Władek, który był przez nas od lat oceniany surowo,
z dystansem i bardzo sceptycznie, to znany już chyba w całym kraju podwójny
AK-owiec. Mniej więcej 75 lat temu był żołnierzem Armii Krajowej, który po
wojnie zrzucił mundur powstańczy, założył modną wówczas koszulę z dużymi
kołnierzami i stał się Anonimowym Kobieciarzem. Bardzo groźnym łamaczem serc
niewieścich, który przeflancował się ze stolycy kraju do stolicy Pyrlandii,
rozsiewając w Poznaniu aromat swego czaru. Po latach zapach zdążył się ulotnić,
ale on cały czas znajdował się mentalnie w okresie gomułkowskim, kiedy na polu
drogeryjno-flirtowym odnosił pewne sukcesy. Ale jak już wspomniałam, karty tej
legendy zdążyły wypłowieć.
– Ach, gdybyś chociaż zajmował się pedagogiką ponowoczesną
– obwieściłam mu kiedyś. – Albo uruchamianiem bomby wodorowej poprzez wybuch
atomowej. Albo wymianą klocków hamulcowych. Albo technologią wyrobu masy
bitumicznej. Albo renowacją mebli w stylu biedermeier. Albo dziergał koronki
jak uwielbiane przez ciebie baby z Koniakowa… A ty? – dodałam z wyrzutem.
Inne adorowane przez niego dziewczęta podpowiadały
mu podobnie. Ale na nic zdały się moje rady, w próżnię trafiały ich słowa. Powstaniec
warszawski był jak nieznośna blacha falista, która prędzej zdąży zardzewieć niż
jakiejkolwiek kropli wody da wydrążyć w sobie dziurę do prawdziwej natury.
Dlatego – my, niewiasty z poznańskiej Wildy – naradzilyśmy się, postanawiając zastosować
wobec Władka tę samą taktykę. Nazwałyśmy ją FIASKIEM PO OCZACH. Dziś pojawiła
się okazja, by ją wypróbować.
Stałyśmy jak co dzień w ogonku przed sklepem na
dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni, który dostarczał z Mosiny
świeże pieczywo z nocnego wypieku. Nie byłyśmy specjalnie rozmowne dopóty,
dopóki naszym oczom nie pokazało się przedwojenne, dość pomarszczone opakowanie
testosteronu.
– Hej, dziś! Hej, lachony! – krzyknął z daleka. –
Która wpadnie w moje szpony?
Spojrzałyśmy na siebie wymownie. Te durne zaczepki
nie były godne weterana krwawego zrywu, choćby nawet zbyt długo taplał się w
gównianych kanałach powstańczej Warszawy. Każda z nas miała dla Władka inne
osobiste fiasko. Dostatecznie dobra Kunia wygrzebała wosk z uszu, Lwinka zza
pazuchy wyciągnęła wygrzebany spod paznokci brud z zeszłego millenium, Wacława
wyciągnęła garnuszek, ja splunęłam w ten osobisty zbiór śliną, pozostałe
dziewczyny dodały inne odpady fizjologiczne. Dziunia lat 59 skrupulatnie wymieszała
otrzymaną masę, a Gertruda lat 77 ją pobłogosławiła. Rzucić fiaskiem miała
Genowefa, gdyż to ona wylosowała najkrótszą zapałkę.
– Tej, tylko nie wyrzucaj na niego wszystkiego –
poleciła Kunia.
– Dokładnie – poparłam Kunię – Zawsze może pojawić
się nowy dureń.
To były słowa prorocze, bo tuż gdy powstaniec
dostał fiaskiem po oczach, pjawił się dostawczak z piekarni, którym kierował
Hieronim. On też był pyskaty i podobnie jak Władek musiał być potraktowany tą
samą wildecką praktyką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz