sobota, 1 grudnia 2012

Śmierć erekcji?

– Ksiądz proboszcz przygotowuje poważne kazanie na jutro – poinformowała nas Elwira lat 77, która wiele czasu lubiła spędzać w zakrystii kościoła pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. – Chce w miękki sposób poruszyć temat śmierci erekcji.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym, gdzie oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, jednak dostawczak spóźniał się, więc czas umilałyśmy sobie niespieszną rozmową.

– Najwięcej erekcji doznałam w Wenecji – przypomniała sobie Kunia lat 90. – Dużo dożów, Canal Grande, przystojni gondolierzy i nie wiesz, kiedy się stanie, gdy poczujesz się zalana gorącymi włoskimi emocjami.
– Nic nie mów! – odezwała się Malwina lat 93. – Odczuwam takiego pourodzinowego kaca, bo wczoraj chyba zbyt dużo grandziłam.
– Czy ksiądz proboszcz w trakcie kazania będzie sięgał po twarde fakty? – zaciekawiłam się.
– Wystarczy jeden twardy argument, by mnie przekonać – zawyrokowała Kunia. – Tylko proboszcz dużo ględzi, a ja nie lubię czekać.
– Ksiądz obiecał, że wdrapie się na ambonę – relacjonowała Elwira. – By z ambony nie wypaść, ma ona ściankę do pasa. Widać tylko połowę przewodnika stada. Za to nasz proboszcz ma twardy głos, co wynika pewnie z tego, że z naszą parafią ma twardy orzech do zgryzienia.
– Niby dlaczego?
– Bo większość jego owieczek to ochleje. Chyba z tego powodu chce wstrząsnąć stadkiem, przedstawić wizję śmierci erekcji wcale nie w Wenecji i nawrócić w ten sposób na życie w trzeźwości.
– Najgorsze, że potem ksiądz proboszcz zapije swoje słowa winem mszalnym. Neofici o suchym pysku mogą mu tego nie darować – zmartwiłam się.
– Nie narzekam na brak erekcji w dzielnicy – wyznała Malwina lat już 93. – Wczorajsze urodziny dały mi twarde argumenty na to.
– Nie wolno obchodzić urodzin po pijanemu – obwieściła Kunia. – Zbadałyśmy prezenty alkomatem.
– Bóg zapłać – podziękowała Malwina.
– To może pomódlmy się za twój kolejny rok życia – zaproponowała Elwira.

Podchwyciłyśmy pomysł, zmawiając różaniec święty w intencji trzeźwości oraz twardych argumentów w dzielnicy. Oczekiwanie na przyjazd furgonu z chlebem z piekarni odbyłyśmy w wyjątkowo inspirującej atmosferze wypełnionej duchem i dobrymi chęciami.

piątek, 30 listopada 2012

Urodziny Malwiny.

Malwina lat 92 do wczoraj nigdy nie pamiętała o dacie swoich urodzin, więc podobnie dzisiaj nie ustawiła się w ogonku przystrojona odświętnie, co poznałyśmy po stanie jej majtek. Zacznę jednak od początku. Złożyłyśmy jej pokłony, a potem zaciągnęłyśmy do bramy, która znajdowała się najbliżej sklepu spożywczego, przed którym oczekujemy każdego poranka na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku z piekarni z Puszczykowa.

W bramie Malwina przyjęła od nas najserdeczniejsze życzenia, po czym posłusznie odwróciła się do ściany, my zadarłyśmy sukienkę na jej głowę, a potem kolejno wprowadzałyśmy upominki płci męskiej w wieku od lat 24 do 57. Nie było ich wiele, ale zdołałyśmy wcześniej namówić na rolę prezentu jedynie Mariana lat 43, Bryana lat 24, Gwidona lat 57 oraz Maksymiliana lat 52. Problemy były jedynie z Maksymilianem, któremu musiałyśmy wcześniej załatwić niebieskie tabletki.

– Lubię swoje urodziny – Malwina wydyszała podziękowanie na ścianę pokrytą popękaną starą, żółtą farbą z liszajami z wilgoci.
– W angielskim najbardziej lubię Present Perfect – Bryan odniósł się lingwistycznie do bycia w roli prezentu.
– Polski język też ma swoje uroki – stwierdził Maksymilian, wywijając swym porowatym jęzorem, czym wzbudził w nas wątpliwości, czy aby nie zachował niebieskich tabletek na czarną godzinę.
– Najpiękniejszym kawałkiem tortu jest Gwidon – szepnęła mi do ucha Kunia lat 90. – Jest najmniej oklapły, gdyż jego okolicznościowa świeczka lśni najpiękniejszym światłem.
– Zdrowyś Marian, aleś grzeszny – załamywała ręce Elwira lat 77. – Nie możesz tryskać przed złożeniem życzenia. Ksiądz proboszcz by cię zrugał.
– Spokojnie – uspokoił nas Marian. – Jestem twardy jak skała Piotrowa. Taka opoka, co opuka. Zawsze i wszędzie, ale najlepiej na glebie tradycyjnie uprawianej, czyli mniej wykształconej.
– To ile mam dziś lat? – dopytywała się słaba z rozkoszy Malwina.
– Nigdy nie lubiłem Past Perfect – Bryan wykrzywił twarz – w tej sytuacji wolałbym Future Simple.
– Malwina może mieć przecież swoje urodziny w dupie – Gwidon wyraził się, nakładając płaszczyk na swój prezent.
– Ani się waż! – powstrzymała go Elwira. – Ksiądz proboszcz nie da ci rozgrzeszenia!
– Nie bądź wulgarny i wyrażaj się! – fuknęłam.
– Moja natura wyraża się do dupy – odpowiedział Gwidon.

W tym momencie usłyszałyśmy pisk opon dostawczak, który wyhamowywał przed sklepem. Malwina w jednej sekundzie zapomniała o swoich urodzinach, wyrwała się z wahadła Mariana, zrzuciła sukienkę z głowy i pobiegła kupić chleb. Chciałyśmy podążyć za nią, ale skoro tyle prezentów leżało u naszych stóp, to postanowiłyśmy najpierw nimi się zająć.

czwartek, 29 listopada 2012

Samotność anten.

Za oknem było ciemno, ale przed rozświetloną witryną spożywczego sklepu na dole już ustawił się ogonek, gdzie dziewczyny oczekiwały na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Wyszłam na balkon i z wysokości ostatniego piętra kamienicy krzyknęłam do koleżanek:

– Ja dziś nie schodzę! Kunia, możesz mi kupić bochenek chleba razowego?
Dziewczęta zadarły głowy, starając się przebić wzrokiem przez ciemność.
– Adela? – zapiskała Elwira lat 77.
– Co się stało? – spytała Malwina lat 92. – Przeziębiłaś się?
– Przeraża mnie samotność anten – wydarłam się.

Na drugim piętrze w kamienicy na przeciwko otworzyło się okno i wysunęła się rozczochrana głowa Stacha lat 54.

– Kurdemol, o tej porze?! – pożalił się Stach.
– Uwielbiam numerologię – odkrzyknęła z dołu Kunia lat 90. – Jestem dwójeczką. Mam dwa sutki, dwa pośladki i dwie nerki, ale cyfryzacja telewizji mi nie odpowiada. Adela, może kupić ci dwa bochny razowego?
– Postanowiłam antenę użyć w charakterze suszarki na bieliznę – poinformowała głośno Elwira. – Natomiast ksiądz proboszcz swoją chce przerobić na drążek gimnastyczny.
– Ja pierdolę, do roboty idę dopiero na 10! – zaklął Stach.
– Polska telewizja jest numerologiczną ósemką – relacjonowała Kunia. – Ósemka nie pasuje do dwójeczki! Kicham na taką cyfrę!
– Przy samotnych antenach znów będą tkwić samotne kobiety – wrzasnęła emocjonalnie Malwina. – Wszystko przez postęp techniczny!
– To prawda – przytaknęła Kunia – kiedyś nie było prezerwatyw, rodziło się dużo dzieci i nikt nie narzekał na samotność anten.
– Ksiądz proboszcz nie pochwala używania prezerwatyw – obruszyła się Elwira. – Stwierdził, że są bardzo niewygodne!
– Klecha ma rację! – wtrącił się Stach.
– Kup mi, kochana, jednak dwa bochny! – poprosiłam Kunię.
– Załóżmy świetlicę i cyfryzujmy się razem! – zaproponowała milcząca dotąd Gertruda lat 59.
– Nie lubię jak gwiżdżesz na meczach Realu Madryt! – Malwina niechętnie odniosła się do pomysłu Gertrudy. – Ja kibicuję lepszym zespołom z anten.
– Chyba z Aten?! – zaprotestowała Kunia.
– Zespoły anten są samotne i mają kryzys – oceniła Lwinka.

Poczułyśmy, że Malwina trafiła w sedno. Nie wiedziałyśmy tylko, dokąd nas cyfryzacja Europy zaprowadzi. Byłyśmy pełne sprzecznych uczuć.

środa, 28 listopada 2012

Kołomyja.

Kołomyja to taka postawa, gdzie niby się kręci, ale wszystko się wytegowuje. Oczywiście nie wiadomo, czym jest w istocie wytegowanie, ale przejęłam kiedyś młodzieżowy slang i w efekcie się przejęłam. Tym wytegowaniem i kołomyją w ogóle. Tak mam i nic na to nie poradzę.

Stałyśmy jak co dzień w ogonku przed sklepem spożywczym, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku i temat na rozmowę zrodził się z moich przemyśleń i wątpliwości.

– Ręka rękę myje, wzbudzając kołomyję – rozpoczęłam dyskusję.
– Nie lubię umywalek, nie znoszę bidetów, kicham na toalety – wykrzykiwała Elwira lat 77. – Toleruję jedynie kościelne kropielnice.
– Kościół wymyślił kadzidła nie bez kozery – odezwała się filozoficznie Malwina lat 92. – Idzie o to, by w domu Pana nie śmierdziało Walentym, Dionizym czy Mikołajem, lecz roznosił się zapach Jezusa z kadzidła.
– Nie znam się na kołomyjach – uczciwie stwierdziła Elwira. – Moje życie jest stałe, bo opiera się na kosmicznych regułach. Po prostu krążę wokół księdza proboszcza jak Księżyc wokół Słońca.
– Jak często odnotowujesz retrogradacje? – zaciekawiła się obeznana w astrologii Kunia. – Przecież w takich chwilach niby krążysz, ale tak naprawdę się oddalasz.
– Phi! – Elwira wzgardliwie potraktowała słowa Kuni.
– Nasz umysł zbyt się wije. Nie chcę swego mózgu traktować jak węża! Nie chcę, by się wił! – uznałam.
– Wypierdol z niego kołomyję! – poradziła Kunia.
– Kunia, ty ostatnio zbyt chamsko się wyrażasz!
– Do pizdy mamuciej, chyba masz rację! – odpowiedziała moja przyjaciółka. – Z późnej kredy to wzięłam, a dokładnie z koniaku.
– Gadasz – prychnęła Gertruda lat 59. – Podczas koniaku czy innego mastrychtu to mogłaś się natknąć jedynie na pierwotniaki, a nie pizdy mamucie!
– Kołomyja nieznana jest księdzu proboszczowi – powiedziała Elwira. – On wnikliwie zna historię człowieczeństwa od roku zero aż do naszej ery.
– Rok zero był ostatnim rokiem poprzedniej ery.
– Nie pierdol! – oburzyła się Kunia.
– Sama pierdolisz! – odkrzyknęła Gertruda.
– Pierdu pierdu – wyraziłam swoją opinię.
– Uwolnijcie umysł z pierdolenia! – doradzała podniesionym głosem Lwinka.
– A rok zero? – zainteresowała się Elwira.
– Minął! – odpowiedziała Balbina lat 66, która dotąd mądrze milczała.

Zastanowiłyśmy się nad minionym rokiem zero, aż dotarła do nas konstatacja, że stało się dobrze, bo w roku zero Herod dokonał rzezi niewiniątek. Brak rzezi to dobra nowina. Jedyne co mogło nas martwić, to inny brak – brak niewiniątek. Może z tego bierze się kołomyja?

wtorek, 27 listopada 2012

Wredne gejowskie sutki!

Leopold lat 57 wyjechał do Japoni, bo chciał być obsypany płatkami kwitnącej wiśni. Właśnie przyszedł do mnie list od Leoposia i pokazywałam koleżankom fotkę, którą nadawca dołączył do przesyłki.
– O, wiśnia! – krzyknęła z podziwem Kunia lat 88.
– Wpadł jak śliwka w kompot – Elwira lat 77 wykrzywiła usta z niesmakiem. – Ksiądz proboszcz już w zeszłym roku mówił, że po Leopolda wyciąga swoje łapska ten podstępny homoseksualizm.
Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku i jak zwykle urozmaicałyśmy oczekiwanie na przyjazd furgonu z piekarni rozmową.

– Wredne gejostwo! – wycharczała z wściekłością Malwina lat 92. – Przez gejów, my kobiety, żyjemy samotnie!
– Ale pokojowo – zaoponowałam. – Geje lubią pacyfizm, bo podczas wojny nie lubią iść na bagnety.
– Ksiądz proboszcz mówił, że oni lubią ostre rzeczy – zdziwiła się Elwira. – dlatego jest zakaz i do naszego kościółka nikt nie wejdzie z bagnetem.
– Leopold jest bardzo ładnym mężczyzną – zauważyła Gertruda lat 59. – Nie oszpeca go nawet sukienka.
– Kurwa mać! – zaklęła Kunia.
– O co chodzi? – spytałam zdziwiona wulgarnością przyjaciółki.
– On jest w mojej sukience! – wrzeszczała drżąca ze złości Kunia. – Obiecał, że mi ją odmechaci!
– Japońce to urodzeni mechanicy – stwierdziła Malwina. – Na pewno znajdą sposób na odmechacenie sukienki.
– Mam lupę – Elwira sięgnęła do torebki. – Możemy się przyjrzeć, czy zmechacone kulki są jeszcze na sukience.
– Mam mieć geja w powiększeniu?! – zatrwożyła się Kunia.
– Na piersi coś widzę, na drugiej też – zobaczyłam jakieś szczegóły na Kuninej sukience przez Elwirową lupę.
– To sutki – oznajmiła Malwina, która miała kłopoty ze słuchem, za to dysponowała orlim wzrokiem. – Wredne gejowskie sutki!
– A mnie podoba się wiśnia. Ma ładne gałązki – zachwycała się Gertruda. – Są takie japońskie...
– Świnia! Leopold mógłby się chociaż ogolić! – narzekała Kunia. – Odda mi sukienkę całą w zaroście!
– Macie bardzo podobną figurę – oceniła Malwina. – Może dlatego sukienka tak dobrze leży na Leopoldzie.
– Co?!!

Nastąpiła chwila konsternacji, na szczęście zza zakrętu wyłonił się dostawczak ze świeżym pieczywem i mogłyśmy schylić głowę, sięgając do torebek i portmonetek, by przygotować pieniądze na zakup chleba i bułek.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Sfera marzeń.

Stałyśmy o świcie w ogonku do spożywczaka na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa. Obok mnie stały najbliższe kolejkowe znajome Malwina lat 92 oraz Kunia lat 90. Właśnie wpadłyśmy na pomysł, jak uatrakcyjnić oczekiwanie na przyjazd furgonu z bułkami i chlebem z nocnego wypieku najbliższej piekarni. Najszybciej podchwyciła to Emilia lat 59, która wyraziła zgodę, by wejść do kręgu marzeń.

Kolejka się załamała. Ja chwyciłam za prawą rękę Kunię, a za lewą Malwinę. Dalej ustawiła się Bacha, Matylda, Krycha, Wiesia i jej kuzynka Wisława, a żadna z nich nie miała mniej niż 55 lat. Gertruda lat 59, która stanęła z boku, zdjęła czarną bawełnianą pończochę, którą przewiązałyśmy oczy Elwiry lat 77. Obróciłyśmy ją kilka razy wokół pionowej osi jej wydatnego biustu, tańcząc i pohukując w kręgu wokół niej. Nuciłyśmy przed pojawieniem się słońca na znudzonym nocą niebie. Spontanicznie wymyśliłyśmy tekst: „U chu cha, u chu cha, sfera marzeń zła. Szczypie w serca, drażni tyłki, a to wszystko jest dla zmyłki”. Elwira kręciła się w jedną stronę, my w drugą, a pole magnetyczne sfery marzeń coraz mocniej iskrzyło, czyli oddziaływało. W końcu dałam ręką znak do zatrzymania się. Koleżanki się dostosowały, lecz Elwircia nadal na ślepo wirowała. My już z miejsca definiowałyśmy sferę marzeń.

- Elwiro, widzisz chłopa? – krzyknęła Malwina.
- Jeszcze nie!
- Wiruj szybciej! – doradziłam.
- Ale ja chciałam telewizor plazmowy!
- Sama chcesz na gwiazdkę wejść w cyfrowe kanały? – zdziwiła się Gertruda.
- Abonament byś miała na pół – Krycha użyła racjonalnego argumentu, zachęcając do marzenia o chłopie.
- Kręć się szybciej! – rozkazała Matylda.
- Tracę dech! – pisnęła przeraźliwie Elwira.
- O kurde, jak ja dawno nie miałam orgazmu – przyznała Malwina.
- Wiruj! Nie zatrzymuj się!
- Chyba mnie wciąga – wyszeptała urywanym głosem Elwira.
- Sfera marzeń jest jak czarna dziura – wyjaśniłam.
- I co, co widzisz? – spytała zaaferowana Kunia.
- Kolejny odcinek „Złotopolskich”.

Brutalnie wyrwałam Elwirę ze sfery marzeń. Zaczęłyśmy znów wirować, czekając na przyjazd furgonu z pieczywem. Miałyśmy w planie wybadać męskie marzenia na przykładzie kierowcy.

Ciekawe, czy przeciw samczym fantazjom też będę protestować…

niedziela, 25 listopada 2012

Upchnęłam fryzurę do rozporka.

Postanowiliśmy z Władkiem lat 96 sprawdzić słynną już tolerancję poznaniaków na wszelką inność. Poznań przed laty był krajowym centrum masońskim, dziś najwięcej jest tutaj środowisk, inicjatyw, knajp dla homoseksualistów, także kibice piłkarscy deklarują gotowość serdecznego przyjęcia fanów drużyny przeciwnej. Zawsze jednak takie opinie trzeba weryfikować. Słońce przebijało się zza chmur, więc łatwo namówiłam powstańca na spacer.

AK-owiec ma inny rozmiar od mojego, ale przeszłam się po sąsiadkach i skompletowałam strój dla niego. Sama już nieraz przebierałam się za mężczyznę, ale dziś chciałam wyglądać jak rockman, więc trochę czasu zajęło mi znalezienie czarnych, skórzanych spodni. Okazało się, że przeciętny rockowy elegant ma tak mały obwód uda, że w kilka pożyczonych par spodni nie udało mi się wcisnąć. W końcu jednak znalazłam odpowiedni rozmiar. Potem spłaszczyłam bandażem biust, narzuciłam czarnego T-Shirta z trupią czachą, a swoje długie włosy, czyli pióra wykorzystałam na wypchanie rozporka. Warkocz łaskotał pod pachą, ale na podbrzuszu już sprawiał mi dużą przyjemność.
Władek natomiast narzekał.

- Adela, cycki mi opadają!
- Przecież masz 96 lat! Co się dziwisz?
- Szpilki mi weszły między deski!
- Zniszczysz mi podłogę, lalunio!
- A jak mi stanie na ulicy?
- Nie zatrzymuj się na przejściu dla pieszych!

W końcu wyruszyliśmy na spacer. Musieliśmy szybko wyjść z naszego fyrtla, bo tu wszyscy nas rozpoznawali. Co to za rockman, który ma na imię Adela? Co to za fanka w miniówce o imieniu Władek? Ponadto mieliśmy zweryfikować tolerancyjność poznaniaków, a w dzielnicy wszyscy wiedzieli, jakie mamy układy, więc i tak nikt by nie podskoczył. Wyniki badań byłyby nierzetelne.

Doszliśmy do ulicy Kolejowej, która mieści się już w sąsiedniej dzielnicy, czyli na Łazarzu. Wystarczyło przejść kilka kroków, byśmy poczuli rozpoczęcie socjologicznego eksperymentu. Zaczepił nas mężczyzna lat około 55.
- Proponuję zabawę. Wszyscy pokażmy, co mamy w rozporku.
- Ja mam stringi – wyznał się Władek.
- Zmykaj stąd, zboczeńcu – rzuciłam falsetem do przypadkowego przechodnia.
Potem z jednej łazarskiej bramy padła propozycja trójkąta, usłużne dzieci pomagały AK-owcowi poprawić szew prawej pończochy, która okręcała się na zgrabnej nodze powstańca, kramarka z Rynku Łazarskiego wręczyła nam bukiet tulipanów, a kibice w niebieskich szalikach zaproponowali nam honorowe miejsce na głównej trybunie stadionu miejskiego, oferując mi zawiązanie warkoczyków na kosmyku włosów w rozporku. W ten oto sposób doszłam do wniosku, że porządni są tylko zboczeńcy. Tylko ich stać na tolerancję.

Nigdy przeciw nim nie zaprotestuję.