sobota, 20 listopada 2010

Są dni, kiedy można mężczyźnie nawrzucać.

Kostek lat 53, który mieszka w kamienicy naprzeciwko startuje do rady miasta. Jako świadome ogniwo elektoratu miejskiego postanowiłam wybrać się do niego, by poruszyć w najbardziej istotne zadania stojące przed radnym z naszej dzielnicy. Domofon był rozwalony, więc od razu wdrapałam się na III piętro. Zastukałam kołatką na drzwiach.

Drzwi otworzyła mi konkubina Kostka – Genia lat 47, kobieta uczynna i wiecznie uśmiechnięta. (Z tego wiem, że dieta Kostka i Geni uboga jest w produkty zawierające wapń.) Genia wprowadziła mnie do kuchni, gdzie za stołem siedział Kostek i popijał kawę nad poranną gazetą. Usiadłam, przyszły radny odłożył gazetę, a konkubina podała mi świeżo zaparzonego szatana. Poprosiłam o śmietankę, ale Genia zakryła jej brak wstydliwym uśmiechem.

– Kostek, co zrobisz z chodnikiem? Jest tak nierówny, że idąc do ciebie, omal trzy razy nie wywinęłam kozła.
Młodzieniec lat 53 tylko zakrył usta. Wydawało mi się, że był to gest okazujący zdziwienie, ale Genia wyprowadziła mnie z błędu.
– Pani Adelo, Kostek będzie milczał aż do jutrzejszego wieczora. Jest cisza przedwyborcza. Ordynacja zabrania mu agitacji, a on wie, że się nie powstrzyma. Dlatego postanowił milczeć.
– Genia, to wspaniale! Chyba nie przepuścisz takiej okazji?!

Stanęłam przy drzwiach, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Spojrzałam zachęcająco na Genię, ale ona patrzyła na mnie bezradnie, nie domyślając się pomysłu.
– Kostek, ty sknero niedomyta – zaczęłam. – Nie dość, że nie dajesz Geni pieniędzy na mleko, przez co biedaczka ma próchnicę, to jeszcze siedzisz w tym brudnym podkoszulku!
– Masz się częściej myć – poparła mnie Kostkowa konkubina, która nareszcie zrozumiała intencję mojej akcji. – To wstyd, żeby pani Adela musiała ci to wypominać. I pieniędzy na życie zostawiaj więcej. Ja futro muszę sobie kupić!
Milczący Kostek lat 53 tym razem oniemiał naturalnie.
– Idzie zima, a ty golić się będziesz codziennie – zagrzmiałam. – I brud zza paznokci będziesz usuwał. I chodnik naprawisz, i psie kupy usuniesz!
– I za zmywanie mi zapłacisz – dodała Genia. – I za odkurzanie, prasowanie, gotowanie też!
– Ustaw świnkę skarbonkę przy łóżku – doradziłam.
– Ku... mać – zaklął brzydko Kostek. – To ja pie...lę być radnym.
– Milcz – krzyknęłam. – Oddam na ciebie głos, synku, ale z psich kup będę rozliczała!

I wyszłam, zostawiając przyszłego radnego w zadumie. Schodząc po schodach jeszcze słyszałam protesty Geni przeciw zaniedbaniom Kostka. Uśmiechnęłam się. Wyjęłam z kieszeni cukierek mentolowy i zaczęłam powoli ssać. Mój oddech znów był świeży.

piątek, 19 listopada 2010

Magia mycia okien w listopadzie.

Nastała najlepsza pora na mycie okien. Nie widać smug, bo słońce nie odbija się dzikimi refleksami od szyb, a myć trzeba, by choć odrobina światła docierała do naszego serca. Byśmy nie sczeźli w smutku i depresji. Depresja najgroźniejsza jest dla mężczyzn, dlatego to przede wszystkim oni myją okna. Najczęściej siedząc za kierownicą swego samochodu, spryskują szyby, co rusz przecierając je wycieraczkami.

Znałam wprawdzie jednego optymistę, który mawiał, że nie potrzebuje światła, bo w nim są tak wielkie pokłady energii życiowej, że słońce nie jest mu potrzebne. Nie mył okien w listopadzie i umarł. To było jeszcze w latach 80-tych ubiegłego tysiąclecia. Jechał akurat swoim trabantem ulicą Czerwonej Armii i nie zauważył czerwonego świata. Zginął na miejscu, a z auta uformowano pierwszą w Poznaniu tekturową trumnę.

Podobnie stało się z jednym rozbrykanym chłopcem, który niezbyt lubił chodzić do szkoły i na wagarach najczęściej brodził w listopadowych kałużach. Chłopiec miał bryle na oczach i nie przecierał szkiełek. Chlupot w butach był dla niego ważniejszy niż widok smaganych wiatrem i deszczem wildeckich klonów. No i wpadł do studzienki ściekowej. Od tamtej pory wszyscy na Wildzie myją w listopadzie okna.

Okna myją również osoby nie posiadające samochodów. W 1992 roku Kazia lat 40 z ulicy Wierzbięcice też myła okna. Chciała dodać sobie i mężowi otuchy, ale jej stary łajdak tylko narzekał na przeciągi. Ale Kazia myła dalej. I kiedy światło przedarło się do ich mieszkania to zobaczyła, że mąż wcale nie tkwi w przeciągu, ale w ciągu. Alkoholowym ciągu. Światło dało jej siły na wykopanie nieroba z mieszkania i dziś stać ją na samochód Citroen lat 17.

Opowiedziałam te historie Władkowi lat 94, bo on pochodzi z Warszawy i nie za bardzo chciał uwierzyć w magię mycia okien w listopadzie.
– Władku, najpierw umyjesz u mnie – namawiałam AK-owca do listopadowego czynu. – Ale u siebie też musisz.
– Przecież zawsze wracam do siebie po zmroku. Przynajmniej nie muszę zasłaniać okien. Nikt nie widzi, co robię.
– To umyj chociaż lufcik. Daj się słońcu popieścić!
– A co ty mi farmazony wciskasz! Przecież słońca nie ma.
– Protestuję przeciw twojej niewierze w magię – powiedziałam z wyrzutem. – Tylko umyjesz okna, a słońce wyjdzie – zapewniłam z emfazą.
– Phi – Władek lat 94 jednak nie uwierzył. Gdyby chociaż brodził po kałużach. W studzienkach kanalizacyjnych on akurat dałby sobie radę. A tak boję się o niego. W każdym razie przeciera szkła w swoich okularach. Wymusiłam to na nim.

czwartek, 18 listopada 2010

Horror o poranku.

Poprosiłam wczoraj Władka lat 94, by przeczyścił mi odpływ od wanny. Od jakiegoś czasu woda zaczęła schodzić z niej bardzo wolno, więc było to nieodzowne. Poprosiłam AK-owca o przysługę, bo to powstaniec warszawski, który zna kanały na wylot. A mi o wylot właśnie chodziło.

Władek przyjął moją prośbę z radością. Ma sentyment do rur wszelakich. Robota poszła mu sprawnie, umył ręce pod strumieniem wody, na próbę napełnił wannę, potem spuścił wodę z impetem, dostał całusa i poszedł do siebie. Zrobiłam sobie kolację, poszłam na chwilę do toalety, przemyłam twarz, wyszorowałam zęby, wróciłam do sypialni, ułożyłam się w łóżku z dziełem Szekspira. Nigdy nie mam kłopotów z zasypianiem.

Dzisiejszy poranek rozpoczęłam jak zwykle, czyli gimnastyką. Wymachiwałam rękoma, zrobiłam skłony, brzuszki i przysiady, a na koniec zbadałam piersi, czy nie mam raka. Profilaktyczne badanie macicy postanowiłam przeprowadzić w wannie. Byłam spocona, więc natychmiast udałam się do łazienki. Po drodze wzięłam ze sobą książkę, czyli niezawodne „Pisma semantyczne” Gotloba Frege. Lubię leżeć odprężona w gorącej wodzie i pianie, jednocześnie badając tajniki semantyki.

Jak zamierzyłam, tak zrobiłam. Nalałam jednak za dużo płynu do kąpieli i Gotlob Frege mi się spienił, znaczy zamoczyłam książkę w pianie. Odłożyłam książkę, przemyłam ciało, wymasowałam głowę szamponem i go spłukałam. Potem się uspokoiłam, że nie mam raka macicy, a na koniec powąchałam się pod pachami. Nie poczułam nic, co znaczyło, że umyłam się skutecznie. Teraz mogłam wyjąć korek z wanny. Woda zaczęła uchodzić, a ja pomyślałam, że mogę jeszcze raz umyć stopy. Pochyliłam się i wtedy to się stało.

Wir uchodzącej wody wciągnął do rury odpływowej długie włosy. Strumień szarpnął gwałtownie moją głową, a ja zabulgotałam pod wodą. Na całe szczęście nienawykłe do picia płuca otrzymały jedynie niewielkiego łyka wody z płynem do kąpieli oraz moim brudem z dnia wczorajszego. Przez głowę przemknęła mi szybko myśl, że jednak nie umrę na raka szyjki macicy. Po chwili jednak moje ciało zaprotestowało. Zaplanowałam na wieczór, że zrobię sobie drinka „Wściekłego Ruska”, dlatego postanowiłam walczyć o życie. Przestałam się szarpać, uspokajając myśli i ciało. Przypomniałam sobie, że mam bardzo chwytliwe palce u nóg i lewą stopą zaczęłam szukać na półeczce nad wanną nożyczek do paznokci. Kolejna myśl jak błyskawica czyniła zarzut Gotlobowi Frege, że nie znalazł odpowiednika dla nożnego mańkuta. Znalazłam nożyczki. Podałam je lewą stopą do prawej dłoni. I w ten oto sposób zrobiłam sobie fryzurę na pazia.

Woda do teraz nie odpłynęła. Ja jednak od razu zrobiłam sobie „Wściekłego Ruska”, więc za bardzo tym się nie przejmuję. Zresztą Władek lat 94 z radością przyjął nowinę, że dziś znowu mam przyjść , by przeczyścić rurę. Ciekawe, co powie na moją nową fryzurę.

środa, 17 listopada 2010

Farbowane liski.

To prawda, niejeden raz zdarzyło mi się spać w lokówkach. Najpierw wydaje się to niewygodne, ciągle coś uwiera w głowę, ale szybko można się przyzwyczaić i zasnąć bez kłopotu. Zresztą kobiety są bardziej zmęczone dniem pracy od mężczyzn, dlatego objęcia Morfeusza szybciej chwytają nas w swoje stalowe kleszcze. Sen mamy przez to zdrowszy, a pobudki są przyjemniejsze, bo zaczynają się od masażu głowy. Lokówki miło szorują łepetynkę, krew napływa do mózgu i jesteśmy przygotowane do dnia od razu na sto procent.

Niemal na sto procent, bo falistą czuprynę musimy przecież rozczesać. Zdjąć lokówki, ułożyć je na miejsce, by w gotowości czekały na wieczór, a potem uważnie się sobie przypatrujemy. I gdy tak stoimy przed lustrem z fantazyjną grzywą to dostrzegamy pierwszy siwy włos, potem drugi, a na końcu ze złością lub z przygnębieniem odwracamy wzrok od zwierciadła. Najpierw radziłam sobie, zmieniając często fryzurę. Zaczesywałam siwiznę raz na lewo, raz na prawo, ale efektu większego nie osiągnęłam. Przystąpiłam zatem do farbowania włosów. Byłam blondyną, byłam kasztanką, byłam czarnulką. Byłam też rudzielcem. Niezależnie od koloru fryzury słyszałam w biurach, na ulicach i w tramwajach przyciszone komentarze rzucane nieprzyjaznym jazgotem: „farbowana lala”, „lisica”, „kolorowe jarmarki”, albo „wytapirowane pudło”.

Miałam wówczas jeszcze poprawne stosunki z kościołem, więc poszłam z prośbą o otuchę do księdza Bolesława Tacownego. Prałat miał wówczas lat 29, pękaty brzuch, zęby pożółkłe podobnie jak palec wskazujący i środkowy od prawej ręki, stopy stawiał do środka, na kazaniach cytował najczęściej świętego Augustyna, w telewizji najbardziej lubił oglądać „Wielką grę”, kręcił nosem na namaszczanie chorych, którzy zwykle już nie żyli.
– Proszę księdza Bolka – zagadnęłam po wejściu do zakrystii. – Dlaczego ludzie są tacy zazdrośni? Przecież na fioletowo farbuję włosy jedynie podczas Adwentu i Wielkiego Postu.
– Moje dziecko – byłam wtedy w wieku lat 31 – pamiętam, że na Wielkanoc byłaś blondyną. Żałuję, że święta są tak rzadko, bo cały kościół był tobą rozjaśniony. Napijesz się wina mszalnego?
– Nie, dziękuję. Ale co ja ludziom zrobiłam, że mnie obgadują?
– Kolor razi tylko te liski, co mają przefarbowaną duszę. Ach, gdybym mógł cię wziąć do konfesjonału, to byś zrozumiała, córko.
– To może ksiądz weźmie mnie gdzie indziej? Żebym zrozumiała?

Niestety, prałat Bolesław wówczas lat 29 opacznie zrozumiał moje słowa (a przecież nie był opatem) i musiałam szybko wybiec z zakrystii. Ale słowa duchownego wzięłam sobie do serca i od tamtej pory stale protestuję przeciw farbowanym liskom. Niesutannie, lecz nieustannie protestuję.
Aha, ksiądz Bolesław Tacowny umarł w 1994 roku na raka wątroby. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że to była marskość.

wtorek, 16 listopada 2010

Waterloo po raz drugi.

Na poznańskiej Wildzie jest sporo aptek, jedna obok drugiej. Zawsze któraś jest otwarta, dlatego nie trzeba robić wielkich zapasów leków. Gdy boli główka, to wyskakuje się z bamboszy i za pięć minut już łykasz reklamowany w telewizji specyfik. Gdy dokucza ból zęba, postępujesz podobnie. Gdy boli wątroba, o!, wtedy to już jest trudniej, bo musisz mieć receptę. Pod górkę jest także, gdy chcesz nabyć lek homeopatyczny. Z tym na Wildzie nie jest już tak prosto.

Chciałam przede wszystkim się skonsultować, więc wybrałam aptekę z nieco wyższymi cenami i przez to pustą.
– W czym mogę pomóc? – spytała uprzejmie młoda farmaceutka.
– Szukam leku homeopatycznego. Na seks.
– Na seks?
– Tak, dla mężczyzny.
– Mamy jedynie niebieskie tabletki, ale to nie jest lek homeopatyczny.
– Viagra jest zbyt prostacka, bo efekt daje niemal natychmiast, ale nie usuwa przyczyn. Idzie o uruchomienie procesu, który sprawi, że organizm pewnego młodzieńca o imieniu Lucjan będzie rwać się do seksu. Taki cud może sprawić tylko homeopatia, która chorobę zwalcza podobnym.
Aptekarka zrobiła duże oczy, ale usłużnie zaproponowała, że sprawdzi w najnowszym leksykonie leków, czy są takie specyfiki.
– Chyba jeszcze nie ma takiego leku. Nic nie znalazłam – kobieta z hukiem zamknęła opasłe tomisko. – Jeżeli ma to być proces, to mogę zaproponować tylko zioła. Chce pani lubczyk?
– Jakie oceny miała pani na studiach?
– Same piątki.
– To jak sama by pani zrobiła lek homeopatyczny na wzbudzenie pożądania u mężczyzny. Czy głównym składnikiem powinien być rozcieńczony śluz z kobiecego sromu?
– Jeżeli to homeopatia, to raczej podstawą leku powinien być wymaz z męskiego członka w stanie zwisu.
– Takie Waterloo? Niedobrze, bo naokoło mnie sami AK-owcy.
– AK-owcy?
– Anonimowi Kobieciarze. Zawsze gotowi do boju. Może pani ma jakiegoś oziębłego znajomego?
– No wie pani! Mam dopiero 28 lat!

Co za głupi wiek. No cóż, farmaceutka nie była temu winna. Nie wiedziałam, co zrobić. Nie znoszę, gdy nie wiem, co zrobić. Bierze mnie wtedy złość na bezradność. Przeciw bezradności mogłabym protestować na okrągło. Jak pomóc Kutaśce? Co zrobić by rwał się do życia. Póki zdrów i metryka nie zdążyła zżółknąć.
Co robić?

poniedziałek, 15 listopada 2010

Bunt Lucjana.

Nieprawdą jest, że bunt przypisany jest tylko do wieku młodzieńczego. Herling-Grudziński napisał: „Jakże skomplikowanym i nieobliczalnym mechanizmem jest organizm ludzki! To prawda, że istnieje w nim pewna określona granica wytrzymałości, ale przekroczywszy ją trzeba się liczyć tyleż samo z załamaniem, co z nieoczekiwanym buntem, który jest formą znieczulenia in extremis”.

tomasz.ka 2015 przyszedł ze wstrząsającą nowiną.
– Kutaśko nie może być szefem mojego sztabu wyborczego – zażądał od progu huncwot, który już za cztery lata przepoczwarzy się w dostojnika państwowego.
– Ale dlaczego?! – zdziwiłam się. – Lucjan to taki miły hultaj. Owszem, trochę trąci od niego rybą, ale poza tym to ułożony, wspaniały chłopiec.
– Ciocia zauważyła, jak on siedzi ze złączonymi kolanami?
– To urocze. Przy tym słodko się czerwieni.
– To przez jego alergię.
– No co ty, huncwocie! Na co jest uczulony?
– Ciociu, ale pełna dyskrecja.
– Nie da rady, musimy być transparentni!
– Ciocia chce walnąć na wyborczy transparent napis, że Kutaśko jest uczulony na seks?! To ja nie startuję!
– Jak to? Lucjan jest alergikiem? Na seks?
– Na seks.
– Kiedy już będziesz prezydentem, to niejedna ekstremalna sytuacja może cię spotkać. Miej refleks, wymyśl coś!
– Wymyśliłem. Zaproponowałem mu homeopatię! Ale on się zbuntował. Boi się granulek seksu.
– Dlaczego? – załamałam ręce, jak do modlitwy.
– Bo myśli, że będziemy mu je podawać bezpośrednio do odbytu! Siada gwałtownie na krześle, zwiera pośladki i zatyka rękoma uszy. Próbowałem mu przekazać wiadomość językiem migowym, ale on to odbiera opatrznie. Czerwieni się i traci oddech.
– To dlatego pociągają go lodowate wody! Kutaśko schładza swoje uczulenie, minimalizując je do skali mikro! Ale jakie są objawy jego alergii?
– Przecież mówiłem. Czerwieni się i traci oddech.
– Psiakość – ostro zaklęłam. – Władek musi zabrać go w kanał.
– Ale on jest Ak-owcem. Może mu się wrócić kobieciarstwo. Wtedy w sztabie będziemy mieć nie dość, że alergika, to jeszcze nałogowego podrywacza!
– Musimy zaryzykować.

Nasza wędrówka to nie idylla. Najłatwiej dać dyla, ale ja protestuję przeciw tchórzom. Trzeba napinać strunę życia, inaczej nigdy czystego dźwięku nie wydobędziemy z człowieka. Bo alergia to nic innego jak nuta z potrójnym bemolem. A tu melodii potrzeba, ale bez krzyżyka.

niedziela, 14 listopada 2010

Waterloo.

Dlaczego zawsze odnotowujemy 100 pierwszych dni piastowania urzędu? Premiera, prezydenta, marszałka, burmistrza, ciecia. Dlaczego nie kwartał? Pół roku? Czas biegu Marsa wokół Słońca? Długość meczu szachowego o mistrzostwo świata między Karpowem i Kasparowem? Dlaczego odnosimy się do próby odwrócenia dziejów przez francuskiego wypierdka, a nie na przykład do postawienia piramidy Chu-fu? Nie rozumiem tego.

– Władku, dlaczego na moich urodzinach zawsze wznosisz toast „sto lat”?
– Heh – zdziwił się tak postawionym pytaniem Władek lat 94.
– Nigdy mnie się nie spytałeś, jak długo chciałabym pożyć!
– Jak długo?
– Długo.
– Ale jak?
– Poczekaj, zastanowię się.

Zrozumiałam w tym momencie, że łakomię się na wydarzenia, które mogą mnie ominąć. Na kolejne trzy olimpiady, na to, czy mój krewniak tomasz.ka 2015 będzie też prezydentem 2020, na skutki wieloletniej konsumpcji żywności zmodyfikowanej genetycznie, na to, czy po elektronicznym papierosie pojawi się elektroniczna wódka, piwo, a nawet marihuana, czy kolejne pokolenie widzów MTV będzie jeszcze w stanie porozumiewać się za pomocą skleconych poprawnie zdań. To straszne! Kolejne lata swojego życia wyobrażałam sobie tylko jako konsumpcję! Seriali telewizyjnych, reportaży z zagranicznych wojaży huncwota 2015, elektronicznych drinków. Żarcie, żarcie i jeszcze raz żarcie. Za taką wizję można beknąć.

– Nie odpowiem ci teraz.
– To po co się pytałaś?
– Bo coś mnie nurtuje. Muszę sporządzić listę spraw do załatwienia.
– Uwzględnisz moją przeprowadzkę do ciebie?
– Wybacz, ale to będzie lista moich spraw do załatwienia!

I tak sporządziłam listę. Ku memu zdziwieniu wypisałam dokładnie sto spraw! Dziwny przypadek oraz ironia losu. Załatwienie stu spraw może być moim osobistym Waterloo. Na to machnę ręką, ale protestuję przeciw pobytowi na Świętej Helenie. A jak Uznam, że wolę Wolin?