sobota, 17 marca 2018

Szybka plomba


Pierwsza inspiracja przyszła do mnie 4 lata temu. Zapukała do drzwi,  wpuściłam ją do środka, a potem już nie dała się wykopać za próg. Odbywały się wówczas zimowe igrzyska w Soczi. Rosjanie wioskę olimpijską zbudowali na ostatnią chwilę, ale za to na bogato. Słowianie lubią się postawić przed gośćmi, więc i wtedy gospodarze nie szczędzili. Natomiast obliczeni, skąpi oraz leniwi architekci zaprojektowali tylko jedną toaletę w dwuosobowych pokojach. Trzeba było to odkręcić, więc do miejsc odosobnienia wstawili po dwie miski ustępowe. Z trenerem najlepiej omawiać start po złoty medal nie przez zamknięte drzwi, a siedzenie na kiblu jest inspirujące, zaś we dwoje w dwójnasób.
Drugą inspirację dostarczyły mi przeróżne kanały telewizyjne, które ostatnio lubują się w pokazywaniu codziennej pracy drwali, mechaników samochodowych, chirurgów plastycznych, fryzjerów i kucharzy, bimbrowników i handlarzy starymi gratami, położnych i grabarzy. Dlaczego nie dentystów?

Pomysł dojrzewał długo, bo nie chciałam pominąć stomatologicznej Dobrosławy, do której przez dekady udawałam się w sytuacjach alertowych, a ona w swym gabinecie miała jedynie jeden fotel. Ale kiedy sprawiła sobie drugi (wydatek to nieskromny, więc możecie wyobrazić sobie, że majętni ludzie walą do niej tłumami), wówczas razem z dziewczętami otworzyłyśmy kanał na YT (youtube), by zamieszczać na nim filmiki z leczenia kanałowego.

Wcale nie było trudno o króliki doświadczalne – w końcu królik to ideał dla co drugiego szukającego ekstremalnych doświadczeń błazna z poznańskiej Wildy. Gorzej było z konkurentkami, gdyż ze stomatologiczną Dobrosławą mogły współzawodniczyć jedynie dentystki. A rywalizacja między zębo-loszkami (piękna nazwa!) szła o wynagrodzenie za plombę i nie każda z pań chciała zaryzykować utratę kasy za wysiłek oraz materiał. Ponadto królik doświadczalny z przegranego teamu zostawał przez tydzień z niezaleczonym zębem, co przedłużało jego cierpienia do kolejnego odcinka, do którego automatycznie był kwalifikowany.

W Internecie błyskawicznie zdobyłyśmy wielką popularność, ale równie szybko utraciłyśmy ją na rzecz nowej, otwartej po partyzancku, platformy na YT. Okazało się, że za wrogim projektem stała dostatecznie dobra Kunia. Otóż trzeba było jakoś przygotować króliki do leczenia kanałowego, za co była odpowiedzialna właśnie moja przyjaciółka. Załatwiała to na odlew, znaczy prawym sierpowym częstowała uczestników show szybką plombą. Wszystko filmowała i wrzucała skadrowane mordobicia do Internetu.
– Kunia, dlaczego nam to zrobiłaś? – spytałam, gdy sprawa wyszła na jaw.
– Zbyt dużo zawodów miłosnych. Wykorzystałam okazję. Odreagowałam.
No cóż, było to racjonalne wyjaśnienie, ale i tak w ostrych słowach musiałam zaprotestować przeciw nielojalności wobec dziewcząt, stomatologicznej Dobrosławy, mnie też. Kunia czuła się winna i chętna do naprawienia błędu, więc nie szukajcie tych filmików w Internecie. Już wczoraj zdążyła je usunąć.

piątek, 16 marca 2018

Pozew z klauzulą natychmiastowej wykonalności


– Zmieniłam kołdrę puchową na lżejszą – cieszyła się Lwinka. – Przy okazji założyłam poszwy z kwiecistym wzorem. Och, jak ja tej nocy wiosennie chrapałam. Szkoda tylko, że sama siebie nie słyszałam…
– To skąd wiesz, że chrapałaś? – zaciekawiła się Dziunia.
– Wiosenne chrapanie to jest to – orzekła filozoficznie dostatecznie dobra Kunia.
– Mój sąsiad, przecież znacie Gabriela lat 65, twierdzi, że zagłuszam gruchanie gołębi – wyjaśniła Lwinka.
– Potwierdzam – włączyła się Gertruda lat 77 – gołębie gruchają na wiosnę.
– I gumnem pstrzą balkony – odezwałam się z całą dozą sarkazmu, na jaki było mnie stać. – Ale to nie jest takie proste, bo wczoraj miałam w rękach pozew z klauzulą natychmiastowej wykonalności.

Zaintrygowane dziewczyny spojrzały na mnie z uwagą. Ogonek przed sklepem na dole, w którym oczekiwałyśmy na przyjazd zapełnionego świeżym pieczywem z nocnego wypieku furgonu z piekarni, załamał się, gdyż dziewczyny otoczyły mnie kołem.

– Adela, masz kłopoty? – spytała zatroskana Kunia.
– Wszystkie mamy ten problem – odparłam.
– Jak to?
– Żądanie było wyraźne – zaczęłam opowiadać. – Mamy zaprzestać się radować, bo inaczej dostaniemy w kość. Zostało to sformułowane bardzo kategorycznie.
– Ale przez kogo? – dociekała Wacia.
– O co cho? – przestraszyła się Lwinka, która w chwilach stresu łapczywie połykała ostatnie sylaby.
– Musimy zablokować gruchanie, inaczej zostaniemy potraktowane wyjątkowo lodowato – ciągnęłam.
– Adela, gadaj konkretnie! – zniecierpliwiła się Kunia.
– Autorem pozwu była wyjątkowo apodyktyczna zima…
– To jakieś farmazony – prychnęła niedowierzająco Dziunia. – Zima? Jej już ni ma!

W tym momencie niespodziewanie otulił nas mroźny powiew protestującej zimy. Słowa Dziuni uleciały w niepamięć, natomiast wspomniany przeze mnie pozew z klauzulą natychmiastowej wykonalności zamknął dziewczętom usta. Prawdopodobnie wiosenne gruchanie trzeba było odłożyć o kilka dni. To nas zasmuciło tak bardzo, że nie poczekałyśmy na przyjazd dostawczaka, lecz wstąpiłyśmy do sklepu, zakupując suchary oraz imbir, który wrzucony do herbaty miał nas ogrzać.

czwartek, 15 marca 2018

Głupawki i odloty


– Jesteśmy typową polską rodziną – pochwaliła się Wacława lat 88. – Razem z Innocentym nieustannie przeżywamy głupawki i odloty.
– Chyba upadki i wzloty – odparła Trudzia lat 77, która była pod wpływem nauk proboszcza i jego kazań o szczytach oraz dolinach życia rodzinnego. – Albo na odwrót.
– Nie, my mamy głupawki i odloty.

To było interesujące. Zwykle rzadko zwracałam uwagę na Wacię, bo zwykle trzymala się końca ogonka, w którym ustawiałyśmy się każdego ranka, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni (dowoził świeże pieczywo z nocnego wypieku). Ponadto Wacia raczej wolała milczeć niż się wymądrzać; i choć doceniałam krasomówczą wstrzemięźliwość, jednocześnie nie znajdowałam w niej inspiracji.

– Jak zwraca się do ciebie Innocenty? – spytała Lwinka.
– Ptasiu.
– Jak?
– Ptasiu – powtórzyła Wacia. – A jak mam kłopoty z pęcherzem, to Ptasiu-siu.
– A ty na niego? – do indagacji przyłączyła się Dziunia.
– Mleczko.
– Jest karykaturzystą? Satyrykiem? Łysolem?
– Nie, ja po prostu lubię mleczko.
– Ja wiem! – wrzasnęła Trudzia. – Oni są zboczeni! Ksiądz proboszcz o tym mówił.
– Że co?
– Ptasie Mleczko! Nasz kochany pasterz z Wildy mówi, że największe świństwa kryją się w słodyczach! I to tych markowych!
– Kto ma większe odloty? On czy ona? – mruknęła pod nosem Kunia.
– Kasztanki? To niby po bożemu? – argumentowała Gertruda.
– Cha cha cha – gromko zaśmiały się dziewczęta.
– Lizaki? Przecież to też nie po bożemu.
– Cha cha cha – kolejkowiczki powoli zaczęły dostawać głupawki.
– A torcik? Ten jest najbardziej grzeszny! – skwitowała Trudzia.
– Cha cha cha – konia z rzędem, kto by powstrzymał w tamtej chwili wytrysk głupawki z piersi ogonkowiczek.
– Jaki niby torcik? – zdziwiłam się.
– Ksiądz proboszcz wie, co mówi!
– Trudno takie odloty przyjąć na klatę – tym razem Kunia odezwała się głośno. – Wacia, jeżeli zależy ci na odlotach Innocentego, musisz go skontaktować z proboszczem.

Wprawdzie to były zuchwałe słowa, skutek był jednak dobry. Zaległa cisza, z czego się ucieszyłam, bo nie lubię harmideru. Chciałam nawet zaprotestować, ale już nie musiałam.

środa, 14 marca 2018

Fiaskiem po oczach


Władek, który był przez nas od lat oceniany surowo, z dystansem i bardzo sceptycznie, to znany już chyba w całym kraju podwójny AK-owiec. Mniej więcej 75 lat temu był żołnierzem Armii Krajowej, który po wojnie zrzucił mundur powstańczy, założył modną wówczas koszulę z dużymi kołnierzami i stał się Anonimowym Kobieciarzem. Bardzo groźnym łamaczem serc niewieścich, który przeflancował się ze stolycy kraju do stolicy Pyrlandii, rozsiewając w Poznaniu aromat swego czaru. Po latach zapach zdążył się ulotnić, ale on cały czas znajdował się mentalnie w okresie gomułkowskim, kiedy na polu drogeryjno-flirtowym odnosił pewne sukcesy. Ale jak już wspomniałam, karty tej legendy zdążyły wypłowieć.

– Ach, gdybyś chociaż zajmował się pedagogiką ponowoczesną – obwieściłam mu kiedyś. – Albo uruchamianiem bomby wodorowej poprzez wybuch atomowej. Albo wymianą klocków hamulcowych. Albo technologią wyrobu masy bitumicznej. Albo renowacją mebli w stylu biedermeier. Albo dziergał koronki jak uwielbiane przez ciebie baby z Koniakowa… A ty? – dodałam z wyrzutem.

Inne adorowane przez niego dziewczęta podpowiadały mu podobnie. Ale na nic zdały się moje rady, w próżnię trafiały ich słowa. Powstaniec warszawski był jak nieznośna blacha falista, która prędzej zdąży zardzewieć niż jakiejkolwiek kropli wody da wydrążyć w sobie dziurę do prawdziwej natury. Dlatego – my, niewiasty z poznańskiej Wildy – naradzilyśmy się, postanawiając zastosować wobec Władka tę samą taktykę. Nazwałyśmy ją FIASKIEM PO OCZACH. Dziś pojawiła się okazja, by ją wypróbować.
Stałyśmy jak co dzień w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni, który dostarczał z Mosiny świeże pieczywo z nocnego wypieku. Nie byłyśmy specjalnie rozmowne dopóty, dopóki naszym oczom nie pokazało się przedwojenne, dość pomarszczone opakowanie testosteronu.
– Hej, dziś! Hej, lachony! – krzyknął z daleka. – Która wpadnie w moje szpony?

Spojrzałyśmy na siebie wymownie. Te durne zaczepki nie były godne weterana krwawego zrywu, choćby nawet zbyt długo taplał się w gównianych kanałach powstańczej Warszawy. Każda z nas miała dla Władka inne osobiste fiasko. Dostatecznie dobra Kunia wygrzebała wosk z uszu, Lwinka zza pazuchy wyciągnęła wygrzebany spod paznokci brud z zeszłego millenium, Wacława wyciągnęła garnuszek, ja splunęłam w ten osobisty zbiór śliną, pozostałe dziewczyny dodały inne odpady fizjologiczne. Dziunia lat 59 skrupulatnie wymieszała otrzymaną masę, a Gertruda lat 77 ją pobłogosławiła. Rzucić fiaskiem miała Genowefa, gdyż to ona wylosowała najkrótszą zapałkę.
– Tej, tylko nie wyrzucaj na niego wszystkiego – poleciła Kunia.
– Dokładnie – poparłam Kunię – Zawsze może pojawić się nowy dureń.

To były słowa prorocze, bo tuż gdy powstaniec dostał fiaskiem po oczach, pjawił się dostawczak z piekarni, którym kierował Hieronim. On też był pyskaty i podobnie jak Władek musiał być potraktowany tą samą wildecką praktyką.

wtorek, 13 marca 2018

Niełatwo odnaleźć samą siebie


Kiedy się zagubisz, a zdarza się to wszystkim tylko w różnych okresach życia, to musisz porozmawiać z kimś, kto pozwoli ci się odnaleźć. Musisz sobie jednak przypomnieć, do kogo należy się zgłosić  (tu zaczynają się schody), by niepotrzebnie się nie wałęsać, tracąc siły, wiarę w ludzi i pewność siebie.
Pierwszy do głowy przyszedł mi Lucjan Kutaśko, ale on zasiadł już w Kancelarii Niedoradców i milczał jak zaklęty. W takiej sytuacji musiałam odtworzyć tropy, jakie codziennie zostawiały podeszwy moich butów. W taki oto sposób znalazłam się w ogonku, który uformował się przed sklepem na dole.

– Gdzie zwykle stoi Adela? – spytałam grzecznie dziewcząt oczekujących na przyjazd furgonu z piekarni.
– Dzisiaj ja jestem pierwsza w kolejce – warknęła Gertruda lat 77.
– Czy ty nie wejdziesz do ogonka? – zdziwiła się dobra Lwinka.
– Po co mi świeże pieczywo z nocnego wypieku, skoro nie wiem, kto mógłby je spałaszować?
– Nie rozumiem – Kunia wzruszyła ramionami. – Czy któraś z was to pojmuje?
Dziewczyny pokiwały przecząco głowami.
– Zawieruszyło się moje ja, mam również rozterki co do my – odkryłam karty – wszakże pozostała mi ona. Czy ty, ty lub wy pomożecie odnaleźć mi schowek, do którego wcisnęła się tusza i dusza Adeli? A może są jacyś oni albo dostatecznie dobry on, który mi pomoże?
– Ona ma fiksum dyrdum – Dziunia lat 59 kręciła palcem kółka koło prawej skroni.
– To wszystko przez rosnące w zawrotnym tempie stopy – oceniła naganna Balbina. – Przy nowych podporach Adeli wali się wszystko, co było kiedyś.
– Chodźmy – Kunia pociągnęła mnie za rękaw, prowadząc po wildeckich trotuarach. Zatrzymałyśmy się w bramie kamienicy przy ulicy Chłapowskiego.
– Nie chciałam mówić przy dziewczynach, wiesz, w kraju jest tyle zachowań ekstremalnych – tłumaczyła Kunia. – Ale w cieniu bramy mogę ci powiedzieć: jak zapomnisz o Adeli pomyśl o Adolfie. Zaczyna się podobnie i też był małym satrapą.
– To Adela ma zapędy dyktatorskie? A jak zapomnę też o Adolfie?
– Wtedy chwyć się za wąsik.

Miałam szczęście, że tak szybko trafiłam pod właściwy adres. Kunia po raz kolejny potwierdziła, że jest prawdziwą przyjaciółką. Przeciwko tak cennym znajomościom nie można protestować.

poniedziałek, 12 marca 2018

Kancelaria niedoradców


Poniedziałek to dobry dzień na posiedzenie sztabu wyborczego prezydenta 2020. Początek tygodnia sprzyja robieniu planów, wytyczaniu strategicznych kierunków, wciskaniu kiełbasy wyborczej w osłonki z krowich jelit. Ponadto kruchy lód przepędził Lucjana Kutaśkę z niebezpiecznych o tej porze roku akwenów, więc był z nami również ten niezwykły umysł bez pępka (przypominam, że Kutaśko to jedyny Polak, który nie miał matki).

– Zleciłem Lucjanowi utworzenie kancelarii – obwieścił huncwot 2020. – Jej siedziba ma wyglądać dostojnie, podobnie jak siedzący tam urzędnik. Kutaśko obiecał zakładać krawat nawet do flaneli.
– Od flaneli wyżej cenię sobie tylko tetrę – poinformował Kutaśko.
– Ale czym kancelaria ma się zajmować? – spytałam.
– Niczym.
– Jak to?
– Ludzie mają dość rad – tłumaczył tomasz.ka 2020. – Zresztą Lucjan wyprzedził epokę, więc jego rady dla obywateli byłyby całkowicie nieprzydatne. Dlatego będzie milczał.
– Czy to prawda, Lucjanie?
– Kutaśko! Morda w kubeł! – polecił huncwot. – Niech chłopak ćwiczy.
– W jaki sposób petent zorientuje w specyfice kancelarii? – spytał podwójny AK-owiec, który również należał do ścisłego grona doradców prezydenta.
– Z tablicy informacyjnej. Zadaniem Kutaśki będzie nie zwracać uwagi na przybyłego. Swoim dumaniem i nieobecnym spojrzeniem ma skłonić petenta do przyłączenia się, a potem uiszczenia opłaty zgodnej z taryfikatorem.
– A co z podatkami? – dociekała dostatecznie dobra Kunia.
– Startujemy w szarej strefie. Skarbówka i GUS odmówiły rejestracji kancelarii, bo według nich nie ma takiego rodzaju działalności gospodarczej jak nic-nie-robienie. Po wygranych wyborach zmienię ten kraj.
– Potrzeba nam reform – przytaknęłam, bo moja pupa nadal pamiętała o siarczystych mrozach, więc jeszcze definitywnie nie pożegnałam się z reformami.
– Obywatele tylko wtedy będą radzi, gdy głowa państwa nie będzie im radzić, a przez to wadzić. Moi poprzednicy tak wiele spartolili, że uznanie zdobędzie tylko nic-nie-robiący dostojnik państwowy. Wychodzę naprzeciw społecznym oczekiwaiom.
– No dobra – odezwałam się – ale jakiś plan na ten tydzień powinniśmy ustalić.
– Niech ciocia też spróbuje pomilczeć – poprosił niesubordynowany Kutaśko.

To było aroganckie, więc musiałam zaprotestować. Zdjęłam z głowy chustę i zakneblowałam Lucjana. Prezydent się nie sprzeciwił.

niedziela, 11 marca 2018

Missa nr 3/2018, czyli jak pregoreksja wdrapała się na ambonę


Dziewczęta bezceremonialnie taksowały mnie wzrokiem. Szacowały, ile tłuszczu mi przybyło, czy brzuszek się wypiął i stopy powiększyły. Zrobiło się cieplej, więc zmieniłam buty na wiosenne i to akurat utwierdziło koleżanki w przekonaniu o mojej ciąży. Nie było sensu tłumaczyć się, bo i tak by nie uwierzyły.

– Tej, nie przejmuj się, w boskim przybytku proboszcza będzie gorzej – pocieszała mnie dostatecznie dobra Kunia, która również tej niedzieli postanowiła towarzyszyć mi podczas niedzielnej sumy.
– Zawsze byłam płodna, ale nigdy nie uważałam tego za występek – żaliłam się. – A tu nagle takie zamieszanie…
– Tej, ale mi możesz chyba powiedzieć, kto był ojcem?
Jezus Maria! Nawet kochana Kunia mnie zdradziła!! I ona nie wierzyła, że skutek może objawić się bez przyczyny!!! Obracałam się w kręgu kobiet małej wiary. Dziewczęta nie dawały wiary cudom. Było mi przykro tym bardziej, że podświadomie czułam jak rosną mi stopy. Co było grane?

Przekroczyłyśmy próg wildeckiej świątyni. Czułam się jakbym weszła na czerwony dywan w Hollywood, bo wszystkie gały obmacywały moją wyjątkową kreację przygotowaną na przedwiośnie. Aż chciało mi się przycupnąć najbliższej wyjścia, ale Kunia pociągnęła mnie do ławki tuż pod amboną.
– Amen – sapnęłam siadając na twardym, poświęconym siedzisku. Wkrótce jednak musiałam znów powstać, bo proboszcz rozpoczął mszalną gimnastykę. Pociechą było, że naprzemiennie klęcząc, wstając i siadając, wierni z poznańskiej Wildy mniej się mną interesowali. Do czasu, albowiem w końcu nadszedł moment kazania.
– Błogosławione te, które są w stanie błogosławionym – rozpoczął duchowny, patrząc na mnie wymownie. – Ale podejrzane te błogosławione, które ukrywają ojca przed ludem bożym.
– To mi się nie podoba – odparłam podniesionym głosem.
– Błogosławieni cisi – odpalił kapłan.
– Ale nie ślepe – wrogo wtrąciła się Genowefa lat 61. – Wszystkie widzimy, że Adeli rosną stopy.
– Błogosławione w stanie błogosławionym – kontynuował proboszcz – które nie głodzą się. Pamiętajcie, żadnej pregorektyczce nie udzielę rozgrzeszenia! – ksiądz grzmiał z ambony.
– Tej – szepnęła Kunia – przecież on promuje twojego bloga.

Ależ tak! Kunia miała rację. Byłam BLOGOSŁAWIONA.
– Tej, ale powiedz w końcu, kto jest ojcem…