sobota, 20 sierpnia 2011

Stypendium.

Przyznaję, dziś po drugim śniadaniu zaczęłam rwać włosy. Najpierw przygryzałam paznokcie, ale stres wyrwał się ze mnie i spłynął rwącym potokiem. Stopy nurzały się w słonej strudze mego smutku, zmiękczając naskórek na piętach. Piersi w spaźmie zapragnęły uciec, na szczęście stanik trzymał je w ryzach. Zmarszczki na pośladkach zwiesiły kąciki ust. Żal i złość we mnie kipiały, zawstydzając wrzątek w czajniku.
Wszystko to stało się przez Władka lat 95.
Powstaniec jak zwykle odwiedził mnie podczas drugiego śniadania. Rozsiadł się wygodnie na krześle, wypił kilka łyków kawy, pomlaskał przy pączku, a potem bez wstępu czy jakiegokolwiek innego znieczulenia obwieścił:
– Adela, wczoraj długo myślałem.
– Zmieniasz się – pochwaliłam AK-owca.
– Człowiek nie może żyć z dnia na dzień. Powinien coś po sobie zostawić.
– Ale komu?
– Ludzkości.
– Chcesz przeznaczyć swoje 95-letnie organy do transplantacji?
– Wymyśliłem coś lepszego.
– No dawaj. Nie mogę się doczekać.
– Zrobiłem rachunek sumienia. Odnalazłem w sobie potencjał, z którym postanowiłem podzielić się z kolejnymi pokoleniami.
– To niemożliwe. Masz coś takiego?
– Zmieniłem słabość w siłę.
– Przetwarzasz swoje ADHD w energię elektryczną?
– Nie. Jak wiesz, Adela, byłem żołnierzem AK. Kilka lat temu przypomniałaś mi o tym, znów nazywając mnie AK-owcem. I nic to, że oznaczało to Anonimowego Kobieciarza, liczyła się jedynie twoja szlachetna idea. To, że leczyłaś mnie z flirtu. Ale nie wyleczyłaś – dodał z wyrzutem Władek.
– To długi proces – przyznałam. – Ważne byś przynajmniej w przyszłym wcieleniu był lepszy.
– Nie będę praktykującym flirciarzem tylko wtedy, gdy zajmę się teoretyzowaniem.
– Nie rozumiem.
– Ufundowałem stypendium.
– Że co?
– Postanowiłem przekazać swój talent amanta w inne, młodsze członki, dodatkowo zapewniając wybranemu mężczyźnie wsparcie finansowe, by mógł poświęcić się rozwijaniu swych umiejętności. Jestem dumny, że się na to zdobyłem.
Zaczęłam rwać włosy. Najpierw przygryzałam paznokcie, ale stres wyrwał się ze mnie i spłynął rwącym potokiem. Stopy nurzały się w słonej strudze mego smutku, zmiękczając naskórek na piętach. Piersi w spaźmie zapragnęły uciec, na szczęście stanik trzymał je w ryzach. Zmarszczki na pośladkach zwiesiły kąciki ust. Żal i złość we mnie kipiały, zawstydzając wrzątek w czajniku...

piątek, 19 sierpnia 2011

Wolontariat.

Zadzwoniłam dziś do Władka lat 95 od samego rana. Przez uchylone okno obudził mnie chłodny poranek, więc postanowiłam rozgrzać się rozmową z powstańcem. AK-owiec zawsze mnie rozgrzewa o świcie, bo przebudzony „w środku nocy” wrzeszczy jak opętany. Nie inaczej było i dziś.
– Adela, do jasnej ciasnej, ja chcę spać!
– Jaki masz dzwonek?
– Głośny, skaranie boskie!
– Ale jaka melodia?
– Hę?!
– Co ci gra, gdy ja dzwonię do ciebie?
– Dryń, dryń!
– To niemożliwe. Takie staroświeckie?
– Dzwonisz do mnie o świcie, sprawdzając czy mi bije dzwonek? I jeszcze dopytujesz się, na jaką melodię?!
– Słyszę, że się już przebudziłeś. Idzie mi o wolontariat.
– Wolontariat?
– Wstawaj, spotkamy się za kwadrans przed kościołem.
– Jezu!
– Przygotowałam 2 puszki na datki i cel dobroczynny. Musimy zdążyć przed dotarciem ludzi do pracy.
– Chcesz zaatakować jeszcze nie do końca przebudzonych ludzi? Spytał przytomnie Władek.
– Badania wykazały, że człowiek śpiący jest bardziej szczodry.
– Jakie badania?! Sama nadajesz się do badania!!
– Władku, tylko brak całkowitego rozbudzenia cię tłumaczy. Będziesz musiał mnie za to przeprosić, jak do końca się obudzisz.
Usłyszałam w słuchawce telefonu głośne sapanie, a potem głęboki oddech AK-owca. Nie chciałabym teraz być w pobliżu powstańca. Moje kiszki do dziś dobrze pamiętają poranny zapach z jego ust. Na całe szczęście, Władek oprócz wydalania bodźców zapachowych potrafi też myśleć.
– Jaki cel jest twojej akcji? – zainteresował się w końcu.
– Zebranie pieniędzy.
– Ale w jakim celu?
– Coś wymyślimy. Musisz się tylko wybudzić, to coś sensownego zaproponujesz.
– Ale chciałaś rozpocząć zbiórkę już za kwadrans.
– Nie. Zostało ci tylko 11 minut. Musisz szybciej się zbierać.
Władek rozłączył się. Ja zaś spojrzałam za okno. Zbierały się burzowe chmury. Postanowiłam wyłączyć telefon. Potem spokojnie przymknęłam oczy.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Partacze.

W moim życiu było wiele partaczy. Pierwszym była położna, która wyciągnęła mnie na świat dopiero w 11 miesiącu ciąży. Uspokajała mamusię, mówiąc: „jak się pani dobrze nosi, to niech pani nosi.” Mamusia jej nie znosiła, ale to była jedyna położna w okolicy, więc jej słuchała. Znaczy nosiła mnie. Można powiedzieć, że pierwsze 2 miesiące przebimbałam w brzuchu mamy, ale to nie jest moja zasługa ani wina. Ot, wynik partactwa położnej.

Partaczem było też ciało pedagogiczne w mojej szkole podstawowej, które uparło się, by uczyć dzieci alfabetu od końca, a matematykę wykładać od plus nieskończoności do minus nieskończoności zamiast odwrotnie. Przez to zatrzymałam się na zerze, bo materiału było zbyt dużo, natomiast w języku polskim na literce O, które też 0 przypomina.

Kilkanaście lat później natknęłam się na innych partaczy. Oni byli najmilsi, bo zawsze zapraszali na party. Nigdy jednak nie było wystarczająco dużo alkoholu, więc żeby temu zapobiec sama założyłam melinę. Zostałam wówczas zatrzymana przez funkcjonariuszy MO i właśnie o to mam największe pretensje do partaczy z tamtego okresu mego zycia.

Potem natknęłam się na Józwę, który spartaczył mi małżeństwo, co zakończyło się moim wdowieństwem, natomiast najnowszym modelem partacza jest Władek lat 95.
AK-owiec pojawił się u mnie jak zwykle na drugie śniadanie.
– Adela, chce mi się jeść! – krzyknął od progu.
– Nic z tego, bratku. Najpierw musisz mi wbić gwóźdź w ścianę. Chcę powiesić obraz nad biurkiem.
– Podobno w Moskwie najchętniej kupuje się portret Putina.
– Trzymaj młotek! Na razie wbij gwóźdź, dopiero potem będę zastanawiała się, kogo na nim powiesić.
Powstaniec odebrał ode mnie narzędzie, lewą ręką przytrzymał gwóźdź, po czym wziął szeroki zamach.
– Auuu!
Ten okrzyk usłyszałam już w drugim pomieszczeniu, do którego przenikliwie udałam się po wodę utlenioną i bandaż. Wyjęłam opatrunek z szuflady i wróciłam do zaczerwienionego i skowyczącego z bólu Władka.
– Widzisz, kochasiu, przez całe życie robiłam błąd. To ja wystawiałam się na konsekwencje partaniny samozwańczych fachowców.
– Adela, potem zawiniesz bandaż. Teraz muszę ochłodzić palec zimną wodą!
Ja wróciłam do kuchni, a Władek sam uporał się ze swoim bólem. Gdy po dłuższej chwili pojawił się przy stole, podałam mu filiżankę kawy.
– Co za lura! – krzyknął.
– Władku, jeśli partacz nie natknie się na partaninę, wówczas niczego się nie nauczy.
Zrezygnowany Władek siorbnął kawy. Kreska przecięła jego czoło. Może czegoś się nauczy?

środa, 17 sierpnia 2011

Nie jestem medium.

– Adela, często mam wrażenie, że kierujesz moimi krokami – wyznał mi dziś Władek lat 95.
– Jak to?
– Idę sobie poznańskim deptakiem, chcę skręcić w ulicę Rybaki i od razu słyszę twój głos, żebym nie szedł do burdelu.
– To racja, walczę z twoim drugim i fałszywym ja.
– Mam drugie ja?
– Inaczej nie byłbyś AK-owcem, czyli Anonimowym Kobieciarzem. Chwaliłbyś się jedynie wizytówką banalnego kobieciarza bez szans na wyleczenie chuci rozproszonej. Zostałbyś przypadkiem bezpowrotnie straconym, a tak masz szansę umrzeć jako porządny mężczyzna.
– Rozproszonej chuci?
– To taka kosmiczna dziura, co wciąga nałogowo – wyjaśniłam.
– Tylko AK-owcy mają drugie ja?
– Nie wszyscy AK-owcy chodzą do burdelu, choć każdy z nich ma burdel w głowie. Ty masz i burdel, i jesteś AK-owcem.
– Uważasz, że mam burdel w głowie?
– Tak.
– Za to ty jesteś medium!
– Kim?
– Śledzisz moje kroki, władasz moimi myślami, kontrolujesz wszystkie wybryki! Zniewoliłaś mnie, o przeklęta!
– Przeklęta?
– O przeklęta!
– O przeklęta?
– Tak.
– Ty zakrzepnięty durniu, beze mnie miałbyś w głowie jeszcze większy burdel! – zdenerwowałam się nie na żarty. – Skrzepie kretyński, zatorze głupkowaty, padlino ludzkich wartości, niczego nie potrafisz docenić!
– Niby czego?
– Wysiłków, które prowadzą cię na ścieżkę aseksualności.
– Chcesz mnie przerobić metroseksualnie!
Co za głupie wyrzuty! Pracuję laboratoryjnie nad testosteronem, a on niespodziewanie eksploduje. Wybuchowy materiał! Musiałam zaprotestować. Jak strażak. Odkręciłam kran z zimną wodą i zmoczyłam chustę.

Władek momentalnie skruszał. Obiecał, że nie nazwie mnie więcej medium.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Kot Melanii.

Melania lat 57 przyszła do mnie z drugiego piętra i zaczęła jękolić: „Adelo złota, tylko w pani nadzieja. Namówiłam swojego Waldemara, trwało to trzy kwartały, ale w końcu jedziemy nad morze. Weźmie pani na 4 dni moją Pusię? To jedynie długi weekend. Trzeba jej rano dawać karmę, sprzątać kuwetę i nie otwierać okien, bo Pusia to dachowiec. Może wyjść na dach i spędzić weekend w rynnie. A po co ma zamoknąć?” Pokręciłam nosem na kuwetę, wierząc, że z otwieraniem okien nie będzie problemu, bo aura była kiepska i Waldemar może jedynie zniechęcić się do dalszych wakacyjnych podróży.

W taki sposób wylądowała u mnie Pusia. Chwilę potem dołączył do niej Włądek lat 95.
– Adela, ty masz kota – obwieścił na powitanie.
– Czy ty chcesz mnie obrazić?
– Słońce pięknie świeci, weź smycz i przejdźmy się ze zwierzakiem na spacer – zaproponował powstaniec.
– Kot od psa rózni się tym, że nie w smak mu smycz i kagańce. Natomiast na spacer możemy pójść, tylko wyjmę najpierw mięso z zamrażarki. Niech się odmrozi, to po powrocie szybko przygotuję coś na obiad.

AK-owiec ucieszył się z tego pomysłu, bo jest przedwojennym głodomorem i najchętniej wpychałby coś w siebie naokrągło. Mam przez to kłopot, bo dużą część emerytury przeznaczam na kupno papieru toaletowego.
Spacer był bardzo udany, bo świeciło słońce, a chłodny wiatr nie pozwalał się spocić. Władek na spacerze wygląda dostojnie, szarmancko podając mi ramię i prowadząc dumnym krokiem poprzez parkowe alejki. Często widzę w oczach mijanych sąsiadek zazdrość, bo im towarzyszą wysłużeni mężowie, zwykle przygarbieni, zasmarkani, ze wzrokiem błąkającym się po chaszczach.

Życie na planecie Ziemia opiera się na równowadze. Gdy susza i piaskowe burze spowijają Egipt, wówczas można liczyć na falę tsunami na Sumatrze. Gdy zachlany Żyd na Manhattanie rzygnie z przejedzenia, wtedy umiera z głodu dziecko w Somalii. Gdy łapię chwila wytchnienia w parku, spacerując z powstańcem u boku, wówczas coś podczas mojej nieobecności w domu może wyjść bokiem. Dziś była to Pusia.

Nie słyszałam dotąd Władka, by krzyczał tak przeraźliwie. Musiało mu być bardzo żal piersi kurczaka zjedzonych przez Pusię. Nie opanował się, poddając się żądzy zemsty i wyskoczył za kotką na dach. Szczęśliwie rynna uratowała go przed upadkiem na chodnik. Zadzwoniłam po straż pożarną. Powiedzieli, że mają dużo zgłoszeń, ale w przeciągu 5 godzin powinni się pojawić.

Włączyłam telewizor. Pan od prognozy pogody powiedział, że nadchodzi deszczowy front atmosferyczny. Ponoć błyskawicznie przesuwa się nad zachodnią część Polski.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Bitwa warszawska była zajebista.

Władek lat 95 to AK-owiec – były żołnierz Armii Krajowej oraz Anonimowy Kobieciarz, który swoje uzależnienie od flirtu przywiózł do Poznania z Warszawy. Często toczę z nim o to bitwy, ale to duży kaliber niereformowalnego seksisty i walka z nim zawsze jest krwawa.

Dziś powstaniec lat 5 do 100 odwiedził mnie w bojowym nastroju, chcąc szturmem zawładnąć moim umysłem, sercem i rzecz jasna – ciałem.
– Adela, słyszałaś o Budionnym?
– To ten okrutnik od pogromów Żydów?
– Brał dziewki na konia i wywoził w zboże.
– No i?
– Widzisz, kochana, we mnie rwą się kopyta z całej stadniny przedwojennego temperamentu. Mój mustang powiada, że jest mus na tango. Mus-tango.
– Twoje rozchwianie emocjonalne świadczy, że jesteś raczej konikiem na biegunach.
Władek podszedł do mnie i chwycił mnie w ramiona, próbując namiętnie pocałować. Mam na to jeden, bardzo efektywny, choć drastyczny środek.
– Adela, znowu wypluwasz swoje szufladki?!
– Stosuję ten sam chwyt co dziadek.
– Twój dziadek całował się z mężczyznami?
– Piłsudki również walczył sprytem. I notował zwycięstwa!
– Ach, Adela, ty jesteś taka mało melodramatyczna.
– Co?
– Nie ma w tobie nic z Marleny Dietrich, Poli Negri, Grety Garbo. Ty jesteś taka Adelowata!

I w tym momencie rozpoczęło się obchodzenie przez nas jubileuszu bitwy warszawskiej. Było oblężenie, ataki konnicy i ciężki ostrzał z dział dużego kalibru. W końcu wzięłam do niewoli Władka lat 95.
– Widzisz, kochasiu, tak kończą ci, którym marzy się życie w komunie.
– E tam, Adela, ważne, że to dzięki mnie, zyskujesz pewność, że bitwa warszawska była zajebista.

Musiałam w tej chwili zaprotestować. Nie znoszę przekleństw. Nie cierpię też akcji, które prowadzą do spowszedniania wielkich zwycięstw. Dlatego biorę takich typków, jak Władek, w jasyr.

niedziela, 14 sierpnia 2011

Zakaz uśmiechu.

Zgodziłam się na zastępstwo. Baltazar lat 48 przeziębił się, a to syn mojej dalekiej kuzynki, więc nie zdziwiłam się, gdy poprosił mnie, bym go w ten weekend wyręczyła w pracy. Obgadał to wcześniej ze swoim szefostwem, wyjaśniając że przyśle na swoje miejsce kogoś zorientowanego i doświadczonego. To prawda, prawo jazdy miałam od kilkudziesięciu lat, ale nigdy dotąd nie prowadziłam karawanu. Pomyślałam jednak, że o wiele łatwiej spowodować wypadek, mając żywych pasażerów.

Baltazar uprzedził mnie bym nie ubrała się wyzywająco, lecz dobrała odzienie w barwach bardziej stonowanych. Lubię kolory tęczy, ale dziś odłożyłam jaskrawozielone koszulki, żółte spódniczki i czerwone korale. Makijaż miał być szaro-brunatny. Tym razem sama przygotowałam roztwór z henny i co mogłam to pomalowałam na czarno i popielato.

O godzinie 8 rano pojawiłam się przed domem pogrzebowym.
– Ja do karawanu – obieściłam pierwszemu napotkanemu mężczyźnie.
– Nie przyjmujemy żywych – odpowiedział smutnie.
– Co pan gadasz! – oburzyłam się. – Ja za Baltazara!
– Myślałem, że inną gąbkę przyśle.
– Gąbkę?
– Gębkę.
– Dawno pan nie oberwałeś?
– Nasz dom oferuje atmosferę podniosłą, lecz spokojną. Jesteśmy poważni i flegmatyczni, szacowni i wyrozumiali, wycofani i dogłębni.
– Dobra, daj pan kluczyki do wozika – przerwałam pierdoły żałobnego mistrza ceremonii.
– Tylko prowadzić musi pani bez zrywów.
– Będę startowała z dwójki – obiecałam pojednawczo. – Chciałabym jedynie hamować na ręcznym.
– Czy to sprawia pani radość?
– Oczywiście – przytaknęłam.
– No to wykluczone. W naszej firmie nie uśmiechamy się, a szczęście i radość prędzej czy później prowadzą do uśmiechu.
– To co mam robić?
– Najlepiej niech pani w ogóle nie hamuje.
W tym momencie to mi przestało być do śmiechu. Już z pełną powagą wymalowaną na twarzy spytałam:
– A jak będzie z górki?
Mistrz ceremonii beznamiętnie i lekceważąco wzruszył ramionami.