sobota, 1 czerwca 2013

Mężczyźni lubieżni.

Wczesnym rankiem obudziły mnie grzmoty, pioruny i błyskawice. Szczęśliwie burza szybko przeszła i mogłam bez parasola zejść do sklepu na dole. Jak zwykle chciałam kupić jedynie świeże pieczywo i wymienić najnowsze plotki z sąsiadkami.

W ogonku oczekującym na przyjazd dostawczaka z piekarni stała już Maryla lat 66, Wiesia lat 70 i Kunia lat 90.
– Cześć, dziewczyny – przywitałam się promiennie. – Ale parno!
– Właśnie tego się obawiamy – odpowiedziała Kunia, na moje przywitanie odpowiadając skinieniem głowy.
– Dlaczego?
– Mężczyźni w parną pogodę stają się lubieżni – wyjaśniła Wiesia.
– Co ty nie powiesz – zdziwiłam się. – Żyję na świecie już ponad 74 lata i dotychczas wydawało mi się, że mężczyźni są lubieżni naokrągło.
– Cicho – szepnęła Maryla. – Wikary idzie do szpitala.

Wikary przechodzący po drugiej stronie ulicy przywitał nas służbiście swoim „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. „Niech będzie”, odpowiedziałyśmy karnie. Poczekałyśmy aż zniknie za rogiem i wróciłyśmy do tematu.

– Mężczyźni w parną pogodę stają się lubieżni do kwadratu – kontynuowała Kunia. – A jeszcze częściej do trójkąta.
– Mój Zygmunt lat 69 – wtrąciła się Maryla – wczoraj położył się do łóżka w piżamie, a gdy rano otworzyłam oczy, to...

Maryla zawiesiła głos, ze wstydem opuszczając spojrzenie. Jej dusza i serce też przesunęły się, lądując w okolicy kostek, powodując opuchliznę i tak zwaną słoniowatość nóg.

– Dobra, nie musisz kończyć – ulitowałam się nad biedactwem.
– Wcale nie! – oburzyła się Kunia. – Dokończ!
– Nie męcz Maryli – oburzyła się Wiesia. – Wszyscy wiemy, jak czerstwy jest Zygmunt.
– Skąd wiesz, że mój mąż jest czerstwy? – spytała czujnie Maryla.

Niezręczna cisza owiała nas chłodem, który paradoksalnie był w parną pogodę przyjemny. Tymczasem przed sklep zajechał samochód z piekarni. Wysiadł z niego kierowca, który miał niezapięty rozporek. Ze sklepu zaś wyszedł właściciel w rozpiętym kitlu i znajdującej się pod nim rozchełstanej koszuli. Falujące włosy na piersiach Barabasza lat 49 zwiastowały rychłą wizytę Sanepidu w sklepie.

– Dziewczyny – odezwałam się. – Chyba zdecyduję się na kupno chleba z wczoraj.

Sąsiadki podjęły tę samą decyzję. Jednocześnie zrozumiałyśmy, że w parną pogodę wszyscy mężczyźni są lubieżni. Może oprócz mężów, którzy są czerstwi nawet dla sąsiadek. Ja natomiast postanowiłam poczekać na powrót wikarego. Chciałam się przekonać, w którym miejscu on jest lubieżny.

piątek, 31 maja 2013

Muzeum w 3D.

Postanowiłam poważnie się wziąć za odchamianie Władka lat 97. Postawiłam sobie ambitny cel. Chciałam odmienić kulturalnie AK-owca, by w kolejne stulecie swej egzystencji wkroczył w wypastowanych butach, ze świeżym oddechem, z garścią bon motów trzymanych za pazuchą oraz z wytwornymi manierami i erudycją powalającą rozbrojone kobiety na łoże z baldachimem.

Powstaniec próbował stawać okoniem, wyraźnie nie podobał się mu pomysł, jednak trafił do niego argument, że w piątki wstęp do muzeów jest bezpłatny. I tu spotkała nas nieprzyjemna niespodzianka.

– Chce pani sprzedać mi bilet? Mimo że w piątki zwiedzanie jest gratisowe? – oburzałam się w holu Muzeum Narodowego.
– Bezpłatne wejście jest jedynie w soboty – wyjaśniła kasjerka. – Tak jest od wielu lat.
– Adela, kiedy ostatni raz byłaś w muzeum? – spytał czujnie Władek.
– Ostatnio oglądam eksponaty przez internet.
– Jest taka możliwość? – wtrąciła się kasjerka.
– To może przyjdziemy w jakąś sobotę? – zaproponował rodowity warszawiak, który przed laty przeprowadził się do stolicy Wielkopolski, spędzając kawał życia w Poznaniu. – Jutro jednak mi nie pasuje! – dodał zapobiegliwie.
– Poproszę o dwa bilety – poprosiłam z bólem serca. – Tylko ulgowe, bo my już nie pracujemy. Emerytami jesteśmy.
– Na pewno niektóre eksponaty przybliżą państwu wspomnienia z dzieciństwa...
– Gdzie są kapcie? – zainteresował się Władek.
– Jakie kapcie? – zdziwiła się kasjerka.
– Filcowe nakładki na obuwie – wytłumaczyłam.
– Nie mamy.
– Bez kapci nie wchodzę – uparł się Anonimowy Kobieciarz lat 97. – Ma pani załatwić mi bambosze! – Władek wycelował wskazujący palec w młodą bileterkę. – Ale już!

Kobieta przestraszyła się powstańca i pobiegła do innego pomieszczenia. Ja zaś podałam Władkowi chusteczkę, by otarł perlisty pot z czoła.

– Co cię napadło? Dlaczego upierasz się przy kapciach?
– Idzie mi o pełnię doznań, które mogą dać tylko współczesne narzędzia..
– Że co?
– Obrazy mają długość i szerokość. Trzeci wymiar może dać im tylko mój ślizg, którego nie osiągnę bez kapci.
– Chcesz się ślizgać?
– Zaliczę muzeum w 3D albo wcale!

Tymczasem przestraszona kasjerka wróciła z dwoma parami starych kapci. Gdy Władek nasuwał je na obuwie, zastanawiałam się nad problemem sztuki ślizgania w odniesieniu do sztuki w ogóle. Moje wątpliwości po chwili rozwiał AK-owiec. Gdy ślizgnął się mimo obrazów Fałata, to miałam wrażenie jakby śnieg topniał z drzew, a bociany Chełmońskiego wiły na nich swoje gniazdo.

czwartek, 30 maja 2013

U bukmachera.

W odróżnieniu od ludzi poniżej lat 40 jestem bardzo zaangażowana politycznie. Śledzę polskich polityków, obwąchuję stołki, ma których przed chwilą siedzieli dostojnicy państwowi, zaglądam im do kieszeni oraz w zeznania roczne, które wywieszają w internecie, konsultuję się z papparazzi oraz ze znajomymi psychologami i psychiatrami, a potem swoją wiedzę pożytkuję.

Dziś zadzwonili do mnie z jednego z punktów bukmacherskich.
– Pani Adelo, są typy.
– Jaki kurs mają ci spod ciemnej gwiazdy?
– Na razie bardzo korzystny.

Rozłączyłam się. Oszczędziłam sobie starannego makijażu, narzuciłam na siebie wcześniej uprasowaną sukienkę i ruszyłam ku pomyślności finansowej. Po drodze zadzwoniłam do Władka lat 97, odmawiając spotkania przy drugim śniadaniu.
– Adelo, wszystko rozumiem, przecież mam już 97 lat. Kobieta zawsze oznaczała hazard.
– Ja ryzyko minimalizuję.
– Dobra, dobra.

Nie lubię rozmawiać z AK-owcem przez telefon, bo nie widzę oczu i ukrytych za nogawkami spodni jego brudnych gierek. Skończyłam zatem szybko rozmowę i po chwili weszłam do punktu bukmacherskiego. Zaczęłam zaznajamiać się z ofertą.
– Jak myślicie, chłopaki – zaczepiłam innych graczy. – Czy Palikotowi uda się w końcu wejść do siedziby PiS?
– Jest świetny kurs – odpowiedział jeden z hazardzistów. – Dają 10,59 na wejście. Podobnie wysoka stawka jest na zdarzenie, że odnajdą pradziadka Hoffmana, który służył w Wermachcie.
– Widzę, dają 11,6. Ale nie radzę wam stawiać na Pawlaka.
– Dlaczego, pani Adelo?
– Bo Kaleta choć wypiękniała, przechodząc z Samoobrony do PSL, to gdy szef OSP weźmie się za wyciąganie swojej sikawki strażaka, to ludzie zamkną oczy. Nikt nie wytrzyma widoku obnażonego Waldemara.
– A zboczeńcy?
– Ich zeznania są mało wiarygodne. Trudno będzie zweryfikować trafność zakładu.
– Ja postawię na Arłukowicza – odezwał się jeden z doświadczonych graczy. – On wkrótce przejdzie do kancelarii prawniczej Giertycha. Kurs na to wynosi 28,8.

Pokiwaliśmy wszyscy głową i zabraliśmy się za pisanie kombinacji zakładów. Ja wybrałam te najbardziej prawdopodobne i wyszło mi, że za postawione 5 złotych mogę wygrać 6 i pół tysiąca złotych. Warto było dziś postawić, bo im bliżej wyborów, tym kursy będą spadać.

No dobra, to ja dziś też już spadam...

środa, 29 maja 2013

Stypendium.

Przyznaję, dziś po drugim śniadaniu zaczęłam rwać włosy. Najpierw przygryzałam paznokcie, ale stres wyrwał się ze mnie i spłynął rwącym potokiem. Stopy nurzały się w słonej strudze mego smutku, zmiękczając naskórek na piętach. Piersi w spaźmie zapragnęły uciec, na szczęście stanik trzymał je w ryzach. Zmarszczki na pośladkach zwiesiły kąciki ust. Żal i złość we mnie kipiały, zawstydzając wrzątek w czajniku.

Wszystko to stało się przez Władka lat 97.

Powstaniec jak zwykle odwiedził mnie podczas drugiego śniadania. Rozsiadł się wygodnie na krześle, wypił kilka łyków kawy, pomlaskał przy pączku, a potem bez wstępu czy jakiegokolwiek innego znieczulenia obwieścił:
– Adela, wczoraj długo myślałem.
– Zmieniasz się – pochwaliłam AK-owca.
– Człowiek nie może żyć z dnia na dzień. Powinien coś po sobie zostawić.
– Ale komu?
– Ludzkości.
– Chcesz przeznaczyć swoje 97-letnie organy do transplantacji?
– Wymyśliłem coś lepszego.
– No dawaj. Nie mogę się doczekać.
– Zrobiłem rachunek sumienia. Odnalazłem w sobie potencjał, z którym postanowiłem podzielić się z kolejnymi pokoleniami.
– To niemożliwe. Masz coś takiego?
– Zmieniłem słabość w siłę.
– Przetwarzasz swoje ADHD w energię elektryczną?
– Nie. Jak wiesz, Adela, byłem żołnierzem AK. Kilka lat temu przypomniałaś mi o tym, znów nazywając mnie AK-owcem. I nic to, że oznaczało to Anonimowego Kobieciarza, liczyła się jedynie twoja szlachetna idea. To, że leczyłaś mnie z flirtu. Ale nie wyleczyłaś – dodał z wyrzutem Władek.
– To długi proces – przyznałam. – Ważne byś przynajmniej w przyszłym wcieleniu był lepszy.
– Nie będę praktykującym flirciarzem tylko wtedy, gdy zajmę się teoretyzowaniem.
– Nie rozumiem.
– Ufundowałem stypendium.
– Że co?
– Postanowiłem przekazać swój talent amanta w inne, młodsze członki, dodatkowo zapewniając wybranemu mężczyźnie wsparcie finansowe, by mógł poświęcić się rozwijaniu swych umiejętności. Jestem dumny, że się na to zdobyłem.

Zaczęłam rwać włosy. Najpierw przygryzałam paznokcie, ale stres wyrwał się ze mnie i spłynął rwącym potokiem. Stopy nurzały się w słonej strudze mego smutku, zmiękczając naskórek na piętach. Piersi w spaźmie zapragnęły uciec, na szczęście stanik trzymał je w ryzach. Zmarszczki na pośladkach zwiesiły kąciki ust. Żal i złość we mnie kipiały, zawstydzając wrzątek w czajniku...

wtorek, 28 maja 2013

Nagi król marketingu.

Kunia lat 90 zaklepała dziś dla mnie miejsce w kolejce, dlatego gdy zeszłam na dół od razu ustawiłam się w czołówce ogonka. Czekałyśmy na przyjazd furgonu z dostawą świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Zauważyłam, że Kunia odmieniła swój wygląd.

– Kochana, jaka jesteś opalona!
– Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać.
– Doradzić ci, jakich filtrów należy używać? Ostatnio znalazłam bardzo dobry krem. Nasmaruję się i żadne promienie słoneczne nie przechodzą. Wprawdzie ostatnich kilka dni było pochmurnych, ale...
– Nie – przerwała mi Kunia. – Chcę cię namówić, byś wstąpiła do naszego kółka naturystycznego.
– Naszego?
– Wildeckiego. Założycielką jest Bogna lat 79 z ulicy Fabrycznej. Funkcję skarbnika piastuje natomiast Dziunia lat 68 z ulicy Powstańczej. Jej wybór był naturalny, bo jeszcze 3 lata temu była główną księgową w Zakładach Produkcji Nawozów Sztucznych.
– Na co wam fundusze?
– Na napoje, kremy z filtrem i reklamę.
– Reklamę?
– Właśnie dlatego z tobą rozmawiam. Chcemy byś zajęła się gołą reklamą. Wiadomo, że król marketingu jest nagi, a ty masz inklinacje na królową.
– Ja? – zdziwiłam się.
– Uznałyśmy, że posiadasz najładniejszą dupkę. Uważamy, że powinnaś wykorzystać ją w promocji naturyzmu w dzielnicy.
– Gdzie się obnażacie? – spytałam rzeczowo.
– Gdzie popadnie, ale najczęściej w chaszczach nad Wartą.
– Do kogo ma być skierowana reklama?
– Uderzamy w target emerytek.
– Nie boicie się podpatrywaczy?
– Nie wiemy jeszcze, czy mamy się ich bać, bo dotąd nikt nas nie podpatrywał. Wprawdzie słyszałyśmy, jak Binio lat 85 przechwałał się, że nas podglądał, ale on jest niewiarygodny.
– On w końcu zoperował jaskrę?
– No właśnie, że nie. To jak, Adela, opracujesz jakieś ulotki?

Pokiwałam z zadumą głową. Moja kreatywność została jednak szybko przerwana. Przyjechał dostawczak z chlebem. Kupiłam kilka bułek i wróciłam do domu. Dopiero po śniadaniu wróciłam myślami do nagiego króla marketingu.

poniedziałek, 27 maja 2013

Karczycho.

Władek lat 97 zapisał się na siłownię. Nic o tym początkowo nie wiedziałam. Najpierw pojawił się u mnie na drugim śniadaniu. Do kawy postawiłam pączka, a on wówczas zaprotestował przeciw pustym kaloriom.

– Adela, ja wyciskam – wystękał poważnie, a ja jeszcze nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
– Chcesz cytryny? Słyszałam, że ludzie używają cytryny do kawy, ale ja na sam pomysł się krzywię. W ogóle krzywię się. Na sam widok cytryny się krzywię.
– Cytryna też może być, choć wolałbym piłeczkę kauczukową. Podczas picia kawy mogę drugą ręką podusić kauczuk.
– Co proszę? – spytałam zdziwiona. Władek zawsze się podmawiał o pomiętoszenie moich piersi, czasem wspominał coś o silikonie, ale o innych materiałach nigdy nie nadmieniał. – Jaki kauczuk?
– Właściwie chciałbym rozpocząć od ukształtowania tricepsa. Muszę spytać się trenera, jakie ćwiczenia pomogą mi go uwydatnić.
– Trenera? Nie pomyliło ci się z geriatrą?
– Mój trener też jest zapisany do geriatry, bo ma już 66 lat, ale w gabinecie lekarskim był tylko raz. Źle dźwignął sztangę, wylazły mu hemoroidy i chciał, by geriatra wepchnął mu je z powrotem do środka. Ale geriatra okazała się kobietą, która zapisała mu tylko jakieś maści. Odmówił, twierdząc, że używa tylko talku. Inaczej sztanga by mu się ślizgała w rękach..
– Zaraz, ty chcesz być kulturystą?
– Adela, nie bój się. Od razu na wstępie trener poucza każdego nowego adepta dźwigania, jak podnosić sztangę, by nie wylazły hemoroidy. Trafiłem w ręce prawdziwego specjalisty!
– Odbiło ci!
– Mówisz tak, bo jeszcze nie widzisz efektów! Trener mówi, że raptem 20 lat starczy, by wyrzeźbić sylwetkę.
– Znaczy chcesz mieć karczycho?
– To nie chciejstwo, to plan! Ja będę mieć karczycho! I udo! I kaloryfer na brzuchu!

Odsunęłam od Władka talerzyk z pączkiem. Łakomie zaczęłam pożerać smakołyk. Potem z lodówki wyjęłam deser lodowy. Ze smakiem oblizywałam usta, mlaskałam i ciumkałam. Bakalie! Cymes! Ambrozja! Na koniec sięgnęłam do barku i nalałam sobie wiśniowej nalewki. Władek się męczył, śledząc oczami moje poczynania, usta mu drgały w niemym apetycie, ale trwał w swym postanowieniu.

No cóż, ciekawe jak będzie śpiewał, gdy wyjdą mu hemoroidy.

niedziela, 26 maja 2013

W gabinecie stomatologicznym.

Dawno nie widziałam Grażynki lat 46, dlatego zadzwoniłam do niej i umówiłam się na spotkanie. Przyjęła mnie serdecznie, jak zwykle uśmiechnięta, z błyskiem w oku i nowinami wychylającymy się z kieszeni lekarskiego kitla.
– Pani Adelo, jak pani zęby? – spytała, kiedy już wygodnie usadowiłam się na fotelu.

Grażynka zaświeciła mi lampą w oczy, nacisnęła guzik, a fotel na podobieństwo windy wydźwignął mnie na wyższe piętro naszej konserwacji.
– Chyba nie najgorzej – odpowiedziałam, po czym wysnęłam górną szufladkę, potem dolną i trzymając je w obu dłoniach pochwaliłam się ich stanem.
– Są śliczne jak wiersze, które pisałam w młodości do szuflady – pochwaliła mnie Grażynka.
– Dbam o nie, Grażynko. Szoruję rano i wieczorem. Moczę w nocy w szklance z wodą. Staram się.
– To bardzo dobrze. Bardzo dobrze.
– No dobrze. My tu pitu, pitu, a trzeba przejść do meritum co tam dobrego w dzielnicy?

Współcześnie gabinet stomatologiczny jest odmianą dawego magla. Schodzą się tu różni pacjenci, każdy ze swoim problemem życiowym. I świeżymi wiadomościami ze swojej klatki schodowej, domu, czy kwartału. Grażynka ma w ręku dłuta i inne wiertarki, więc każdą nowinę jest w stanie wydobyć. Tylko dziewczę potem tak jest obciążone nową wiedzą, że ktoś musi jej ulżyć i przyjąć na swoje barki bagaż niusów. To właśnie ja postanowiłam wziąć na siebie ten obowiązek.

– Pani Adelo, Lucjan lat 54 podobno kazał sobie przeciąć nasieniowody. A wszystko przez to, że Bogusia lat 38 chciała się z nim kochać bez zabezpieczeń.
– A co na to jego żona?
– Władzia lat 63 mówi, że przez ścianę nie słychać pracy sprężyn w materacu już od dobrych 4 lat.
– Bogusia dowiedziała się o tej operacji?
– Podobno płakała przez 3 dni, a potem jej mąż zaprosił na wódkę kolegę z pracy, szybko się upił, a ona jakoś dogadała się z kompanem męża. Chłopak ma na imię Konrad i jest podobno w wieku 36 lat.
– Co jeszcze?
– Wikary nadal nie wyleczył rzeżączki, a Krysia lat 59 nie może sobie poradzić z wnukiem, który wyjechał na początku wakacji na autostop i nie chce wrócić. To chyba wszystko...
– Spisałaś się, Grażynko – pochwaliłam dentystkę. – To oddaj mi zęby.

Pożegnałam się z Grażynką i poszłam przeciw niektórym łajdakom ostro zaprotestować. Bo Grażynka leczy zęby, ale ja dusze.