wtorek, 16 września 2014

I Tusk wziął się na żebry i stworzył premierę

– Szczególnie w Polsce nie jest łatwo znaleźć premiera – stwierdziła Kunia lat 90. – Wszyscy w końcu poszli w las.
– Dokąd? – zdziwiła się Elwira lat 77.
– Na grzyby – poparła Kunię Lwinka lat 92.
– Albo na piwo, frytki lub czekoladki – dodałam.
– Co proszę? – zapytała Elwira.
– Mam na myśli tych, co wyjechali do Brukseli – wyjaśniłam. – Przez te czasowe migracje ludzi opóźnia się nie tylko wybór nowego rządu, ale też przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku.

Jak zwykle stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym, oczekując na przyjazd dostawczaka z piekarni. Umilałyśmy czas komentarzami politycznymi, dając słońcu dotykać się po twarzy wyprężonymi promieniami.

– Boję się wyjdzie niezła klapa z tej premiery – obawiała się Pela lat 83.
– Kiedy szukasz w lesie dobrego grzyba, musisz mieć najpierw wiedzę o tym, co może wyrosnąć na ściółce, potem wytężyć wzrok, a następnie schylić się po smakowity okaz – tłumaczyła Malwina lat 92. – Tymczasem są grzybiarze, którym nie chce się pochylić. Wzrok też mają mętny. Nie ufam ludziom, którzy noszą okulary.
– Phi! – prychnęła nerwowo Kunia – Nie znam ministra przed którym chciałabym się pochylić.
– Ja też trzymam ich tylko przed sobą – odezwała się Dziunia z końca kolejki. – Nigdy do ministra nie dopuściłabym mieć z tyłu.
– Przecież oglądasz ich tylko w telewizji.
– Dlatego kiedy chcę wyjść do kuchni po herbatę, to najpierw zmieniam kanał. Nie dam się!
Spojrzałyśmy na siebie z powątpiewaniem, bo Dziunię łatwo było przekonać, do dawania, ale prawdą też było to, że nigdy nie miała okoliczności z jakimkolwiek ministrem. Owszem, były podejrzenia molestowania pewnego ministranta, ale to już zupełnie inna historia.
– Ale dlaczego od razu ma być klapa? – kręciłam z niedowierzaniem głową.
– Bo Tusk stworzył premierę z żebra – ogłosiła oficjalnie Kunia.
– Jak to?
– Bo bał się, że schetę po nim. Tfu, schedę – poprawiła się moja przyjaciółka lat 90. – Że tą schedę przejmie Schetyna. Pozostało mu pójść na żebry i ubłagać marszałkinię, by zrobiła coś ze śmierdzącym jajem.
– To prawda – zgodziłam się. To stanowisko dziś jest zbukiem.

Chwyciłyśmy się za nosy i zastygnęłyśmy jak posągi na Wyspie Wielkanocnej. Właśnie w takiej pozycji ujrzał nas kierowca furgonu z piekarni, który niedługo potem zahamował przy nas z piskiem opon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz