poniedziałek, 31 grudnia 2012

Ile ciała może pokazać kobieta na Sylwestra.

Stałyśmy przed sklepem w kolejce, oczekując na przyjazd transportu ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Było wcześnie, pochmurnie, nikomu nie chciało otworzyć się buzi. Każda zajęta była swoimi niemrawymi podsumowaniami minionego roku, jeszcze tkwiąc w mroku swych ekscesów i grzechów śmiertelnych, gdy wtem z porannego letargu wyrwała nas Kunia lat 90.

- Mój stary, gdy jeszcze żył, chciał żebym po domu chodziła bez gaci. Nie lubił marnotrawić czasu. Pragnął ręką trafić od razu do celu. Mawiał: „Kunia, ty zawsze jesteś wilgna, to po co będziesz sobie upierdalać galoty?”
- Wilgna? – spytałam.
- To był cham i prostak. Kaleczył język polski, choć w innej dziedzinie bardzo się starał.
- Miałaś szczęście, Kunia – odezwała się Elwira lat 77. – Mój się nie starał i umarł młodo. Dionizy był ładny, ale trochę wysuszony. Chuderlak...
- A jak się ubierałaś w młodości? – spytała czujnie Malwina lat 92.
- Tak jak teraz – odpowiedziała dumnie Wirka. – Zawsze zapięta po szyję, a kiecka nigdy nie odsłaniała kolan.
- Mój się starał – kontynuowała Kunia. – Nawet się cieszyłam, bo szybko dochodził i mogłam od razu ubrać majtki. Najpierw psioczyłam na jego pośpiech, ale potem doszłam do wniosku, że robił to z miłości. Nie chciał bym zachorowała na nerki...
- Elwira – wtrąciła się Brydzia lat 76. – A może ty też powinnaś chodzić bez majtek? Długie sukienki chroniłyby cię przed przeciągami.
- My tu chyba zanadto roztrząsamy ekstrema – orzekłam. – Trzeba znaleźć złoty środek.
- Adela, masz na myśli pępek? – zdziwiła się Elwira. – Nigdy nie odsłonię swego środka, ani tym bardziej nie zużyję rodowej biżuterii na wbijanie sobie w pępek złotego kolczyka.
- Są inne złote środki na Sylwestra – bystro zauważyła Lwinka.
- Dziewczyny, kolana można pokazać – zawyrokowałam. – Ale ile uda?
- A ile dekoltu? – postawiła pytanie Brydzia.
- A ile cycka? – spytała Kunia.
- A stopy? Łydki? – zastanawiała się Eliwra. – Czy należy zdjąć antygwałtki?
- A serce? – tym pytaniem zaskoczyła nas najstarsza z nas, czyli Malwina lat 92. – Czy można pokazać serce?
- Nigdy w życiu! – odpowiedziałyśmy chórem niemal w tym samym momencie. Tylko Elwira jeszcze dodała:
- Lepiej niech chłop młodo umrze niż wykorzysta nasz kardiologiczny ekshibicjonizm.
- To ile tego ciała pokazywać? – spytała Lwinka.
- A kto patrzy? – wyrwało mi się.

W tym momencie podjechał furgon z chlebem. Pisk hamulców samochodu zakończył naszą dyskusję zgrabną metaforą.

niedziela, 30 grudnia 2012

Numerologiczny Horoskop na 2013 rok.

NUMEROLOGIA

1
Samiec Alfa spod Jedynki zostanie w tym roku Omega, bo z powodu nienasycenia przybędzie mu tłuszczu. Choć Jedynki lubią grać pierwsze skrzypce, to w tym roku poczują, że ich gierki są bliskie zeru. Postrzeganie 0-1 będzie też bliskie kobietom. Przestaną widzieć kolorowo, a tylko w barwach czarno-białych. Powodzenie będzie im sprzyjać w miłości, gdyż nastawią się na miłość pojedynczą. Wyjątkiem może być zauroczenie się w duchownym, ale tylko na służbie, czyli w czarnej sutannie. Jeśli mężczyźni marzą o miłości, to muszą jej szukać wśród zakonnic w białych habitach.

2
Jest szansa, że w tym roku zostaniecie beatyfikowani. Musicie jednak szybko umrzeć – najlepiej w pierwszym kwartale. Jeżeli Dwójkom się to nie uda, to wpadniecie w rozwiązłość i lubieżność. Parzyste Dwójki parzyć się będą na potęgę. Najchętniej w lipcu, wtedy pod rozłożystą lipą, spadający z drzewa sok może skleić wasz związek na trwałe, mimo że początkowo traktowaliście to jedynie rozrywkowo.
Mężczyźni nauczą się wiązać krawat, a kobiety będą wysupływać zaskórniaki swych partnerów. Ale lepiej byście odeszli z tego świata do końca marca. Szansa na pierwszy stopień świętości w najbliższym czasie się nie powtórzy.

3
Dostaniecie przydział na mieszkanie pod chmurką. Eksmisja z lokum z dachem, oknami i ogrzewaniem dotyczyć będzie zarówno kobiet jak i mężczyzn. Wasz optymizm i teraz da znać o sobie. Trójki opanuje radość, bo podwyżki za gaz, prąd, wodę i ścieki was ominą. Przestaniecie się też przedźwigać, bo klucze nie będą ciążyć wam w kieszeni.
Wszystko wskazuje, że ze wszystkich cyfr będziecie najlepiej odżywiać się. Numerologiczna przepowiednia gwarantuje, że nigdy nie przejecie się i zgaga będzie dla was obcym pojęciem. Może dlatego, że miłość nie będzie wam sprzyjać i z nikim w 2013 roku się nie zwiążecie.

4
2013 rok to dla Czwórek rok bogactw. Wielu z was zostanie komornikami, co przy waszej skuteczności i efektywności działań doprowadzi do fortuny. Będziecie na siebie zwracać uwagę nie tylko poprzez noszenie złotych łańcuchów i sygnetów, lecz także dlatego, że odnajdziecie przyjemność z uprawiania nowego hobby. Wasza ekshibicjonistyczna pasja doprowadzi do wielu przygodnych kontaktów, które dają szansę na pojawienie się nowego życia. Bądźcie jednak ostrożne w drugiej połówce roku, bo jeśli rozwiązanie przyjdzie w 2014 roku, to możecie urodzić debila.

5
Piątki w 2013 roku przeżyją nawrócenie na właściwą wiarę. Zostaniecie neofitami, głoszącymi wiarę w jedynego Proroka. Przepiszecie swój majątek na utrzymanie grupy współwyznawców. Rola służebna odkryje przed wami nowy sens egzystencji. Znajdziecie przyjemność w całowaniu stóp guru. Nauczycie się też akupresury, ale wasz przewodnik zacznie zarzucać wam prokrastynację. Nie zniechęcicie się jednak, zwlekając się z łóżka już o świcie, by zdążyć do dopiero co rozbudzonych stóp Proroka. Luty szczególnie będzie dla korzystny dla Piątek, bo będzie trwać najkrócej.

6
W tym roku poczujecie subtelny smak jajka oraz Coca Coli. Wasze życie kręcić się będzie wokół talerza. Praktycznie nie zdążycie go umyć przed nałożeniem następnej porcji. W listopadzie talerz może być już gruby na metr, przez co nieprzychylni goście będą zarzucać wam, że jecie z podłogi. To prawda, talerz będzie stać na podłodze, ale Szóstki nadal będą jadły z kulturalnego poziomu równego mniej więcej parapetom okiennym. Do kuchni 5 smaków dorzucie szósty, czyli cierpki, przez co 2013 rok nabierze kosmicznego wymiaru i wzniesie was na świadomość kosmiczną. Ten rok przygotuje was do podjęcia radykalnej decyzji o diecie.

7
Dla Siódemek w 2013 roku będzie się liczyć jedynie Myśl, jej ogrom i zasięg działania. To was przerazi, więc będziecie chciały Myśl uśmiercić, by przenieść się jedynie na radość odczuwania. Intelektualne bodźce łapać będziecie przez skórę na całym ciele. Skórna percepcja przybliży Siódemki do Intuicji, która jest zaprzeczeniem Myśli i Umysłu. W czerwcu możecie wylądować w kaftanie bezpieczeństwa. Wrzesień spędzicie w pozycji lotosu. W grudniu cieplej się ubierzecie. Jedyny zgrzyt spotka Siódemki w marcu, wtedy będą musiały udać się do dentysty.

8
Ósemki w 2013 roku będą łupać orzechy. Wielu z was dorobi się na sprzedaży pistacji. Mężczyźni będą wodzić zamglonym wzrokiem za laskowymi, kobiety za włoskimi. Uważajcie w kwietniu, bo wtedy ktoś zechce rozłupać waszą skorupkę, zaczajając się z łomem w ciemnej klatce schodowej. Jeśli przeżyjecie, to już w maju wykupicie polisę ubezpieczeniową z opcją inwestycyjną. W listopadzie odkryjecie nowe hobby. Mianowicie zaczniecie tankować bezołowiową do słoików zakręcanych twistem. To będzie wasza kolejna polisa, tym razem zabezpieczająca ósemki przed kryzysem energetycznym.

9
(11,22,33,44)
Rok 2013 będzie dla Dziewiątek rokiem Miłości. Zacznie się jednak prozaicznie. Już w styczniu zasadzicie marihuanę w kilku doniczkach, natomiast mak w korytku za oknem. Na plony miłości Dziewiątki będą musiały czekać do maja. Uczucie wybuchnie tuż po długim weekendzie majowym. Od czerwca 2013 dla Dziewiątki, ale także dla Jedenastki, Dwudziestkidwójki i pozostałych magicznych numerków, zacznie się najbardziej przytulny rok w tej dekadzie. Rodzina będzie chciała was wysłać na terapię, ale wy się nie dacie odtulić. Tak naprawdę jedynie czerwiec będzie dla was trudny, bo będziecie musieli się tłumaczyć w skarbówce ze złożonego PIT-a. Ale przekonacie urząd swoim czystym uczuciem.

sobota, 29 grudnia 2012

O tym, jak Gucio lat 36 przesadził.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Gazety do sklepu na poznańskiej Wildzie zostały przywiezione jeszcze przed szóstą rano, zaś mleko i świeże pieczywo z nocnego wypieku dotarło kwadrans po otwarciu sklepu. Prawdopodobnie o tej porze obudził się Gucio. Mieszka dwie klatki dalej, a ja pamiętam, jak 37 lat temu jego matka Regina była w ciąży i głaskała się po brzuchu, mówiąc, że jeśli będzie synek, to da mu imię po znanym aktorze, którego uwielbiała. Smarkacz dostał na imię Gustaw, lecz nie wyrósł z bachora Holoubek, lecz samolubek.

I tenże Gucio otrząsnął się po pijackim śnie, podczas którego chrapał niemiłosiernie, wprawiając w nerwowe drgawki jego żonę Izoldę lat 41 oraz trzy drobiazgi nieustalonego pochodzenia, poczuł, że chce mu się pić, narzucił na siebie szmaty, w których pokazywał się już od tygodnia, i poszedł do sklepu po browara. Izolda próbowała go jeszcze powstrzymać, podsuwając słoik z wodą po ogórkach kiszonych, ale on z niesmakiem odsunął jej wyciągniętą rękę i na pożegnanie trzasnął drzwiami.
Chwilę potem zaczął się dramat. Samochód z hurtowni napojów niskoalkoholowych wpadł w poślizg, zderzył się z jakimś mikrobusem i nie dojechał na czas do składu na naszej ulicy. A Gucio lat 36 w tym samym czasie wysilał się na uprzejmość, wykrzywiając twarz w sztucznym uśmiechu, i prosząc sprzedawczynię o czteropak Żubra. Gdy ta rozłożyła bezradnie ręce, Gucio poprosił o Dębowe, potem o Harnasia, a skończył na najtańszej, lecz niesmacznej Tatrze. Kobieta za ladą nadal stała w pozycji papieża proszącego Szefa o błogosławieństwa wszelakie, a Gucia trafił szlag. Dotychczas nikt na ulicy nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo to niebezpieczny stan.

Gucio kazał wszystkim „wypierdalać”, po czym stanął przed sklepem, dramatycznie rozdzierając koszulę, niczym Rejtan. Pogroził wszystkim, że prędzej zdzieli ostatecznie przez łeb, niż kogokolwiek wpuści. Albo do sklepu dojedzie piwo, albo nici z utargu. Właściciel sklepu zatrwożył się, dzwoniąc pod nieznany nam numer, rozpaczliwie skamląc do słuchawki i prosząc o piwo. Wówczas stanęłam w obronie Kornelii lat 47, która wyszła po podpaski, a teraz stała ze łzami w oczach, bo ciekło z niej jak cholera, a żadnych zapasów środków higienicznych już nie miała. Chciałam jej pomóc, ale ja już przekwitłam, więc jedyny ratunek znajdował się w sklepie. Pokierowałam Kornelię w kierunku zaplecza.

Tymczasem okazało się, że właściciel marketu zadzwonił po piwo na Policję. Mundurowi szybko zakuli Gucia, pozbawiając na 48 godzin opiekuna drobiazgi z Izoldy. Potem policjanci chcieli spisać raport i udali się po zeznanie do właściciela składu na zaplecze. Zaskoczyło ich to, co zobaczyli. Kornelia po otrzymaniu prezentu z woreczka waty odwdzięczała się właścicielowi sklepu, udostępniając swoje ponętne zaplecze.

I ja w tym momencie protestuję. Nie po to ludzkość wymyśliła środki płatnicze, by znów wracać do handlu wymiennego. Dlatego bardziej żal mi Gucia, niż właściciela sklepu, który będzie mieć sprawę skarbową o uchylanie się od płacenia podatku VAT za watę. Bo obyczajowo spryciarz się wywinął. Gdyby robił to na ladzie, to podpadałoby pod wykroczenie obyczajowe. Tymczasem to co człowiek robi ze swoim zapleczem jest jego sprawą.

Niby tak.

piątek, 28 grudnia 2012

Gotowe na świństwo.

Stałam w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, gdy któraś z sąsiadek zaopatrzonych w młode, 50-letnie oczęta krzyknęła, że kierują się ku nam Abrahamki. Ulica momentalnie opustoszała, bo czym prędzej rozpierzchłyśmy się po okolicznych bramach. Z Kunią lat 90, która stała w kolejce przede mną, wylądowałam pod ósemką. Już po chwili usłyszałyśmy tupot trzech par czółenek. Abrahamki, czyli Sara lat 59, Rachela lat 62 oraz Elstera lat 61 były hostessami Jehowy. Sara trzymała w ręku „Strażnicę”, Rachela „Przebudźcie się”, a Elstera pejczyk, którym dyscyplinowała braminów. Między Abrahamkami a braminami trwała cicha wojna, ale my – wildeckie kobiety – nie chciałyśmy brać udziału w konflikcie, odrzucając racje każdej ze stron.

Abrahamki zatrzymały się przy skrzyżowaniu, nikogo nie zauważyły, więc dla rozgrzewki rozpoczęły misjonarski trening między sobą.

- Czego te małpy tu chcą?

Razem z Halinką odwróciłyśmy się od ledwo uchylonych wrót. W cieniu klatki schodowej zobaczyłyśmy dwóch braminów: Bronka lat 52 oraz Kondzia lat 43.

- O nas tak mówisz? – spytałam groźnie, zwracając się do cuchnącego piwem Bronka.
- To nieporozumienie, pani Adelo. Ja tak o Abrahamkach.
- Właściwie, co przeciw nim macie? – spytałam zaciekawiona. – Przecież pijąc w bramach alkohol również sprzeciwiacie się transfuzji krwi.
- Jak to? – wtrącił się Kondziu.
- Promilami wypinacie się na przetaczanie krwi.
- Nie o to biega. – Bronek wzruszył ramionami. – One są gotowe na świństwo! One chcą nam odebrać szczęście.
- Co?! – z Halinką zareagowałyśmy w tej samej chwili.
- One chcą się podzielić szczęściem – zaprotestowałam. – Przynajmniej tak deklarują.
- No właśnie! Tak mówią! – uniósł się Bronek. – Mówią, że trzeba iść wąską drogą, a tymczasem my chcemy postać w cieniu.
- I nie chcą pieniędzy za gazetki! – zawtórował Kondzio. – A babcia mi powtarzała, żeby nie ufać tym, co rozdają gratisowo prawdę, bo to tak naprawdę sprzedaż z opóźnionym terminem płatności.
- Znałam twoją babcię.
- A dlaczego pani, Adelo, nie chce przyjąć chrztu w basenie? – zaciekawił się Bronek.
- Za stara jestem na miss mokrego podkoszulka – powiedziałam kokieteryjnie.
- Ależ co pani mówi! – na przemian komplementowali mnie bramini.

Tymczasem nadjechał samochód dostawczy z chlebem powszednim. Abrahamki czujnie rozglądały się naokoło. Przyczaiły się jak tygrys do skoku. My z Kunią obgryzałyśmy w napięciu paznokcie. W końcu zaklęłam pod nosem. Kunia przyłączyła się.

- Bronek, zostało ci coś we flaszce?
Gotowe na świństwo kobiety doprowadziły nas w ten sposób do alkoholu.

czwartek, 27 grudnia 2012

Podsuwacz.

- Adela, odbierz, ktoś dzwoni!
- Że też tobie nie chce się podnieść kościstego tyłka!

Kobieta w towarzystwie mężczyzny lat 96 może szybko stracić nerwy i potem częstować przyjaciół wymówkami. To lenistwo innych czyni z nas hetery.
Podeszłam do aparatu telefonicznego i podniosłam słuchawkę.

- Halo!
- Dzień dobry. Wygrała pani wycieczkę do Egiptu.
- Taa?
- Wystarczy, że zaciągnie pani u nas kredyt.
- Ma pan bardzo ładny głos.
- Naprawdę? Udzielamy kredytu do 20 tysięcy złotych. Wystarczy mieć stały dochód. Pani pracuje? Emerytom też przyznajemy.
- Niech pan nie przerywa. Jakiego koloru ma pan oczy?
- Przyjdzie pani do oddziału banku, proszę nie zapomnieć dowodu osobistego i w 15 minut będzie miała pani pieniążki.
- Czy w łóżku też pan zdrabnia?
- Chce pani ten kredytek? – dotąd miły głos młodzieńca zaczął przybierać stalowy odcień.
- A nie kredycik? Kredytek... Dytek... A nogi? Ma pan umięśnione uda?
- Pani jest zboczona!

Połączenie zostało przerwane, ale wcale nie oznaczało to końca rozmowy.
- Adela, kogo dziś molestowałaś? – Władek często udaje nieobecnego, ale uszy ma nastawione na odbiór dźwięków wszelakich.
- Szukam mężczyzny na bank, a nie lenia, któremu za ciężko podnieść worek ze swoimi kośćmi.
- Czyli jednak chcesz udzielić komuś kredytu zaufania?
- Zaryzykowałabym, ale nie znam mężczyzny godnego zaufania.
- To poszukaj bazy danych w internecie.

Władek lat 96 przeżywa chwile przebłysku. Znalazł niszę, którą można wykorzystać na dorobienie do emerytury! Należy stworzyć bank danych mężczyzn godnych zaufania, a potem zarabiać na dostępie do bazy danych. Idzie o takich mężczyzn, którzy nigdy z własnej woli nie opuszczą kobiety. Mam już pierwsze kandydatury: to pacjenci OIOM, ale tylko z poznańskich szpitali. Dlatego mam prośbę: dziewczyny przysyłajcie kandydatury: braci, wdowców i beniaminków. Ale sprawdzonych! Znaczy uległych. Znaczy takich, co siły nie mają, by wstać z łóżka. Znaczy takich, którym trzeba podać kaczkę i podsuwacz.
Chyba nie pozwolimy, by taki pomysł zbankrutował? No nie?

środa, 26 grudnia 2012

Nauka oddychania.

Jestem ciotką charyzmatyczną, której każdy żul się słucha. Postanowiłam zebrać grupę miejscowych meneli, by przed świąteczną mszą świętą przekazać kilka mądrości życiowych, które tchną w nich ducha i pozwolą na skorygowanie osobistych ścieżek egzystencjalnych.

Zapędziłam gromadkę podejrzanych typków do parku przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. Nie chciałam skupić lokalnych ochlapusów na modlitwie – w ich przypadku jest to jałowy wysiłek. Szukałam jedynie miejsca, gdzie jest wietrznie i można wziąć kilka głębokich oddechów.

– Nauczę was oddychać – obiecałam.
– Mentalnie? – spytał Walery lat 56.
– Nie, cieleśnie. Najpierw powąchajcie swój wydech.
– Mam za silny chuch – zmartwił się Filip lat 32. – Biegnę za nim, a on ucieka przede mną coraz wyżej i wyżej.
– O, kwura – Metody lat 59 znalazł metodę, by nie kląć w moim towarzystwie po chamsku, stąd zmieniał kolejność literek. – O kwura! Czuję jałowcówkę, mimo że piłem dereniówkę! Dziwy! Świąteczne dziwy! Cuda, ciociu Adelo!
– Dmuchnij, Filipie, za koszulę – poradziłam – i wtedy powąchaj.
– Chyba przez święta się przeponiłem – uznał Seba lat 40. – Muszę odnaleźć ciszę.
– Chłopaki – postanowiłam przejść do kolejnego punktu – teraz musicie odnaleźć wasze centrum siły. Znajduje się ono poniżej pępka.
– Do jucha Pana! – zaklął Metody. – Podoba mi się takie oddychanie.
– Zjadłem za dużo czosnku – powiedział Filip z nosem utkwionym pod T-shirtem.
– Czy można już wdechnąć? Jadę na ostatnich oparach – pożalił się Seba.
– Usiądźcie na ławce w pozycji lotosu – zarządziłam. – Zamknijcie oczy i zacznijcie oddychać światłem.
– O kwura, nic nie widzę. Ciociu, jak ja mam oddychać światłem, skoro nic nie widzę? – zatrwożył się Metody. – Ja się mogę udusić!
– Mam dłonie uniesione na 3 centymetry nad udami – Walery poinformował kolegów z zamkniętymi oczami. – Czuję, że stworzyłem strefę ciepła.
– Oddycham barwami – pochwalił się Seba. – Ogarnia mnie czerwono-fioletowy kolor. Co to oznacza?
– Oświecenie – odrzekłam. – Zaczynasz mieć świadomość kosmiczną.
– A ja chucham 4 żywiołami – Filip uśmiechnął się, jego twarz z przymkniętymi powiekami przypomnała anielską. – To mnie zaprowadzi do chuchów światłem czakr.
– Brawo! – pochwaliłam. – Przed wami trzecie oko. Czy ktoś pójdzie na mszę?
– Kwura, ja nie idę – zdecydował Metody. – Wolę oddychać.
– Ksiądz będzie pić wino, a ja rzucam alkohol – stwierdził Walery. – Wolę uruchomić trzecie oko.

Pozostali neofici kiwnęli potakująco głowami, medytując i w oddychaniu odnajdując swoje prawdziwe ja. Natomiast wierni idący na mszę nie mogli napatrzeć się na nawróconych meneli, więc parafianie sięgali za pazuchę, by wyciągnąć piersiówkę i łyknąć odrobinkę rozgrzewającego płynu. Ja nie piłam. Bardziej liczyłam na rozgrzewające kazanie proboszcza.

wtorek, 25 grudnia 2012

Gadająca wątroba.

Byłam na pasterce. Nie wspominam jej mile, bo cały czas miałam wzdęcia. Przeżarłam się. Pierniki, kutia, bigos, ryby i inne frykasy. Leciało ode mnie cebulą. Leciało ode mnie imbirem. Leciało ode mnie czosnkiem. Żadna pasta do zębów nie dała rady. Guma do żucia była do kitu. Nie przystąpiłam przez to do komunii. Nikt nie przystąpił. Chyba wszyscy na poznańskiej Wildzie się przeżarli. Oszczędziliśmy proboszcza, by nie zabić go wyziewami. Od niego pewnie też leciało.

Położyłam się do łózka i z trudem usnęłam. Sen miałam niespokojny. Skopałam kołdrę, pewnie puszczałam wiatry. Ale to nie swędzenie w rowku tyłka mnie przebudziło, ale dziwny głos, który wydobywał się z wnętrza.

– Ty świnio, ty świnio!
– Hę? – zahęchałam, bo po pierwsze byłam zaskoczona, a po wtóre w domu jestem sama, a tu mogę być niepoprawna.
– Żresz jak żona wieprza i mnie męczysz!
– Jasny gwint! Kto mówi?
– Wykańczasz mnie, ale ostatecznie to ja ciebie wykończę!
– Kto mnie szantażuje?! – ryknęłam. – No kto?!
– Jestem blisko śledziony.
– Że co? Śledzisz mnie?
– Idiotka!

Oświeciło mnie. Zrozumiałam, że przemawiam sama do siebie. Znaczy jakaś wredna część mojego ja udawała kaznodzieję, który nie ma miłosierdzia i łaski dla moich kulinarnych występków. Na przykład taki wyrostek robaczkowy był dobrym tropem.

– Tak grubo może odzywać się tylko jelito grube! – przypuściłam.
– Dupa jest dobrym tropem, bo masz mnie w dupie! – krzyknął istotny fragment mej tożsamości. – Jestem twoją wątrobą, kretynko! Miejsce wątroby nie jest w dupie! Czy ty byłaś na lekcji z anatomii?
– Kurczę blade, nie wiedziałam, że mam tak wygadaną wątróbkę.
– Gdybyś traktowała mnie drobiem, to bym to w milczeniu zniosła. I nie używaj zdrobnień, bo cię załatwię, infantylna ciotko!
– Tylko nie ciotko!
– Phi – prychnęła wątroba.
– Koleżanki opowiadały, że mam groźny wyraz twarzy, ale gdyby widziały ciebie, to by wymiękły.
– Potwierdzam – odpowiedziała moja osobista wątroba.

A potem tak się skręciła, że omal nie wyzionęłam ducha. Uratowała mnie przysięga. Obiecałam, że będę trwać o chlebie i wodzie. Aż do Sylwestra. Wątroba mi uwierzyła. Od dawna była ze mną blisko, więc wiedziała, że nie puszczam słów na wiatr.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Jezus malusieńki.

Na poznańskiej Wildzie obecnie żyje trzech Jezusów, ale jeden ma lat 79, żylaki oraz artretyzm i raczej z łóżka już się nie rusza, chyba że do toalety, drugi lat 36 został dwa tygodnie temu przyłapany na włamaniu do kiosku i obecnie przesiaduje w Areszcie Śledczym przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu, więc mogłyśmy liczyć tylko na trzeciego Jezusa. Prywatnie był nim Gracjan lat 52. Mężczyzna z rzadką łysiną zaczesywaną długim kosmykiem włosów, bez talii za to z trzema podbródkami oraz stopami stawianymi do środka. Latem lubił nosić sandały zwane jezuskami, zimą zaś skupiał się na powtórzeniu cudu w Kanie Galilejskiej. Niestety, próby przemienienia wody w wino spełzły na niczym, mimo że Jezus z Wildy obstawiał miednicę z H2O rzędem butelek wypełnionych wytrawnym trunkiem, ale woda jak dotąd to ignorowała.

Prosiłyśmy wczoraj Gracjana, by przerwał na święta swoje eksperymenty, bo na pozostałych Jezusów nie mogłyśmy liczyć. Posłuchał nas. Jezus lat 52 wyszedł do nas nieogolony, wymięty, za to trzeźwy, więc wszystkie niedoróbki od razu mu wybaczyłyśmy.

– Co to za dziwny gość? – zdziwiła się Samantha lat 29, która latem przeprowadziła się do naszego fyrtla, a od miesiąca zaczęła integrować się w kolejce przed sklepem na dole, gdzie także dziś oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku.

Musiałyśmy i dziś dokonać zakupów, by zrobić zapas pieczywa na święta, gdyż na cud nie liczyłyśmy. Jezus z Wildy nie umiał także rozmnażać chleba.

– Słyszałem – rzekł Jezus, który błyskawicznie przydreptał z oddali do nas. – Nie z tego świata jestem, dlatego wyglądam dziwnie.
– Yhm – odpowiedziała Samantha.
– Miło mi – Jezus mrugnął zalotnie okiem, po czym wyciągnął rękę w kierunku Samanthy. – Jezus malusieńki jestem.
Gracjan nie był wysokim mężczyzną, choć nie można było nazwać go karłem. Na oko miał 158 cm wzrostu z tolerancją do 2 cm.
– Samantha – wymamrotała Samantha. – Jestem od Bryana lat 33. Żywot z nim wiodę.
– Dobry wiek. Poważny – pochwalił Jezus, następnie zwrócił się do nas. – Dziewczynki, macie sianko?
– Tylko kadzidło – odpowiedziała Kunia lat 90. – Sztachniesz się?
– Zaraz, porzuciłem eksperymenty, chodzę w tej zwiewnej szmacie i sandałach, dobrze że chociaż mróz zelżał, ale i tak zasługuje na sianko – wyrzucił Jezus.
– Musisz poczekać do Trzech Króli – osadziłam Pomazańca. – Też czekamy na złoto.
– Miry również nam brakuje! – pożaliła się Malwina. – No właśnie, co u Mirki?
– Chyba miru nam brakuje? – nie zgodziła się Gertruda lat 59.
– Miru świru. Nie pierdolmy o niczym – Jezus przeszedł do konkretów. – Podzielmy się opłatkiem, bo piździ jak cholera, a ja niemal nagusieńki jestem. Do stajenki muszę wrócić.

I właśnie tak na poznańskiej Wildzie rozpoczęłyśmy święta.

niedziela, 23 grudnia 2012

Trądzik.

– Bogu niech będą dzięki – ksiądz proboszcz zakończył śpiewnie mszę świętą. Potem zafiskowany patriotycznie organista zaintonował „Boże coś Polskę”, a my zanurzyłyśmy się w ludzki ogon, który ciągnął ku wyjściu, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Ja jednak dymem z kadzideł się nie przejmowałam, więc przystanęłam za kropielnicą i wyłapywałam z ciżby wiernych swoje przyjaciółki.

– Widziałaś wągliki na twarzy naszego wspaniałego owczarza? – Kunia lat 90 szepnęła konfidencjonalnie.
– Chyba wągry?
– Ja pierdolę!!! – krzyknęła przygłucha Malwina lat 92, która po naszych ułożonych na ustach palcach zrozumiała, że musi ściszyć głos. – On ma trądzik. Trądzik młodzieńczy męczy naszego pasterza!
– Trądzik jest odpychającym zanieczyszczeniem właściciela syfu – Elwira lat 77 dołączyła do nas, dostosowując swój głos do poziomu hałasu oraz konfidencjonalności wynikającej z poruszonego intymnego tematu. – Ten objaw chroni naszego kochanego duchownego przed konfrontacją z seksualnością, ponieważ zaspokajanie cielesnych potrzeb zostaje utrudnione przez odpychający wizerunek siebie jako partnera.
– Czyli proboszcz onanizuje się przed lustrem? – palnęła Lwinka.
– Ostatnio dużym powodzeniem w zwalczaniu trądziku cieszą się tabletki, które oszukują ciało młodej dziewczyny, tworząc pozory zajścia w ciążę. Ciałko nastolatki otrzymuje bodziec, informując, że stało się to, co się stało i dzięki temu pryszczata konfrontacja z otoczeniem przestaje być potrzebna. Elwira, może wsypiesz kilka tabletek do wina mszalnego? – zaproponowała Kunia, po czym splunęła do kropielnicy.
– Nie będę chuliganić! – oburzyła się Wirka. – I nie pluj, łobuzko!
– Elwira ma rację – poparłam zausznicę proboszcza. – Obniżyć nadczynność gruczołów łojowych można tylko w jeden sposób: księdzu trzeba podać wódki!
– Że co? – żachnęła się Elwira.
– Hę? – wyhęchała Malwina.
– Jak to? – zdziwiła się Kunia.
– Nadmierne spożycie alkoholu pozbawia księży zahamowań w przekazywaniu innym swoich pragnień. Znikają wewnętrzne opory poprzez zamanifestowanie swojej seksualności - wyjaśniłam.
– I tak zniknie trądzik? – upewniała się Elwira.

Poruszyłam twierdząco głową i Wirka skoczyła do pobliskiego sklepu po alkohol dla pasterza. Zostałyśmy same z Kunią i Malwiną przy kropielnicy. Patrzyłyśmy na plwocinę Kuni, myśląc o uzależnieniach duchownych wynikających ze zwykłego trądziku. Zrozumiałyśmy, że biskupem nie może zostać młodzieniec przed 50-tką.

sobota, 22 grudnia 2012

Przed świąteczną spowiedzią.

– Chciałabym nareszcie otworzyć się w seksie – wyszeptała Malwina lat 93.
– Hę? – wyhęchała Kunia lat 90.
– Co? – poprawiłam przyjaciółkę.

Siedziałyśmy na ławeczce przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie i spisywałyśmy na karteczkach grzechy, jakie w ostatnim czasie popełniłyśmy oraz słowa i myśli, jakie nas ku grzechom prowadziły. Musiałyśmy wyznać wszystkie przewinienia spowiednikowi. Nie chciałyśmy niczego zapomnieć, by po wyjściu z konfesjonału nie odczuwać niesmaku, że się znów przed Bogiem cudem i trochę nie fair prześlizgnęło.

– Wszystko dlatego, że obecnie poddaniu się w seksie nadaje się negatywne znaczenie, uznając taką postawę za pasywną. A ja lubię być pasywna. Lubię też pasy. Lubię, jak ktoś spierze mi paskiem tyłek.
– Ze spowiedzią świętą byłoby łatwo, gdyby trzeba wyznać tylko uczynki – Elwira lat 77 przyznała Malwinie rację. – A jeszcze są świńskie myśli...
– I słowa – wtrąciłam słówko.
– No właśnie, kurdemol – przytaknęła Kunia.
– Młodzi są sprawniejsi seksualnie, ale my jesteśmy bardziej seksualne. To bardzo głęboki wgląd w ludzką naturę staruszki. Tego może nie zrozumieć wikary – obawiała się Lwinka.
– Dlaczego nie chcesz wyspowiadać się u proboszcza? – dociekała Elwira.
– On za dużo rusza ręką – wyjaśniła enigmatycznie Malwina. – To mnie rozprasza.
– Budda przemienił energię seksualną w miłujące współczucie – Kunia zaproponowała alternatywę dla kanonów obyczajowości katolickiej.
– Ukradłam jedną pyrę ze straganu – przyznałam się. – Zapłaciłam za dwa kilo, a potem pomyślałam, że może mi nie starczyć do gara, więc podprowadziłam jednego kartofla. Geniu akurat obsługiwał inną klientkę.
– K-r-a-d-z-i-e-s-z – literowała Elwira, zapisując na kartce grzech w kolumnie, która mnie dotyczyła.
– Jak ty piszesz „kradzież”? No jak ty piszesz?
– Czy błędy ortograficzne należą do grzechów lekkich? – zastanowiła się Malwina.
– U mnie z tą zwędzoną pyrą wyszło ponad dwa kilo – zmartwiłam się.
– Polacy żyją w nieświadomości grzechów ortograficznych – oceniła Kunia. – Jest to rodzaj dysgraficznej niewinności. Dzieci, które przyznają się do byków zazwyczaj dostają od księdza obrazek. Modlitewna pokuta jest za inne grzechy.
– A może wikary w ramach pokuty zleje mi tyłek? – zapaliła się do pomysłu Lwinka.

Pytanie zawisło w mroźnym powietrzu bez odpowiedzi, natomiast my nadal pisałyśmy. Wspomnienie dawnych grzechów nas rozpalało, więc jedyne na co nie marudziłyśmy, to była pogoda.

piątek, 21 grudnia 2012

Grzeszne małżowiny.

– Uszy dźwigają grzech – orzekła Kunia lat 90. – Tyle brudu wpada do naszych małżowin, że szczęśliwi są jedynie ci, którym miód zatyka trąbkę Eustachiusza.
– Kobieta kowadełkiem swego losu – zgodziłam się z przyjaciółką, jednocześnie wkładając palec do ucha i potrząsając nim gwałtownie i uporczywie.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Pierwsze promienie słoneczne akurat wychodziły nad Moskwą, a my prędzej oczekiwałyśmy przyjazdu dostawczaka z piekarni niż świetlistego przebłysku z niebios.

Piątek zaczynał się leniwie, choć zapowiedziano koniec świata. Obawiałyśmy się, że ludzie z piekarni też o tym wiedzą i stoimy w kolejce nadaremno.

– Moja świętej pamięci połowa – Malwina lat 93 zaczęła snuć opowieść – rankiem lubiła brać do ręki swoje gotowe do pracy narzędzie i klepać mnie zaspaną po uszach. W tych momentach pytał się: „Lwinka, czy wiesz, dlaczego człowiek ma dwie dziurki od nosa, a nie jedną?”, zagadywał. „Nie”, odpowiadałam tak zawsze, bo instrument męża działał niczym korek z miodu i nie słyszałam pytania. W takich sytuacjach zawsze wolałam odpowiedzieć negatywnie, bo mój stary był zboczoną świnią i bałam się, że jeszcze, Bóg wie, co mi zrobi. „Żeby nie kusiło. Cha, cha, cha”, dopowiadał swoją anegdotę i śmiał się tak długo, póty wszystko nie zaczynało mu wisieć. ...W sumie to był mięczak – Malwina dodała po chwili zastanowienia.

– Trudno porządnej kobiecie słuchać takich opowieści – obruszyła się Elwira lat 77, po czym przyłożyła dłonie do małżowin i zatknęła uszy.
– Nieraz widziałam – przypomniałam sobie – jak ksiądz proboszcz brał do ręki patyczki higieniczne, używał ich do woli, a potem wchodził do konfesjonału – obwieściłam sąsiadkom dodatkowo przekazując treść językiem migowym tuż przed twarzą Elwiry. Poskutkowało, bo parafialna faworyta oderwała dłonie od uszu.
– Czy właśnie od tego zaczęły się twoje problemy ze słuchem? – dociekała Kunia.
– Co? – spytała Lwinka.
– Ludzie mają zbyt wiele za uszami – stwierdziła filozoficznie Elwira.
– Koniec świata! – wyrwało się Malwinie.
– Już teraz?! – zapiszczała Kunia.
– Koniec świata! – powtórzyła Malwina. – Zostawiłam mleko na gazie!
– Tylko nie dzwoń do drzwi! – doradziłam. – Ludzie jeszcze śpią. Nie można zaczynać dnia od wybuchu, nawet jeśli to jest koniec świata.

Myślę jednak, że Lwinka nie dosłyszała moich słów, bo chyżo pomknęła do swojego mieszkania. My w skupieniu nasłuchiwałyśmy, zastanawiając się, czy koniec świata nie zacznie się aby od wybuchu na poznańskiej Wildzie.

czwartek, 20 grudnia 2012

Skażona kropielnica.

Musiałyśmy to zrobić. Może moment nie był najszczęśliwszy, w końcu za chwilę miała rozpocząć się niedzielna suma, ale zagrożenie epidemii było na tyle poważne, że nie miałyśmy wyjścia. Odziane w białe kitle, aseptyczne rękawiczki i maski na twarzach oraz jednorazowe czepki na głowach wtargnęłyśmy na sygnale (Władek w nocy zerwał koguta z policyjnego auta) do kościoła, rozwijając taśmę wokół kropielnicy.

Kościelny pobiegł w te pędy do wikarego lat 39 i po chwili razem z nim powrócił.
- Na Boga, co robicie? – oburzył się wikary.
- Nie używaj, smyku, Pana Boga swego nadaremno! – oburzyła się Kunia lat 90.
- Opanowujemy pole skażenia – wyjaśniłam.
- Na świętego Jana Kantego, to chyba jakiś żart! – wykrzyknął duchowny, a echo jego słów odbijało się to od posadzki, to od ambony, by spocząć na klawiszach instrumentu organisty, utykając gdzieś między kluczem wiolinowym a bemolem.
- Pinkolisz! – zdenerwowała się Kunia.
- To jest dom Boży – wtrącił się kościelny.
- Przynajmniej ty się nie odzywaj! – wrzasnęła moja przyjaciółka.
- Ile razy zmieniasz wodę w termoforze, gdy proboszcz chce wieczorem ogrzać stopy? – spytałam kościelnego.
- Trzy, czasem cztery razy – odpowiedział uczciwie kościelny.
- A w kropielnicy?
- Przecież to nie gejzer! Tu nie musi buchać ciepłem!

Tymczasem Kunia sprawdzała PH wody, temperaturę, robiła też pierwsze reakcje mające wykryć ilość metali ciężkich, pierwiastków promieniotwórczych oraz bakterii coli.

- W tym pływa gówno! – orzekła.
- W wodzie święconej? – zmartwił się wikary.
- Ludzie srają przed mszą, by nie pierdzieć na kazaniu – obcesowo odpowiedziała moja przyjaciółka. – Nie znam mężczyzny, który myje dłonie po podtarciu tyłka. A potem pływa to w kropielnicy.
- O Jezu! – kapłan znów wezwał Pana Boga nadaremno, tym razem w osobie Syna.
- Myślisz, drogi pasterzu – wtrąciłam się – że na poznańskiej Malcie jest inaczej? Ludzie tam sikają i robią inne rzeczy na szkodę Pana.
- Na szkodę Pana?
- Przecież biskup poświęcił jezioro. To największy akwen wody święconej w Wielkopolsce.

Tym samym uspokoiłam wikarego. W końcu kropielnica w porównaniu z jeziorem to tylko święcona kałuża. Zresztą kto go za te taśmy wokół kropielnicy miałby karać? Biskup? Ten, co poświęcił jezioro?

wtorek, 18 grudnia 2012

Jak zachować jędrność biustu.

W mroźną pogodę coraz częściej się tulę. Prawą rękę staram się przybliżyć do lewej łopatki, natomiast lewą dłoń kładę z drugiej strony pleców. Usilnie staram się złączyć ręce, niestety, mam je nieco za krótkie. Ale nie o to idzie, by się przywitać za własnymi plecami. Gdyby o to mi chodziło, to mogłabym potrząsnąć dłońmi na własnych oczach. Po prostu układam ręce pod biustem i naprężając górne kończyny podnoszę swój biust. Uściśnięcie rąk za plecami wpływa na jędrność moich piersi.
Zatem zgoda (przez podanie rąk) buduje biust, niezgoda zaś go rujnuje.

Oczywiście wszystkie wiemy, że biust wpada w oko mężczyznom. Ale czemu tego nie odwrócić? Tu wyjawię sekret psychosomatycznego treningu na jędrność naszych mlecznych magazynów. Ja robię to w ten sposób, że celuję sutkami w oczy rozmówcy o płci gorszej. Nawiązanie relacji sutek-oko objawia się błyskiem w oku samczego interlokutora, a moja pierś w świadomości tego kontaktu prężni się, utrzymując sutek w twardej gotowości do komunikacji niewerbalnej.

Wiadomo, że żyjemy jeszcze w gorsecie obyczajów XIX-wiecznych, dlatego można wykonywać ćwiczenia w biustonoszu, ale przy tym ćwiczeniu efekt ujędrnienia piersi nieodzianych w stanik jest trzykrotnie szybsza.

Władek lat 96 znowu namówił mnie do wyjścia na działkę. Niby pod pozorem usunięcia śniegu z dachu altanki, ale wiem, że to nie jest prawda. Władek po prostu ma ochotę na podziwianie jędrności mego biustu. Bo w nieogrzewanej altance rozdziewam się do pasa i sprzątam letni domek. A Władek obserwuje mnie z wywieszonym jęzorem. Pozwalam mu na to, bo w niskiej temperaturze Władek nie działa, mimo że jest AK-owcem, czyli Anonimowym Kobieciarzem. A biedak ma lat 96 i ma prawo do przeżyć estetycznych i podziwiania mych atutów.

I nie mieli przy tym głupio jęzorem, bo wywieszony płat jego pożądania szybko przymarza mu do dolnej wargi. Ale to jedyny koszt tego wydarzenia, jaki płaci Władek. A ja na koniec myję się pod pachami w świeżo opadłym śniegu, przez co biust jeszcze bardziej mi się pręży, a potem to już wracamy do domu na herbatkę z konfiturką z wisienek. Trochę się zdrobnieniowo rozczuliłam, ale to bardzo ciepły koniec mojej klatko-piersiowej gimnastyki.

I do wszystkich moich koleżanek: gimnastykujcie się! Zaprotestujcie przeciw obwisłym piersiom. Narzekać to można na opady śniegu, ale nie na opadłe piersi. Bo to tylko wynik naszego zaniedbania!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Ni stąd, ni zowąd.

- Władku, jak przyszedłeś na świat? – pytanie zadałam powstańcowi lat 96 w czasie konsumowania przez niego pączka. Świntuch zamiast normalnie odpowiedzieć, wypluł marmoladę na środek kuchennego stołu.
- Przepraszam...
- Rodzinę też zdążyłeś przeprosić?
- Za ten dżem przepraszam – krygował się AK-owiec.
- To nie dżem tylko marmolada – poprawiłam Władka, wycierając ścierą blat stołu.
- Ech, Adela – jęknął Władek.

Przełom roku to metaforyczny czas naszych powtórnych narodzin. I warto o tym szybko napomknąć przed 1 stycznia, czyli polskim dniem szlochu, rozpaczy, rozdzierania ran i grzebania się w problemach. Dlatego zawczasu chciałam poruszyć problem odgryzienia pępowiny przez mego druha, gdyż podobne pytania zadaję również sobie. Potem w atmosferze Sylwestra nie będzie już okazji, by o tym porozmawiać.

- Widzisz, Władku, ja przyszłam na świat ni stąd, ni zowąd.
- Jak to?
- Narodziny mnie zaskoczyły. Przez moment nie mogłam ze zdziwienia złapać tchu.
- A potem?
- Powoli zaczęłam się przyzwyczajać, ale żyję jeszcze za krótko, by odpowiedzieć na niektóre pytania.
- Męczą cię imponderabilia?
- Od czasu niemowlęctwa mam też kolki. Jakoś trawię życie, ale trzustka zbliża się do granic wytrzymałości. Chyba za często kupuję Rogale Marcińskie.
- Właśnie, gdybyś urodziła się na Honsiu to byś jadła sushi. Ryż jest zdrowy, dlatego proponuję byśmy napili się sake.
- Pomyśl lepiej o Etiopii. Tam piłabym wodę butelkowaną, którą charytatywnie wysyła jeden z polskich producentów.
- Czyli dla nich ni stąd, ni zowąd.
- Masz rację, wspomaganie spływa ni stąd, ni zowąd. Bo co to za szlachetna pomoc, gdy odpiszesz sobie 1% podatku?
- To jak, może skoczę do sklepu po sake?
- Ty i te twoje imponderabilia! – wrzasnęłam.

Władek lat 96 wprawdzie jeszcze domagał się nieśmiało, bym przeznaczyła 1% swojej emerytury dla japońskiego producenta napoju wyskokowego, ale dość mam pokazów AK-owca, jak się chodzi, gdy trzęsie się ziemia. Ni stąd, ni zowąd zaprotestowałam, uświadamiając sobie, że większość moich protestów zna swój cel, choć nie wiadomo, skąd się biorą.

niedziela, 16 grudnia 2012

Potęga smyrania.

Bardzo lubię być smyrana. Na potęgę lubię. Każdy głask zwiększa mój apetyt na kolejny subtelny, delikatny dotyk i powoduje wzmożone łakomstwo na więcej, a nawet jeszcze więcej. Bo kiedy uprzejma ręka lekko prześlizguje się po mojej skórze, to wtedy myślę, a dlaczego jeszcze nie tam? I tam? A tam to już w ogóle. I napinam się, i prężę w oczekiwaniu, że dłoń zawita w te coraz bardziej upragnione rejony, ale nie zawsze ręka masażysty jest domyślna, często pozostawiając mnie niezaspokojoną.

Smyranie uzależnia każdego, o czym przekonałam się w kolejce do sklepu na dole. Okazało się, że wszystkie moje sąsiadki odczuwają to samo. Roztrząsałyśmy to długo. Kiedy zrozumiałyśmy, że jest to wspólne dla każdej z nas, to przeszłyśmy od słów do czynów. I teraz przynajmniej raz w miesiącu spotykamy się w grupie 9 pań i po kolei się smyramy. Pierwsza na leżankę kładzie się najstarsza z nas, czyli Malwina lat 93, my ustawiamy się naokoło niej i każda zaczyna smyrać swój kawałek Malwinowego ciała. Zaspokojona Lwinka zasypia, my pijemy po małym kieliszku wiśniówki, w rozluźnieniu czekając na swoją kolej. Po kwadransie budzimy Malwinę i kładzie się następna kobietka. Seans trwa nawet do 8 godzin i tyle samo kieliszków wiśniówki. Rozstajemy się w atmosferze relaksu i odprężenia – akumulatory są naładowane i śmiało możemy brać się za bary z brutalną rzeczywistością wypełnioną przez niesmyrających się ze sobą mężczyzn.

A przecież potęga smyrania mogłaby na początek ogarnąć cały kraj, ale na razie brak dobrej woli rządu. Opozycja też nie chce się smyrać, przez co obywatele naszego kraju nieustannie są narażeni na jazgot polityków i agresję ich popleczników oraz oponentów. A wystarczyłoby dać przykład. Nieraz, stojąc w kolejce do sklepu na dole, dzieliłyśmy się z koleżankami wizją, w której premier na oczach wielomilionowej publiczności telewizyjnej smyrałby się z liderem największej partii opozycyjnej. Oj, ile byłoby uciechy. Ile radosnej energii. Ile pozytywnych emocji.

Polska może dać impuls całemu światu. Żadna religia nie opanowała całego globu, bo nie oferuje smyrania tu i teraz, lecz co najwyżej w mgliście rysującej się wizji życia po życiu. Szanse przed światowym smyraniem są ogromne i można z niego uczynić najlepszy towar eksportowy. Na smyraniu przecież możnaby trochę zarobić i załatać dziurę budżetową. Mi z sąsiadkami wystarczy fakt, że impuls dla świata wyszedł z poznańskiej Wildy. Wierzę w to głęboko, że cały świat już niedługo będzie się smyrać. Ku chwale rodzaju ludzkiego.

Bo potęga smyrania jest wielka i basta!

sobota, 15 grudnia 2012

Wiano.

Nie cierpię na epilepsję, nie mam pasożytów ani łuszczycy, nie klnę ponad miarę, ale to przecież ciągle jest mało, a mimo to mężczyźni wodzą za mną wzrokiem. Dźgają mnie chutliwie rozszerzonymi źrenicami, ocierają się w zatłoczonych tramwajach, ślinią nawet wtedy, gdy przyjmą sakrament komunii świętej i wracając od ołtarza do kościelnej ławki zawieszą wzrok na mej cielesnej powłoce. Choć przyznam, że kobiety też mnie postrzegają pozytywnie.

Dziś w kolejce po świeże pieczywo zaczepiła mnie Kryśka lat 62.
– Adela, ty nie wyglądasz na swoje 73 lata z kilkuletnim okładem.
– Och, kochana – uśmiechnęłam się wdzięcznie.
– Dziś dałabym ci co najwyżej 71 i pół.
– Naprawdę wyglądamy na równolatki? – odpowiedziałam zgryźliwie.
– Gdybym nałożyła tyle tynku, co ty, Adela, to bym wyglądała na 50-tkę!
– No zobacz, a mnie mróz zdążył wybudzić z głębokiego, beztroskiego snu.
– Cicho, laski – zagrzmiała Konrad lat 69. – Przywieźli chleb.

Kondek często patrzył na mnie w sposób matrymonialny, co dotąd po każdym bezczelnym podszczypnięciu wyrażało się miłym, sympatycznym i ciepłym słówkiem. Wiadomo, że w życiu nie można kierować się usłyszanymi komplementami, lecz złośliwościami wykrzyczanymi przez osoby nam nieprzychylne. To w ich słowach kryje się ziarnko prawdy o nas samych. Zatem jeżeli naprawdę wyglądam na 71 i pół, to ludzi musi do mnie przyciągać coś innego. Nie moja skóra, nie bujna powłoka, nie skserowana na biało metryka. I dziś wpadłam na to, co to jest. Idzie o wiano.

Nie jestem zbyt posażna, mam jedynie kilka mebli w stylu biedermayer i art deco, klasyczną zastawę porcelanową z serii Saint Succi Rosenthala i kilka kiecek znanych polskich projektantów mody z lat 70., ale prowadząc blog dorobiłam się sporego wirtualnego majątku. Obszernością wpisów jeszcze nie dorównuję dziełom Lenina, długość codziennie pisanych tekstów nie przebija ilością znaków ze spacjami przemówień Jarosława Kaczyńskiego, ale wartość mojej twórczości rośnie i to tak kręci sąsiadów z Wildy. Panowie są skłonni składać propozycje matrymonialne, bylebym uwzględniła ich w testamencie, zaś panie wyrażają chęć opieki nade mną, stąd mnie postarzają, chcąc osłabić moją tężyznę fizyczną i pokierować od lekarza ogólnego do przychodni specjalistycznych.

I ja przeciw temu protestuję, bo poradzę sobie sama. A ewentualnemu wybrankowi mogłabym w wianie złożyć swoje dziewictwo, które nie ma wprawdzie charakteru somatycznego, bo jest duchowe.
Tak, właśnie tak: jestem duchową cnotką.

piątek, 14 grudnia 2012

Salony PIERD-W-GARDEN.

– Owszem, najbogatszy Polak też ma wzdęcia – zaopiniowała Kunia lat 90 – ale jego bąki pachną. Jestem pewna, że ma wokół siebie wielu wdzięcznych wąchaczy.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Lubiłyśmy mączne wyroby z piekarni z Puszczykowa.

– Salony Pierd-w-Garden – przytaknęłam.
– Hę? – zahęchała Malwina lat 93.
– Nie hęchaj – pouczyła Elwira lat 77, na co zareagowałam wdzięcznym spojrzeniem, a potem uścisnęłam dłoń Wirki.
– Co? – poprawiła się Malwina.
– Elity pierdzą kwieciście – stwierdziłam. – Mają przydomowe oranżerie i tam wychodzą zanieczyszczać powietrze. Ocieplają klimat pod szkłem, za co hodowane rośliny odwdzięczają się swoim naturalnym aromatem.
– Symbioza – zgodziła się Kunia.
– Pecunia non omlet – wyjaśniła Gertruda lat 59. – Ze zbuka non omlet. Jeśli bogate chłopy i baby jedzą to, co zbiorą z oranżerii, to pierdzą pomarańczowo lub cytrynowo. Chciałabym być bogata i przestać puszczać cebulowe bąki.
– Władek lat 96 puszcza kanałowe gazy – poskarżyłam się. – AK-owiec nie może zapomnieć swego udziału w powstaniu warszawskim. Taka trauma.
– Myślę, że mój stary umarł od swojego smrodu – przypuściła Malwina. – Nie lubiłam gotować grochówki i fasolowej, ale on mnie zmuszał. Dobrze, że spaliśmy w różnych pokojach...
– Nie zapominajmy, że elity jedzą meduzy, rekiny i inne ośmiornice – wyjawiła Kunia, która zawsze wiedziała, co w trawie piszczy. – Pod wodą smród inaczej się rozchodzi.
– Bogaci rozpływają się w pieniądzach, zanurzają się w luksusie, a przy tym mało kładą na tacę – pożaliła się Elwirka. – Ksiądz proboszcz twierdzi, że ludzie z Pierd-w-Garden to są skąpi i chytrzy grzesznicy.
W tym momencie przechodził obok nas Władek lat 96, który zdążał do sklepu, by kupić sobie pół litra cytrynówki na śniadanie.
– Kurwa – zaklął okrutnie. – Ja mam kasę. Kupię wam chleby.

Powstaniec wepchnął się na początek kolejki, puścił wiatr o sile huraganu i dźwięku trąb jerychońskich, a potem spojrzał na nas z góry. AK-owiec to przedwojenny dryblas o wzroście ponad 190 cm. Nie wiedziałyśmy, co powiedzieć, więc milczałyśmy. Tymczasem nadjechał furgon z piekarni i po chwili Władek dotrzymał słowa.

Po wyjściu ze sklepu sporo dziewczyn głęboko odetchnęło, niestety, aromat pierda AK-owca dawno się ulotnił i poszybował nad Poznaniem.

czwartek, 13 grudnia 2012

Kiedyś byłyśmy dziewicami.

Dzień obudził się na smutno, wprawiając dzieci Matki Ziemi w odrętwienie i osowiałość. Jedyne co nam poprawiało humor, to fakt, że przynajmniej bachory pójdą do szkoły i nie będzie przed południem hałasu na podwórkach. Miało to jednak także złą stronę, bo do ogonka oczekującego na przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem wciskały się matki, chcące zaopatrzyć pociechy w wypieczoną pajdę chleba okraszoną szynką czy innym salcesonem. Trzon kolejki jednak stanowiłyśmy my – kobiety o wielkim harcie ducha, nie mniejszym biuście i ogromnym doświadczeniu życiowym, który szczególnie w mroźne, zimowe wieczory pozwalał nam spalić w piecu encyklopedię, leksykony i różnej maści przewodniki, nie pozbawiając nas jednocześnie erudycyjnych przymiotów.

Byłyśmy nieco wycofane. Nie chciało nam się rozmawiać, wymieniać najnowszych plotek, omawiać biurowe kreacje tych kobiet, co zdążyły z samego rana udać się do pracy. Milczałyśmy, wspominając ciepło kołdry i wyciągnięte spod niej kadry z onirycznego filmu erotycznego. Dlatego nie spostrzegłyśmy w porę Lucjana lat 50. Podszedł do nas cichaczem: dzielnicowy zboczeniec, rozpasany ogier bez grzywy na świecącej glacy i zafajdany birbant – słowem: złe wildeckie nasienie. Przynajmniej ja go tak postrzegałam i chyba nie byłam w tym osamotniona.

Lucjan podchodził kolejno do każdej z nas z tym samym pytaniem na ustach:
– Czy mogę panią namówić na wspólną utratę cnoty?
– Nie! – z ogonka po świeży chleb padały stanowcze odpowiedzi.
Żadna z nas się nie wyłamała, a Kunia lat 90 nawet uprzedziła pytanie, wcześniej plując w twarz Lucjana pogardliwym po trzykroć NIE-NIE-NIE!
– Czy to oznacza, że nie ma już na Wildzie żadnej dziewicy?! – krzyknął histerycznie Lucjan.
– Dlaczego namawiałeś nas na wspólną utratę cnoty? Wspólną?! – powtórzyła Zenobia lat 59, która dysponowała czujnym uchem polonistki, więc najszybciej z nas wychwytywała wszystkie językowe niuanse.
– To niemożliwe byś jeszcze nie utracił cnoty! – prychnęła Malwina lat 93.

Lucjan zwiesił wstydliwie głowę.

– Przypominam sobie, gdy ja byłam dziewicą – powiedziałam, a Lucjan otworzył szeroko buzię. – Nosiłam się skromnie, siadając łączyłam kolana, a rumieniec nie schodził mi z lica. Tymczasem popatrz na siebie, Lucjanie! Kogo ty przypominasz?
– A gdzie masz misia, z którym sypiasz? – spytała Genowefa lat 59.
– Nigdy nie widziałam cię liżącego lizaka na ulicy – wytknęła Lucjanowi Malwina.
– Czy ty w ogóle skaczesz w gumę? – dociekała Kunia.
Lucjanowi spłynęły łzy z oczu.
– On płacze... – wyszeptała Zenobia.

Zrobiło nam się nieswojo. Są jednak sytuacje, gdy nie chcesz podać ręki potrzebującemu człowiekowi. Pierwsza przeciw męskiemu mazgajstwu zaprotestowała Kunia. Wzięła potężny zamach i kopnęła Lucjana prosto w pięćdziesięcioletni zadek.

Rechot, który wydarł nam się z piersi powędrował przez wildeckie ulice. W tym momencie dostawczak z pieczywem podjechał pod sklep, a słońce wyszło zza chmur. Znów poczułyśmy w sobie siłę i chęć do życia.

środa, 12 grudnia 2012

Pener.

Władek lat 96 zadzwonił do mnie z samego rana, zapowiadając, że ma dla mnie niespodziankę. Fiu fiu, gwizdnęłam pod nosem. Takie sytuacje zdarzają się niesłychanie rzadko, więc z niecierpliwością czekałam na odwiedziny powstańca.

Pojawił się równo o 12, czyli w porze, kiedy zazwyczaj siadamy do drugiego śniadania.
- Adela, zapuszczam penera! – krzyknął od progu.
- Co proszę?
- Penera!
- Jakiego penera? – zdziwiłam się.

Owszem, wiedziałam, że w gwarze poznańskiej pener oznacza pijaka i żula w jednym, ale nie miałam pojęcia, dlaczego powstaniec chce go wpuścić. I dokąd. Najpierw jednak musiałam ustalić co innego.

- Władku, odkąd posługujesz się gwarą poznańską?
- Od momentu, gdy postanowiłem zapuścić penera.
- Chyba wpuścić. Ale muszę cię uprzedzić, że ja takich typków nie wpuszczę w swoje progi.
- Czy ty mnie słuchasz? Ja zapuszczam penera.
- Chcesz się sam spenerzyć?
- Trochę tak… – ukontentowany powstaniec uśmiechnął się pod nosem.
- Przestaniesz się myć? Zaczniesz się upijać bez umiarkowania? Będziesz kląć? Zamieszkasz pod mostem?
- Nie.
- Hę?
- Adela, ty też hęchasz! – uradował się AK-owiec.
- Mieszasz mi w głowie, to potem hęchać zaczynam! Co chcesz zrobić? Wyjaśnij mi! Ale już! – wrzasnęłam.
- Zapuszczam wąsa.
- Wąsa?
- Penera.
- O kurka!
- Wraca moda na penera – wyjaśnił mój druh. – Ja lubię być na bieżąco. A teraz krzykiem elegancji jest pener.
- Jeżeli zapuścisz penera, to wstępu do mnie nie będziesz mieć. Zapamiętaj to sobie!
- Co ci się w zapuszczaniu penera nie podoba?
- Wszystko!

I po tym przemówieniu wyszłam do drugiego pomieszczenia, by nie być świadkiem, jak Władkowi pod nosem rośnie pener.

wtorek, 11 grudnia 2012

O plemniku.

- Jak to z czego składa się plemnik? – zdziwił się Władek lat 96.
- Och, głuptasku. Osoby duchowne skupiają się na pierwszej sylabie i plotą te swoje ple ple, przy okazji plując na wiernych trzema literkami. Natomiast fantaści są skłonni w plemniku zobaczyć Lema, buchalterzy Naczelną Izbę Kontroli, pijacy klina, wielbiciele „W pustyni i w puszczy” Nel od Stasia Tarkowskiego, zaś koneserzy blondynek len, bo kojarzy im się z kolorem włosów cycatej wybranki..
- Dlaczego cycatej?
- Bo brak biustu nawet tlenionej blacharze nie pomoże – wyjaśniłam.
- Jasne! Wie o tym nawet Ken od Barbie.
- Czujesz cza-czę, Władku – pochwaliłam swojego 96-letniego druha.
- Nieprawdopodobne, że to wszystko można wziąć z plemnika.
- Nie wszystko. Plemnik jest pojęciem o wiele szerszym, niż myślisz. Ma także aspekt międzynarodowy. Na przykład tacy Koreańczycy są skłonni zobaczyć tam Kima.
- Kim Ir Sena czy Kim Dzong Ila?
- Obaj mile podchodzili do plemnika jako leku.
- Zaraz – zastanowił się AK-owiec – Czy plemnik nie jest też swoistym akumulatorem, bo chyba jest spokrewniony i blisko mu do klem?
- Najlepiej wiedzą o tym w Pile!
- Jednak dla wielu historia plemnika stanowi plamki na honorze – powątpiewał powstaniec.
- Tylko u tych, co używają deklinacji. Nie martw się o nich, bo ponadto poszli na lep ortodoksyjnych postaw sprawiedliwych w ich mniemaniu ojców.
- To znaczy, że im nie staje plemnika tylko kapie?
- Z lima też im kapie.
- Lima? Wmieszałaś w to nawet Peruwiańczyków ze stolicy?
- Plemnik nie zna granic.
- Nie no, dość tych lip! – żachnął się Władek. – Nie wierzę, że plemnik ukryty w cieczy podobnej do mleka może być czymś tak ogromnym jak Droga Mleczna!
- Zdziwiłbyś się, kochasiu.

I zostawiłam Władka sam na sam z jądrem problemu. Sama zaś poszłam umyć filiżanki po wypitej kawie. I kiedy tak stałam nad zlewem, to pomyślałam, co za plemnik dotarł do macicy mojej mamusi, że ja - jak ten Kali - stoję niewolniczo nad garami i je zmywam! Zatem zaprotestowałam i zmyłam głowę AK-owcowi.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Filematologia.

Gdy wyszłam z klatki schodowej, by ustawić się w ogonku, gdzie codziennie oczekujemy na przyjazd z piekarni dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku, to zobaczyłam dwie obłapiające się przyjaciółki. Przed witryną sklepową Kunia lat 90 obsypywała pocałunkami Malwinę lat 93. Obok stała Elwira lat 77, która, wystawiając lico z przymkniętymi oczami, podniesionym głosem domagała się:

– Teraz moja kolej!
Przeszłam szybko przez ulicę i dołączyłam do grupki ekstrawagancko i nieprzystojnie zachowujących się sąsiadek.
– Co jest grane? – spytałam.
– W Europie najrzadziej całują się Niemcy – rzuciła Gertruda lat 59, która próbowała wypchnąć z kolejki po pocałunek Elwirę.
Malwina na chwilę odłączyła swoje usta od warg Kuni.
– Czuję, że wzrasta mi produkcja serotoniny i endorfin – wyznała. – Organizm też mam lepiej dotleniony.
– Ja też chcę! – podskakiwała Elwira, kaprysząc jak dwuletnie dziecko.
– Jest mróz – obwieściłam. – Będziecie mieć sine usta, które później wam spierzchną. Dziewczyny, przestańcie tak przywierać do siebie.
– Muszę wyleczyć kaszel – rzekła Kunia, która po wypowiedzianych szybko słowach znów przyssała się do Malwiny.
– A ja mam podagrę – denerwowała się Elwira. – Miałyśmy zmieniać się co 2 minuty – wyrzuciła w stronę śliniących się kobiet.
– Nie możesz pocałować się z Gertrudą? – spytałam.
– Ja mam świerzb – wyjaśniła Trudka. – Wprawdzie w średniowieczu wierzono, że pocałunkiem i to można wyleczyć, a nie tylko kaszel, podagrę czy wrzody na języku, to dziewczyny jednak się boją, że się zarażą. Adela, może my się wymienimy płynami fizjologicznymi?
– Nie, dziękuję – odrzekłam. – Dzięki pocałunkom zdążyłam przez całe swoje życie podzielić się 40 tysiącami drobnoustrojów, 250 gatunkami bakterii, 70 gramami białka i niemal 50 gramami tłuszczu.
– Byłam kiedyś z Papuasem – przypomniała sobie Malwina, która oderwała się od Kuni, by zaczerpnąć oddechu. – Z miłości obgryzał mi rzęsy. Dał mi wiele dobrego, ale zbyt lubiłam mieć włosy na powiekach. Musiałam go rzucić.
– Więc całujecie się dla zdrowia? – zdziwiłam się. – Nie dla przyjemności?
– Chcemy przedłużyć sobie życie o co najmniej 5 lat – odrzekła Gertruda, po czym wystawiła twarz do pocałunku.

Ja jednak też się bałam świerzbu, dlatego przywarłam do ust Elwiry. W okamgnieniu poczułam 3 nowe bakterie oraz gram białka pachnący kadzidłem. Zrozumiałam, że musiała wczoraj ukraść pocałunek proboszczowi. Nie było jednak jak zapytać, bo Elwira wepchnęła mi język głęboko do gardła.

niedziela, 9 grudnia 2012

Certyfikat.

Do zakrystii udałyśmy się ze słusznymi pretensjami.

– To jest granda, proszę księdza proboszcza! – Kunia lat 90 krzyknęła od progu. – Nawet Rosjanie z Syberii dostają certyfikaty, a w naszej parafii o nich ani widu, ani słychu! To niedopuszczalne!
– To karygodne! – do chóru oburzonych dołączyła się Malwina lat 93.
– Oj tam, oj tam – Elwira lat 77 próbowała załagodzić ostre wystąpienie przyjaciółek.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – wielebny obrócił się w naszą stronę, ukazując piwne oczy na tle fioletowego ornatu przywdziewanego w trakcie adwentu.
– Niech będzie – odpowiedziałam.
– Ale o co chodzi? – zdziwił się naczelny pasterz w parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie.
– O co cho? – zapiskała Kunia. – O co cho?! Już 21 grudnia będzie koniec świata, a certyfikatu jak nie ma, tak nie ma!
– Nie zwróciłam wcześniej uwagi, ale ksiądz ma piękne oczy – zachwyciłam się. – Dawno nie widziałam tak wielkich pokładów piwa w trzeźwym i niewinnym spojrzeniu sługi bożego.
– To prawda – przytaknęła Elwira, wzdychając z tęsknotą. – Z chęcią te oczy ululałabym do snu.
– Jaki certyfikat? – indagował duchowny.
– Na rynku pojawiły się certyfikaty wystawiane przez rzymskich ojców zaświadczające o bezgrzeszności – wyjaśniła Malwina.
– Cholera, wiem, że trzeba się najpierw wyspowiadać – mruknęła Kunia. – Jestem gotowa po wyznaniu grzechów nie kląć aż do końca świata. Ale po co mam to robić, jeśli nie dostanę certyfikatu! Przyjdzie finał, a ja będę bez papierka, do jasnej ciasnej?! Kto mi uwierzy na słowo? Mój anioł stróż?
– To jak z tym ululaniem? – spytała Elwira.
– Córko, ty nagabujesz sługę Pana w Jego domu? To co, że na zapleczu? Skłaniasz mnie do grzechu w zakrystii?! Toż to koniec świata!
– To co z tymi papierkami? – Malwina nie dawała za wygraną.
– Ja o niczym nie wiem – odciął się proboszcz.
– Zapłacę. Sowicie nagrodzę – kusiła Kunia.
– Mam tylko jeden dokument po włosku – przypomniał sonie przewodnik parafialnego stada.
– Dawaj, bracie! Zażądała Kunia.

Ksiądz sięgnął do szuflady starego sekretarzyka, pogrzebał w stercie papierów, wyciągnął lekko pożółkły dokument, a potem złożył na nim swój podpis. Podał pióro Kuni, a ona machnęła parafkę tuż koło jego sygnatury.

Gdy wyszłyśmy przed kościół. Kunia pokazała nam certyfikat. Napis „Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate” brzmiał dumnie i poważnie.

sobota, 8 grudnia 2012

Furora na urologii.

– Chyba pierdyknę sobie tatuaż – stwierdziła Kunia lat 90.
– Musek! – podniosła głos Malwina lat 93, rzucając kartę na stół. Król trefl spojrzał na nas swoim bezmyślnym wzrokiem.

Siedziałyśmy u mnie w salonie, grając w tysiąca. Dziewczyny nie chciały nauczyć się reguł brydża, Elwira lat 77 z kolei wyrażała ideologiczny sprzeciw wobec pokera oraz gry w oczko na pieniądze, a ja nie chciałam pozwolić na grę w wojnę. Przynajmniej nie w moim pokoju.

– Pierdyknę? – dopytałam, z niesmakiem cedząc ordynarne słowo.
– Gdzie chcesz się upiększyć? – zainteresowała się Malwina.
– Tatuaż nie jest zabiegiem estetycznym – zaoponowałam. – To rodzaj przemiany. Człowiek wypuszcza z bloków startowych ducha, by ten zawładnął ciałem. To stara, tradycyjna konkurencja siłowa. Słyszałyście o wytatuowanych wyznawcach kultu Kybele w starożytnym Rzymie?
– Myślałam o jakimś niewidocznym miejscu – zadumała się Kunia.
– To będzie trudne – zastanowiła się Elwira. – Melduję osiemdziesiąt! Gdybyś lubiła tylko zwiewne kiecki, ale te dekolty... Dużo odsłaniasz, Kunia.
– Nie zaglądaj mi w karty – odrzekła moja przyjaciółka lat 90.
– A składani w ofierze nubijscy kapłani? Ci to dopiero byli pogryzmoleni tatuażami! – uzupełniłam wypowiedź o fakt sprzed 4 tysięcy lat.
– Nawet biustonosza nie używasz – Elwira wytknęła Kuni swobodne noszenie się.
– Cholera! – zaklęła Malwina. – W ogóle nie idzie mi karta. Elwira, do kogo się modlisz o wygraną? Do świętego Huberta?
– Pozostaje mi niewielka powierzchnia pod gatkami – wymamrotała Kunia. – Dobrze, że nie noszę stringów...
– Spójrzcie na kulturę Maorysów i ich tatuaże moko. A propos, zagramy może w makao? – zaproponowałam, będąc już lekko znudzona tysiącem.
– Ksiądz proboszcz zacytował kiedyś fragment z Księgi Kapłańskiej – odparła Elwira. – Wynikało z niej, że nie można umieszczać znaków na ciele.
– Zrób sobie rzygacza – zaproponowała Malwina. – Widziałaś rzygacze na poznańskim ratuszu? Są piękne i i jeden na pewno zmieści ci się pod gatkami.
– Rzygacza?
– W kształcie głowy smoka – wyjaśniłam. – Jeśli znowu odezwą ci się nerki, to zrobisz furorę na urologii.
– Powiadasz?

Zaintrygowana zrobieniem furory na urologii Kunia zapomniała o grze, co wykorzystała sprytna Elwira, zaglądając jej bezczelnie w karty. Malwina tego nie zauważyła, a ja nie protestowałam, bo bardziej zależało mi na szybkim zakończeniu nudnej zabawy niż kłótniom, które by oddaliły Kunię od życiowej decyzji o rzygaczu pod gatkami.

piątek, 7 grudnia 2012

Skaranie boskie.

– Ostatnio skulbaczyłam się – szepnęła Kunia lat 90, a jej słowa zaczęły wirować między płatkami śniegu, które niespodziewanie zaczęły sypać się z nisko zawieszonej na niebie chmury.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem, oczekując na przyjazd dostawczaka z piekarni, który miał dostarczyć z piekarni świeże pieczywo z nocnego wypieku.
– Ogier czy klacz? – spytałam. – Gwarantujesz odpowiednie sianko, by rżało się do rozpuku?

– Za często wsiadasz na konia – zawyrokowała Elwira lat 77. – Ksiądz proboszcz mówi, że po 80-tce trzeba zapomnieć o seksie. Oczywiście on opowiada o seksie małżeńskim, a nie pokątnym gziciu się.
– Rozpuku? – zdziwiła się Kunia.
– Elwira, nie boisz się, że za 3 lata ksiądz proboszcz zapomni o tobie? – dociekała Malwina lat 93.
– Dużo się modlę. Pocieszają mnie słowa wielebnego, który mówi, że uroczo wygląda mój krzyż, kiedy leżę w głównej nawie.
– Nie idzie o mężczyznę – sprostowała Kunia. – Ostatnio przyzwyczaiłam się do częstego wysupływania 5 złotych, by wsiąść na kucyka, a potem jeżdżę na zrywnym zwierzęciu dookoła Starego Rynku w Poznaniu. 2 rundy wytargowałam. I przewodnik nie trzyma mnie – jako stałą klientkę – na postronku, tylko puszcza wolno. Chciałabym kiedyś pocwałować, ale na razie satysfakcjonuję się stępem.
– Skaranie boskie! – krzyknęła Elwira, podnosząc ręce ku niebu. – Stępa? Jesteś taka tępa, by na starość zadowalać się kucykiem?
– Co proponujesz? – skierowałam pytanie bezpośrednio do Elwiry.
– Ksiądz proboszcz lubi główną nawę, ale po bocznych kręci się wikary. Gdy wyłania się z cienia zawsze ma smutną twarz. Kunia niech zostawi malutkiego kunia i zrobi coś dla kościoła!
– Skaranie boskie z tym kościelnym fiskalizmem! – oburzyłam się. – Nie dość im szkół, które przejmują? Jeszcze Kunię chcą dojeżdżać?!
– O wspólnej modlitwie mówiłam, grzesznico! – odgryzła się Elwira. – Szatańskie myśli buzują ci pod trwałą! Wikary po prostu nie lubi klepać modlitwy w samotności.
– To nie trwała! – zaprzeczyłam. – Ja lokówki zawijam na noc!
– Co klepie wikary? – Malwina miała słaby słuch, dlatego często się dopytywała.
– Chciałabym was namówić do skulbaczenia się – zaproponowała Kunia. – Opiekun kucyka powiedział, że załatwi kilka dodatkowych sztuk końskich mikrusów. Zrobimy kawalkadę i pojedziemy pod urząd miasta. Pokażemy, że bilety na autobusy i tramwaje są za drogie, a kucyki nie!
– Skaranie boskie z tymi cenami! – przytaknęłam.
– Wikary też pojedzie na oklep? – Malwina niezręcznie nawiązała do klepania modlitwy przez wikarego.

Nie chciałyśmy ciągnąć tego wątku, więc zaśpiewałyśmy pierwszą kolędę w tym sezonie. Gdy zaczęłyśmy nucić „Przybieżeli...” nadjechał furgon z pieczywem. W sam raz, bo nie chciałyśmy połknąć przy śpiewaniu zbyt dużej ilości mroźnego powietrza. W końcu płuca trzeba oszczędzać.

czwartek, 6 grudnia 2012

Purtyzana.

Witek lat 49 z parteru jest znanym w dzielnicy sutenerem. Toleruję go, choć to bydlę i kanalia w jednym. Mimo jego nędznej profesji dba o żonę i córki, nie śląc do nich klientów brudnych i śmierdzących ciałem, za to nie groszem. Ostatnio rozszerzył swoją działalność, rozbudowując swoją biznesową inicjatywę z pozycji firmy rodzinnej. Marzy mu się dzielnicowe imperium. By spełnić swoje marzenie zatrudnił Marzenę lat 19.

Marzena jak wygląda, każdy widział, kto interesuje się motoryzacją i maskami samochodów marki BMW. W każdym razie, Witek jeszcze do niedawna twierdził, że nowa adeptka najstarszej na świecie profesji do zawodu jest przygotowana na blachę. Ona też w to wierzyła. Jednak gdy rozpoczęła pracę niespodziewanie wyszło szydło z worka.
Witek skierował ją do mnie, twierdząc że jestem w dzielny jedyną mądrą kobietą, która poradzi sobie z każdym problemem. Przyznam, że ta opinia mnie połechtała, więc postanowiłam podnieść rzuconą rękawicę.

- Co ci dolega, piegusku? – spytałam spłoszone dziewczę.
Marzena wszędzie miała piegi, nawet w staniku – stąd moje zawołanie było uzasadnione.
- Trochę się wstydzę, ciociu Adelo.
- Jesteśmy same, moje dziecko. Mów.
- Kiedy klient mnie wybiera wszystko jest dobrze: uśmiecham się, mrugam oczkiem i podnoszę wyżej kieckę, by dostrzegł rąbek moich stringów. Wychodzimy z salonu i idziemy do mojego pokoiku. Cały czas jest okay. Są klienci, którzy już w drodze próbują mnie obłapywać, a ja im na to pozwalam. Wygląda, że będzie fest. On kładzie się na wyrku, ja się rozbieram, ale nie ściągam szpilek. Wydaje się, że wszystko idzie cacy. Ale potem... Och, ciociu Adelo!

Marzena rozpłakała się. Chwilę odczekałam, by wzruszenie jej przeszło, po czym przyparłam ją do muru.

- Do brzegu!
- Że co?
- Dobijaj do portu!
- Hę?
- No mówże! I nie hęchaj!
- Kładę się obok klienta i wtedy zaczynam prykać.
- Co robisz? - spytałam z niedowierzaniem, chcąc się upewnić.
- Purtam! Puszczam bąki! Po prostu pierdzę! Och, ciociu!

Mała znów się rozbeczała.

- Cichaczem?
- Nie! Właśnie, że nie! Klienci żądają zwrotu pieniędzy!

Zatroskałam się. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo nerwowa jest praca prostytutki. Potem zaparzyłam ziółka. Przy konsumpcji wyciągu z korzenia kozłka lekarskiego rozpoczęłyśmy terapię. Wcieliłam się w rolę endoskopu, podróżując po meandrach organizmu Marzeny...

środa, 5 grudnia 2012

Bez poślizgu.

Najpierw przed sklepem ustawiła się Malwina lat 93, potem doszła do niej Kunia lat 90, trzecia zaś byłam ja – Adela lat 73+. Trzy osoby to już tłum oraz potencjał na ciekawą dyskusję. Działanie zresztą też. A że nasza trójka, gdy milczy, to potem zawsze działa energiczniej, rozsądniej i zawsze z celem. I dziś postanowiłyśmy po krótkiej naradzie rzucić w diabły stanie w kolejce i ruszyć na drogi, by pouczać i nauczać kierowców.

Poprawiłyśmy własne zderzaki, sprawdzając czy fiszbiny dobrze trzymają i ruszyłyśmy na ruchliwą, wielopasmową ulicę Hetmańską w Poznaniu. Trafiłyśmy dobrze, bo na korek. Postanowiłyśmy poruszać się środkiem drogi między dwoma sznurami samochodów.

Podeszłyśmy do pierwszego auta, grzecznie stukając w okno. Kierowca lat około 40 nie przerwał rozmowy telefonicznej, ale opuścił szybę.
- Ma pan sprawne hamulce? – spytała Kunia.
- Teraz ściągnij majteczki – wydyszał do słuchawki kierowca.
- Jest groźba wypadku, bo ślisko na drogach – wyjaśniła Malwina. – Proszę się skupić na nas, obywatelu kierowco!
- Poślizg? – zdziwił się czterdziestolatek, patrząc nieprzytomnym wzrokiem na Malwinę. – Moja droga, jesteś śliska? Nie, nie…, jakieś kobiety mnie zaczepiły… Że co? Nie. Rozmawiam tylko z tobą. Halo! Halo!
- I niech pan zapnie pasy – pouczyłam. – Bezpieczeństwo w ruchu drogowym najszybszą drogą do spokojnych i zdrowych świąt.
- Alleluja! – dodała Kunia.
- Bogatego gwiazdora! – dorzuciła Malwina. Ja zaś popatrzyłam na rejestrację, sprawdzając czy jest poznańska. Inaczej musiałabym tłumaczyć, że gwiazdor gdzie indziej nazywany jest świętym Mikołajem.
- Bóg zapłać – odpowiedział kierowca, zapinając rozporek.

Tymczasem my podeszłyśmy do sfrustrowanego właściciela pojazdu, który używał klaksonu.

- Obywatelu, czego wam trzeba? – spytała Kunia.
- Baby, wynocha z drogi!
- Chamstwu na drodze mówimy stanowcze NIE! – krzyknęła Malwina i chwyciła za antenę, grożąc wygięciem jej. Ja zajęłam się wentylem od przedniego koła.
- Ty chłystku! – wrzasnęła Kunia. – Nadal chcesz burzyć porządek i kulturę na drogach?

Uspokoiłyśmy drania, a inni kierowcy już potulnie przyjmowali nasze ostrzeżenia, uwagi i rady. I wiecie, co? Tego dnia na Wildzie nie było ani jednego wypadku. Nawet najmniejszej stłuczki. Bo przeciw nieporządkowi trzeba stanowczo protestować. Szybko i kategorycznie.

wtorek, 4 grudnia 2012

Brud za paznokciem.

– Układam wiersz. Podasz mi jakiś zgrabny rym do tasiemca? – spytałam AK-owca jeszcze przez miesiąc lat 96.

Władek to podwójny AK-owiec, czyli były żołnierz AK oraz Anonimowy Kobieciarz w jednym. Codziennie zapraszam powstańca warszawskiego na filiżankę kawy z cynamonem, a także podaję słodkie, które układam na talerzyku z małym widelczykiem położonym obok. Dziś był to kawałek murzynka.

– Nie ma Niemca bez tasiemca – odpowiedział AK-owiec, po czym dodał – bez uzbrojonego tasiemca.
– Ja wiersz kroję, a on w zbroję – prychnęłam z niesmakiem.
– Nie interesowałbym się tobą, Adela, gdybyś nie była Słowianką znad Warty. Kobieta musi mieć dużo słomy: w oczach, włosach i na nogach.
– Na Boga! Na nogach?!
– Na cipce też. Doświadczonemu mężczyźnie nigdy nie będzie smakował murzynek, jeśli nie będzie kontrastował ze słowiańską słomą jego dziewczyny. Taa... – zastanowił się Władek – Taa... Polki są najpiękniejsze na snopku żeńca, który rżnie na polu aż rżyska nie pozostawi.
– Polskie chłopy widzą jeno snopy. Jełopy, oj, jełopy – odrzekłam.
– Nie ma Niemry bez tasiemca, a w Rosji żyją złodzieje, co nie obejdą się bez kiły, mogiły, pokazu siły. Ale najgorsi i tak są Żydzi.
– Żydzi? To mnie brzydzi – wydęłam usta, pokazując, że razi mnie nieukrywany rasizm Władka.
– Mośki i pedały to zmora naszej ojczyzny! Dolejesz mi jeszcze kawy? Ale z mlekiem, bo czarna z brudasami mi się kojarzy. Ich też nie lubię.
– Polskie lesbijki są jak nowalijki.
– Pierdolisz, Adela. Te wszystkie zboki spuściłbym w kanał. Cholery jedne! Boga się nie boją!
– Jakiż to był trud, że za paznokciami masz brud?
– Bo robię! Pracuję, tacham, tyram jak osioł! Nie jestem nygusem! Przyniosę węgiel z piwnicy, wbiję gwóźdź w ścianę, nie obijam się. Wiesz, że nie cyganię. Jak mnie wkurwiają te cygańskie grajki! Kawy na mieście nie można wypić!
– Pytanie mnie kusi: co masz w duszy?
– Boga, Adelo – odpowiedział poważnie powstaniec. – Ojczyznę i honor. Kurdemol, nikt już dziś nie mówi o honorze!

Jakoś przestało mi się chcieć rymować. Wyłożyłam z barku butelkę wódki na stół. Władek zaczął chlać, a ja położyłam się spać.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Di-gej

– Już nie ma dansingów, już nie ma orkiestr złożonych z muzykantów ubranych w białe garnitury – biadoliła Malwina lat 93. – Już nie ma dzikich plaż oraz parkietów, na których mogłabym pozbyć się ciuszków.
– Wszystko załatwi ci teraz di-gej – zgodnie kiwnęła głową Kunia lat 90.

Stałyśmy w ogonku, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni, który codziennie dostarczał do naszego sklepu na dole świeże pieczywo z nocnego wypieku.

– To nieprawda, w kościele wystarczał i nadal dobrze sobie radzi tylko jeden organista – stwierdziła Elwira lat 77.
– Nasz organista to też de-gej? – zdziwiłam się.
– Zawsze myślałam o naszym organiście, że to dupa z uszami – Kunia lubiła oceniać bliźnich w sposób szczególnie jaskrawy. – Nie wiedziałam jednak, że to dupa gejowska.
– Co wy sugerujecie? – spytała czujnie Elwira.
– Przysuńcie się do mnie – zażądałam, a kiedy dziewczyny zbliżyły się do mnie, kontynuowałam szeptem. – Czy wy zwróciłyście uwagę na muzykę, która sączy się w sklepie? Uważam, że Mietek lat 54, który jest szefem, zażądał od dziewczyn puszczania...
– Puszczania się? – podobnie cicho wtrąciła się Kunia, jednocześnie otwierając ze zdziwienia buzię oraz łapiąc się za głowę.
– Puszczania pościelowej muzyki. Myślę, że Mietek to też de-gej
– Di-gej – poprawiła mnie Elwira.
– A nie de-gej, znaczy gej od dupy? – dociekała Kunia.
– Do dupy – Lwinka poprawiła Kunię.
– Ksiądz proboszcz mówił o gejowskich diasporach, stąd są di-geje – wyjaśniła Elwira. – Muszę szepnąć wielebnemu, że organista może być z gejowskiej piątej kolumny. Zmartwi się nasz pasterz – zasmuciła się. – Przecież i tak wiele krzyży dźwiga na swoim świętym grzbiecie.
– Co wy się tak przytulacie? Zimno wam? – spytał przechodzący mimo nas nieznany przechodzień. Pewnie pracownik niedalekiego urzędu skarbowego.
– Dygej stąd! – warknęła Kunia.
– Chyba dygaj? – dopytywał się młody mężczyzna w wieku lat ok. 50.
– Mam ochotę kopnąć geja w dupę! – wycharczała rozwścieczona Malwina.
– W takim razie zapraszam do biura. – Przechodzień zareagował przytomnie. – Zapoznam panie z moim kierownikiem.
– Pod gejem pracujesz?! – zapiałam, po czym zamachnęłam się pustą, szmacianą siatką.

I właśnie wtedy nadjechał dostawczak z piekarni. W światłach reflektorów półciężarowego auta można było zobaczyć jak di-gej z pobliskiego urzędu dygał przed nami. Uważam, że także skarbówce trzeba od czasu do czasu popędzić kota.

niedziela, 2 grudnia 2012

Nieznacznie.

Dziś podczas sumy odprawianej w kościele pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego kazanie miał wygłosić ksiądz proboszcz, wspinając się na ambonę. To była przyczyna, dla której postanowiłyśmy pójść na poranną mszę dla dzieci, bo gdy proboszcz patyrzy na nas z góry, a potem zacznie ględzić, to nigdy nie widać końca. A w ogóle, to na mszy dla dzieci można weselej pośpiewać, np. „Hej ho, hej ho, do komunii by się szło” albo ”w buzi hostia nieduzia”. Nam, starszym nieco kobietom, rozwesela się serce, a nie zapada głęboko w smutku, gdy słuchamy filozoficznych dyrdymałów proboszcza.

Po mszy świętej Malwinie lat 93 zachciało się zapalić ćmika przed kościołem, więc przystanęłyśmy i jeszcze raz zanuciłyśmy „hej ho, hej ho, do komunii by się szło”. W tej chwili podszedł do nas wikary, który zdążył zrzucić ornat i teraz przechadzał się w krótkim kożuszku przed wildecką świątynią.

– Zapali ksiądz? – Malwina wyciągnęła paczkę papierosów bez filtra w stronę wikarego.
– Nie mogę – odpowiedział duchowny. – Tu jest monitoring.
– Nie rzucaj petów! – ostrzegłam Malwinę.
– Proboszcz nie ma na co wydawać kasy z tacy? – oburzyła się Kunia lat 90. – Po co chce mnie oglądać w telewizji?
– Boski monitoring. Gdybym zapalił, IHWH dałby mi popalić. Muszę świecić przykładem, a nie zadymiać wizerunek polskiego księdza.
– Nieznacznie się w księdzu zakochałam – wyznała szeptem Elwira lat 77. – Wprawdzie nadal pałam gorącym uczuciem do księdza proboszcza, ale i ksiądz wpływa na mnie nieodparcie.
– Bóg zapłać – odpowiedział wikary, a policzki nieznacznie mu spąsowiały.
– Ja też mam nieznaczne podejście do kościoła i jego sług – przyznała się Kunia. – Ksiądz też mi się nieznacznie podoba.
– Bóg zapiał. Tfu, Bóg zapłać! – odpowiedział skonfundowany wikary.
– I na mnie ksiądz nieznacznie wpływa – odezwała się Malwina. – Często myślę o tym przed snem, gdy leżę skulona pod kołdrą.
– Wprawdzie zawsze lubiłam mężczyzn, którzy znacząco wywarli wpływ na moje życie, to przyznam, że nieznaczny urok księdza jest ekscytujący – dołączyłam się do chóru apologetek wikarego.
– Och, siostry – wydyszał zmysłowo opiekun dusz wildeckich. – Niech Bóg wam wynagrodzi szczerze słowa.
– Byle nie w dzieciach! – zastrzegła się Kunia.

To było za dużo dla wikarego, który rzucił nam „Szczęść Boże” i czmychnął do zakrystii.

sobota, 1 grudnia 2012

Śmierć erekcji?

– Ksiądz proboszcz przygotowuje poważne kazanie na jutro – poinformowała nas Elwira lat 77, która wiele czasu lubiła spędzać w zakrystii kościoła pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. – Chce w miękki sposób poruszyć temat śmierci erekcji.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym, gdzie oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, jednak dostawczak spóźniał się, więc czas umilałyśmy sobie niespieszną rozmową.

– Najwięcej erekcji doznałam w Wenecji – przypomniała sobie Kunia lat 90. – Dużo dożów, Canal Grande, przystojni gondolierzy i nie wiesz, kiedy się stanie, gdy poczujesz się zalana gorącymi włoskimi emocjami.
– Nic nie mów! – odezwała się Malwina lat 93. – Odczuwam takiego pourodzinowego kaca, bo wczoraj chyba zbyt dużo grandziłam.
– Czy ksiądz proboszcz w trakcie kazania będzie sięgał po twarde fakty? – zaciekawiłam się.
– Wystarczy jeden twardy argument, by mnie przekonać – zawyrokowała Kunia. – Tylko proboszcz dużo ględzi, a ja nie lubię czekać.
– Ksiądz obiecał, że wdrapie się na ambonę – relacjonowała Elwira. – By z ambony nie wypaść, ma ona ściankę do pasa. Widać tylko połowę przewodnika stada. Za to nasz proboszcz ma twardy głos, co wynika pewnie z tego, że z naszą parafią ma twardy orzech do zgryzienia.
– Niby dlaczego?
– Bo większość jego owieczek to ochleje. Chyba z tego powodu chce wstrząsnąć stadkiem, przedstawić wizję śmierci erekcji wcale nie w Wenecji i nawrócić w ten sposób na życie w trzeźwości.
– Najgorsze, że potem ksiądz proboszcz zapije swoje słowa winem mszalnym. Neofici o suchym pysku mogą mu tego nie darować – zmartwiłam się.
– Nie narzekam na brak erekcji w dzielnicy – wyznała Malwina lat już 93. – Wczorajsze urodziny dały mi twarde argumenty na to.
– Nie wolno obchodzić urodzin po pijanemu – obwieściła Kunia. – Zbadałyśmy prezenty alkomatem.
– Bóg zapłać – podziękowała Malwina.
– To może pomódlmy się za twój kolejny rok życia – zaproponowała Elwira.

Podchwyciłyśmy pomysł, zmawiając różaniec święty w intencji trzeźwości oraz twardych argumentów w dzielnicy. Oczekiwanie na przyjazd furgonu z chlebem z piekarni odbyłyśmy w wyjątkowo inspirującej atmosferze wypełnionej duchem i dobrymi chęciami.

piątek, 30 listopada 2012

Urodziny Malwiny.

Malwina lat 92 do wczoraj nigdy nie pamiętała o dacie swoich urodzin, więc podobnie dzisiaj nie ustawiła się w ogonku przystrojona odświętnie, co poznałyśmy po stanie jej majtek. Zacznę jednak od początku. Złożyłyśmy jej pokłony, a potem zaciągnęłyśmy do bramy, która znajdowała się najbliżej sklepu spożywczego, przed którym oczekujemy każdego poranka na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku z piekarni z Puszczykowa.

W bramie Malwina przyjęła od nas najserdeczniejsze życzenia, po czym posłusznie odwróciła się do ściany, my zadarłyśmy sukienkę na jej głowę, a potem kolejno wprowadzałyśmy upominki płci męskiej w wieku od lat 24 do 57. Nie było ich wiele, ale zdołałyśmy wcześniej namówić na rolę prezentu jedynie Mariana lat 43, Bryana lat 24, Gwidona lat 57 oraz Maksymiliana lat 52. Problemy były jedynie z Maksymilianem, któremu musiałyśmy wcześniej załatwić niebieskie tabletki.

– Lubię swoje urodziny – Malwina wydyszała podziękowanie na ścianę pokrytą popękaną starą, żółtą farbą z liszajami z wilgoci.
– W angielskim najbardziej lubię Present Perfect – Bryan odniósł się lingwistycznie do bycia w roli prezentu.
– Polski język też ma swoje uroki – stwierdził Maksymilian, wywijając swym porowatym jęzorem, czym wzbudził w nas wątpliwości, czy aby nie zachował niebieskich tabletek na czarną godzinę.
– Najpiękniejszym kawałkiem tortu jest Gwidon – szepnęła mi do ucha Kunia lat 90. – Jest najmniej oklapły, gdyż jego okolicznościowa świeczka lśni najpiękniejszym światłem.
– Zdrowyś Marian, aleś grzeszny – załamywała ręce Elwira lat 77. – Nie możesz tryskać przed złożeniem życzenia. Ksiądz proboszcz by cię zrugał.
– Spokojnie – uspokoił nas Marian. – Jestem twardy jak skała Piotrowa. Taka opoka, co opuka. Zawsze i wszędzie, ale najlepiej na glebie tradycyjnie uprawianej, czyli mniej wykształconej.
– To ile mam dziś lat? – dopytywała się słaba z rozkoszy Malwina.
– Nigdy nie lubiłem Past Perfect – Bryan wykrzywił twarz – w tej sytuacji wolałbym Future Simple.
– Malwina może mieć przecież swoje urodziny w dupie – Gwidon wyraził się, nakładając płaszczyk na swój prezent.
– Ani się waż! – powstrzymała go Elwira. – Ksiądz proboszcz nie da ci rozgrzeszenia!
– Nie bądź wulgarny i wyrażaj się! – fuknęłam.
– Moja natura wyraża się do dupy – odpowiedział Gwidon.

W tym momencie usłyszałyśmy pisk opon dostawczak, który wyhamowywał przed sklepem. Malwina w jednej sekundzie zapomniała o swoich urodzinach, wyrwała się z wahadła Mariana, zrzuciła sukienkę z głowy i pobiegła kupić chleb. Chciałyśmy podążyć za nią, ale skoro tyle prezentów leżało u naszych stóp, to postanowiłyśmy najpierw nimi się zająć.

czwartek, 29 listopada 2012

Samotność anten.

Za oknem było ciemno, ale przed rozświetloną witryną spożywczego sklepu na dole już ustawił się ogonek, gdzie dziewczyny oczekiwały na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Wyszłam na balkon i z wysokości ostatniego piętra kamienicy krzyknęłam do koleżanek:

– Ja dziś nie schodzę! Kunia, możesz mi kupić bochenek chleba razowego?
Dziewczęta zadarły głowy, starając się przebić wzrokiem przez ciemność.
– Adela? – zapiskała Elwira lat 77.
– Co się stało? – spytała Malwina lat 92. – Przeziębiłaś się?
– Przeraża mnie samotność anten – wydarłam się.

Na drugim piętrze w kamienicy na przeciwko otworzyło się okno i wysunęła się rozczochrana głowa Stacha lat 54.

– Kurdemol, o tej porze?! – pożalił się Stach.
– Uwielbiam numerologię – odkrzyknęła z dołu Kunia lat 90. – Jestem dwójeczką. Mam dwa sutki, dwa pośladki i dwie nerki, ale cyfryzacja telewizji mi nie odpowiada. Adela, może kupić ci dwa bochny razowego?
– Postanowiłam antenę użyć w charakterze suszarki na bieliznę – poinformowała głośno Elwira. – Natomiast ksiądz proboszcz swoją chce przerobić na drążek gimnastyczny.
– Ja pierdolę, do roboty idę dopiero na 10! – zaklął Stach.
– Polska telewizja jest numerologiczną ósemką – relacjonowała Kunia. – Ósemka nie pasuje do dwójeczki! Kicham na taką cyfrę!
– Przy samotnych antenach znów będą tkwić samotne kobiety – wrzasnęła emocjonalnie Malwina. – Wszystko przez postęp techniczny!
– To prawda – przytaknęła Kunia – kiedyś nie było prezerwatyw, rodziło się dużo dzieci i nikt nie narzekał na samotność anten.
– Ksiądz proboszcz nie pochwala używania prezerwatyw – obruszyła się Elwira. – Stwierdził, że są bardzo niewygodne!
– Klecha ma rację! – wtrącił się Stach.
– Kup mi, kochana, jednak dwa bochny! – poprosiłam Kunię.
– Załóżmy świetlicę i cyfryzujmy się razem! – zaproponowała milcząca dotąd Gertruda lat 59.
– Nie lubię jak gwiżdżesz na meczach Realu Madryt! – Malwina niechętnie odniosła się do pomysłu Gertrudy. – Ja kibicuję lepszym zespołom z anten.
– Chyba z Aten?! – zaprotestowała Kunia.
– Zespoły anten są samotne i mają kryzys – oceniła Lwinka.

Poczułyśmy, że Malwina trafiła w sedno. Nie wiedziałyśmy tylko, dokąd nas cyfryzacja Europy zaprowadzi. Byłyśmy pełne sprzecznych uczuć.

środa, 28 listopada 2012

Kołomyja.

Kołomyja to taka postawa, gdzie niby się kręci, ale wszystko się wytegowuje. Oczywiście nie wiadomo, czym jest w istocie wytegowanie, ale przejęłam kiedyś młodzieżowy slang i w efekcie się przejęłam. Tym wytegowaniem i kołomyją w ogóle. Tak mam i nic na to nie poradzę.

Stałyśmy jak co dzień w ogonku przed sklepem spożywczym, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku i temat na rozmowę zrodził się z moich przemyśleń i wątpliwości.

– Ręka rękę myje, wzbudzając kołomyję – rozpoczęłam dyskusję.
– Nie lubię umywalek, nie znoszę bidetów, kicham na toalety – wykrzykiwała Elwira lat 77. – Toleruję jedynie kościelne kropielnice.
– Kościół wymyślił kadzidła nie bez kozery – odezwała się filozoficznie Malwina lat 92. – Idzie o to, by w domu Pana nie śmierdziało Walentym, Dionizym czy Mikołajem, lecz roznosił się zapach Jezusa z kadzidła.
– Nie znam się na kołomyjach – uczciwie stwierdziła Elwira. – Moje życie jest stałe, bo opiera się na kosmicznych regułach. Po prostu krążę wokół księdza proboszcza jak Księżyc wokół Słońca.
– Jak często odnotowujesz retrogradacje? – zaciekawiła się obeznana w astrologii Kunia. – Przecież w takich chwilach niby krążysz, ale tak naprawdę się oddalasz.
– Phi! – Elwira wzgardliwie potraktowała słowa Kuni.
– Nasz umysł zbyt się wije. Nie chcę swego mózgu traktować jak węża! Nie chcę, by się wił! – uznałam.
– Wypierdol z niego kołomyję! – poradziła Kunia.
– Kunia, ty ostatnio zbyt chamsko się wyrażasz!
– Do pizdy mamuciej, chyba masz rację! – odpowiedziała moja przyjaciółka. – Z późnej kredy to wzięłam, a dokładnie z koniaku.
– Gadasz – prychnęła Gertruda lat 59. – Podczas koniaku czy innego mastrychtu to mogłaś się natknąć jedynie na pierwotniaki, a nie pizdy mamucie!
– Kołomyja nieznana jest księdzu proboszczowi – powiedziała Elwira. – On wnikliwie zna historię człowieczeństwa od roku zero aż do naszej ery.
– Rok zero był ostatnim rokiem poprzedniej ery.
– Nie pierdol! – oburzyła się Kunia.
– Sama pierdolisz! – odkrzyknęła Gertruda.
– Pierdu pierdu – wyraziłam swoją opinię.
– Uwolnijcie umysł z pierdolenia! – doradzała podniesionym głosem Lwinka.
– A rok zero? – zainteresowała się Elwira.
– Minął! – odpowiedziała Balbina lat 66, która dotąd mądrze milczała.

Zastanowiłyśmy się nad minionym rokiem zero, aż dotarła do nas konstatacja, że stało się dobrze, bo w roku zero Herod dokonał rzezi niewiniątek. Brak rzezi to dobra nowina. Jedyne co mogło nas martwić, to inny brak – brak niewiniątek. Może z tego bierze się kołomyja?

wtorek, 27 listopada 2012

Wredne gejowskie sutki!

Leopold lat 57 wyjechał do Japoni, bo chciał być obsypany płatkami kwitnącej wiśni. Właśnie przyszedł do mnie list od Leoposia i pokazywałam koleżankom fotkę, którą nadawca dołączył do przesyłki.
– O, wiśnia! – krzyknęła z podziwem Kunia lat 88.
– Wpadł jak śliwka w kompot – Elwira lat 77 wykrzywiła usta z niesmakiem. – Ksiądz proboszcz już w zeszłym roku mówił, że po Leopolda wyciąga swoje łapska ten podstępny homoseksualizm.
Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku i jak zwykle urozmaicałyśmy oczekiwanie na przyjazd furgonu z piekarni rozmową.

– Wredne gejostwo! – wycharczała z wściekłością Malwina lat 92. – Przez gejów, my kobiety, żyjemy samotnie!
– Ale pokojowo – zaoponowałam. – Geje lubią pacyfizm, bo podczas wojny nie lubią iść na bagnety.
– Ksiądz proboszcz mówił, że oni lubią ostre rzeczy – zdziwiła się Elwira. – dlatego jest zakaz i do naszego kościółka nikt nie wejdzie z bagnetem.
– Leopold jest bardzo ładnym mężczyzną – zauważyła Gertruda lat 59. – Nie oszpeca go nawet sukienka.
– Kurwa mać! – zaklęła Kunia.
– O co chodzi? – spytałam zdziwiona wulgarnością przyjaciółki.
– On jest w mojej sukience! – wrzeszczała drżąca ze złości Kunia. – Obiecał, że mi ją odmechaci!
– Japońce to urodzeni mechanicy – stwierdziła Malwina. – Na pewno znajdą sposób na odmechacenie sukienki.
– Mam lupę – Elwira sięgnęła do torebki. – Możemy się przyjrzeć, czy zmechacone kulki są jeszcze na sukience.
– Mam mieć geja w powiększeniu?! – zatrwożyła się Kunia.
– Na piersi coś widzę, na drugiej też – zobaczyłam jakieś szczegóły na Kuninej sukience przez Elwirową lupę.
– To sutki – oznajmiła Malwina, która miała kłopoty ze słuchem, za to dysponowała orlim wzrokiem. – Wredne gejowskie sutki!
– A mnie podoba się wiśnia. Ma ładne gałązki – zachwycała się Gertruda. – Są takie japońskie...
– Świnia! Leopold mógłby się chociaż ogolić! – narzekała Kunia. – Odda mi sukienkę całą w zaroście!
– Macie bardzo podobną figurę – oceniła Malwina. – Może dlatego sukienka tak dobrze leży na Leopoldzie.
– Co?!!

Nastąpiła chwila konsternacji, na szczęście zza zakrętu wyłonił się dostawczak ze świeżym pieczywem i mogłyśmy schylić głowę, sięgając do torebek i portmonetek, by przygotować pieniądze na zakup chleba i bułek.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Sfera marzeń.

Stałyśmy o świcie w ogonku do spożywczaka na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa. Obok mnie stały najbliższe kolejkowe znajome Malwina lat 92 oraz Kunia lat 90. Właśnie wpadłyśmy na pomysł, jak uatrakcyjnić oczekiwanie na przyjazd furgonu z bułkami i chlebem z nocnego wypieku najbliższej piekarni. Najszybciej podchwyciła to Emilia lat 59, która wyraziła zgodę, by wejść do kręgu marzeń.

Kolejka się załamała. Ja chwyciłam za prawą rękę Kunię, a za lewą Malwinę. Dalej ustawiła się Bacha, Matylda, Krycha, Wiesia i jej kuzynka Wisława, a żadna z nich nie miała mniej niż 55 lat. Gertruda lat 59, która stanęła z boku, zdjęła czarną bawełnianą pończochę, którą przewiązałyśmy oczy Elwiry lat 77. Obróciłyśmy ją kilka razy wokół pionowej osi jej wydatnego biustu, tańcząc i pohukując w kręgu wokół niej. Nuciłyśmy przed pojawieniem się słońca na znudzonym nocą niebie. Spontanicznie wymyśliłyśmy tekst: „U chu cha, u chu cha, sfera marzeń zła. Szczypie w serca, drażni tyłki, a to wszystko jest dla zmyłki”. Elwira kręciła się w jedną stronę, my w drugą, a pole magnetyczne sfery marzeń coraz mocniej iskrzyło, czyli oddziaływało. W końcu dałam ręką znak do zatrzymania się. Koleżanki się dostosowały, lecz Elwircia nadal na ślepo wirowała. My już z miejsca definiowałyśmy sferę marzeń.

- Elwiro, widzisz chłopa? – krzyknęła Malwina.
- Jeszcze nie!
- Wiruj szybciej! – doradziłam.
- Ale ja chciałam telewizor plazmowy!
- Sama chcesz na gwiazdkę wejść w cyfrowe kanały? – zdziwiła się Gertruda.
- Abonament byś miała na pół – Krycha użyła racjonalnego argumentu, zachęcając do marzenia o chłopie.
- Kręć się szybciej! – rozkazała Matylda.
- Tracę dech! – pisnęła przeraźliwie Elwira.
- O kurde, jak ja dawno nie miałam orgazmu – przyznała Malwina.
- Wiruj! Nie zatrzymuj się!
- Chyba mnie wciąga – wyszeptała urywanym głosem Elwira.
- Sfera marzeń jest jak czarna dziura – wyjaśniłam.
- I co, co widzisz? – spytała zaaferowana Kunia.
- Kolejny odcinek „Złotopolskich”.

Brutalnie wyrwałam Elwirę ze sfery marzeń. Zaczęłyśmy znów wirować, czekając na przyjazd furgonu z pieczywem. Miałyśmy w planie wybadać męskie marzenia na przykładzie kierowcy.

Ciekawe, czy przeciw samczym fantazjom też będę protestować…

niedziela, 25 listopada 2012

Upchnęłam fryzurę do rozporka.

Postanowiliśmy z Władkiem lat 96 sprawdzić słynną już tolerancję poznaniaków na wszelką inność. Poznań przed laty był krajowym centrum masońskim, dziś najwięcej jest tutaj środowisk, inicjatyw, knajp dla homoseksualistów, także kibice piłkarscy deklarują gotowość serdecznego przyjęcia fanów drużyny przeciwnej. Zawsze jednak takie opinie trzeba weryfikować. Słońce przebijało się zza chmur, więc łatwo namówiłam powstańca na spacer.

AK-owiec ma inny rozmiar od mojego, ale przeszłam się po sąsiadkach i skompletowałam strój dla niego. Sama już nieraz przebierałam się za mężczyznę, ale dziś chciałam wyglądać jak rockman, więc trochę czasu zajęło mi znalezienie czarnych, skórzanych spodni. Okazało się, że przeciętny rockowy elegant ma tak mały obwód uda, że w kilka pożyczonych par spodni nie udało mi się wcisnąć. W końcu jednak znalazłam odpowiedni rozmiar. Potem spłaszczyłam bandażem biust, narzuciłam czarnego T-Shirta z trupią czachą, a swoje długie włosy, czyli pióra wykorzystałam na wypchanie rozporka. Warkocz łaskotał pod pachą, ale na podbrzuszu już sprawiał mi dużą przyjemność.
Władek natomiast narzekał.

- Adela, cycki mi opadają!
- Przecież masz 96 lat! Co się dziwisz?
- Szpilki mi weszły między deski!
- Zniszczysz mi podłogę, lalunio!
- A jak mi stanie na ulicy?
- Nie zatrzymuj się na przejściu dla pieszych!

W końcu wyruszyliśmy na spacer. Musieliśmy szybko wyjść z naszego fyrtla, bo tu wszyscy nas rozpoznawali. Co to za rockman, który ma na imię Adela? Co to za fanka w miniówce o imieniu Władek? Ponadto mieliśmy zweryfikować tolerancyjność poznaniaków, a w dzielnicy wszyscy wiedzieli, jakie mamy układy, więc i tak nikt by nie podskoczył. Wyniki badań byłyby nierzetelne.

Doszliśmy do ulicy Kolejowej, która mieści się już w sąsiedniej dzielnicy, czyli na Łazarzu. Wystarczyło przejść kilka kroków, byśmy poczuli rozpoczęcie socjologicznego eksperymentu. Zaczepił nas mężczyzna lat około 55.
- Proponuję zabawę. Wszyscy pokażmy, co mamy w rozporku.
- Ja mam stringi – wyznał się Władek.
- Zmykaj stąd, zboczeńcu – rzuciłam falsetem do przypadkowego przechodnia.
Potem z jednej łazarskiej bramy padła propozycja trójkąta, usłużne dzieci pomagały AK-owcowi poprawić szew prawej pończochy, która okręcała się na zgrabnej nodze powstańca, kramarka z Rynku Łazarskiego wręczyła nam bukiet tulipanów, a kibice w niebieskich szalikach zaproponowali nam honorowe miejsce na głównej trybunie stadionu miejskiego, oferując mi zawiązanie warkoczyków na kosmyku włosów w rozporku. W ten oto sposób doszłam do wniosku, że porządni są tylko zboczeńcy. Tylko ich stać na tolerancję.

Nigdy przeciw nim nie zaprotestuję.

sobota, 24 listopada 2012

Ostatnia makabra.

Umarłam. Potem przez chwilę patrzyłam na odebrane mi ciało lat 73+. W sumie nie było czego żałować. Wysłużone szufladki wypadały z buzi, z piersi dawno wykwaterował się duch, rozluźnione zwieracze wypuściły resztki stolca.

Podfrunęłam do regału z książkami. „Kodeks Ruchu Drogowego”, „Kuchnia włoska”, „Komedia prawie boska” – wszystko to makulatura. Nie było po co chomikować. Chyba, że na ryzyko kryzysu energetycznego. Podpałka zawsze ludzkości będzie potrzebna.
Potem krzywo popatrzyłam na kosmetyki, szmatki, ciuszki, fifuszki i inne duperele.
Byłam wolna, ale obawiałam się, co dalej.
Wydostałam się z mieszkania przez uchylone okno i po chwili poczułam, że ktoś się obok mnie przemieszcza.
- Cześć. Adela jestem. Którędy na Sąd Ostateczny?
- Hi, my name is Michael.
- To tu też jest Wieża Babel? W jakim języku będę przesłuchiwana?
- Nie bądź głupią dziunią. Nie ma żadnego sądu.
- To co jest?
- Rozrywka. Ja właśnie lecę na onanizm 14-latki. Wybierzesz się ze mną?
- Może poszukam czegoś innego.
- Dużo wiary wybrało się na bójkę. Cezary lat 27 będzie się za chwilę tłukł na poznańskim deptaku z Bazylim lat 25.
- Nie ma propozycji bardziej kulturalnych? Mogę się wybrać do opery?
- Nie po to umarłaś, by trzymać chuja przez serwetkę. Życie to jest teatr, ale po śmierci możesz dotykać tylko prawdy.
- Co mam zatem robić?
- Tylko obserwuj. Nic więcej nie możesz, ale to i tak wiele. Wycofanie to nasz przywilej i wieczna radość.
- A nie mogę przemieścić się na przykład do Londynu? Wolałabym się bardziej zaangażować. Nie lubiłam kiedyś podróżować, ale dziś nic mnie już nie wiąże.
- Wykluczone. Wiesz ilu zmarłych krąży po Londynie? Zresztą na rogatkach miasta odbijesz się od niewidzialnej zasłony.
- Jak od bębna?
- Życie po życiu to nic innego jak bębnienie i bimbanie.
- To umarłam po to, by się nudzić?
- Nudzisz! Wybierz się wyrwanie zęba. Alojzy lat 56 właśnie rozdziawia gębę.
- Przybliż się, bratku! Nie widzę cię.
- Ja ciebie też. Po śmierci działa się na czuja. Dlatego żeby coś zobaczyć, trzeba uczestniczyć w życiu ludzi. To co? Może skoczysz na orgazm arcybiskupa?
- Na Ostrów Tumski?
- No! Nareszcie zaskoczyłaś! Nara!

Nara? Teraz nara? Opadła mnie wiara. We wszystko. I nie było jak się wydostać. Makabra...

piątek, 23 listopada 2012

Czy da się pokonać tremo?

Z każdym dniem z coraz większą tremą staję przed tremo. To, co widzę, skłania mnie do robienia scen. Wprawdzie zyskuję przez to na wachlarzu umiejętności aktorskich, ale nic ponad to, bo lustro nieczułe jest na moje psioczenie, krzyki i złorzeczenia. Tremo nadal przekazuje mi zafałszowany obraz pomarszczonej ciotki, która łypie podejrzliwie na samą siebie, nie poznając w istocie swojego jestestwa.

Każdy aktor staje przed dylematem, jak pokonać tremo. Nie inaczej jest z AK-owcem, czyli Władkiem lat 96. Mój leciwy druh amatorsko grał przez całe życie, najczęściej na moich nerwach. Role, które odgrywał nie miały w sobie ani krzty z amanta, nie był też przystojnym bandziorem, zabawnym komediantem, romantycznym artystą, tylko mdłym Ecie-Peciem. Jedynym jego atutem była i jest bezczelność, która pozwala mu z tupetem trzymać fason, nawet w najbardziej żenujących sytuacjach.

Wczoraj poskarżyłam się na swoje kłopoty ze zwierciadłem, a on obiecał, że mi pomoże. Dziś przyszedł do mnie z ogromnym, podłużnym pakunkiem, ustawiając go naprzeciw lustra.

- Adela, skończyły się twoje problemy! – obwieścił, rozwiązując sznurek i odwijając szary papier pakunkowy.
- Co to?
- Monidło.
- A ta lafirynda?
- To ciało Pameli Anderson. Przystawisz z samego rana zaspaną twarz do otworu i od razu jesteś na Hawajach czy innej plaży Malibu.
- Po co mi to?
- Ożywisz się i przestaniesz mieć tremę przed tremo.
- Mam pokonać tremo sylikonem? Kusym odzieniem ledwie przykrywającym moją osobistość?
- Zaskoczysz lustereczko, które nie zająknie się, kto jest najAdelszy na świecie.
- Nawet ty we mnie nie widzisz już kobiety – wytknęłam ze łzami w oczach powstańcowi. – Jesteś Anonimowym Kobieciarzem, który przynosi mi silikonowego potwora, mówiąc: jako kobieta jesteś skończona!
- No co ty! Twój nochal kiedyś mnie uwiódł, a dziś podobają mi się jeszcze inne Adelowe bogactwa.
- Niby jakie?
(Jaka kobieta nie zadałaby w takiej sytuacji tak brzmiącego pytania?)
- Twoja osobistość.
- Chyba osobowość?
- Osobistość – powtórzył Władek, a jego oczy stały się dla mnie zwierciadłem, w których odbiła się prawda.

Dopiero potem przypomniało mi się, w jakim kontekście użyłam swojej „osobistości”, na całe szczęście w oczach AK-owca nie dostrzegłam, czy zalałam się rumieńcem wstydu.