sobota, 30 sierpnia 2014

Maligna

– Im kto mniejszy, tego bardziej gna – stwierdziła Malwina lat 92. – Do władzy absolutnej, do zamkniętych układów, do sterowania ludzkimi pragnieniami, potrzebami i deficytami.

Była dziś pochmurna pogoda, więc oczekiwanie na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku przebiegało w atmosferze smutnej i refleksyjnej. Zbliżała się jesień, więc i nasze myśli nieco poszarzały.

– Skarlałe umysły lubią ruchać – bezpardonowo oceniła Kunia lat 90. – Obywateli i obywatelki. Tłumy patriotów wydymali.
– W sensie fizycznym i ekonomicznym – dodałam.
– Niziutki Putin, Kulczyk z Pigmejów, zapiekły Grobelny – żachnęła się Pela lat 83. – Same egzystencjalne maludy.
– Egzystencjalne maludy? – zdziwiłam się.
– Mali, więc gnają – Elwira lat 77 nieśmiało próbowała bronić postaci ze świecznika. – Zresztą nasz proboszcz też nie jest mężczyzną postawnym, ale za to bardzo światłym.
– Mali, więc gnoją – zaoponowała Kunia.
– Czy nie uważacie, że ludzie, którzy stoją na czele różnych grup społecznych znajdują się w permanentnej gorączce? – postawiłam ryzykowną hipotezę. – Mimo że ich lico jest niby blade, myśli i uczucia letnie, to czyny parzą.
– Pewnie dlatego lubią się parzyć – przypuściła Lwinka.
– Oni w istocie nie lubią seksu – nie zgodziła się Dziunia. – Używają go tylko po to, by poniżyć drugą osobę. Miałam kiedyś taką przygodę...
– Jaką? – od razu zareagowała Kunia.
– Nie mówmy o świństwach – zakomunikowała Elwira – Jestem tuż po przyjęciu ciała Pana Jezusa podczas porannej mszy świętej.
– Mówmy – poprosiła Lwinka. – Ja bardzo lubię słuchać o świństwach.
– To rzeczywiście było świństwo – oceniła Dziunia. – Na szczęście ten człowiek nie jest już przewodniczącym rady osiedla.
– W takim razie musisz przejść do szczegółów – zażądałam. – Przecież też nie chcemy Putina czy Grobelnego na stolcach prezydenckich.
– Nie powiem, bo się wstydzę.
– A może ice bucket challenge? – zaproponowała Kunia. – Może wylejmy lodowatą wodę na rozpalone łby włodarzy?
– Do Putina raczej nie dojdziemy – obawiała się Pela. – Ale do Grobelnego...

Spojrzałyśmy na siebie czujnie, a potem uzgodniłyśmy, która z nas, jakiej wielkości wiadro weźmie na Plac Kolegiacki przed Urząd Miasta Poznania.

piątek, 29 sierpnia 2014

Wyśniony wywiad z prezydentem

Śniło mi się, że jestem osobistą fryzjerką prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego. Właśnie zanurzałam palce w wystudiowanej przeze mnie fryzurze, a dygnitarz sapał z ukontentowania.

– Smyku, znowu kłaki postawić ci na szczotę?
– Yhm – zamruczał prezydent.
– Dobrze mieć doświadczoną fryzjerkę – lubię we śnie pracować na budowę własnego wizerunku, więc chwalę siebie bez wstydu. – Prezydent miasta zasługuje na wszystko, co najlepsze.
– Czuję się kocio, ciocio.
– Ciociu – poprawiłam Grobelnego. – Włodarz miasta musi mieć zauważalny tupecik, by z daleka razić oczy mieszkańców nimbem swojego ego.
– Taa... – odpowiedział odprężony Ryszard.
– Staram się, by twoje uczesanie przypomnało koronę wczesnych Piastów.
– Taa... – powtórzył najważniejszy smyk w Poznaniu. – Jak Mieszka I, który też tu mieszkał.
– On nie miał nawet koronki – zauważyłam.
– Jak to?
– A jak sobie wyobrażasz opiekę dentystyczną w XX wieku?
– No tak, no tak...

Prezydent rozpostarł się wygodnie na fotelu, a ja sięgnęłam po prostownicę. Grobelnemu w naturze włosy uparcie kręciły się, tworząc loki i kudły. Jak mi kiedyś wyznał, stało się to przez mamę, która była rozczarowana urodzeniem dziecka płci męskiej i przez to przed snem nakładała mu na głowę lokówki. Raziło to jego estetykę, więc teraz uparcie kłaki prostował i stawiał je na żel.

Z rozgrzanym narzędziem elektrycznym w ręku poczułam, że mam przewagę nad delikwentem rozłożonym na fryzjerskim fotelu.
– Dlaczego wspierasz developerów, gagatku?
– Hę?
– Nie hęchaj jak Władek lat 98. Prezydentowi nie wypada!
– Że co?
– Co ci zrobiły kliny zieleni? Dlaczego chcesz się ich pozbyć?
Przytknęłam narzędzie do skroni, aż poczułam prezydencki swąd. Grobelny zzieleniał.
– Auu! Zrobię wszystko, co każesz, ciociu, tylko odstaw prostownicę!
To był jednak tchórz i maminsynek.
– Loki! – Zażądałam. – Od jutra pracujemy nad afro!

W tym momencie poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię. Ocknęłam się. Moje oczy natknęły sięw lustrze na osobistą twarz, ubraną we fryzjerski hełm. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przysnęłam w salonie podczas robienia trwałej.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Sprzedam broń.

Z dziewczynami z poznańskiej Wildy od lat byłyśmy zwolenniczkami pokoju na świecie oraz przykładnych relacji międzyludzkich. Stąd – gdy stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym, oczekując na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku z piekarni – niezwykle rzadko dochodziło między nami do mordobicia. Dziś też było spokojnie, a słońce, które niespiesznie wyłaniało się zza zwiastującej jesień mgły, nastrajało nas optymistycznie. Jednocześnie odczuwałyśmy energię, które pomagała przenosić góry, a przynajmniej dawała siłę do walki ze wszechobecną agresją.

– Musimy pozbyć się z Poznania sił niszczycielskich – oświadczyła Pela lat 83. – Bracia Ukaińcy przyjmą każdy element gotowy do agresji.
– To szlachetna idea – oceniła Elwira lat 77. – Pomodlę się w jej intencji.
– Pamiętam, że już podczas pierwszej kadencji prezydenta Grobelnego uzbroiłam się w cierpliwość – oznajmiłam. – Ale teraz byłabym gotowa pozbyć się go, eksportując go na wschód Ukrainy.
– W Doniecku były groźne walki – relacjonowała Kunia. – Przydałby się ktoś, kto by im wybudował nową galerię handlową.
– Byłaby to świetna zasadzka na separatystów – zaśmiała się Dziunia. – W przerwie między seriami z kałasznikowa skoczyliby do galerii po jogurt albo inną maślankę, a tu im sufit z głowy spada.
– Czyli możemy na pniu sprzedać Ukraińcom galerę z Grobelnym na dziobie – zapisałam na kartce, układając listę ofertową. – Co jeszcze?
– Potrzebna nam krucjata – odezwała się Elwira, która była blisko z proboszczem. – Nikt tak dobrze nie odbierze zajętych ziem przez separatystów jak kuria arcybiskupia. Dajmy im w leasing Gądeckiego.
– Uważam, że ograniczenie sprzedaży tylko do Ukraińców znacznie zawęża nam możliwości – zaoponowała Malwina lat 92. – Musimy handlować też z Putinem. Wyślijmy do niego viceprezydenta Kruszyńskiego. Niech założy im PEKĘ, czyli Putinowską Elektroniczną Kartę Agresora.
– Jeżeli użyją jej w nawigacji, to rosyjskie trasportery trafią do naszych sadów jabłkowych i handel znów zakwitnie pełną gębą – uradowała się Dziunia.
– Kruszyński się sprawdzi, bo też potrafi negocjować na klęczkach – zauważyła Kunia.
– To nie jest zła myśl. Za nią też się pomodlę – obiecała Elwira.
– Czyli co? Wysyłamy ofertę?

Dziewczyny zgodziły się ze mną jednomyślnie. Jest szansa, że stosunki dobrosąsiedzkie znów wrócą do normy. A i u nas się uspokoi.

środa, 27 sierpnia 2014

Nie zaparujemy gabinetu prezydenta Grobelnego.

– Nie stać mnie na opłaty – westchnęła Lwinka lat 92. – Wczoraj odcięli mi prąd. Dobrze, że chociaż miałam wódkę w barku.
– Musiałaś się rozgrzać, bidulko? – Elwira lat 77 zareagowała empatycznie.
– To w czym się będziesz myła, jak bojler przestał podgrzewać wodę? – troskliwie dociekała Kunia lat 90.
– Nie w czym, tylko gdzie – odparła Lwinka.
– Co masz na myśli? – spytałam.
– W Termach Maltańskich będę korzystała z sauny – wyjaśniła. – Najważniejsze żeby stać mnie było na chleb oraz wyjście raz w tygodniu na basen, który wielkim kosztem podatników powstał w Poznaniu.

Rozmowa odbywała się jak co dzień przed sklepem na dole na poznańskiej Wildzie, gdzie cierpliwie oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Furgon często się spóźniał, przez co miałyśmy czas, by obgadać najważniejsze sprawy, które dotyczyły nas osobiście, a także dzielnicy, czyli fyrtla oraz spraw uniwersalnych.

– Ten gzub zadłużył miasto – wzburzyła się Kunia.
– Kto w tym mieście jeszcze lubi prezydenta Grobelnego? – zadałam retoryczne pytanie. – Kibole?
– Jesteśmy najdroższym miastem w Polsce, ale ja na tym skorzystałam – wyznała Lwinka. – Za cośmiokrotny pobyt na saunie zapłacę mniej niż za rachunek za prąd, który przychodzi raz na dwa miesiące. Tylko boję się, że będę musiała przemycać pumeks, a oni tam wszystko kamerują.
– Uważam, że tego łapserdaka też trzeba zacząć monitorować – uznałam.
– W saunie? – zdziwiła się Elwira.
– Już my mu zaparujemy gabinet! – odgrażała się Pela lat 83.
– Dobrze, że przynajmniej za darmo możesz jeździć komunikacją miejską – pocieszałam Malwinkę.
– I to najbardziej mnie wkurza! – wzburzyła się. – Mogłabym płacić za przejazd symboliczne grosze, byle tylko żaden hultaj z magistratu nie uświadamiał mi, że mam więcej niż 75 lat i przez to mogę przemieszczać się bezpłatnie!
– Jeżeli prezydent wpędził nas w wysokie koszty życia, to jego też to musi zacząć kosztować – uznałam.
– To jak? Zaparujemy mu urząd? – zapaliła się Pela.
– Żadnych gwałtownych reakcji – ostudziłam jej zapędy. – Musimy się tylko dobrze przygotować na wybory. I pójść na nie przed sumą, bo potem Grobelny będzie klękał, znów licząc na litość wyborców.
– Masz rację, Adela – zgodziła się Kunia. – Amen.
– Amen – przytaknęły pozostałe kolejkowiczki.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Prezydent nie ma pekących policzków!

Dzisiejszy poranek był pochmurny i deszczowy, więc nakłaniał nas do narzekań. Jak zwykle stałyśmy przed naszym spożywczakiem, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku.

– Ciekawe, jakie wypeki ma Grobelny – szepnęła pod nosem Malwina lat 92, kierując swoją wypowiedź pod adres prezydenta Poznania.
– Wypieki – poprawiła Lwinkę Elwira lat 77.
– Wypeki – powtórzyła 92-latka. – No chyba że nie korzysta z PEKI.

PEKA to poznańska elektroniczna karta aglomeracyjna, którą można płacić za przejazd komunikacją miejską.
– Dziś znów jest awaria – poinformowała nas zdyszana Dziunia lat 87, która dorabiała do emerytury jako kontrolerka biletów. – Chciałam dziś znów popracować, ale kolega uprzedził mnie, że nie ma to sensu.
– Może jednak Grobelny będzie mieć dziś wypeki? – przypuściła Kunia. – Może byśmy ustawiły się lepiej przed urzędem miasta?
– To przeźroczysty szczun – określiłam prezydenta. – Blado pełni urząd i nie ma żadnych wypeków.
– Bezwstydnik! – oceniła Elwira.
– Grobelny ani nie jest świeży, ani chrupki – wytknęła Kunia. – Chciałabym go wypeczyć z pełnionego stanowiska, bo chudzina jest czerstwy.
– Wtedy przestałby poruszać się służbowym samochodem i może wreszcie wyrobiłby sobię Pekę.
– Wiedziałam, że coś nie tak będzie z Peką – przypomniałam sobie. – Kiedy zaczął pastwić się nad Ewą Wójciak z teatru Ósmego Dnia, to zrozumiałam, że Grobelny jest bardzo zapekły. A to nie wróżyło dobrze miastu.
– Nasz prezydent jest nieustająco awaryjny – orzekła Lwinka. – Dobrze, że nie jest pilotem samolotu.
– Zaraz, ale mieszkańców Poznania jest więcej niż pasażerów największego z podniebnych autobusów.
– Ja bym go wzięła w kanary – zarzekła się Dziunia.
– Na Kanary? – zdziwiła się Kunia. – Przecież on ma już ciepłą posadkę, to może lepiej byłoby wysłać go na Szpicbergen?
– W kanary! – powtórzyła Dziunia. – Znaczy do kontroli biletów. Żeby zobaczył Pekę od drugiej strony.

To był fantastyczny pomysł. Stwierdziłyśmy, że napiszemy petycję. Tylko kupimy chleb i bułki z nocego wypieku, zjemy śniadanie, a potem spotkamy się ponownie i coś w tej sprawie skrobniemy.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Szczęsne miasto. Szczęsny kraj. Było.

– Szczęsny był ten czas, gdy prezydentem Poznania był Kaczmarek – rzuciłam, wzdychając do starych, dobrych czasów.

O świcie stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Na przyjazd furgonu z piekarni czekała Kunia lat 90, Malwina lat 92, Elwira lat 77 i jeszcze kilka dziewczyn w kwiecie wieku. Było nam nieco chłodno, bo wrzesień zmierzał do nas zimnymi szusami.

– Dobrze, że Grobelny zgolił penera spod nosa – uznała Kunia. – Z tym wąsem wyglądał jak mentalny prowincjusz.
– Wszyscy prezydenci są penerami – stwierdziła Lwinka. – Inaczej naszego by nie wybrali na prezesa Związku Miast Polskich.
– Jaki Poznań, taki chłam – westchnęła Balbina lat 83.
– Ojczyzna nasza jest kynologiczna – stwierdziła Elwira. – Inaczej tak szybko byśmy nie zeszły na psy.
– A pamiętacie, jak w 2002 roku ten smyk Grobelny był we fraku i otwierał ponowne uruchomienie fontanny przed Teatrem Wielkim w Poznaniu? – zapytałam.
– Pamiętam – przypomniała sobie Kunia. – Podjechał ten łapserdak Kulczyk. Był w klapkach. Ale czy miał na stopach białe skarpetki?
– Pamiętam tylko jego Audi A8. Co za fura! – wspomniała z podziwem Dziunia lat 87. – Dałabym mu się wziąć, bo podobne wspomnienia mam tylko z syrenki.
– Wredny Jasio wysiadł z limuzyny i na oczach gawiedzi obsztorcował biednego Ryśka – kontynuowałam. – Co za gzub!
– Doktor z Jana to okłada – orzekła Lwinka. – Znaczy nie robi wielkiego halo z okładów. Mnie to nie dziwi, bo różne doktorki mieszkały w Poznaniu. Pamiętacie Gapika?
– Z profesora była wielka gapa – zawyrokowała Elwira. – Nasz proboszcz niejednego obwiesia spowiadał, więc dla niego to nie była niespodzianka.
– Jak to się skończyło? – spytała Dziunia z końca kolejki.
– Nigdy więcej nie widziałam Grobelnego we fraku – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Może go odziewa, ale nie w moim nędznym towarzystwie.
– Miller przyjechał, fontanna tryskała, zmartwiony Rysiek był głaskany po głowie przez żonę, a premier z doktorkiem pewnie się alkoholizowali – dopowiedziała Kunia. – Takie życie.

Zgodnie pokiwałyśmy głowami, a potem wypatrywałyśmy dostawczaka, który miał przywieźć ciepłe pieczywo.
Po prostu miałyśmy apetyt na zdrową przyszłość.