sobota, 12 stycznia 2013

Trybuna gejów.

Mam lat 73 Plus kilka, ale to nie przeszkadza mi w oglądaniu meczów piłki nożnej, bo uważnie śledzę, jak w ojczystej mowie rozwijają się polskie bluzgi. W końcu język piłkarskiego fanatyka to organizm bardzo żywy. Niedawno kibice drużyny Lecha Poznań oraz Legii Warszawa mnie zaskoczyli, bo w swych wyzwiskach zapomnieli używać nazw swych drużyn, co w transmisji telewizyjnej powinno objawiać się jednostajnym piiiiiiiiiiiiiii, a nie radosnym trele typu pi piiii pii piiiii. Jednak nie zagłuszano przekleństw, więc na własne uszy przekonałam się, że tego dnia kibicowska mowa była mdła podobnie jak sama kopanina. Zużyte jęzory trybunowych krzykaczy marynowały się potem w gorzałce, co zostało uwiecznione na poznańskich trotuarach krętymi, haftowanymi fast-foodami ścieżkami.

Władek lat 97 wprosił się wtedy na podwieczorek. Mieliśmy oglądać wspólnie transmisję z meczu. Powstaniec przyszedł w tęczowym szaliku, bo po obiedzie znów jeździł turystycznie palcem po mapie i opuszkami paluchów flirciarza naniósł z atlasu na klubowy gadżet kolory nizin, wyżyn oraz strzelistych gór.

- Kochasiu – zwróciłam się do mego druha, jednocześnie podając nieodłączny gadżet mężczyzny, czyli pilota – mam wrażenie, że z trybun unosi się zapach testosteronu oraz nieświeżych skarpetek.
- Wielu trenerów przesądnie nie goli się w dzień meczu – zauważył AK-owiec.
- To musi przyciągać gejów.
- Że co?
- Kogo ciągnie do lasu? Wilka. A kto ciągnie na trybunach? Gej.
- Nie będę ciągnął tej głupiej dyskusji. Zresztą gej się nie zaciąga na trybunach.
- A kto?
- Marihuaniści.
- Ty mi nie przysłaniaj oczu narkotycznym dymem. W naszej kulturze mężczyźni nie mogą publicznie się obściskiwać. Dlatego kibice umawiają się na ustawki i tam się naparzają w parach oraz większych konfiguracjach.
- Nie wierzę. Geje nie używają tak mocnych środków.
- Mocne słownictwo wprawia gejów w stan podniecenia. Podobnie emocjonują się heteroseksualni widzowie na konkursie miss mokrego podkoszulka. Doprawdy, Władku, stadiony to największe kluby gejowskie w kraju!
- Czyli na Euro 2012 zjechali się do Poznania geje z całej Europy?
- Niestety, Witek z parteru wiele więcej na pracy swojej żony nie zarobi.
- To ja już nie chcę podróżować. Co mi po tym, że obejrzę urokliwe zakątki, skoro po kontakcie ze wszystkimi zakamarkami świata stanę się tęczowy?!

Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Po co być ciepłym, gdy zbliża się wiosna? Do kibiców należy podejść z dużym chłodem. Nie ze względu na ich homoseksualność, niech bawią się w takiego berka, jaki lubią, lecz z powodu rzygania na chodnikach. Przeciw temu muszę zaprotestować. No i przy ich jałowej mowie należy kategorycznie zażądać od telewizji piiiiiiii. I nic to, że kibic przed telewizorem z tego powodu łka.
Taka polska piiiiiiii – łka.

piątek, 11 stycznia 2013

Ciężar grzechów cudzych.

Siedziałam z Władkiem przy kuchennym stole, gorącej herbacie zaparzonej w porcelanowym czajniczku, a na talerzyku obok leżały maślane herbatniki. AK-owiec lat 97 też wyglądał jak herbatnik – był taki suchy, sprasowany i bez inicjatywy – w dodatku robił maślane oczy. Zrobiło mi się go żal, bo ostatnio tylko go strofuję, a powinnam może być nieco bardziej uprzejma.

- Władku, zacerować ci skarpetki?
- Nie dziękuję, zaszyłem sobie.
- Chyba esperal – żachnęłam się. – Przecież nie cierpisz szycia!
- Gdy byłem mały wszyscy chcieli być Apaczami. Na podwórku biegali sami Winnetou, skalpując siebie nawzajem z dzikim krzykiem na ustach, tylko ja się wyróżniałem. Byłem Siuksem.
- Nosiłeś irokeza?
- Nie, mylisz Siuksów z Irokezami. Jako Siuks nauczyłem się szyć. Wszyscy mi zazdrościli.
- Myślałam, że stałeś się pośmiewiskiem. Siuks tańczący z igłą z nitką?
- Nie, ponieważ uszyłem bluzę traperską z frędzlami. Dostałem mnóstwo zamówień, które starannie wykonałem, co skończyło się powtórką z historii. Biali znów wybili czerwonoskórych.
- Nie miałeś wyrzutów sumienia?
- Oczywiście, dlatego przerzuciłem się na szycie ornatów. Pomyślałem, że księża są jak dzicy Indianie: też atakują o świcie. Tylko nikt nie będzie skalpować prałata na porannych roratach.
- No tak, niektóre msze odprawiane są o dzikiej porze.
- W końcu zacząłem wszystkich spowiadać. To co moi koledzy nosili w sercu i duszy przygniotło mnie. Ale do dziś noszę przede wszystkim ciężar grzechów koleżanek z podwórkowych wigwamów i tipi. To przez ich grzechy stałem się kobieciarzem.
- Teraz Anonimowym Kobieciarzem – poprawiłam Władka lat 97. – Czy tajemnica spowiedzi nadal cię obowiązuje?
- Niestety tak.

Siuks z warszawskiego przedwojennego podwórka znów się pochylił nad filiżanką herbaty, ponownie upodabniając się do herbatnika. Spojrzałam na wypraną cerę, zmarszczki pełne wspomnień, tylko w tępe od bólu oczy nie chciałam zerknąć. Poczułam ciężar młodych grzechów, które przybijają Władka na starość. I w duchu zaprotestowałam przeciw spowiedzi. Dlaczego potrzebny jest pośrednik między grzesznikiem a Bogiem? Czy w łańcuchu pokajania się ksiądz jest półbogiem, czy bardziej półgrzesznikiem?

Machnęłam w końcu na to ręką. Wolałam wyobrazić sobie Władka lat 14 w kusym ornacie. Ach, czasami diabeł rozdaje myśli.

czwartek, 10 stycznia 2013

Władek lat 97 przypomniał o swoich urodzinach.

- Adelo, ja niedługo mam urodziny!
- Chyba coś ci się pomyliło, sklerotyku.
- Niby dlaczego?
- Urodziłeś się 1 stycznia. Przynajmniej tak ci wpisali w dowód. Z tego co pamiętam, nigdy nie miałeś wątpliwości, co do tej daty.
- Nie pomyliłem się. Po prostu informuję cię z pewnym wyprzedzeniem.

Popatrzyłam z zainteresowaniem na twarz powstańca. Zwykle przychodził do mnie z bieżącymi wiadomościami: „pies Walerki znowu zsikał się na klatce”, „Zwieracze Czesława nie trzymają, nie wiem na pewno, ale mocno od niego leci gównem”, a latem: „Balbina lat 62 opalała się toples na balkonie”. Takimi nowościami zwykł raczyć, więc dzisiejsze przypomnienie o urodzinach, które będzie obchodzić dopiero za kilkanaście miesięcy mocno mnie zaskoczyło.

- O co ci chodzi?
- Pamiętasz, jak obchodziliśmy 69 urodziny?
- Władku, to było ponad ćwierć wieku temu.
- No i?
- Co i? Nie pamiętam. Mówże wprost, bo tracę cierpliwość! Gadasz pierdoły, tymczasem kawa z cynamonem, którą zaparzyłam już stygnie. Ty nie masz do mnie szacunku! Ty pij!
- Od moich 69 urodzin mam do ciebie nie tylko szacunek, ale też myśli koślawe...

Władek wyznał to z rumieńcem na jego skórze dinozaura. Cichy ton wskazywał na wydarzenie, które mocno wpłynęło na psychikę AK-owca. Żołnierza Armii Krajowej i Anonimowego Kobieciarza w jednej osobie.

- Mów wprost! – zażądałam.
- Znasz symbol ying i yan?
- No...
- Uczciliśmy w taki sposób moje święto. Najpiękniejsze urodziny można przeżyć tylko w wieku 69 lat!
– Parlez vous francais?
- Nareszcie do ciebie dotarło. Wtedy ty byłaś na górze!
- Co?!
- Przy moich 96 urodzinach powinniśmy sytuację odwrócić, a nie zrobiliśmy tego. Może na 98 urodziny tak zrobimy?

Spojrzałam zimno w oczy mego towarzysza. Postanowiłam zdjąć z głowy chustę. Gdy zaczęłam ją moczyć pod strugą zimnej wody puszczonej z kranu, Władek zrozumiał, że zaraz zacznie się lanie.

Czmychnął, nie chcąc doczekać do kulminacji mojego protestu.

środa, 9 stycznia 2013

Żywią y Bronią.

- Wiesz, Adela, gdyby nie ty, to nie wiedziałabym, kim jestem – ściszonym głosem wyznała mi w kolejce do sklepu Bronia lat 70. Oczekiwałyśmy na transport świeżego pieczywa, uważnie obserwując przelatujące gołębie i unikając ich fizjologicznych pocisków. – Masz mir wśród tutejszych bab, a ja bardziej lubię milczeć. Nie musisz się przez to stroić i to też nas odróżnia.
- Masz rację, Broniu, jestem dziwaczką. Z emerytury nie kupuję kiecek, ale książki i w dodatku nie palę nimi w piecu podczas mroźnych zim.
- Tak, tak, wolisz ubrać się na cebulkę i przez to świetnie maskujesz metki, a właściwie ich brak.
- To mój koloryt nie uzyskany poprzez wzorzyste tipsy. Właśnie taki los sobie zgotowałam.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Adelo? Ja nie gotuję swojemu mężczyźnie, ja go żywię. Uważam, że to jest uczciwsze. To nie strawa rodzi ciepiełko ogniska domowego.
- Ciepełko?
- Ciepełko daję w sypialni, a mój Genek przystaje na takie pozycje, w których nie złamię tipsów.
- Tak, Broniu, chyba masz rację: jesteśmy antagonistkami.
- Yyy... Anta, co?
- Antagonistkami, ale przyjaznymi. Zgodzisz się?
- Ty, Adela, atakujesz mężczyzn. Ja swojego Genka zawsze bronię. Właśnie takie powinny być kobiety. Powinnyśmy żywić i bronić, a nie głosić różne fiu, bździu.
- Czego Genkowi bronisz?
- Papierosów, wódki, kupowania Przeglądu Sportowego, chamstwa, rzucania skarpetek po kątach, nie zamykania klapy od kibla, przeklinania, leżenia na wyrku po przyjściu z pracy oraz pokątnego samogwałtu.
- Broniu, ale tu się nie różnimy!
- Jak to?
- Różni nas jedynie ciepełko, bo ja jestem zwolenniczką zimnego chowu.
- Nie obraź się, Adelo, ale feministki to zimne suki. A mężczyzna potrzebuje ciepełka, inaczej spyta się, po co na mnie tak mocno haruje. Genkowi zapewniam wieczorny termofor, przez co w godzinach jego pracy na działce spokojnie mogę przeglądać kobiece pisma, nie narażając się na jego protesty.
- Stworzyłaś ciepłego Genka.
- Tak, mój Genek jest ciepły – odpowiedziała z dumą Bronia.

Na szczęście przyjazd furgonu z ciepłym, świeżym pieczywem z nocnego wypieku przerwał dyskusję. Bo musiałabym niedługo zaprotestować. Nigdy nie wybrałabym ciepłego Genka. Zdecydowanie bardziej wolę zimnych drani. Takiemu mogę nawet gotować.

wtorek, 8 stycznia 2013

Kolęda.

– Załatwiłaś smarkacza?
– Nie lubię gnojków z wyciągniętymi uszami. Nawet gdy byłam dziewczynką i chodziłam do szkoły podstawowej, to plastusie działali na mnie aseksualnie – odpowiedziała Kunia lat 90. – Spójrz, aż palce mi się zsiniały od tego ciągnięcia za małżowiny.
– Mój też był bezczelny, musiałam przyłożyć sierpowym.

Wikary powiedział wczoraj, że jeśli dogadamy się z ministrantami, to możemy mu asystować w kolędzie. Ludzie dają trochę grosza nie tylko w kopercie, ale i rezerwują drobne dla ministrantów. Nasze emerytury nie są wysokie, a po kolędzie lubimy chodzić, bo interesuje nas, jak kto mieszka i co można z tej obserwacji wyciągnąć.
Czekałyśmy na wikarego przed kamienicą na Langiewicza na poznańskiej Wildzie, a kiedy dotarł, to w jego asyście weszłyśmy do mieszkania Waldemara lat 53 oraz Zichy lat 51. Wikary wykonał palcem znak krzyża, a Waldemar padł na kolana.

– Ładny segment – mruknęła pod nosem Kunia.
– Mam świeżą wodę święconą – poinformowałam gospodarzy. – 5 złotych się należy.
– Ojcze nasz, któryś... – wikary rozpoczął modlitwę, a ja dawałam znaki, by Waldek wysupłał należność ze spodni odprasowanych na kant.
Kolęda nie jest sprzyjająca dla ministrantek, bo po wygłoszeniu modlitwy, wikary zawsze nas wypraszał z lokum. W związku z tym liczyło się szybkie działanie. W każdym razie od klęczącego człowieka łatwiej wyciągnąć forsę niż od stojącego twardo na nogach. Waldek miał płaskie kolana i hojną rękę, bo rzucił dychą.
Wyszłyśmy i udałyśmy się do kolejnego mieszkania, by uprzedzić o rychłych odwiedzinach wikarego oraz zaproponować wodę święconą za 5 złotych. Otworzyła nam Mieczysława lat 66.

– Miecia, daj 5 złotych – zażądała Kunia.
– Daj mi potem butelkę – poprosiłam przyjaciółkę. – Skoczę do toalety.
– Dziewczyny, ile ludzie wkładają do koperty? – Miecia spytała konfidencjonalnie.
– Najlepsi idą w Jagiellonów – obwieściłam.
– Hę? – zahęchała Miecia.
– Mieszko na dyszce był Piastem i nie był królem. Wikary lubi być przyjmowany po królewsku.
– Dwie dychy?
– Ujdzie, ale wtedy za wodę święconą zapłacisz dychę. Żeby było sprawiedliwie.

I wtedy usłyszałam kroki na klatce schodowej. Jeden z ministrantów przyszedł ze starszym bratem. Oddałam butelkę z wodą święconą Kuni, a potem podwinęłam rękawy, zaciskając pięści.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Legalnie.

– Muszę zrobić rachunek sumienia – stwierdziła Kunia lat 90. – Styczeń jest bardzo dobrym miesiącem na podsumowania, bo karnawał nastraja optymistycznie.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, jak zwykle oczekując w kolejnym roku na świeże pieczywo z nocnego wypieku. Dostawczak nadal się spóźniał, a my przytupywałyśmy na lekkim mrozie.

– Miałaś w zeszłym roku w łóżku nieletnich? – dociekała Malwina lat 92.
– Legalnie!
– To nielegalne! – oburzyła się Elwira lat 77.
– Bywałaś schlana? – spytałam.
– Legalnie!
– To oburzające! – prychnęła Elwira.
– Czy się masturbowałaś? – Malwina zadała bardzo wścibskie pytanie.
– Legalnie!
– I co? Wyspowiadałaś się z tego? – zdziwiła się Elwira. – Ksiądz proboszcz musiał nałożyć ci surową pokutę.
– Legalnie!
– Czy męczyłaś uszy rapem i techno? – zainteresowałam się.
– Legalnie! Ale mieszałam to z Sonatą Scarlattiego
– Czy kształtowałaś swoją fryzurę łonową? – Malwina lubiła poruszać sprawy, których nigdy sama nie dotknęła, lecz jej wyobraźnia nigdy takich tematów nie omijała.
– Legalnie.
– Jasny gwint! – zaklęła Elwira. – Mam nadzieję, że chociaż ukształtowałaś ją na podobieństwo krzyża!
– Legalnie!
– Oglądałaś filmy pornograficzne? Stamtąd wzięłaś motywy fryzur łonowych? – oświeciło mnie.
– Legalnie! Od ciebie pożyczyłam filmy!
– Kurdemol! – Elwira wyraziła się wulgarnie. – Wy szerzycie na poznańskiej Wildzie bezeceństwo!
– Czy pobiłaś rekord z 2011 roku? Idzie mi o ilość skradzionych gum do żucia ze sklepu, przed którym marzniemy – zmartwiła się Malwina.
– Legalnie.
– To ty się zabezpieczasz gumami do żucia? – zdziwiła się Elwira. – To skuteczne? Muszę o tym powiedzieć księdzu proboszczowi...

Spojrzałyśmy na siebie dziwnie, ale odniosłyśmy się do słów Wirki, gdyż akurat nadjechał furgon ze świeżym pieczywem, więc zaczęły wysupływać drobne z kieszeni, by zakupić chleb i bułki.

niedziela, 6 stycznia 2013

Leczo.

Dziś jest niedziela, natomiast już wczoraj wszystkich duchownych z parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie siekła grypa i widmo niedzielnej mszy świętej odsunęło się. Najbliższy kościół na Rynku Wildeckim był przed wojną protestancki, więc nie było tam za dużo malowideł, figur świętych i wotów, co mogło nas rozproszyć, spychając na manowce grzesznych rozmyślań. Kunia lat 90 doskonale to przewidziała, więc przybiegła do mnie, bym coś zaradziła.

– Adela, ty masz ręce, które leczo!
– Leczo?
– Musisz obmacać nasze Pańskie ogniwa, by zdiagnozować punkt skażenia kapłańskich organizmów.
– O kurde!
– Nie gadaj, tylko ubieraj się! Masz ręce, które leczo! Nie trzymaj ich bezsensownie na parapecie, kiedy możesz uzdrowić głosy od Boga!
– Ale oni tego chcą?
– Oni też leczo, ale duchowo. To jednak ty zdziałasz cuda!

Założyłam garsonkę, narzuciłam palto i poszłam za Kunią. Przed bramą czekała nas Elwira lat 77, która miała najbliższy kontakt z księdzem proboszczem, więc wiedziała, jak najprościej wprowadzić nas na pokoje prywatne duchownych z naszej parafii.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – przywitał się słabym głosem główny pasterz naszej parafii, gdy zobaczył nas w progu swego mieszkania.
– Niech będzie – odpowiedziałam. – Dobra, gzubie, wyskakuj z pidżamy.
– Gzubie? – wystękał słabym głosem szef wildeckich dusz, po czym obnażył się przed nami.
– Wolisz, bym zwracała się do ciebie per pacjencie, smyku?
– Tu też mnie boli – powiedział proboszcz, gdy moje palce zabłądziły na kapłańskie podbrzusze.
– Adela, bój się Boga! – wtrąciła się czujna Elwira.
– Włóż mu palec do gardła – doradziła Kunia. – Duchowni często mają zgagę.
– Chciałbym być wyleczon – trochę archaicznie wyraził prośbę uległy ksiądz.
– Nie martw się, mam ręce, które leczo. Właściwie już jesteś zdrowy. Wystarczyło kilka głasków – pochwaliłam się.
– Rzeczywiście, czuję się lepiej.
– Dobra, chłoptasiu, leć po wikarego.

Proboszcz był tak radosny, że nagi wyskoczył spod kołdry i pobiegł po chorego wikarego. Ja w tym czasie smarowałam ręce oliwką, a Kunia ustawiła się przy drzwiach, by zrobić kapłanom pamiątkowe zdjęcie.