sobota, 10 maja 2014

Przetrwałam

Kobieta na trwałe wpisze się do rodzinnego albumu tylko wtedy, gdy przed familijnym obiektywem pozować będzie z trwałą na głowie. Nieważny jest deseń garsonki, towarzystwo siódmych wód po kisielu, czy wysokość obcasu w kształcie szpilki – istotne jest tylko to, co na głowie. Wprawdzie Władek lat 95 powtarza mi, że najważniejsze jest to, co kobieta prezentuje z negatywu, ale on jest seksistą i ja mam właśnie tam – czyli w głębokiej czerni odwrotności pozytywu – patriarchalne prawdy, które stara się mi wpoić.
Zbliża się okres Pierwszych Komunii Świętych, a ja zawsze w tym okresie kręcę się po terenie parafii. Lubię przemykać się w tle grup drugoklasistów, by fotografowie zawsze ujęli mnie w kadrze. Wiem, że dla świeżego chrześcijanina pełną gębą – jakim jest szczyl z podstawówki – jestem niezidentyfikowaną ciotką, ale to zmieni się z czasem. Bo wrosłam w wildecki pejzaż i moja trwała jest tak charakterystyczna, jak choćby szpital ortopedyczny imienia profesora Degi. „Ty jesteś taka wytrwała, że aż posągowo kamienna”, mawia mi w chwilach słabości Anonimowy Kobieciarz lat 98. Dlaczegóż więc miałabym żałować siebie na zdjęciach 8-latków? W końcu dodaję korolorytu dzielnicowej Eucharystii z parafii Zmartwychwstania Pańskiego w Poznaniu.

Do zakładu fryzjerskiego udałam się z pewną obawą, bo Dziunia lat 65, która przez 30 ostatnich lat pracowała nad moimi szałowymi kreacjami poszła na emeryturę. Moją rzucającą się w oczy, to znaczy ogólnie dostępną włochatowatością, miała zająć się dziewczyna z talentem w nożyczkach. Kornelia lat 22 miała ponoć duży zapał, lubiła po godzinach pracy projektować wymyślne wzory tipsów oraz żyła w nieświadomości, że praca na stojąco po 20 latach zawsze skończy się żylakami i bólami kręgosłupa.

- Pani Adela? Niech pani usiądzie na fotelu, kotku.
Trochę się nastroszyłam, bo myślałam o baranku. Koty to mam w domu pod szafą.
- Chwilunia i będzie pani wystrzałowa! – powiedziała Kornelia, szukając w lustrze swoich oczu.
- A mężczyzn pani goli? – spytałam, mając na myśli Władkowe problemy z zarostem.
- Już w szkole mówili do mnie „Brzytwa” – odpowiedziała Kornelia, uśmiechając się słodko do siebie. – Niestety, ze względu na HIV nie golimy mężczyzn.
- A komu robiła już pani trwałą? – indagowałam.
- Zna pani Simbę? – Kornelia puściła do swojego odbicia w lustrze prawe oczko.
- Ma pani na myśli Ryśka lat 53 z ulicy Fabrycznej?
- Rysiek zwany Lwim Sercem? Jeszcze nikt tak nie ryczał z radości – potaknęła głową 22-latka, utwierdzając się w słuszności swojej oceny. Potem obdzieliła dumnym spojrzeniem swoje lewe biodro.
- Czy trwała długo będzie trzymać? – spytałam na koniec.
- Dopóki nie spuszczę z pani wzroku – Kornelia wyszczerzyła zęby, eksponując nowe plomby.

Przyznaję, że nie chciało mi się wyjść z salonu. Bałam się nawet zobaczyć plecy młodej fryzjerki. Ale jestem odważną kobietą. Wróciłam do domu. Nie zapaliłam światła, utrwalając pod powiekami swoje odbicie z lustra. Właśnie takie zakodowane wspomnienia, to najlepsza trwała. Tak, tak – nie protestujcie. Popatrzcie tylko, jak wyglądam na pierwszokomunijnych fotografiach z Wildy. No!
c

piątek, 9 maja 2014

Tropicielki diabła.

Spotkałam je, gdy wracałam z Władkiem lat 98 z porannego spaceru po Parku im. Jana Pawła II w Poznaniu. Akurat szły do kościoła na niedzielną mszę. Trudzia lat 59, Lonia lat 66 oraz Natalka lat 78. Były niczym hostessy Jehowy – podobnie zwarte, ambitne i zaciekłe. Nigdy się nie poddawały, gotowe głosić Słowo Boże nawet podczas snu. Lica miały radosne, łokcie trzymały na biodrach, pośladków w przeciwieństwie do kolan nie miały spłaszczonych. W końcu klęczenie najlepiej modeluje kształt kobiecej pupy.

- Co słychać, dziewczyny? – spytałam na powitanie.
- Na Wildzie mieszka szatan! – obwieściła ze srogą miną Lonia.
- Pod którym numerem? – wtrącił się Anonimowy Kobieciarz lat 5 do 100.
- Adela, spójrz na te wszystkie bezeceństwa! Na pety na chodniku, puste flaszki pod sklepem, zużyte kondomy w bramach! – Trudzia wypluła te słowa z szybkością karabinu maszynowego.
- I to wszystko jest winą jednego szatana? – powątpiewałam.
- On się szybko rozmnaża – wyjaśniła Natalka.
- To skąd te prezerwatywy? – zauważył czujny powstaniec.
- Znajdziemy go! – obiecała Trudzia.
- Musicie zrobić coś na podobieństwo próby wody – podpowiedziałam.
- Taa? – zainteresowała się Lonia.
- Pławienie czarownic. Po prostu musicie zanurzyć podejrzaną w wodzie. Jeśli pójdzie na dno, to będzie oznaczało, że była niewinna. Jeśli jednak nie utonie, to będzie wiadomo, że trzyma z diabłem.
- Dokładnie – poparł mnie Władek. – Niepogrążoność w wodzie nie jest mocą Bożą, ale dziełem szatańskim.
- Szatan jest mężczyzną – zawyrokowała Trudzia.
- Nie damy rady zanurzyć chłopa w wannie. Jesteśmy słabe i chorowite, a wildeckie penery są silne – zmartwiła się Natalka.
- Zróbcie próbę wódy – doradziłam.
- Że co? – Lonia nadstawiła ucha.
- Jeśli podejrzany o trzymanie koszachtów z diabłem po wypiciu duszkiem litra wódki stoczy się na dno, to będzie oznaczało, że jest niewinny i może dostać przepustkę na mszę. Natomiast jeśli upijecie delikwenta, a on będzie sięgać po następną flaszkę, papierosa, albo zaproponuje wam seks, wtedy będziecie miały jasność.
- Jasne, zobaczycie ciemność w pijanym bliźnim – przytaknął Władek.

Tropicielki diabła podziękowały nam grzecznie za radę, po czym poszły do sklepu. Brzęcząc butelkami udały się następnie na mszę. My natomiast z nadzieją na przywrócenie porządku w dzielnicy wróciliśmy do mieszkania. Ja też mam już dość bałaganu. Tych zużytych gumek i petów. Przeciw bajzlowi zawsze będę protestować. W końcu Ordnung muss sein!

czwartek, 8 maja 2014

Goryle z Poznania.

To nie jest tak, że w Poznaniu zawsze było porządnie. Już w 1929 roku mieszkaniec ulicy Zamkowej, niejaki Ludwik O., w liście do redakcji „Nowego Kuriera” zauważył, że „w społeczeństwie jest zawsze pewien procent ludzi o kulturze Murzynów i goryli”. Wtedy nie znano pojęcia rasizmu, a porządny obywatel stolicy Wielkopolski był jedynie zafrapowany spektaklem, jaki odbył się przed seansem filmowym w jednym z tutejszych kin. Występował tam pewien czarnoskóry mężczyzna, który wyuzdanie tańczył w towarzystwie przyodzianej w kilka piór dziewicy („pożal się Boże”). Dziś o Murzynach już nie wspomnę, ale o obecności goryli w mieście nadal trudno zapomnieć.
Wczoraj poszłam grzecznie spać już o godzinie 21. Umościłam się w łóżku na podobieństwo gołębi, które upierają się, by założyć gniazdo na moim balkonie. Jednak nawet te złe skojarzenia nie przeszkodziły mi w rychłym zaśnięciu. Lubię spać i nie czuć, jak mi rosną paznokcie i włosy. Parszywe uczucie: czytasz Rilkego, a tu włos powoli zanurza się w brwi, by potem zaatakować powiekę. Albo słuchasz Brahmsa, a na palcu podstępnie rozpycha się paznokieć. To bardzo rozprasza. Wolę się rozrastać podczas snu. I tej nocy wszystko byłoby w porządku, gdyby nie goryle. Poznańskie goryle.

0 23 rozbudziły mnie odgłosy z zabawy, którą zorganizowała Wiesia lat 63. Wiesia już drugi semester zalicza na uniwersytecie trzeciego wieku i wraz z żakami w wieku od 62 do 84 lat prowadzi studenckie życie. Znaczy pije, pali jakieś świństwa oraz nie szanuje aktualnej jeszcze rok temu osobistej przyzwoitości. Dzisiejszej nocy studenci przerabiali jakąś lekturę, komentując za pomocą 50 słów w różnych odmianach treść książki.

Nie wytrzymałam, po dwóch godzinach przekrzykiwań wyszłam na balkon.
- Wiesia! – wrzasnęłam. – Do jasnej ciasnej, ja chcę spać!
Wiesia tanecznym krokiem podeszła do okna, rozpościerając bujne kształty na parapecie.
- Adela, znasz książkę Aretino Pietro?
- Jest pierwsza w nocy – krzyknęłam zbulwersowana. – Ja nie czytam po ciemku!
- Nie czytałaś „Jak Nana swoją córkę Pipę na kurtyzanę uczyła”? – zdziwiła się Wiesia.
- A powinnam?
- Wpadnij do nas! Zygmunt zaraz zacznie czytać nowy rodział. Tylko przynieś ze sobą wino!
- Przyjdź, skarbie – zawtórował Wiesi Zygmunt lat 77. – Mamy tu też inne przedwojenne perełki literatury lekkiej.

Pozostało mi zatrzasnąć drzwi balkonowe, zamknąć wszystkie okna, włożyć do uszu stoppery i spocić się pod kołdrą. Tak oto przez poznańskich goryli trzeciego wieku całą noc słyszałam chrobotanie rosnących w szalonym tempie paznokci.
Jestem niewyspana, wściekła i gotowa do gigant-protestu. Proszę dziś do mnie nie podchodzić! Nawet na paluszkach!

środa, 7 maja 2014

Nie jestem medium.

- Adela, często mam wrażenie, że kierujesz moimi krokami – wyznał mi dziś Władek lat 98.
- Jak to?
- Idę sobie poznańskim deptakiem, chcę skręcić w ulicę Rybaki i od razu słyszę twój głos, żebym nie szedł do burdelu.
- To racja, walczę z twoim drugim i fałszywym ja.
- Mam drugie ja?
- Inaczej nie byłbyś AK-owcem, czyli Anonimowym Kobieciarzem. Chwaliłbyś się jedynie wizytówką banalnego kobieciarza bez szans na wyleczenie chuci rozproszonej. Zostałbyś przypadkiem bezpowrotnie straconym, a tak masz szansę umrzeć jako porządny mężczyzna.
- Rozproszonej chuci?
- To taka kosmiczna dziura, co wciąga nałogowo – wyjaśniłam.
- Tylko AK-owcy mają drugie ja?
- Nie wszyscy AK-owcy chodzą do burdelu, choć każdy z nich ma burdel w głowie. Ty masz i burdel, i jesteś AK-owcem.
- Uważasz, że mam burdel w głowie?
- Tak.
- Za to ty jesteś medium!
- Kim?
- Śledzisz moje kroki, władasz moimi myślami, kontrolujesz wszystkie wybryki! Zniewoliłaś mnie, o przeklęta!
- Przeklęta?
- O przeklęta!
- O przeklęta?
- Tak.
- Ty zakrzepnięty durniu, beze mnie miałbyś w głowie jeszcze większy burdel! – zdenerwowałam się nie na żarty. – Skrzepie kretyński, zatorze głupkowaty, padlino ludzkich wartości, niczego nie potrafisz docenić!
- Niby czego?
- Wysiłków, które prowadzą cię na ścieżkę aseksualności.
- Chcesz mnie przerobić metroseksualnie!

Co za głupie wyrzuty! Pracuję laboratoryjnie nad testosteronem, a on niespodziewanie eksploduje. Wybuchowy materiał! Musiałam zaprotestować. Jak strażak. Odkręciłam kran z zimną wodą i zmoczyłam chustę.

Władek momentalnie skruszał. Obiecał, że nie nazwie mnie więcej medium.

wtorek, 6 maja 2014

Kot Melanii.

Przed kilkoma dniami przyszła do mnie Melania lat 57 z drugiego piętra i zaczęła jękolić: „Adelo złota, tylko w pani nadzieja. Namówiłam swojego Waldemara, trwało to trzy kwartały, ale w końcu jedziemy nad morze. Weźmie pani na 4 dni moją Pusię? To jedynie długi weekend. Trzeba jej rano dawać karmę, sprzątać kuwetę i nie otwierać okien, bo Pusia to dachowiec. Może wyjść na dach i spędzić weekend w rynnie. A po co ma zamoknąć?” Pokręciłam nosem na kuwetę, wierząc, że z otwieraniem okien nie będzie problemu, bo aura była kiepska i Waldemar może jedynie zniechęcić się do dalszych wakacyjnych podróży.

W taki sposób wylądowała u mnie Pusia. Chwilę potem dołączył do niej Włądek lat 98.
- Adela, ty masz kota – obwieścił na powitanie.
- Czy ty chcesz mnie obrazić?
- Słońce pięknie świeci, weź smycz i przejdźmy się ze zwierzakiem na spacer – zaproponował powstaniec.
- Kot od psa rózni się tym, że nie w smak mu smycz i kagańce. Natomiast na spacer możemy pójść, tylko wyjmę najpierw mięso z zamrażarki. Niech się odmrozi, to po powrocie szybko przygotuję coś na obiad.

AK-owiec ucieszył się z tego pomysłu, bo jest przedwojennym głodomorem i najchętniej wpychałby coś w siebie naokrągło. Mam przez to kłopot, bo dużą część emerytury przeznaczam na kupno papieru toaletowego.

Spacer był bardzo udany, bo świeciło słońce, a chłodny wiatr nie pozwalał się spocić. Władek na spacerze wygląda dostojnie, szarmancko podając mi ramię i prowadząc dumnym krokiem poprzez parkowe alejki. Często widzę w oczach mijanych sąsiadek zazdrość, bo im towarzyszą wysłużeni mężowie, zwykle przygarbieni, zasmarkani, ze wzrokiem błąkającym się po chaszczach.

Życie na planecie Ziemia opiera się na równowadze. Gdy susza i piaskowe burze spowijają Egipt, wówczas można liczyć na falę tsunami na Sumatrze. Gdy zachlany Żyd na Manhattanie rzygnie z przejedzenia, wtedy umiera z głodu dziecko w Somalii. Gdy łapię chwila wytchnienia w parku, spacerując z powstańcem u boku, wówczas coś podczas mojej nieobecności w domu może wyjść bokiem. Dziś była to Pusia. Pusia, która uraczyła się pożywieniem dla powstańca.

Nie słyszałam dotąd Władka, by krzyczał tak przeraźliwie. Musiało mu być bardzo żal piersi kurczaka zjedzonych przez Pusię. Nie opanował się, poddając się żądzy zemsty i wyskoczył za kotką na dach. Szczęśliwie rynna uratowała go przed upadkiem na chodnik. Zadzwoniłam po straż pożarną. Powiedzieli, że mają dużo zgłoszeń, ale w przeciągu 5 godzin powinni się pojawić.

Włączyłam telewizor. Pan od prognozy pogody powiedział, że nadchodzi deszczowy front atmosferyczny. Ponoć błyskawicznie przesuwa się nad zachodnią część Polski.

poniedziałek, 5 maja 2014

Wnikliwie.

Złapałam się na tym, że ilekroć odwiedzi mnie Władek to ja przestaję go widzieć. Owszem, majaczy mi się jakać sylwetka, dochodzą do mnie różne powstańcze zapachy, słyszę bełkotliwy jęk dochodzący z ust 98-letniego flirciarza, ale przestaję zwracać uwagi na szczegóły. Twarzy AK-owca przypatruję się tylko wówczas, gdy powie coś bzdurnego i choć zdarza się to często, to ja dotychczas jedynie szukałam szaleństwa w jego oczach, resztę bagatelizując. Postanowiłam to zmienić, by być bardziej uważną na drugiego człowieka.

Władek zjawił się sporo przed południem i już od progu żądał gorącego szatana oraz całusa na powitanie.
Zawiesiłam wzrok na twarzy weterana koleżeńskiej relacji.
- Golisz się z backhandu czy forhandu?
- Dlaczego się pytasz?
- Bo lewy policzek masz dobrze wygolony.
- Co mnie obchodzą policzki! Pocałuj mnie w usta!
- Władku, gdybyś był prawy, to na prawym policzku nie zostawiłbyś kosmyków włosów.
- Jakich kosmyków?

AK-owiec dopadł wiszące w przedpokoju lustro i z uwagą zaczął przyglądać się swojemu odbiciu. Dzięki temu miałam okazję rzucić okiem na tył powstańca, od szyi po pięty, które odkrył w sandałach na podobieństwo Achillesa.

- Wspominasz o tych kilku niedociętych włoskach? – piał kogucik na 5 lat przed setką. – O takie bzdety robisz awanturę?!
- Musisz wyprać spodnie, bo masz dwa duże zacieki w kroku. Władku, czy ty trzymasz mocz?
- Nieustannie. Trzymam mocz w kieszeniach. Tak na wszelki wypadek – odpowiedział wściekle, odwracając się do mnie. – Zaczepi mnie ktoś na ulicy, poprosi o mocz do badania, to ja odlewam mu z kieszeni.
- Zwykle mówisz półgębkiem i nie zauważyłam, że zaniedbałeś zęby. Twoja jedyna jedynka zrobiła się czarna. Umówić cię do dentysty? – spytałam z troską.
- Teraz walisz mnie w zęby!
- Do alergologa też się powinieneś wybrać, bo masz przebarwienia na skórze – doradziłam Władkowi. – Myślę, że jesteś na coś uczulony.
- Na głupie gadanie! – Władek znów się obrócił do mnie tyłem, zmierzając do drzwi wyjściowych.
- I dietę zmień. Pięty ci pękają.
- Ja pierdolę! Nie wypiłem kawy, a ciśnienie i tak mi podskoczyło!

No to zaprotestowałam. Nie będzie nikt do mnie przychodził i klął parszywie. Równie wzburzona zatrzasnęłam drzwi za powstańcem, po czym udałam się do kuchni. Wypiłam kawę przygotowaną dla Władka i od razu poczułam się lepiej. Dobrze być osobą spostrzegawczą i wnikliwą. Kobiety zwykle rzucają się do ust mężczyzny, a potem skarżą się, że są podrapane. Ja się nie dam podrapać. Precz z zarostem!

niedziela, 4 maja 2014

To, co straciłam, a czego mi nie żal.

Od 1966 roku prowadzę prywatną ewidencję straconych kilogramów. W wieku 29 lat po raz pierwszy zastosowałam dietę odchudzającą i już w pierwszym roku udało mi się pozbyć 9 kilo. Niestety, w tym samym czasie przybyło mi 12, więc w sumie nieco przytyłam. Moje uda stały się trochę masywniejsze...
Od tamtego momentu przeprowadzałam roczne bilanse i zawsze na koniec roku okazywało się, że mam wartości dodane. Zmiana nastąpiła dopiero w 1979 roku. Coś mnie wówczas tknęło, że nie ma co się pogrążać podsumowaniami, odejmowaniem i dodawaniem gramów i kilo, lecz należy wyłącznie liczyć swoje sukcesy. Zrobiłam ponownie obliczenia. Dziś obchodzę 45 rocznicę zastosowania pierwszej diety i z dumą mogę obwieścić, że od 1966 roku straciłam 404 kilogramy! Musiałam się tym wynikiem pochwalić przed drugim człowiekiem. Kobiety są w tej kwestii zazdrosne, więc mój wybór padł na mężczyznę.

Jak zwykle w porze drugiego śniadania odwiedził mnie Władek lat 98. Anonimowy Kobieciarz rozsiadł się wygodnie na kuchennym krześle, niekulturalnie siorbiąc podaną mu kawę z cynamonem.
- Władku, czy ty zauważyłeś jakieś zmiany?
Powstaniec rozejrzał się po kuchni.
- Kurzów nie starłaś, pajęczyny wiszą na swoim miejscu...
- Na mnie spójrz!
- No i?
- Nic nie widzisz?
- Masz stringi?
- Chyba już nie chcę brzdąkać na strunach twoich fantazji. Schudłam. Znamy się tyle lat, a ty nic nie zauważyłeś – powiedziałam z wyrzutem.

Władek skrupulatnie obrzucił mnie wzrokiem, chcąc konkretnie umiejscowić mój dietetyczny sukces.
- Cycki! – nagle krzyknął uszczęśliwiony myślą, która chaotycznie mu się napatoczyła. – Na pewno tłuszcz spadł ci z cycek, a ich jędrność maskujesz tymi stanikami. Push-up? Tak to się nazywa?
- Stary matole – wzburzyłam się nie na żarty. – To ja tracę 404 kilo, a ty mi do biustu się przyczepiasz!
- 400 kilo?
- 404! Jeszcze umniejszasz mój sukces!
- Byłaś hipopotamem?
- Ty grubianinie!

Protesty są solą mego życia, ale przecież nie mogą zdarzać się co dzień i to przy okazji ważnych dla mnie rocznic. W każdym razie zdzieliłam Władka ścierą, a on podobnie jak wczoraj czmychnął. Gdy zostałam sama, to wypłakałam się.
Płacz to najlepsza dieta. Nie żal mi tych łez, za straconymi kilogramami też nie tęsknię.