sobota, 1 lutego 2014

Sołtys z Chęchów.

Zjawił się nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak. Pojawił się o 5.59 przed sklepem spożywczym. Ogonek czekający na dostawę świeżego pieczywa już przed kwadransem zdążył się uformować. Stało nas 14 dziewczyn i wszystkie byłyśmy po 60-tce, lecz żadna z nas nie przekroczyła jeszcze 90-tki. Przybysz wyglądał na lat 45, choć jego spracowane, czerstwe dłonie mogły mylnie podpowiedzieć, że lada moment osiągnie wiek emerytalny.

- Dzień dobry – przywitał się.
- Pochwalony – odpowiedziała Walerka lat niespełna 82.
- Jezus Chrystus – dopowiedziały pozostałe katoliczki.

Ja i Kunia lat 90 milczałyśmy, bo jesteśmy niewierzące.
- Na wieki wieków. Jestem Bernard – przedstawił się Bernard
- Śliczne imię. Miałam chyba kiedyś takiego psa... – Walerka przywołała mgliste wspomnienia.
- Ale wszyscy mówią na mnie Benio. Urodziłem się 46 lat temu.
- Benio, jak to pozory mylą. Wyglądasz na lat 45 – skomplementowałam młody wygląd Bernarda.
- Masz ładny garnitur – zauważyła Kunia.
- To sztuczne szczęki – pochwalił się Bernard.
- Ja mówię o spodniach, marynarce, mankietach... Bardzo szykowny krawat...
- Żona Genowefa wszystko mi uprasowała. Robotna kobieta i mimo, że ma już lat 43, to jeszcze nie chrapie! Ale ja nie o tym chciałem... – Bernard podrapał się po głowie, potem za lewym uchem. W końcu potarł nos i zadał pytanie.
- Dziewczyny, macie może prawo jazdy?

Dziewczynom w kolejce i mnie samej również zaświeciły się oczy. Wszystkie po cichu marzyłyśmy jeszcze o romantycznej przejażdżce, ale jakoś nie było okazji. A tu taki elegant się pojawił... I musiał być niepijący, bo z rana pachniał tylko wodą kolońską.
- A może ktoś z rodziny? – ciągnął Bernard. – Bo wiecie ja jestem sołtysem.
- Przeczuwałam, Benio, że z ciebie jest figura! – skonstatowała Kunia.
- Tu z Poznania wszyscy wyjeżdżają autostradą – kontynuował sołtys. – A ona w polu przecież się kończy. To nie można podróżować przez Chęchy? Wygodnie, bezpiecznie, a i biesiadna zagroda u nas jest. Karczma jak ta lala!
- Sołtysie, ty nas nie kuś – odrzekła filuternie Walerka.
- To jak, kochane, macie autka? Jeździcie nimi?

Bernard zmiarkował po naszym wyrazie twarzy, że musi reklamować Chęchy gdzie indziej. Dziewczyny podpowiedziały mu drogę na Stary Rynek w Poznaniu, ja zaś straciłam zainteresowanie sołtysem. Co to niby za figura, która myśli o autkach? Nie ten sznyt. No cóż, może niedługo ktoś przyjedzie z innych Chęchów, poszukując posiadaczy limuzyn?
Wtedy może kiedyś zjadę z autostrady.

piątek, 31 stycznia 2014

Stałam się mesmeryzująca.

Jak co dzień rano wyszłam do sklepu po drobne zakupy. Po chrupiący chleb, masło, mleko UHT z terminem przydatności do spożycia aż do gwiazdki. Wszystkie palące problemy spożywcze – po to by później usiąść nad gazetą i w gwarze porannych wiadomości z lokalnego radia zjeść skibkę chleba z rzuconymi na pajdę nowalijkami.

Ustawiłam się w kolejce oczekujących na przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem. Przede mną stała Kunegunda lat 90 oraz Matylda lat 57. Mimo nas przechodził Kazek lat 60.
- Jezu, kobitki, ale jesteście mesmeryzujące!
- Och! – krzyknęła Kunia, ruchem dłoni maskując wykwit rumieńca na szyi i policzkach.
- Że niby co? – zdziwiła się Matylda.
- Czuję waszą biegunowość magnetyczną.
- Ty nas, Kazek, konikiem na biegunach nie podchodź – ostrzegłam Kazka. – Nie damy się zwieść byle frantowi i jego cwanym gadkom.
- Gatek nie mam naelektryzowanych, a mimo to odbieram wasz magnetyzm swoim najbardziej czułym organem.
- Mój magnetyzm też? – nie dowierzała Kunia.
- Ba! – odpowiedział Kazek, przewracając z zachwytu oczami.
- A ja nic nie rozumiem. Jaka niby jestem? Messerschmitująca? – dopytywała się Matylda. – Ty mnie do Luftwaffe nie kaperuj! Kapewu?
- Naprawdę jestem magnetyzująca? – Kunia mizdrzyła się do Kazka.

W tym momencie do naszej kolejki doszedł Bodzio lat 69.
- Co za mesmeryzm! Kochane, wasz estrogen mnie powala!
- Też im mówiłem, że są mesmeryzujące – powiedział Kazek – ale one moje słowa przyjęły z niedowierzaniem.
- Byłem na Łazarzu – pochwalił się Bodzio. – Tam jednak nie spotkasz żadnej mesmeryzującej baby. Tylko tu na Wildzie są takie kobiety.

Zachwyty przerwał przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem. Wysiadł z niego Karolek lat 34. Miał podejść do tylnych drzwi samochodu, gdy w pół kroku się zatrzymał.
- Jasny gwint! Wyczuwam mesmeryzm!
Zrobiłam duże oczy. Do tej pory podejrzewałam, że Kazek był w zmowie z Bodziem, którzy dla draki chcieli nam coś wmówić.
- Proszę pań! – krzyknął z emafazą Karolek. – Swoim mesmeryzmem zabijacie mi zapach świeżego chleba! Dacie się przewieźć na pace?
Oczywiście wybiłyśmy mu to z głowy. Również Bodziowi i Kazkowi odcięłam swój mesmeryzm, bo chciałam spokojnie dokonać zakupów i sama wrócić do domu. Co się stało z Kunią i Matyldą, tego nie wiem. Ja natomiast już w swoim mieszkaniu stanęłam przed lustrem, z podziwem patrząc na osobiste odbicie.

Tak, rzeczywiście: stałam się mesmeryzująca.

czwartek, 30 stycznia 2014

Życie to chlew czy tylko stajnia Augiasza?

Władek lat 98 siedział przy stole kuchennym i zażerał się pączkiem. Co rusz oblizywał paluchy, a potem przez długi czas im się przypatrywał. Obślinione kończyny świeciły się w blasku promieni słonecznych, którym udało się przedrzeć przez dawno nie myte okno.

- Adela, czy to nie dziwne, że mam dwie dłonie?
- A po co ci trzy? Masz dwie dziurki, więc do dłubania w nosie rąk ci starczy.
- I nogi też mam dwie – zastanawiał się powstaniec.
- Masz rację, jesteś parzystokopytny.
- A serce tylko jedno bije w mojej piersi.
- Pomyśl, Anonimowy Kobieciarzu. Gdybyś miał kilka serc, to żadna terapia, by ci nie pomogła.
- Może masz rację, w końcu dupę też mam tylko jedną.
- Bardzo cię proszę o używanie kulturalnego języka!
- Gdybym miał dwie sraki, to dopiero byłoby przesrane!
- Co ty masz za myśli? Skąd ci takie pierdoły do głowy przychodzą? I to w czwartek? Od samego rana? Co wczoraj zjadłeś na kolację?
- Adela, chyba jestem świnią.
- To prawda, zawsze opalasz się na różowo.
- Tarzam się w gnoju, nastawiony jestem konsumpcyjnie, zjem każdą paszę, a nawet szczura. Niby wyglądam sympatycznie, ale najlepsza we mnie jest tusza wieprzowa. W sumie to żadna niespodzianka, że kobiety ślinią się na mój widok.
- Jaka tusza? Jesteś wysuszonym chudzielcem!
- Och, to tylko przenośnia. Dzięki tobie zacząłem czytać wiersze i poznałem się na metaforach, ale to nic nie znaczy. Jestem świnią, choć może o nieco większej samoświadomości. Uświadomił mi to Mickiewicz oraz mitologia grecka.
- Mickiewicz? Adam Mickiewicz?
- Nie. Krzysztof Mickiewicz. Ostatnio piję z nim piwo. Spytałem się go, czy jest Litwinem. Odpowiedział, że jego życie to prawdziwa UPA, bo jest Łemkiem. Nikt w kraju nie lubi Łemków, choć to wcale nie ułomki. Krzyś potrafi za jednym zamachem obalić 8 piw!
- W takim towarzystwie łatwo się ześwinić – zauważyłam.
- Podobnie odpowiedziałem Mickiewiczowi. Życie to chlew, dlatego dziwi mnie, że ludzie mają tak mało dziurek od nosa.
- A życie to nie czasem stajnia Augiasza?
- To nieważne, czy to chlew, czy stajnia. Oba pomieszczenia są nieogrzewane, dlatego gnój musi parować. Przez to nie marzniemy, choć smrodu nie da się uniknąć.

I w tym momencie zaprotestowałam. Egzystencjalne rozterki dotykają Władka pod koniec każdego miesiąca. I najgorzej, gdy przypada to przed weekendem, bo wówczas mam przechlapane.
Co za wredny kalendarz!

środa, 29 stycznia 2014

To, co straciłam, a czego mi nie żal.

Od 1966 roku prowadzę prywatną ewidencję straconych kilogramów. W wieku 29 lat po raz pierwszy zastosowałam dietę odchudzającą i już w pierwszym roku udało mi się pozbyć 9 kilo. Niestety, w tym samym czasie przybyło mi 12, więc w sumie nieco przytyłam. Moje uda stały się trochę masywniejsze...

Od tamtego momentu przeprowadzałam roczne bilanse i zawsze na koniec roku okazywało się, że mam wartości dodane. Zmiana nastąpiła dopiero w 1979 roku. Coś mnie wówczas tknęło, że nie ma co się pogrążać podsumowaniami, odejmowaniem i dodawaniem gramów i kilo, lecz należy wyłącznie liczyć swoje sukcesy. Zrobiłam ponownie obliczenia. Dziś obchodzę 45 rocznicę zastosowania pierwszej diety i z dumą mogę obwieścić, że od 1966 roku straciłam 404 kilogramy! Musiałam się tym wynikiem pochwalić przed drugim człowiekiem. Kobiety są w tej kwestii zazdrosne, więc mój wybór padł na mężczyznę.

Jak zwykle w porze drugiego śniadania odwiedził mnie Władek lat 98. Anonimowy Kobieciarz rozsiadł się wygodnie na kuchennym krześle, niekulturalnie siorbiąc podaną mu kawę z cynamonem.
- Władku, czy ty zauważyłeś jakieś zmiany?
Powstaniec rozejrzał się po kuchni.
- Kurzów nie starłaś, pajęczyny wiszą na swoim miejscu...
- Na mnie spójrz!
- No i?
- Nic nie widzisz?
- Ubrałaś stringi?
- Chyba już nie chcę brzdąkać na strunach twoich fantazji. Schudłam. Znamy się tyle lat, a ty nic nie zauważyłeś – powiedziałam z wyrzutem.

Władek skrupulatnie obrzucił mnie wzrokiem, chcąc konkretnie umiejscowić mój dietetyczny sukces.
- Cycki! – nagle krzyknął uszczęśliwiony myślą, która chaotycznie mu się napatoczyła. – Na pewno tłuszcz spadł ci z cycek, a ich jędrność maskujesz tymi stanikami. Push-up? Tak to się nazywa?
- Stary matole – wzburzyłam się nie na żarty. – To ja tracę 404 kilo, a ty mi do biustu się przyczepiasz!
- 400 kilo?
- 404! Jeszcze umniejszasz mój sukces!
- Byłaś hipopotamem?
- Ty grubianinie!

Protesty są solą mego życia, ale przecież nie mogą zdarzać się co dzień i to przy okazji ważnych dla mnie rocznic. W każdym razie zdzieliłam Władka ścierą, a on podobnie jak wczoraj czmychnął. Gdy zostałam sama, to wypłakałam się.
Płacz to najlepsza dieta. Nie żal mi tych łez, za straconymi kilogramami też nie tęsknię.

wtorek, 28 stycznia 2014

Powstrzymywanie wypadania włosów.

Ireneusz lat 58 poprosił nas z Kunią lat 90 byśmy pomogły zastopować mu wypadanie włosów. Miało to miejsce na ławeczce w skwerze przed kościołem. Zawsze staramy się pomóc potrzebującym, więc teraz też nie odmówiłyśmy. Trzymałyśmy na zmianę głowę Irka, ale to było męczące i nieprzyjemne.

- Irek, ty masz tłuste włosy! – rzekłam z wyrzutem.
- Najwięcej kłaków wypada mi podczas mycia głowy. Staram się tego unikać. Podobnie jest przy czesaniu, ale jak masz tłuste włosy, to ułożysz sobie fryzurę samą dłonią. Nie chcę mieć łysej glacy, więc też nie używam grzebienia.
- Ja lubię łysoli – przyznała się Kunia. – Są tacy seksowni. Dałabym się pokroić za Fantomasa.
- Długo jeszcze muszę trzymać? Kunia, zamień mnie, bo mi ręce opadają!
- W biedzie poznajesz wartość kumpli – pożalił się Ireneusz. – Żaden nie potrzymał dłużej niż 5 minut.
- Twoim kompanom ręce się trzęsą. Mogliby poczynić więcej szkód niż pożytku.
- Eee, to nie to. Trzmając w rękach mój łeb nie mogli strzepać ćmika. Gryźli papierocha w zębach, a żar lądował na moich włosach.
- Gdyby włosy były suche, to łatwiej mogłoby się zająć. Jak chrust w lesie – stwierdziła Kunia. – Dobrze, że nie myłeś czupryny, bo mógłbyś ją mieć ognistą. Spalił byś się.
- Wstyd by mi było bez włosów.
- Ty go chwalisz, że ma tłuste kłaki? – zdziwiłam się.
- Adela, teraz ty mnie zmień! – zażądała Kunia.
- Irek, a sam nie możesz się trzymać?
- Ściskam głowę, gdy doświadczam chwil w samotności. A że jest ich coraz więcej, wspominałem przecież, że kumple mnie omijają, to zaniedbuję inne części ciała. A one też się czują samotne.
- Irku, wyciągnij ręce z kieszeni!
- Chcecie mnie opuścić?
- Cholera, Kunia, nie masz jakiejś chusteczki? Ręce mi się lepią.
- Chodźmy do kropielnicy.
- Zaraz, kochana, wpadłaś na wspaniałą myśl! – cieszyłam się. – Irek, ty musisz zacząć myć głowę, ale w wodzie święconej. Będziesz czysty i kudłaty. I dłonie odzyskają wolność. Będziesz znów mógł się dotykać bez granic.
- Bez granic czasowych?
- Terytorialnych też. To jak, idziesz z nami do kościoła?

Ireneusz wahał się tylko przez moment. Potem podjął męską decyzję, a my pomogłyśmy zmyć mu łój w wodzie w kropielnicy. Radowałyśmy się, że problem powstrzymywania wypadania włosów oddałyśmy w ręce Pana. To mogła być najskuteczniejsza kuracja. Czas pokaże.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Butapren.

- Co to za głupi pomysł!
Kunia lat 90 wymachiwała płachtą gazety, którą cyklicznie wydawała Rada Osiedla Wilda w Poznaniu.
- Zimno jest jak cholera – zaklęła Malwina lat 92. – Może pokrzyczę z tobą dla rozgrzania?
Stałyśmy przed cmentarzem na poznańskim Dębcu, czekając na Elwirę lat 77, która obskakiwała prawie wszystkie groby zmarłych w ostatnich latach wiernych z naszej parafii, odmawiając przy każdej kwaterze krótką modlitwę.
- Podam ich do sądu! – odgrażała się Kunia.
- Ale o co chodzi? – spytałam, bo jeszcze nie miałam w ręku świeżego numeru dzielnicowej gazetki z dzisiejszego nocnego druku.
- Oszkalowali mnie! – wrzasnęła przyjaciółka lat 90.
- Podaj gazetę.

Po chwili zaczęłam czytać artykuł z pierwszej strony:
- „Niepokojąca duża ilość zgonów na Wildzie na przestrzeni ostatnich 3 lat znalazła swoje wyjaśnienie. Na ulicy 28 Czerwca 1956 r. znaleziono i wyrwano z rąk odurzających się bezdomnych prochowiec należący wcześniej do obywatelki K.K. lat 90. Płaszcz był nasączony butaprenem. Ów zabieg miał na celu pozbycie się przez obywatelkę K.K. niewygodnych sąsiadek. Pożyczała im ona odzienie, po czym odbierała przed samym zejściem ofiary. Choć policja na razie odmówiła zbadania wszystkich wątków sprawy, to my już dziś dysponujemy źródłem, który potwierdził fakt, że w naszej dzielnicy grasowała wielokrotna morderczyni.” Kunia, to niby ty? – zdziwiłam się.
- Dobrze, że Elwira modli się za zmarłych – stwierdziła Malwina. – Przyłączę się do niej, ponieważ boję się tu stać przy Kuni. Jeszcze się ona i do mnie przyklei.
- No, no, no! – pogroziła palcem Kunia.
- Jeżeli jutro rozpoczną robić ekshumacje, to po co zapalałam znicze? – biadoliła Gertruda lat 59. – Po co kupowałam kwiaty, wiązanki i świerk?
- Przecież Henio lat 68 umarł na raka prostaty – przypomniała sobie Kunia. – Po co miałabym mu dawać do wąchania butapren? Zresztą ja używam tylko Kropelki.
- Kunia, a ty w ogóle miałaś palto? – indagowałam.
- Nigdy w życiu! Przecież wiesz, że jestem dresiarą.
- Nie wiem, kto zwąchał tę aferę... I po co? – zastanawiałam się. – Dasz się powąchać?

Powąchałam przyjaciółkę i od razu poczułam w nozdrzach rozpuszczalnik. Kunia przyznała się, że rano zmyła lakier od paznokci. W ten sposób upewniłam się, że śledztwo może być rozwojowe.

niedziela, 26 stycznia 2014

Sakrament wtajemniczenia.

- Przeczytałam dzisiaj horoskop dla siebie – przyznała Kunia lat 90, stojąc ze mną oraz kilkoma innymi przyjaciółkami przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. – Zabłysnę fachowością i szybkością skojarzeń. Będę miała również okazje.
- Na co? – dociekała Malwina lat 92.
- To się okaże.

W tym momencie podszedł do nas wikary. Dziś była niedziela, więc spod sutanny wystawały mu wyświecone buty, koloratka była wymieniona na białą, tylko oddech pachniał sobotnim wieczorem.

- Dziewczęta – zaczął duchowny lat 36 – dziś na kazaniu będę mówił o tajemnicy. O odkryciu sekretu i w ogóle o odkrywaniu.
- Wow! – ścisnęła kolana Elwira lat 77.
- Co za odkrycie Ameryki! – prychnęła Kunia. – Bóg jest. Niczym więcej nas nie zaskoczysz, chłopaku.
- Czy ksiądz przewiduje odkrycia cielesne? – zainteresowałam się. – Elwira, chciałabyś służyć?
- Jeśli ksiądz to uzgodni z proboszczem...
- Przyszłość ma wiele zmarszczek – zauważył katolicki pasterz. – Nie myślałem dotąd o pokazach, ale skoro na uczelniach nauczyciele akademiccy robią na wykładach prezentacje komputerowe, to niby czemu ja nie miałbym użyć żywej duszy? Tylko czy wierni będą przygotowani na sakrament wtajemniczenia?
- Elwira, ty akurat nie powinnaś obnażać się pod amboną – zauważyła Malwina – wszyscy wiedzą, że twój korpus z delicji przynależy do proboszcza.
- Czy ksiądz nie straci tchu? – odniosłam się rzeczowo do pomysłu. – Skoro dziewczyna zaprezentuje swoje zmarszczki w głównej nawie?
- To nie może być porno – zauważyła Kunia. – Dziewczynę trzeba uwędzić w dymie kadzideł. Wtedy będzie niedopowiedzenie dla natchnionych słów księdza.
- To może ty, córko, przyjmiesz sakrament wtajemniczenia? – wikary pytanie skierował bezpośrednio do Kuni.
- Amen – skwitowała Elwira.
- Nagość jest od święta, bo na codzień chodzimy ubrane – przytomnie zauważyła Malwina.
- Przyjęcie sakramentu wtajemniczenia oznacza bezbronność wobec Absolutu – wyjaśniał wikary. – Jest symbolem całkowitego oddania się Panu.
- Dobra – orzekła Kunia. – Wchodzę w to.

No i Kunia obnażyła się w kościele. Oprócz Pana jedynymi beneficjentami striptizu Kuni byli ministranci, bo wikary tak mocno dmuchał z ambony, że dym z kadzideł wbił się w oczy wiernych, którzy wyszli ze mszy załzawieni. Ja też płakałam. Było mistycznie. Na tyle, że jak wróciłam do domu, to też zrzuciłam łachy, a potem przyglądałam się swemu oddaniu Panu.