza podnosił babie kieckę.

Szybko nauczyłyśmy sobie radzić z tym zagrożeniem, przechodząc drugą stroną ulicy, ale ostatnio chodnik jest rozkopany, bo wymieniają rury od gazu. Zapowiedziałam Czarkowi, że nie będę tolerowała akcji z odkurzaczem. Do mojej petycji przyłączyły się inne sąsiadki i myślałyśmy, że siłą naszych umysłów i ilością naszych serc przekonałyśmy Cezarego do zachowywania się kulturalnie. Niestety, ludzka pomysłowość kiedy związana jest z podłym charakterem, daje nieoczekiwane efekty.

Czarek miał kuzynów, którzy uczestniczyli w słynnym strajku w stoczni gdańskiej. Dziś są weteranami, którzy chętnie dzielą się tym, co odziedziczyli po tamtych czasach. Jeden z krewniaków Cezarego, przechodząc na emeryturę, zabrał sobie na pamiątkę peryskop. I nasz wildecki łajdak wypożyczył go od niego.

Wracałam z Kunią lat 90 z Rynku Wildeckiego, gdy nagle z podziemi wychynęła rura z jakimś lusterkiem na końcu.
- Adela, kie lichio? – zatrwożyła się Kunia.
- Co masz pod spódnicą? – spytałam.
- Barchanowe gacie. Przecież mi zawsze jest zimno!
- A na nich?
- Wełniane rajtuzy. Świeżo zacerowane.
- Ja mam podobnie. Trzeba uprzedzić dziewczyny, by ubierały się tak samo.

Cezary był przypadkiem beznadziejnym. Nie warto było protestować. Lepiej było go załatwić sposobem i chodzić przed jego peryskopem w grubych ciuchach. I poczekać aż nagrzeje sobie mieszkanie. To będzie dla niego największą nauczką.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Naciąganie strun.

Emilia lat 59 rzadko pojawia się w ogonku oczekującym na poranną dostawę świeżego pieczywa do naszego spożywczaka. I to wcale nie dlatego, że musi ganiać na ósmą do roboty. To hipiska. Lubi spać do późna i głaskać koty. Przez branie kompotu z maku zniszczyła sobie wątrobę i przez to dostała rentę. Teraz z tego się utrzymuje. Zdarzają się jednak chwile, że organizm Emilki zażąda na przykład wapnia i schodzi ona do sklepu, by kupić litr mleka albo opakowanie serka grani ze szczypiorkiem.

Emilka dziś zeszła na dół i postanowiła potowarzyszyć nam w oczekiwaniu na przyjazd furgonu z chlebem i bułkami. Jako dusza artystyczna nie rozstaje się ona z instrumentami. Do 50-tki był to zawsze jakiś podejrzany amant, ale obecnie częściej widać ją z gitarą w ręku. Do nas dołączyła z gitarą. Niestety, obie były mocno rozstrojone – i Emilka, i gitara.

- Rzygać mi się chce! – obwieściła na powitanie.
- Chcesz siatkę? Jeśli masz 2 grosze, to kupię ci w sklepie – zaoferowała się Kunia lat 90.
- Chce mi się puścić wiązkę wymiocin! Na życie mi się chce ją wypuścić!
- Wiązka wymiocin? – zdziwiłam się. – Podoba mi się to. Ładnie brzmi. Bardzo poetycko.
- A zapach?! Pewnie jak u Rimbauda... – zastanowiła się Malwina lat 92.
- A może pograsz? Zrobi się nam weselej? – zaproponowała Kunia. – Daj bobu! Dawaj Boba Dylana! – zachęcała płomiennie.
- Kurdemol! Może bym i zagrała, ale gitarę trzeba nastroić. Dziewczyny, macie może kamerton?
- A po co kamerton? Poczekaj, ja pokręcę struną c. W lewo czy w prawo? – Malwina przeszła od słów do czynów.
- To ja biorę dwa górne basy – zdeklarowałam się. – Lubię tak nisko brzęczą: „bzzz”, „brrr” i „bżżż”. Ponadto nie lubię dużo kręcić.
- A ja też mogłabym? – spytała Kunia.

Zrobiłyśmy to. Nastroiłyśmy gitarę w trzy pary rąk i jedno ucho Emilki. Wyszło jak wyszło. Dźwięk z gitary stał się przejmujący i donośny. Nie zawsze czysty, ale to nie szkodziło, bo chciałyśmy od Emilki protest songów. A one dotyczą życia i polityki. A słyszał kto czyste dźwięki w polityce?

W końcu dojechał dostawczak ze świeżym pieczywem. Kierowcę rozgrzała nie tylko wysoska temperatura, ale też nasze wspólnie wykrzyczane protest songi. Ale jak kto się spóźnia, to nie powinien potem krzywić buzię. No!

niedziela, 3 sierpnia 2014

Gzyms.

Znacie głupkowatą zabawę w pomidora? Dziś spotkało mnie coś podobnego w towarzystwie druha lat 98.

Z Władkiem byłam umówiona, że wpadnie do mnie przed pójściem na mszę. Zawsze razem chodzimy na niedzielną sumę, więc to nie było nic odmiennego. Przyszykowałam się starannie, wypastowałam buty, zrobiłam fryzurę i makijaż, polałam się pachnącymi wodami i czekałam cierpliwie na przybycie powstańca.

AK-owiec zjawił punktualnie.
- Jesteś punktualny – pochwaliłam przyjaciela. – Starasz się, więc powoli nabierasz poznańskich cech.
- Gzyms!
- Mógłbyś powtórzyć?
- Gzyms!

Zdziwiona spojrzałam w oczy Władka. Nie były przekrwione, więc wczoraj nie zapił. Wobec tego starałam się dotrzeć do dna jego oka, by sprawdzić jakie ciśnienie przywołuje mu gzyms na ślinę.
- Gdzie się urodziłeś? – zaskoczyłam go pytaniem.
- Gzyms.
Zrozumiałam, że innej odpowiedzi dziś nie otrzymam, więc nastawiłam się na ładunek emocji. Przy zapytaniu o miejsce urodzenia nic nie poczułam.
- Nadal masz słabość do kobiet?
- Gzyms.

Dostrzegłam u Władka rozszerzone źrenice, a na lico przedostała się przez twardą skórę bizona błogość niewypowiedziana.
- Szorujesz pięty?
- Gzyms.
Na twarz powstańca powróciła obojętność.
- Kochasiu, a dawno byłeś w górach?
- Gzzzymmms – zasyczał AK-owiec.

Poczułam, że jestem na dobrym tropie.
- Władku, czy ty aby nie idziesz po cienkiej górskiej grani i widzisz przepaść pod nogami?
- Oj, Adelo! – zaszlochał Anonimowy Kobieciarz. – Gzyms! Jak cholera, gzyms!
Nie było rady: przytuliłam go do piersi, a potem poprowadziłam wprost do konfesjonału. Powstaniec niemało musiał mieć na sumieniu, bo spędził na kolanach całą sumę.

Czasem także literalnie ma się z mężczyznami krzyż. Tfu, gzyms.

sobota, 2 sierpnia 2014

Trendowata.

Jak dotychczas najbardziej znaną trendowatą w historii Polski była Orszulka vel Urszulka. Przedwcześnie zmarła córka Jana Kochanowskiego nie była zbyt skrupulatnie pilnowana przez rodziców i przez to szybko wystawiła główkę na widok niebezpiecznych kleszczy, siedząc z tatkiem pod lipą, aż złapała pasożyta, co zalazł jej za skórę. A jak skurczybyk dopadnie smaczną ofiarę, to nie wypuści jej ze swoich kleszczy. Zrozpaczony ojciec zaczął pisać dyrdymały, które obrazowały jego rozpacz, ale dla postronnych były jak tren-do-waty, czyli do kitu. Albo miodu lipowego, którym też można wypełnić nieszczelności w oknach.
Trendowatość pojawiała się odtąd na ziemiach polskich wielokrotnie, od sienkiewiczowskiego ślepego Juranda ze Spychowa po nawiedzoną Mniszkównę, a ostatnio dotarła nawet na poznańską Wildę. Niestety, dotknęła ona moją najbliższą przyjaciółkę, sąsiadkę z ogonka przed sklepem spożywczym, Kunię lat 90.

Kunia swoją trendowatość postanowiła zaprezentować nam. Na początku chciała dać poglądową lekcję na temat współczesnej mody i jej kierunków koleżankom zabijającym poranny czas w kolejce oczekującej na dostawę pieczywa. Zjawiła się przed nami w kreacji olaboga-lafiryndy, zrobiła z siebie odjechaną fiu-bździu-kokotkę, ale przede wszystkim babę-pożal-się-że-hoho.
- Cześć, dziewczyny – przywitała się, kręcąc biodrami niczym Evita Peron. – Widzicie moje buciki? To są obecnie najbardziej trendy buciki.
- Butiki oferują także buciki? – spytała nieobeznana ze współczesnym handlem Malwina lat 92.
- Obcas wcale nie jest wysoki –zauważyła Pela lat 71.
- Za to stukasz jak koń podkową o bruk Starego Rynku! – pochwaliłam swoją przyjaciółkę, która postanowiła oderwać się od emerytalnego stylu bycia i zabłysnąć na wildeckim wybiegu.
- Jesteś cudnie trendowata – przyznała Letycja lat 79.
- Jesteście kochane, więc przyznam się, co było moim zamiarem – Kunia ściszyła głos. – Kiedy chodzę na obcasach, to czuję się wywyższona. Sięgam na najwyższą półkę z konfiturami. Ostatnio zwrócił na mnie uwagę nawet Dionizy lat 63, a to przecież największy drągal i przystojniak na Wildzie.
- A ja mam inaczej, ubieram szpilki tylko wtedy, gdy wybieram się do toalety – odezwała się Pela.
- Ty też? – zdziwiła się Malwina.

I tutaj przerwę opowieść, nie puentując jej wcale, bo nie może być wszystkim dane to, co siedzi w głowach poznańskich dziewczyn po 60-tce i tych nieco starszych też.

piątek, 1 sierpnia 2014

Gibkość na emeryturze.

Nie chwaliłam się jeszcze, że potrafię robić szpagata? Chyba nie, zatem to najwyższy czas, by o tym powiedzieć. Najpierw jednak teoria. Rozróżniamy szpagat francuski oraz szpagat turecki. I ja lepsza jestem w tym tureckim, choć i francuski wykonam, ale tylko jak mnie ktoś mocno poprosi. Za to turecki robię bez proszenia, spontanicznie i nieoczekiwanie dla towarzystwa, w którym się akurat znajduję.

Ostatnio wykonałam tureckiego, gdy marzłyśmy w ogonku oczekującym na ranną dostawę świeżych bułek i chleba. Stanęłam przed dziewczynami, zakasałam kieckę i wylądowałam w swoim najdłuższym wydaniu na chodniku.
- O kurka – krzyknęła zdziwiona Kunia lat 90 – ale masz długie giry!
- Nie mówi się giry, tylko giery – zaoponowała Malwina lat 92.
- A właśnie, że giry! – poparła Kunię Pela lat 71.
- Może jestem na poziomie trotuaru – wtrąciłam swoje trzy grosze – ale muszę wam powiedzieć, że poprawnie byłoby wspomnieć o moich nogach. Giry to ma stół i to wtedy, gdy są to meble swarzędzkie.
- A jak ty się podniesiesz? – zatroskała się Kunia.
- Bez problemu – uspokoiłam przyjaciółkę. – Chciałabym najpierw byście poszły za moim przykładem.
- Nie pękną mi w kroczu rajstopy? – zaniepokoiła się Malwina.
- Ja się boję o samo krocze – swoje obawy wyraziła Pela.
· Pobijmy rekord Guinnessa! Stańmy w najdłuższej kolejce, noga w nogę, ale w tureckim szpagacie! – zaproponowała Letycja lat 79.
- Może najpierw potrenujmy? – zaproponowała najmłodsza ze stojących w kolejce Klotylda lat 58.
- Bądźmy gibkimi emerytkami! – zarządziłam.
- A rencistki też mogą? – zainteresowała się Klotka.
- No to raz… dwa… trzy!

Trzeba oddać, że jak już coś postanowimy, to zawsze próbujemy ambitny plan wykonać. Dziewczyny ustawiły się w znacznej odległości od siebie i stanęły w rozkroku. Potem już było tylko słychać chrupot kości, ścięgien i chrząstek.
Udało się!

Wszystkie dziewczyny jak jeden mąż, tfu jedna żona, rozkraczyłyśmy się. Niestety, tylko ja z tej pozycji umiałam wstawać. Ziąb jednak przeniknął przez moje mięśnie, więc nie byłam zdolna wstać. Popatrzyłyśmy na siebie bezradnie.
- Nie wyjścia – powiedziałam. – Musimy czekać na dostawę pieczywa. Może ciepłe bułeczki nas rozgrzeją.

Niestety, gdy podjechał furgon i kierowca nas zauważył, to wpadał w poślizg i samochód też się rozkraczył.
Tymczasem wrony krążyły nad nami, kracząc początek kolejnego dnia.

czwartek, 31 lipca 2014

Polski język obcy.

- Władku – spytałam mego 98-letniego druha – czy nie uważasz, że powinniśmy zacząć ratować polski język?
- To nie ulega frekwencji.
- Bo łykamy różne neologozimy i w gardle stają nam kwantyfikatory nieporadnej pragmatyki słowa ojczystego.
- No to chlup w ten głupi dziób – AK-owiec wygłosił popołudniowy toast, wznosząc do góry dłoń z kieliszkiem napełnionym wódką z pigwą.
- Połejtuj.
- Że co?
- Poczekaj. Alkohol wysokoprocentowy zabija komórki nerwowe i dokonuje spustoszeń w gospodarce trawiennej naszego organizmu. Ścianki gruczołu zwanego wątrobą narażone są na paraliżujący nokaut. To jak plaskacz zaserwowany kochance proboszcza przez Gołotę.
- Czuję, że to nie był eufemizm – zauważył Władek lat 98.
- Ludzie codziennie powinni używać tautologii, a nie stosować gutaperki w miejsce czułych słówek.
- No to chlup w ten głupi dziób
- Połejtuj, tak się fajnie nam tokuje.
- Jasny gwint! Chyba na starość zostanę mizoginem!
- Potokujmy o metempsychozie – poprosiłam powstańca.
- Chyba już pójdę... Załatwię prokurę – obiecał na koniec AK-owiec.

Władek wziął pod pachę butelkę i bez słowa sobie poszedł. Dał mi tym samym pretekst do protestu. Dziś wzburza mnie echolalia, która przestała być charakterystyczna tylko dla dzieci.

Czy ja żyję wśród wariatów?

środa, 30 lipca 2014

O tym, jak literatura potrafi przywrócić człowieka do życia.

Zadzwoniła do mnie Sonia lat 47 i pochwaliła się, że zaczyna konsekwentnie realizować postanowienia nowowroczne. Spytałam, jakie. Odpowiedziała, że od miesiąca maluje paznokcie na jaskrawo-czerwony kolor, pije więcej niż dotychczas i szuka okazji do nieskrępowanego seksu. No cóż, już Nienacki pisał, że kobiecej pupy, choć przypomina skarbonkę, nie należy oszczędzać.
Myślałam, że Sonia chce się wprosić na drinka, bo pracuje w szpitalu i nie śmierdzi groszem, a u mnie barek zawsze pełny, ale pomyliłam się. Chciała jedynie przekazać podziękowania dla krewniaka, który opisał ją w książce pt. „Z czego składa się poznaniak”. tomasz.ka 2015 w rozdziale traktującym o rozporku mieszkańca stolicy Wielkopolski barwnie przedstawił jej łóżkowe sensacje. Jak jej kochanek kneblował ją, bo w chwili rozkoszy tak głośno krzyczała, że sąsiedzi się buntowali; jak teoretycznie, a potem praktycznie szkoliła młodego żołnierza, żeby potrafił przygotować żonę do seksu analnego; jak po dłuższej abstynencji osiągała orgazm poza łóżkiem, gdyż mając silny wytrysk obawiała się poplamienia pościeli. Krewniak zapewnił mnie, że zastosował autocenzurę, by nie epatować czytelnika zbytnim rozpasaniem.

Sonia lat 47 ma ciężką pracę. Obserwowanie pacjentów zmagających się z różnymi chorobami bywa przygnębiające. Ale Sonia wie, jak pomóc. Ostatnio zlitowała się nad mężczyzną światowym, poważnym i opanowanym. Dała mu książkę do poczytania, zaznaczając fragment, z którym powinien się zapoznać w pierwszej kolejności. Od tego momentu na twarzy pacjenta zagościł uśmiech. Więcej, zaplanował życie na czas po wyjściu ze szpitala! Sonia już wie, że przyjedzie po nią kierowca i limuzyną zostanie odwieziona wprost do wanny z jacuzzi.

Coś mi w tej historii nie pasowało. Postanowiłam zatelefonować do huncwota.
- Czy wiesz, że twoja książka wykorzystywana jest do nierządu?
- Co?
Wyłuszczyłam sprawę ze wszystkimi szczegółami.
- Ależ, ciociu! Mylisz nierząd z terapią – wyjaśnił Prezydent 2015.

Chyba nie doceniłam wpływu literatury na życie przeciętnego człowieka. Ale w tym miejscu muszę zaprotestować. Dlaczego ona tak silnie działa tylko na ludzi chorych?

wtorek, 29 lipca 2014

Tarmosić wałkonia.

Dziś na schodach przed sklepem rozsiadł się Wacek lat 36, popijając coś mocnego dla rozgrzania organizmu z butelki ukrytej w papierowej torebce. Wacek junior został tak nazwany przez Wacława seniora lat 59 dla uczczenia dziadka, który jeszcze przed własnym zejściem też nosił to imię. Dziadek Wacka był eleganckim mężczyzną, który swego czasu i do mnie smalił cholewki, a ja nawet byłam gotowa się mu oddać, ale akurat wtedy dostał powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Po latach, gdy wrócił, już mi ochota przeszła, tym bardziej, gdy zobaczyłam, jak pokazuje chłopakom zachowane na pamiątkę onuce.

- Wacku, co ty tu się wałkonisz? – zaczepiłam młodziaka. – Dziadek dał ci przecież inne wzorce, przykładnie wykonując zawód ślusarza.
- Nie lubię mieć upaparnych rąk, pani Adelo.
- Ale kobiety tak nie znajdziesz.
- A co mi tam! – Wacek wzruszył ramionami. – Miłość sama mnie poszuka, a jak nie to dam sobie radę.
- Byłam wczoraj na zebraniu nieformalnej jeszcze grupy „Kobieta nowych czasów”. Wacku, nowoczesna dziewczyna prędzej cię za kratki pośle, niż zgodzi się na twoje wałkonienie. Choćby taka Brydzia lat około 30. Brygida poznała już polskie i hiszpańskie sale sądowe, a teraz chce wypełnić luki na tym odcinku.
- Sądzi pani, że teraz będzie procesować się we Francji? A może w Szwajcarii?
- To wszystko zależy od tego, jakiego obcokrajowca spotka w swoim miejscu pracy. Jeśli będzie to Anglik udający Greka to może poznać kodeksy karne w całej Europie.
- Dobrze, że mnie pani ostrzegła. To ja już będę tu siedzieć, nigdzie się nie ruszając. Wolę tarmosić wałkonia na wolności niż w pierdlu.
- Że co, Wacku? Co będziesz tarmosić?
- Wałkonia, pani Adelu.
- Nie rozumiem.
- Bóg widzi i nie grzmi! Dziwne, bo pani już mi truje. A w życiu przecież o to chodzi, by łyknąć gorzałki, potarmosić wałkonia i mieć kilka groszy na tacę dla księdza.

Fuknęłam na Wacka, bo gadał głupoty. Trunek z rana, nie dla barana. Dlatego nie chciałam tłumaczyć bęcwałowi, że są różne nowowczesne kobiety. Miłe dla oka, balsamiczne dla duszy i inspirujące dla każdego działkowca, który gotów byłby odłożyć grabki, oderwać się od przedwiosennej grządki i udać się za smugą kosmetyku rozsiewanego przez kobietę nowoczesną.
A wałkonia to trzeba tarmosić! I owszem, ale za uszy!

poniedziałek, 28 lipca 2014

Jak zwiększyć u mężczyzny moralnego kaca.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Myślałam, że to listonosz, ale on raczej nie przynosi naręcza kwiatów. Spojrzałam w dół, przebiłam się wzrokiem przez gąszcz herbacianych róż i po butach poznałam Władka lat 98.
- To pomyłka – powiedziałam. – Nie zamawiałam żadnego bukietu.
- A propos bukietu – zza kwiatów dobiegł do mnie głos powstańca. – Mam jeszcze koniak gruziński.
- Nie czuj się rozgrzeszony – ostrzegłam, wpuszczając AK-owca do mieszkania.

Nalałam wody i wsadziłam do wazonu naprawdę piękną wiązankę róż. Potem wzięłam do rąk butelkę koniaku, nalałam odrobinę do kieliszka, złapałam nosem aromat, po czym podałam kieliszek Władkowi.
- A ty? – spytał AK-owiec.
- Ja naleję sobie odrobinkę do kawy. A ty pij duszkiem.
Władek nie oponował i szybko przechylił kieliszek. Trochę żałowałam trunku, który należało wprzód ogrzać dłonią, by wydobyć pełnię smaku, ale ważniejszy był zamysł, na jaki przed chwilą wpadłam. Szybko ponownie napełniłam Władkowi pękaty kieliszek.
- Pij!
- Nie za szybko?
- Pij!
- No dobrze.
Władkowy organizm dzielnie przyjął kolejną porcję alkoholu. Ja natomiast konsekwentnie nalałam trunku do podajnika.
- Adela, nie masz czegoś do przekąszenia?
- Koniec z drugimi śniadaniami! Pij!
- Powoli. Za chwilę łyknę.
- W jakim celu przyniosłeś koniak?
- Żeby przeprosić.
- Właśnie. Pij!
Nie trwało pół godziny, jak Władek opróżnił butelkę. Pomogłam wstać mu z krzesła, po czym odprowadziłam do drzwi.
- To między nami zgoda? – wybełkotał powstaniec.
- Do widzenia.

Założyłam łańcuch na drzwi i udałam się na balkon. Musiałam dobrą chwilę poczekać zanim Władek wytoczył się z klatki. Akurat trafem stukała obcasami o wildecki trotuar Balbina lat 66. Na widok AK-owca szeroko się uśmiechnęła. Uśmiech znikł jej nagle, gdy Władek puścił pawia. Tym razem Balbina miała szczęście. Dosięgły ją tylko drobne odpryski, które kilka kroków dalej wytarła chusteczką higieniczną.

niedziela, 27 lipca 2014

Serce mam jak ogień.

Dziś Władek lat 98 nie przyszedł na kawę! Wprawdzie już od miesiąca go nie zapraszałam, ale on i tak wpadał. Codzienne dzwonienie wydawało mi się zbyteczne, skoro AK-owiec i tak się zjawiał. A tu masz, Adelo, placek. Początkowo przestraszyłam się. Może ostatnio za mocno go związałam, krew mu nie dopłynęła do kończyn i dziś kuleje? Albo jakieś świństwo się przyplątało i biedak leży w barłogu? Chciałam chwycić za telefon, ale przedtem podeszłam do okna. I wtedy go ujrzałam.

Władek radośnie podskakiwał w towarzystwie Balbiny lat 66. Ta wywłoka mieszkała ulicę dalej i znana była z niewyparzonego języka, noszenia siatkowych pończoch oraz dawania wysokich napiwków listonoszowi. Było wdową od ponad roku. Do dziś nosiła żałobę za paznokciami, lecz mimo to na brak zainteresowania chłopów nie narzekała. Tym bardziej było dziwne, że aż tyle odpalała listonoszowi z emerytury, skoro mogła mieć byle łajzę na pstryknięcie brudnymi palcami.

Wyszłam na balkon. W prawej ręce trzymałam kubek z kawą. Jakoś nie chciało mi się jej pić, nagle straciła dla mnie smak.
- Władek, co ty robisz w towarzystwie tej mdłej pindy? – wrzasnęłam.
AK-owiec zadarł głowę do góry i zrobił grymas wyrostka przyłapanego na samogwałcie.
- Jaka pinda? – odkrzyknęła Balbina. – Weź ty się Adela przenieś na gratowisko! Cha cha cha!
- Że niby mam się przeprowadzić do ciebie? – zapiałam niczym kogut o świcie. – Niedoczekanie twoje!
- Zejdź na dół, to ci powiem prosto w twarz, co o tobie myślę, kaprawa koślawico!
- Władek, a ty nie chcesz kawy?
- Eee – powstaniec lat 98 wydobył wreszcie z siebie głos.
- No to masz!
I wylałam kawę z kubka, celując w rozdziawioną gębę Władka. Ale on jest w czepku urodzony i nieszczęścia go omijają. Czarny szatan ubarwił za to kreację Balbiny lat 66. Rdzawo-żółtawe palto okraszone zostało brunatnym jęzorem.
- Ożesz, zołzo! – przeraźliwie jęknęła Balbina, po czym wybuchnęła płaczem. Władek zaś stał jak słup soli, nie wiedząc co czynić.

Mnie już to nie obchodziło. Weszłam z powrotem do mieszkania, starannie zamykając za sobą drzwi balkonowe. Niepotrzebnie tak gwałtownie zaprotestowałam przeciw braku lojalności Anonimowego Kobieciarza. No cóż, przynajmniej okazałam, że serce mam jak ogień.