sobota, 17 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Apatia".

Gdy poznanianka ucztuje na Festiwalu Dobrego Smaku, to nazajutrz dopada ją stan apatii. Boli głowa, apetyt ma się jedynie na ogórki kiszone, a blada cera ukrywa niedawno zdobytą opaleniznę. Nie chce się czytać, nie chce się słuchać radia, z obrzydzeniem traktuje się obraz telewizyjny. Marzy się jedynie o uspokojeniu drżenia rąk. Dlatego należy oprzeć dłonie o coś trwałego. Dla mnie jest to popiersie Chopina, które stoi na biurku, przy którym czasem siadam, by napisać reklamację albo odwołanie od niesłusznej decyzji ZUS. Ostatnio jednak jakby częściej moje nogi kierują mnie ku figurze Fryderyka.

Dziś jednak nic nie pomagało. Czułam się jak wyrzucony na bruk fortepian Chopina. Mazurki, nokturny, walce zamieniały się w kakofonię nieznośnych dźwięków rozsadzających czaszkę od środka. Wyraźnie nie byłam nastrojona. Żaden kamerton nie mógł mi pomóc, więc jedyne remedium mogło znajdować się poza mieszkaniem.

Udałam się do Pika Pika, by poradzić się usłużnych Hiszpanów. Może za Pirenejami mają jakiś sposób na apatię? W tapas barze spotkałam Fernando.

– Chłopaku, mam apatię – wyznałam.
– Ojojoj – zmartwił się Fernando.
– Boli mnie głowa.
– Ajajaj!
– Chce mi się rzygać.
– Ojojoj!
– Mam apatię.
– Ajajaj!
– Ty mi nie rzępol jak rozwalony o bruk fortepian!
– Że co?

Dobrze, że Fernando nie hęcha, bo w tej chwili doprowadziłby mnie do wybuchu.
– Apatia! – powtórzyłam. – Pomóż mi!
Abadia! – krzyknął Fernando, po czym wybiegł na zaplecze.

Barman przyniósł wino marki Abadia. Otworzył butelkę i próbował zaaplikować mi trunek prosto do ust. Broniłam się. Nie udało się. Po chwili poczułam, że apatia przechodzi.
– Apatię Abadią?
– Tak – zgodził się Fernando. – Klin glinem!

Klin glinem? A może gliną? Miałam nad czym myśleć. Mogłam już myśleć! Głowa nie bolała, a Abadia ocierała się o ścianki przełyku. Życie znów było piękne.

piątek, 16 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "aPIKAcja sędziowska".

Siedziałyśmy w Pika Pika na ulicy Zamkowej w Poznaniu. Obok na Starym Rynku odbywał się Festiwal Dobrego Smaku, impreza, która przez kilka lat zdążyła sobie wyrobić renomę i przyciągnąć wielu wystawców. To, że my wybrałyśmy dziś pobyt w tapas barze prowadzonym przez Hiszpanów, przesądzało o prestiżu, na jaki zapracowało Pika Pika. Ponadto my miałyśmy cel.

Byłyśmy we trzy: Kunia lat 90, Malwina lat 92 oraz ja – Adela lat 73+.
– Musimy być dobrym składem orzekającym – zażyczyła sobie Kunia.
Buena! – krzyknęłam na Salvatora, a młodzieniec usłużnie przybiegł do naszego stolika z butelką wybornego wina.
Chłopiec nalał nam wina do kieliszków, po czym przesłał uroczy uśmiech, od którego piersi stają się jędrniejsze.
– Podobno skrzywdzono cię opinią, że jesteś piękny tylko w 60 procentach – Lwinka od razu przeszła do konkretów.
– Zweryfikujemy to – obiecała Kunia.
– Stań przed nami – poprosiłam barmana. – Wyprostuj się.
Salva był zdezorientowany. Nie wiedział, jak zareagować. Chyba pierwszy raz w swoim krótkim życiu stał przed sądem. Ponadto nasz skład orzekający był wyjątkowo nobliwy, budził szacunek, a przy tym też niepokój.

– Uśmiechnij się – zażądała Kunia.
Skonfundowany Salva wykrzywił twarz w dziwnym grymasie.
– Rozluźnij się – doradziłam, po czym zagroziłam – bo ci spadną procenty!
Salva jeszcze bardziej zesztywniał. Wtedy Lwinka wstała od stołu, podeszła do podsądnego i położyła mu ręce na torsie. Już po minucie z młodzieńca zeszło napięcie.
– Za uśmiech daję 10 punktów, za biceps podobnie, za brzuszek 6 – oceniła Kunia.
– Fryzura 10, ale paluszki ciut za tłuste, więc daję 7 – zawyrokowała Malwina.
– Salva, twoje wyniki pikują w górę! – ucieszyłam się. – Zaczynasz zbliżać się do ejty-persent-men!

Salvatore był jeszcze bardziej uszczęśliwiony niż ja.
– Jak oceniasz nasz wyrok? – spytała Kunia.
– Buena – odpowiedział rozradowany Salva.

I właśnie w taki sposób nasz skład orzekający zaliczył aPIKAcję sędziowską.

czwartek, 15 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Ziemia obcykana".

– Czy do Polski przyjeżdża się w ciemno? – spytałam naiwnie.
– Jasne, że niektórzy jadą w ciemno – odpowiedział Jose Baptista. – Ja jednak wolałem najpierw pooglądać zdjęcia.
– Kupiłeś album z fotografiami ruin polskich zamków?
– Kolega, który studiował tu wcześniej, cyknął kilka ruin, mnie jednak to nie zniechęciło.
– Ziemia obcykana – stwierdziłam.
– Terra obcykana – Jose przyznał mi rację. – Terra po łacinie to ziemia, a ziemia i słońce decydują o jakości wina. Napije się ciocia wina?
– Jasne, Słoneczko – uśmiechnęłam się promiennie.

Jose Baptista potrafił zarazić ludzi uśmiechem. Ceniłam to, bo w cieniu poznańskich ruin nie każdemu chce się być radosnym. Polacy nie mają obcykanej pozytywnej postawy. Wydaje mi się, że wpływa na to rodzaj spożywanego alkoholu. Wódki mącą ludziom w głowach, piwo plącze myśli, natomiast wino rozwesela i czyni przyjaznym. Niestety, w naszym fyrtlu króluje piwo pomieszane z wódką. Fuj!

– Czy skosztuje ciocia wino Tierra? – zaproponował Jose.
– A ile kosztuje?
– W sierpniu ceny na wina są promocyjne, ale trzeba mieć obcykany cioci blog.
– To prawda – zgodziłam się. – Wróćmy jednak do poprzedniego wątku. Czy Poznań stał się dla ciebie ziemią obcykaną?
– W sensie, że mam fotograficzną pamięć? – Jose upewniał się, co do intencji mojego pytania. – Zdjęcia trzymam na przenośnej pamięci.
– Nie. Idzie mi o prowadzenie biznesu.
– Przepisy nie są ani zbyt wytrawne, ani nawet półsłodkie! W Hiszpanii nie pije się wermutów, bo one są zbyt gorzkie. Tymczasem w Polsce zasady prowadzenia działalności gospodarczej mają smak wermutu okraszonego plastrem kwaśnej cytryny.
– Reymont dziś nie miałby najmniejszych szans na publikację – orzekłam.
– Remontu na razie nie będziemy robić, ale będziemy rozwijać się – obiecał Jose.
– Czyli jednak jakoś tę obcą dla siebie ziemię obcykałeś!
– Ba! – skwitował Jose.

Jose chwycił za butelkę i rozlał Tierrę do kieliszka. I znów kolejne wino z Pika Pika miałam obcykane. Warto było!

środa, 14 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Helios".

Pierwszy raz trafiłam do Pika Pika dawno, dawno temu. Mieszko I, a nawet jego syn Bolesław Chrobry jakiś czas temu umarli, od kilku stuleci stał Stary Rynek w Poznaniu, nawet koniec świata zdążył być związany z dobiegnięciem do mety XX wieku oraz drugiego Millenium. Ale takie wydarzenia są mało ważne. Ważne są tylko wspomnienia – one mają prawo do małych nieścisłości z faktami.

W Pika Pika pracowało wówczas Hiszpańskie Słoneczko. David o wiecznie uśmiechniętej twarzy. Bożek, który mógł pochodzić zarówno z Półwyspu Iberyjskiego, jak i z wyspy Rodos. Oczami wyobraźni widziałam go na złotym rydwanie zaprzężonym w cztery białe konie. Od razu poczułam do niego słabość.
– Jestem ciocia Adela – przedstawiłam się.
– Ja zaś podam wino Elios – odpowiedział ów półbóg. – Rozsmakuje się w nim ciocia.
– Helios! – odgadłam. – Ty jesteś współczesnym Heliosem!
– Smaczne wino?
– Wyborne – odrzekłam. – Zasługujesz na cztery wspaniałe szkapy.
– Co proszę?
– Ktoś w końcu musi ciągnąć ten rydwan, na którym będziesz pięknie się prężył - wyjaśniłam.
– Prężył się? – zdziwił się David.
– Na razie się odpręż – doradziłam. – Usiądź, smyku.

David posłusznie usiadł przy moim stoliku, ja zaś spróbowałam wyłuszczyć mu, na czym polegała moja metafora. Wiadomo, że nikt współcześnie nie będzie poruszał się po ulicach na rydwanie, co najwyżej w kabriolecie, ale przy polskiej aurze i tak by trwało to zbyt krótko. Dlatego bardziej skupiłam się na owych czterech klaczach.

– Mężczyźni o aparycji takiej jak twoja zasługują na cztery dziewczęta. I to naraz!
– Jasny gwint! – zaklął po polsku David.
– Podałeś mi przednie wino marki Elios, więc od razu rozpoznałam w tobie Heliosa. A on miał w zaprzęgu cztery siwki płci żeńskiej. Jutro przyprowadzę tutaj trzy koleżanki. Wszystkie są siwe. Będzie Kunia lat 90, Malwina lat...
– O kurczę! – David ponownie użył polskiego bluzga. – Zapomniałem podać tapasu!

David jak oparzony pobiegł na zaplecze, gdzie upichcił mi smaczną przekąskę. Potem omijał mnie szerokim łukiem. Chciałam z nim jeszcze raz porozmawiać, ale uciekł na stałe do Hiszpanii. Szkoda. Miałby w Poznaniu wspaniały zaprzęg.

wtorek, 13 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Bitwa warszawska była zajebista".

Władek lat 97 to podwójny AK-owiec – były żołnierz Armii Krajowej oraz Anonimowy Kobieciarz, który swoje uzależnienie od flirtu przywiózł do Poznania z Warszawy. Często toczę z nim o to bitwy, ale to duży kaliber niereformowalnego seksisty i walka z nim zawsze jest krwawa.

Dziś powstaniec lat 3 do 100 odwiedził mnie w bojowym nastroju, chcąc szturmem zawładnąć moim umysłem, sercem i rzecz jasna – ciałem.
– Adela, słyszałaś o Budionnym? Brał dziewki na konia i wywoził w zboże.
– No i?
– Widzisz, kochana, we mnie rwą się kopyta z całej stadniny przedwojennego temperamentu. Mój mustang powiada, że jest mus na tango. Mus-tango.
– Twoje rozchwianie emocjonalne świadczy, że jesteś raczej konikiem na biegunach - odpowiedziałam kpiąco.

Władek podszedł do mnie i chwycił mnie w ramiona, próbując namiętnie pocałować. Mam na to jeden, bardzo efektywny, choć drastyczny środek.

– Adela, znowu wypluwasz swoje szufladki?!
– Stosuję ten sam chwyt co dziadek.
– Twój dziadek całował się z mężczyznami?
– Piłsudki również walczył sprytem. I notował zwycięstwa!
– Ach, Adela, ty jesteś taka mało melodramatyczna.
– Co?
– Nie ma w tobie nic z Marleny Dietrich, Poli Negri, Grety Garbo. Ty jesteś taka Adelowata!

I w tym momencie rozpoczęło się obchodzenie przez nas jubileuszu bitwy warszawskiej. Było oblężenie, ataki konnicy i ciężki ostrzał z dział dużego kalibru. W końcu wzięłam do niewoli Władka lat 97.
– Widzisz, kochasiu, tak kończą ci, którym marzy się życie w komunie.
– E tam, Adela, ważne, że to dzięki mnie, zyskujesz pewność, że bitwa warszawska była zajebista.

Musiałam w tej chwili zaprotestować. Nie znoszę przekleństw. Nie cierpię też akcji, które prowadzą do spowszedniania wielkich zwycięstw. Dlatego zaciągnęłam powstańca do Pika Pika, a tam zamówiliśmy wino o marce Alma.

Alma zawsze oznacza produkty z wyższej półki. Bitwa warszawska też była z górnej półki.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Bój się Boga".

– Triskel.
– Bój się Boga! – podniosłam głos.
Triskel – powtórzył Fernando.
– Sam se triskel! – zareagowałam niegrzecznie.

Nie dość, że odwiedziłam Pika Pika w poniedziałek – najgorszy, jeśli idzie o utarg, dzień w tygodniu i swoją obecnością wspieram urocze tapas-miejsce przy ulicy Zamkowej w Poznaniu – to młody człowiek bezczelnie namawiał mnie na tryskanie. I kto z nas dwojga niby miałby tryskać?

– Na rynku jeżyckim kupiłem dziś triskawki – pochwalił się Fernando.
– Truskawki? W sierpniu? – zaczęłam dostrzegać w postawie Hiszpana pierwsze kiełki szaleństwa. A może pierwsze szypułki truskawek? Znaczy triskawek?
– Jesienna odmiana – wyjaśnił mój rozmówca. – Dodam je prywatnie od siebie, jeśli ciocia zamówi Triskel.
– Kojarzysz fontannę przed Teatrem Wielkim?
– Tak.
– Ona to dopiero tryska!
– No to co?

Tym pytaniem Fernando zbił mnie z tropu.
– Czyżbyś chciał ją przebić? – spytałam ostrożnie.
– Jak można przebić wodę? Mam walczyć z fontanną jak don Kichot z wiatrakami? Chyba ciocia za dużo czytała...
– Zna ciocia szczep Albarino? – Fernando zmienił temat, chcąc wziąć na lewe tory.
– Nie. Słyszałam tylko o Apaczach i Siuksach.
– Najpierw Cervantes, teraz Karol May – prychnął Fernando. – Ja mówię o szczepie winogron!
– Znaczy Triskel... – zaczęłam powoli domyślać się.
– Tak – twardo odrzekł Fernando, a potem pognał do lokalu.

Po chwili wrócił z butelką wina marki Triskel. Spróbowałam. Stwierdziłam, że to wino potrafi orzeźwić i rozradować w poniedziałek. Tym bardziej, że czekał mnie jeszcze nieoczekiwany bonus.
– Dobra, podaj mi te jesienne triskawki.

Triskawki były tak dobre, że zjadłam je razem z szypułkami.

niedziela, 11 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Nocny prześladowca".

– Wiesz, Salva – zwróciłam się do usłużnego barmana Salvatore – szczególnie podczas niedzielnej sumy nachodzą mnie przykre myśli, że nie posiadam nocnego prześladowcy. Takiego, który by mi uświadomił, że nadal w sobotnie noce panuje gorączka! Długie kazania proboszcza mniej mnie uczą i resocjalizują, a bardziej spychają na lepkie tory kobiecej fantazji.
– Lepkie tory? – zdziwił się Hiszpan.
– Brakuje mi sobotniej gorączki.
– Gorączka?
– Tak, potrzebuję nocnego prześladowcy – powtórzyłam.

Siedziałam przy stoliku wystawionym na wąski chodnik przy ulicy Zamkowej w Poznaniu. Słońce oświetlało tapas bar Pika Pika, a Salva głęboko spozierał w moje oczy. To wyjątkowy młody człowiek, który potrafi przenikliwie wwiercić się w najdalsze skrawki kobiecej psychiki.
– Zaraz coś przyniosę – obiecał, po czym odwrócił się na pięcie i wszedł do lokalu.
Zdziwiło mnie to, bo nie złożyłam zamówienia, ale nie pozostałam długo sama ze swoimi myślami, bo Salva już po chwili pojawił się z kieliszkiem i butelką wina w ręku.
Ramirez! – markę wypowiedział wyjątkowo poważnym tonem.
– Ramirez de la Piscina – sylabizowałam, odczytując nazwę wina z etykiety na butelce…
Barman nalał wino do kieliszka i od razu o moje nozdrza uderzył rześki zapach czerwonych owoców.
– O! – krzyknęłam z zachwytem. – Czuję też zapach skoszonej trawy!
– Kosa to dobry trop – obwieścił Salva, zawiesił na kieliszku swoje smutne oczy, a potem powoli obrócił się na pięcie i zniknął na zapleczu Pika Pika.

Wino w smaku było przyjemne o zrównoważonej kwasowości. Z etykiety
dowiedziałam się, że składało się z dwóch szczepów: 55% Viura, a pozostałe 45% stanowiło Garnacha. Z lubością smakował oryginalny smak Ramireza de la Piscina. Dopiero gdy butelka odkryła swoje dno, przypomniałam sobie dziwne zachowanie Salvatore. Zadzwoniłam do Kuni lat 90 i opowiedziałam jej całą historię.
– Richard Ramirez! – wrzasnęła. – Nie wracaj sama do domu! Jadę po ciebie!

Kunia nie piła dziś wybornego wina, więc miała prawo być zdenerwowana. Ja natomiast czuję się po Ramirezie jak nowonarodzona.