sobota, 1 marca 2014

O wyższości naleśnika nad starym krokietem.

Wszystkim kobietom dobrze znane jest porównanie mężczyzny do naleśnika. O tym, że same ciacho nie wystarczy, lecz trzeba go do smaku nafaszerować. Szpinakiem, powidłami, serem, pikantnie lub na słodko, jak kto sobie życzy. Ale faszerowanie naleśnika jest już ostatnią fazą przed skonsumowaniem. To jak wybór garnituru czy innego fraku do ślubu. Dlatego ja zacznę przepis na udanego naleśnika od początku.

- Władku, przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie na plaży. Byłeś biały jak syn młynarza.
- Tylko z dobrej mąki wyjdzie chrupiący chleb.
- Naleśnik też. No i jajka trzeba rozbełtać.
- Och, Adelo – obruszył się Władek lat 98. – Mężczyznom zdarzają się przeróżne kłopoty.
- Grunt żeby była tylko szczypta sody, bo gdy woda sodowa uderza do głowy, wtedy kończy się wodogłowiem. I wyjdzie obleśny naleśnik.
- Odczep się ode mnie!
- Do naleśnika potrzebne jest mleko, dlatego najlepszy jest gołowąs. Taki co ma mleko pod nosem. Ten to dopiero podskakuje na rozgrzanej patelni!
- Już wiem. Tylko przekomarzasz się. Lubię naleśniki. Będzie fajny obiad.
- Najważniejsze są proporcje. Odpowiednia ilość mąki do jajek i mleka pod nosem. No i szczypta słodyczy w postaci cukru oraz soli dla podkreślenia... No właśnie, dla podkreślenia czego?
- Olej to.
- Masz rację, olej też musi być. Bez lubrykanta będą nici ze ślinki cieknącej z ust doświadczonej kucharki.
- A z czym je zrobisz?
- Co? – spojrzałam na Władka lat 98 krytycznie. Wykrzywiłam twarz w pełnym dezaprobaty grymasie. – Ze śmierdzącym starym serem.
- Co cię dziś ugryzło?

Władek wstał od kuchennego stołu, przeciągnął się, potem podrapał się w kroku. Tak właśnie można odróżnić starego krokieta od naleśnika. Zatem protest jest już jasny. Wymierzony przeciw trwaniu przy jednym naleśniku na rozgrzanym oleju aż do fazy krokieta. Kobieto, naleśnika zjedz i rzuć się na następnego! Aż do nasycenia. Smacznego.

piątek, 28 lutego 2014

Sratata.

Z samego rana wyszłam po sprawunki Musiałam kupić pyry, trochę pomidorów, zależało mi też na znalezieniu świeżego kabaczka i pietruszki. Udałam się na Rynek Wildecki, bo tam najczęściej kupuję warzywa.

- Niech pan mi nie wrzuca zgniłków!
- Spójrz, babciu, na cenę! Co się, pani, pretensjujesz?
- Pretensjujesz? Coś pan, ze wsi przyjechał?
- Skąd pani wie?

Nie mogłam patrzeć na jego brud pod paznokciami.
- Bo masz pan żałobę! Zgniłe pyry pod pazurami!
- Sratata!
Obraził się. Warzywa musiałam kupić na innym straganie. Zdenerwował mnie. Burak od pyr! Nazwał mnie babcią, chociaż mam dopiero lat 73+. Nie dość że brudny, to jeszcze ślepy.

Dzień źle się zaczął, a ja miałam jeszcze wstąpić do Prosiaczka po mięso. Obawiałam się, że trafię na ekspedientkę, z którą kilka razy się pokłóciłam. Była. Jak pech, to od razy podwójny. Spojrzałyśmy na siebie. Temperatura w lodówkach spadła o kilka stopni.
- Poproszę kilo wołowiny i ten ładny kawałek karkówki – możliwie najgrzeczniej, jak potrafię, złożyłam zamówienie.
Sprzedawczyni odwróciła się do kasjerki i po cichu rzuciła do kasjerki: „Sratata.” Rozsierdziło mnie to.
- Niech pani nie dotyka paluchami mięsa!
- Co się, babciu, ekscyntujesz?
- Ekscyntujesz? Coś pani, ze wsi przyjechała?
- Skąd pani wie?

Obraziłam się i nic nie kupiłam. Ta lafirynda nazwała mnie babcią, chociaż mam dopiero lat 73. Co za babsko. Świnia z Prosiaczka!
Wróciłam wściekła i zmęczona. I w takim momencie zadzwonił Władek lat 98.
- Adela, tylko tej wołowiny nie przyprawiaj tak mocno, jak ostatnio. Przyjdę na drugą.
- Sratata! Nie będzie wołowiny! I nie próbuj protestować!

Furia daje mi energię na cały weekend. Mogę potem protestować.

czwartek, 27 lutego 2014

O nagości.

Zadzwonił dzwonek. Narzuciłam podomkę, podeszłam do drzwi, wpuściłam do środka młodego, szeroko uśmiechniętego mężczyznę. Na oko lat 28. Zaprowadziłam go do salonu. Tam czekał już Władek lat 98, który grzecznie wstał i uprzejmie podał rękę na powitanie. Wskazałam gościowi fotel, po czym usiadłam obok Władka.

- Tak jak mówiłam przez telefon, chcemy wykupić polisy na życie.
Młody człowiek spojrzał na nas niepewnie.
- Przepraszam, ale w jakim państwo jesteście wieku? Mamy pewne limity... – dodał przepraszająco.
- Przewidzieliśmy, że może mieć pan obiekcje – wtrącił się Władek. – Adela, wstawaj.
Sam podniósł się z krzesła, wzrokiem dał mi sygnał bym poszła w jego ślady, po czym równocześnie zrzuciliśmy nasze szlafroki.
- Chcieliśmy panu zaprezentować naszą krzepę. Adela – rzucił do mnie – wypręż się!

Agent ubezpieczeniowy najpierw się zapowietrzył, potem zaczerwienił, następnie wytarł perlisty pot z czoła. Zdążyliśmy jeszcze zauważyć jego plecy. Nawet drzwi nie zatrzasnął! A tyle mówią o korporacyjnej etyce.

Gdy już z Władkiem ubraliśmy się, to zaczęliśmy dyskutować o nieodpowiedzialnym zachowaniu agenta ubezpieczeniowego. Doszliśmy do ogólnych wniosków. Ludzie ubrani niezdrowo pocą się na widok człowieka rozebranego. Wyjątkiem jest Władek lat 98, któremu zdarza pocić się nawet wówczas, gdy ja jestem ubrana. Z tymże on ma przedwojenną chuć i jest wyjątkiem potwierdzającym regułę.

Ludzie pocą się w kinie, gdy ujrzą kawałek cycka na ekranie, pocą się na porodówce, gdy ujrzą swojego trzy i pół kilogramowego naguska, pocą się w klubach ze striptizem. To dlatego w kostnicy jest niska temperatura, by ludzie nie pocili się przy zwłokach nagich bliskich, bo nie wypada. W każdym razie, ludzie zaczęli pocić się po wygnaniu z raju, bo dopiero wtedy zaczęli się ubierać.
Wczoraj obejrzałam mecz Lecha Poznań. Siedziałam nago przed telewizorem. Nie tylko piłkarze musieli to wyczuć, bo z kibiców pot też się lał strumieniami. Potem zobaczyłam spoconego premiera, następnie prezydenta, a na końcu pana Jarka Kaczyńskiego, który pocił się przy pisaniu jakiegoś listu. I zrozumiałam, że prawda jest naga, a kłamstwo spocone. Toteż protestuję przeciw tym, którzy mają opór do zrzucania ciuszków.

środa, 26 lutego 2014

Patent.

Jak wiemy, patenty pojawiły się z momentem budowania siedzib przez naszych przodków. Antenaci wychodząc z szałasów do trwałej (drewnianej lub murowanej) budowli mówili z angielska: „pa, tent”, czyli „żegnaj, namiocie”. W ten sposób z przewiewnego tipi wtargnęli do wigwamów, jaskiń, czy kamiennych konstrukcji. A każda z nich miała w sobie coś niepowtarzalnego, co zasługiwało na rejestrację w urzędzie patentowym.

Poprzedniego lata Władek lat 98 zaczął narzekać na dolegliwości związane z wysoką temperaturą. „Adela, ja już nie wytrzymuję!”, krzyczał do słuchawki. „Zaczynam już wypacać ciała jamiste!”. Powiedziałam, by zmroził sobie rozgorączkowaną głowę, bo w jego wieku to raczej człowiek jeszcze bardziej się opatula i żadne słońce mu nie straszne. Władek zamilkł, ale nie czułam, by tym razem moja uwaga go obraziła. Milczał, a ja nie odkładałam słuchawkę, czekając na reakcję. Stało się. Ale usłyszałam o tym dopiero po kilku dniach.

Władek lat 98 zaprosił mnie na spacer. Czekał na mnie przy Dolnej Wildzie w Poznaniu, tuż przy wejściu do Parku im. Jana Pawła II. Już z daleka wydał mi się wyższy. I jakiś taki nieproporcjonalny. Wzrok mam dobry, ale teraz nie chciałam wierzyć oczom. Buty Władka lat 98 były monstrualnie wielkie. Wyglądał przedziwnie. Przeszłam przez przejście na światłach i przybliżyłam się do mego przyjaciela.

- Adela – krzyknął, gdy jeszcze podskakiwałam radośnie na zebrze. – To nie problem rozgorączkowanej głowy! To sprawa stóp!!
- Nie martw się, kochasiu. Zabrałam białą parasolkę. Już rozkładam.
- Adela, nie wymądrzaj się. Posłuchaj tym razem mnie.
- Taa?
- Wkładałem głowę do zamrażarki, ale nogi nadal się pociły. Potem włożyłem tam stopy i mimo że stałem na głowie, to głowa drżała z zimna.
- No co ty! Chodź, przytulę cię.
- Milcz, głupia. Skonstruowałem buty, które są przenośnymi lodówkami. Jest mi wyjątkowo dobrze, ale czuję że nie mogę stepować. To jednak trudność poboczna.

Poszliśmy pod krzyż papieski upamiętniający pielgrzymkę Jana Pawła II do Poznania. Władek stał w lodówkach, a ja miałam nad sobą białą parasolkę. Nie tańczyliśmy...

wtorek, 25 lutego 2014

O fatalizmie nazewnictwa, czyli o budowaniu przeznaczenia.

Kim jest beksa? To płaczliwy dzieciak, a w rozumieniu ogólniejszym ktoś, kto nie radzi sobie z darami i ciosami, jakie niesie Los lub Opatrzność. Ale gdybyśmy przypadkiem natrafili na korporację BEK S.A., to wiedzielibyśmy, że to farmaceutyczna firma produkująca leki na dolegliwości wątroby i trzustki, które przynoszą ulgę. A przedtem byśmy płakali przy bólu tych organów. Zaprawdę, powiadam. Natomiast gdyby to był hip-hopowy zespół „B. Eks A”, co w wolnym tłumaczeniu znaczyłoby: Bądź ze swoją eks A. (nieważne, czy to Ania, Agnieszka, czy Aurelia), to może byłoby mniej rozwodów traktowanych jak hop-piosenki. Towarzyskie hip-przeboje. Ale ludzie i tak łkają w rytm chwytliwych melodii.

Władek lat 98 przystawiał się do mnie już w chwilę po śmierci mego Józwy. Nie byłam gotowa, ale on był ochotny. I może gdyby był bardziej wytrwały, to pewnie dałabym się zdobyć, ale w pewnej chwili stwierdził, że nie może. „Bo masz złe imię”, tak drań ujął. „Prędzej czy później, znikniesz.” Wg niego brzmiało to: „Adela, a dyla”. Że ucieknę od niego, czyli dam dyla. Dobrze się stało, bo sam robi pranie gaci i skarpet, a ja się nie brudzę codziennością.

Tak naprawdę, nie wiem, co sądzić o jego pomyśle. Na początku wydał mi się głupi. Weźmy jednak takiego Beksińskiego. Zdzisław płakał po samobójstwie syna Tomasza. Syn by płakał po zabójstwie ojca Zdzisława. My płaczemy przy obrazach ojca i tłumaczeniach syna. Ot, życie. Albo taki Bosacki, stoper z Poznania. Musi kiedyś ostatecznie zdjąć obuwie piłkarskie i zając się czymś innym. Zacznie biednieć. Będzie bosy. Podobnie gdyby nazywał się Bosak albo Bosakowski. Ale pomieszajmy litery. Wyjdzie nam Sobakowski. Albo Sobak. Albo Sobacki. Nieważne, bo każdy z nich to egotyk lub narcyz. Dla siebie, do swojej kieszeni, dla swojej chuci. Znów pomieszajmy literki, ale nieortodoksyjnie. Wyszedł mi Kabanowski. Albo Kaban. Albo Kabanecki. Świnia. Wieprz. Szczecina. Kwik... Słów brak.
I tu muszę zaprotestować przeciw takiej prymitywnej interpretacji. Bo gdyby tak było, to Opałka byłby artystą w opałach. Tymczasem z nim trzeba się bardzo liczyć. Od jedynki po nieskończoność. Znaczy skończoność, ale jego. Albo Abakanowicz i jej cudne abakany. Wszyscy twierdzą, że to sztywna szmata, ale cenę ma. Oj, ma. Albo artysta piłki nożnej, czyli pan Lato, który symbolizuje ciemnotę. Ja bym jednak nie generalizowała. Nie patrzę na nazwiska, ale czekam na ich emanacje.

Czekam. Na najpiękniejsze emanacje nazwisk. Czekam.

poniedziałek, 24 lutego 2014

UFO czyli miodzio.

Zdarzyło się to pod Poznaniem we wsi Świątniki. W lutym 1951 roku do Marianny P., która wyszła po zakupy do sklepu sieci GS zwrócił się opatulony szczelnie ciepłym szalem nieznajomy. Zadał dziwne pytanie.

- Jaki jest kost ucha?
- Kostucha?

Nieznajomy był mikrego wzrostu i nieokreślonego wieku. Marianna P. miała 85 lat i od kilku miesięcy była przygotowana na pożegnanie się ze światem. Skierowane do siebie pytanie potraktowała bardzo poważnie, natychmiast umierając na atak serca. Nieznajomy podniósł gąsienice jak brwi, wzruszył pałąkami jak ramiona, po czym chwytliwymi czułkami podobnymi do ludzkich dłoni odciął scyzorykiem Mariannie P. małżowiny uszne.

Przypadki utraty małżowin usznych we wsi Świątniki stały się od tego wydarzenia czymś nagminnym. W gminie zaczęły szerzyć się plotki. Mężczyźni tracili małżowiny po suto zakrapianych alkoholem zabawach w remizie, kobiety z małżowinkami żegnały się najczęściej po wielkanocnej spowiedzi świętej. Były też przypadki zastanawiające, bo niektórzy twarzową stratę rekompensowali nagłym wzrostem bogactwa. Plotki zaczęły dotykać wsiowych krezusów, oskarżając ich o konszachty z diabłem. Oni tylko tajemniczo się uśmiechali, co jeszcze bardziej wyolbrzymiało pogłoski.

Na wysokości zadania próbowała stanąć Milicja Obywatelska. Patrole nie dawały jednak rezultatu. Nawet więcej, nastąpił upadek prestiżu władzy, bo milicjanci też stracili małżowiny i czapki opadały im na oczy, uniemożliwiając skuteczne podążanie za tropem. Podobnie było z proboszczem, który w momencie gdy biret zasłonił mu świat widział już tylko ciemność. Ludzie tracili nadzieję. Ludzie tracili nerwy. Ludzie tracili uszy.

W latach 50. nieznane były kręgi w zbożu, ale pierwsze latające talerze już zaczęły pojawiać się nad Europą i USA. Latały też nad Polską. Oczywiście wtedy nikt o tym nie wiedział. Gdyby nie pewien przypadek do dziś prawdy byśmy nie znali.
Gorący czerwiec 1956 roku dokuczał nawet kosmitom. Żeby się nie upiec pod palącym słońcem otwierali szyberdach i podczas jednego z gwałtownych manewrów wypadła im książka kucharska. To spaliło im uszy ze wstydu i wynieśli się w inne rejony. My zaś wiemy, że ich największym przysmakiem były małżowiny w miodzie własnym. Miodzio!

niedziela, 23 lutego 2014

Uśpiony agent.

Po wczorajszym wybryku Władka lat 98 musiałam ponownie przemówić do podświadomości AK-owca, czyli Anonimowego Kobieciarza od lat wielu. Ów były żołnierz AK z czasów wojny tłumaczył się, że wczoraj wszedł w rolę szpiega, by rozpracować środowisko zdeklarowanych seksistów, których macki sięgnęły na poznańską Wildę. Oczywiście w takie tłumaczenia nie uwierzyłoby kilkuletnie dziecko, ale naiwność mężczyzn jest ogromna. W dodatku wydaje im się, że są mądrzejsi od kobiet, co przestaje być komiczne, a staje się żenujące.

Najpierw przyszła Kunia lat 90. Uprzedziłam ją o moich planach, ona przyjęła to z twardą miną, a potem w milczeniu czekałyśmy na następnego gościa. Władka umówiłam na godzinę 12. Wszedł ze skruszoną miną i starał się coś bąkać pod nosem, ale mój stanowczy wzrok uciszył go. Usiedliśmy przy stole, a ja podałam kawę. Środek nasenny zaczął działać po 40 minutach.
- Adela, nie lepiej byłoby go zahipnotyzować?
- Nie, nie nadąża wzrokiem za wahadełkiem. Ma złogi w szyi. Wydaje mi się, że to przez pęcherzyk żółciowy.
- Nie możesz do niego dotrzeć głębokim gardłem?
- Znaczy głębokim głosem?
- Tembrem.
- Teraz to zrobimy. Musimy tylko się zgrać i czytać jednocześnie.
- Ale co to za tekst? Dlaczego nie chcesz wmówić jego podświadomości, by trzymał się z daleka od kobiet? To by chyba wystarczyło?
- Kunia, myślisz prymitywnie. Trzeba zadbać o całość. Uwaga! Trzy..., dwa..., jeden... Start!

W tym samym momencie przywarłyśmy do powstańczych małżowin, zaczynając wtłaczać do jego głowy podświadomy przekaz:
ZAWSZE I WSZĘDZIE WYSTĘPOWAĆ BĘDĘ W OBRONIE CZCI KOBIECEJ, SEKSITÓW GNĘBIĆ, UŻYWAJĄC SIŁY FIZYCZNEJ I GROMIĄC ICH PSYCHICZNIE, BY WZIĘLI ZE MNIE PRZYKŁAD, ŻYJĄC ODTĄD W CELIBACIE.
Nabrałyśmy oddechu, a ja dałam znak Kunii do powtórki. Potem zabrałyśmy się za trzecią, czwartą i piątą deklamację roty. Dałam znak do krótkiej przerwy, osuszyłyśmy wacikami małżowiny powstańca, po czym znowu przystąpiłyśmy do instruowania podświadomości Władka lat 98.

- Adela, jak myślisz, da to efekt? – spytała Kunia na koniec terapii.
- Zadzwoń po Ignacego.

Ignasiowi nie pasowało, bo leżał przeziębiony w łóżku, więc Kunia wybrała się do niego z powstańcem, który oprzytomniał w przeciągu kwadransa. Jak mi później relacjonowała, Władek zdzielił chorego przy jego pierwszej seksistowskiej uwadze. Ponoć Ignacy lat 69 ma zostać w łóżku dłużej niż początkowo zakładał.