środa, 14 marca 2018

Fiaskiem po oczach


Władek, który był przez nas od lat oceniany surowo, z dystansem i bardzo sceptycznie, to znany już chyba w całym kraju podwójny AK-owiec. Mniej więcej 75 lat temu był żołnierzem Armii Krajowej, który po wojnie zrzucił mundur powstańczy, założył modną wówczas koszulę z dużymi kołnierzami i stał się Anonimowym Kobieciarzem. Bardzo groźnym łamaczem serc niewieścich, który przeflancował się ze stolycy kraju do stolicy Pyrlandii, rozsiewając w Poznaniu aromat swego czaru. Po latach zapach zdążył się ulotnić, ale on cały czas znajdował się mentalnie w okresie gomułkowskim, kiedy na polu drogeryjno-flirtowym odnosił pewne sukcesy. Ale jak już wspomniałam, karty tej legendy zdążyły wypłowieć.

– Ach, gdybyś chociaż zajmował się pedagogiką ponowoczesną – obwieściłam mu kiedyś. – Albo uruchamianiem bomby wodorowej poprzez wybuch atomowej. Albo wymianą klocków hamulcowych. Albo technologią wyrobu masy bitumicznej. Albo renowacją mebli w stylu biedermeier. Albo dziergał koronki jak uwielbiane przez ciebie baby z Koniakowa… A ty? – dodałam z wyrzutem.

Inne adorowane przez niego dziewczęta podpowiadały mu podobnie. Ale na nic zdały się moje rady, w próżnię trafiały ich słowa. Powstaniec warszawski był jak nieznośna blacha falista, która prędzej zdąży zardzewieć niż jakiejkolwiek kropli wody da wydrążyć w sobie dziurę do prawdziwej natury. Dlatego – my, niewiasty z poznańskiej Wildy – naradzilyśmy się, postanawiając zastosować wobec Władka tę samą taktykę. Nazwałyśmy ją FIASKIEM PO OCZACH. Dziś pojawiła się okazja, by ją wypróbować.
Stałyśmy jak co dzień w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni, który dostarczał z Mosiny świeże pieczywo z nocnego wypieku. Nie byłyśmy specjalnie rozmowne dopóty, dopóki naszym oczom nie pokazało się przedwojenne, dość pomarszczone opakowanie testosteronu.
– Hej, dziś! Hej, lachony! – krzyknął z daleka. – Która wpadnie w moje szpony?

Spojrzałyśmy na siebie wymownie. Te durne zaczepki nie były godne weterana krwawego zrywu, choćby nawet zbyt długo taplał się w gównianych kanałach powstańczej Warszawy. Każda z nas miała dla Władka inne osobiste fiasko. Dostatecznie dobra Kunia wygrzebała wosk z uszu, Lwinka zza pazuchy wyciągnęła wygrzebany spod paznokci brud z zeszłego millenium, Wacława wyciągnęła garnuszek, ja splunęłam w ten osobisty zbiór śliną, pozostałe dziewczyny dodały inne odpady fizjologiczne. Dziunia lat 59 skrupulatnie wymieszała otrzymaną masę, a Gertruda lat 77 ją pobłogosławiła. Rzucić fiaskiem miała Genowefa, gdyż to ona wylosowała najkrótszą zapałkę.
– Tej, tylko nie wyrzucaj na niego wszystkiego – poleciła Kunia.
– Dokładnie – poparłam Kunię – Zawsze może pojawić się nowy dureń.

To były słowa prorocze, bo tuż gdy powstaniec dostał fiaskiem po oczach, pjawił się dostawczak z piekarni, którym kierował Hieronim. On też był pyskaty i podobnie jak Władek musiał być potraktowany tą samą wildecką praktyką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz