wtorek, 31 grudnia 2013

HOROSKOP dla wszystkich znaków zodiaku na 2014 ROK.

BARAN – był grubianinem w 2013 roku i chamski ogon komety nadal będzie go głaskać w 2014 roku. W lutym powinien kupić grzebień, bo fryzura zacznie mu się układać. We wrześniu możliwy dopływ pieniędzy. Wszakże dostanie spadek tylko wówczas, gdy nie udowodnią mu morderstwa na bogatym krewnym.

BYK – partner przyprawi mu rogi, ale w 2014 Byk będzie w stanie to wybyczyć. W marcu Byki powinny skupić się na garncu, bo nie będzie co w niego włożyć. W czerwcu powinien dorobić na zbiorze truskawek. Szczęśliwy kolor – karminowy. Dobrą karmę Byk znajdzie, wpatrując się w skupieniu w muletę.

BLIŹNIĘTA – ludzie spod tego znaku będą w 2014 roku się świgać. Co to znaczy, nie wiadomo, ale na pewno będzie nerwowo. Bliźnięta postawią na emocje i owładnie ich silne uczucie. Uwaga! Nie wszyscy muszą zaakceptować wasz narcyzm. Szczęśliwa pozycja – stanie na głowie. Fartowna gra w karty – Piotruś.

RAK – Raki w 2014 roku będą najbardziej rozpustne. Orgie, libacje i 48h na tzw. dołku to będzie ich codzienność. W tym roku zatęsknią do słońca, omijając solaria, ale mogą mieć podkrążone oczy. Ulubiona bielizna – brak. Szczęśliwy numerek – zero. Na koniec roku mogą też wyjść na zero, zostając domatorami pod mostem.

LEW – w 2014 roku Lwy zainwestują w przyszłość. Jeśli będą wprawiać sobie sztuczne zęby, to tylko złote. Lwy chcą lśnić, dlatego będą smarować twarz kremami tłustymi. Podążą tam, gdzie inni odpuszczą, bo ich szczęśliwy aromat w najbliższym roku to siarkowodór. Rada: grajcie w Chińczyka na pieniądze!

PANNA – osoby spod tego znaku nadal będą miały przechlapane. Prawdopodobnie Panny odnajdą siebie, ścigając kieszonkowców w środkach komunikacji miejskiej. Panny ze wsi muszą puszczać żurawia do studni, gdyż echo będzie im podpowiadać dalsze kroki. Seks – spełnienia szukaj podczas pełni Księżyca. Dobry znak – nie licz na to.

WAGA – lepiej żeby tego roku w ogóle nie było. Wagi czekają same kataklizmy, jak mrówki faraona w mieszkaniu, komornik na progu, czy akuszerka z brudnymi rękoma. Na jednej szali szalik kibica, na drugiej też szajs. Preferowana zabawa: rosyjska ruletka. Szczęśliwy kolor: sraczkowaty. Ulubiona książka: Kodeks karny.

SKORPION – zeszły rok Skorpiony przeżyły w poziomie, w 2014 nareszcie staną do pionu. Dalsza perspektywa spowoduje, że będą często zamykać oczy. Ubarwi to ich seks, który uprawiać będą po omacku. Skorpiony w tym roku postawią na czuja, choć różnie to słowo będą wymawiać. Ulubiona część ciała: krocze.

STRZELEC – 2014 rok spędzi czas na podróżach i pielgrzymkach, gdzie będzie strzelać gafy. Niech raczej zapomni o szortach, inaczej nie zostanie wpuszczony do krypty wawelskiej. Strzelce wiele zobaczą, gdyż niemal nigdy nie dotrą do celu podróży. Za to zostaną im ładne zdjęcia. Uważajcie jednak, by żaden akt nie dotarł na biurko szefa.

KOZIOROŻEC – w tym roku pieniądze pójdą wam z dymem, ponieważ wydacie oszczędności na dopalacze. Za to w miłości będzie sielanka, bo partner/partnerka też polubi pykać wyroby kolekcjonerskie. Będąc uwędzonymi, miejcie się na baczności przed tymi, którzy będą chcieli wam coś zwędzić. Ulubiona szata: bikini.

WODNIK – Saturn spowoduje wasze finansowe odpływy, dlatego w 2014 roku wielu doradzi wam: „idź się utop!”. Jednak wasza determinacja sprawi, że będziecie raczej się taplać niż topić. Wpłynie na to harmonijny Jowisz, który nakaże prężyć wam ciało. Wiele na tym nie zarobicie, ale uciechy będzie co niemiara.

RYBY – podobnie jak w 2013 roku będziecie starali się zdominować towarzystwo, udowadniając, że Ryby też mają prawo do głosu. Przy okazji wyjdą na jaw wasze skłonności sadystyczne. Wielu z was może zasilić szeregi Policji. Ulubiona zabawka: kajdanki. Preferowany fetysz: lizak. Najzwinniejszy palec: serdeczny.

poniedziałek, 30 grudnia 2013

HOROSKOP wróżony z fryzury łonowej na 2014 ROK.

Mogę Was wszystkich zapewnić, że w 2014 roku życie będzie się toczyć, że hej!

To mówię ja - ciotka pierwszej klasy.

niedziela, 29 grudnia 2013

HOROSKOP dla polskich celebrytów na 2014 ROK.

AGENT TOMEK
W 2014 roku agent Tomek będzie omijany prze kobiety, więc działaność wywiadowczą rozpocznie wśród mężczyzn. Tym razem wypłyną jego nagie fotki z torsem przyozdobionym tatuażami banknotów w twardych walutach. Będzie chciał w ten sposób wejść do przestępczego środowiska, które korumpuje posłów. Jednakże żeby odnieść sukces, agent Tomek będzie musiał zajść w ciążę. Dawcą najszybszych plemników będzie poseł z jego rodzimej partii.

CEJROWSKI WOJCIECH
Za słynnym podróżnikiem będzie od lutego ciągnąć się śmierdząca sprawa z przeszłości. Otóż okaże się, że Wojtek nosił kiedyś skarpetki i nigdy ich nie wyprał. Do cuchnącego stosu nieużywanej obecnie części garderoby dotrze dziennikarz pewnego dziennika, lecz jego życia nie uda się uratować. U Wojtka będzie można spostrzec oznaki żałoby, ale tylko za paznokciami. Sam podróżnik za śmierć dziennikarza obarczać będzie byłą partnerkę, bo Pawlikowska ponoć zobowiązała się robić przepierki, ale słowa nie dotrzymała.

DODA
W marcu Doda przyzna się, że "lubi wyposzczonych mężczyzn" i wstąpi do męskiego zakonu. Szybko przeora opata, stając się przeoryszą. Towarzystwo niemal świętych mężczyzn spowoduje, że to nie ona rozbestwi zakonników, lecz oni przekonają ją do pozycji po bożemu. Dziewczyna polubi leżenie krzyżem oraz kapanie na grzeszną skórę wosku z poświęconych gromnic. Doda nadal ma szansę - jako samozwańcza królowa polskiej muzyki - być pochowana na Wawelu. W listopadzie ułatwi jej to mianowanie przez Episkopat do medalu Głównej Nawówki w 2014 roku.

MOZIL CZESŁAW
W 2014 roku Mozil przerzuci się z picia wódki na lakier do włosów i zmywacz do paznokci. Straci wzrok i przez to ciężej mu będzie prowadzić samochód. Ciężko będzie mu uwierzyć, że najbardziej potrzebuje białej laski, tym bardziej, że gustował dotąd w Tajkach. W ślepe oko wpadnie mu jednak góralka ze wsi Zubrzyca, ona jednak zobaczy absztyfikanta i zdąży zawczasu uciec. W październiku Cesławowi znudzi się jego imię i może zmienić je na Mieczysław, ale już w grudniu będzie znów optować za zmianą, tym razem na Balatazara.

SIPOWICZ KAMIL
W maju znów głośno będzie o Kamilu Sipowiczu. Otóż polska służba celna zakwestionuje przesyłkę z Wenezueli zawierającą narybek, który pan Kamil zamówi przez internet jako karmę dla jego dwunastu piranii. Podobno rybki nafaszerowane będą podejrzanymi glonami. Sipowicz będzie się tłumaczyć, że zamawia to, co najbardziej lubią jego piranie, a on je kocha i nie potrafi im odmawiać. Argumenty użyte przez celebrytę odniosą skutek dopiero wówczas, gdy prześle im na dowód jedną piranię.

WAŚNIEWSKA KATARZYNA
Waśniewska w więzieniu będzie bardzo aktywna. Co drugiej koleżance będzie proponowała adopcję, szczególnie więźniarkom o imieniu Magdalena. Niestety, większość kobiet uzna, że to dziecinada, szczególnie gruba Jola, która mimo chęci nie zdoła wyobrazić siebie w beciku, a tym bardziej na rękach Waśniewskiej. W czerwcu Katarzyna przeżyje platoniczną miłość do Michała Wiśniewskiego, którego plakat rozwiesi w celi. Niestety, do widzenia w przyszłym roku nie dojdzie, bo pan Michał będzie bardziej kręcił się wśród porcelany.


WIŚNIEWSKI MICHAŁ
W 2013 roku długo rozmyślał nad swoją egzystencją. Nie wiedział, czy zostać filomatą, czy może filaretą, w końcu w 2014 roku ostatecznie pójdzie w filiżanki. Tak mu się ten pomysł spodoba, że rozwinie działalnośc o czajniczki, spodeczki i cukiernice. Już pod koniec lutego szczyty list przebojów zdobędzie jego nowy przebój "Moja piczka cukierniczka". Z kolei podczas majowych zabaw weselnych królować będzie jego nowy przebój "Mam ci ja czajniczek, git czajniczek-zajebniczek". Dobra passa Wiśniewskiego trwać będzie do końca roku, o co zadba jego aktualna dziewczyna, karmiąc go codziennie kostkami cukru.

ŻYŁA PIOTR
Już pod koniec stycznia 2014 roku Żyła zostanie bacą. Po zawodach olimpijskich w Soczi zostanie zatrudniony w telewizji publicznej jako pogodynka. W marcu dojdzie do wielkiej awantury, gdy Kret trafi na Żyłę. Pójdzie o złoto albo o złote w ilości bardzo pokaźnej. Portale plotkarskie już w maju uznają, że Żyle odbije się tak mocno, że odleci, natomiast Kret zapadnie się pod ziemią i TVP zostanie bez pogodynki. Na szczęście w czerwcu niebo będzie bezchmurne, a temperatura oscylować będzie w okolicach 36,6 stopni Celsjusza.

Czego i niecelbrytom życzę w nadchodzącym roku.

sobota, 28 grudnia 2013

HOROSKOP dla Polski na 2014 ROK.

Władek lat 97 uklęknął przede mną na prawe kolano, potem przekrzywił głowę, podstawiając ucho pod moje wargi i szepnął:
- Adela, czy ja cię w przyszłym roku wychędożę?

Palnęłam głupola z otwartej ręki, a potem wytarmosiłam mu małżowinę.
- Dziś jest czas na wróżbę dla Polski, a nie dla jej nikczemnych obywateli! - Powstaniec lat 97 skulił uszy po sobie. - Skąd pochodzisz, obwiesiu?
- Z Mazowsza - odrzekł.
I to był początek moejgo horoskopu na 2014 rok dla ojczyzny najmilszej:

MAZOWSZE

Mazowsze zostanie najechane przez Szweda. Tym samym skończy się raj dla urzędników wszystkich urzędów centralnych. Mieszkańcom nie będzie działać centralne ogrzewanie, bo Skandynawowie lubią zimny chów. W rolnictwie zapowiadają się wysokie zbiory marchewki oraz buraka pastewnego. W gospodarce biznesmeni z Mazowsza postawią na innowacyjność i zaczną produkować rynny nowego pomysłu, czym zachwyci się cały świat budowlany, szzcególnie wyspiarskie państwa z tropików.

WIELKOPOLSKA

W Poznaniu mieszkańcy tak zachwycili się kibicami irlandzkimi, że w 2014 roku większość wyjedzie do Dublinu, by tam pracować na bilety na mecze miejscowych drużyn. Stąd na stadion na Bułgarskiej przychodzić będą przede wszystkim kibole drużyn przyjezdnych. W czerwcu głośny będzie incydent z koziołkami, które zaczną skarżyć się migrenę. W lipcu odmówią trykania się, co do stolicy Wielkopolski ściągnie jeszcze więcej turystów z Nadrenii, Lotaryngii i Piemontu. Ponadto na Wielkanoc radni PiS powieszą na przydrożnej latarni dyrektor Teatru Ósmego Dnia Ewę Wójciak, na co radni lewicowi odpowiedzą w maju głaskaniem pupy arcybiskupa Paetza.

ŚLĄSK GÓRNY Z WROCŁAWSKIM DOŁEM

Mieszkańcy tego regionu zaczną szwargotać po niemiecku. Kiedy w marcu GKS Katowice pokona Bayern Monachium, wtedy mściwi zachodni sąsiedzi zamkną granice, bezczelnie łamiąc traktaty z Schengen. Zawiedzeni Ślązacy zaatakują browar w Tychach, likwidując wszystkie zapasy złotego trunku. Tym samym Śląsk legnie pokotem, co spowoduje ponowne przyłączenie do Polski. Uraduje to szczególnie Szwedów, którzy nadal będą stacjonować w Warszawie. Tak oto czarne złoto w postaci węgla kamiennego wyjedzie do Sztokholmu.

POLESIE

W tym roku drzewa w regionie zaczną rosnąć szybko jak trawa po deszczu. Mieszkańcy Polesia jeszcze bardziej poczują, że żyją w cieniu. Zwielokrotnią się przypadki depresji oraz emigracji za słońcem i chlebem, bo przecież pszenica i żyto w lasach nie rosną. Ci, którzy pozostaną, zostaną bartnikami, zielarzami i kłusownikami. W sierpniu patriotyzmem wykażą się drwale, ale ich krwawe powstanie skończy się z nastaniem grudniowych mrozów, gdyż stępią się im piły i siekiery.

BIESZCZADY, TATRY I SUDETY

Górale na początku nadchodzącego wypiją morze gorzały, przez co nie zapamiętają większości roku 2014, od marca aż do grudnia lecząc kaca. Pić będą w solidarności ludów z nizin, które podbił Szwed. Szczególnie w Pieninach będą pamiętać, że przed najazdem Szweda Polska była Chrystusem Narodów. W lutym odbędą się szczycie Trzech Koron uroczyste ceremonie mszalne, podczas których podsycone zostaną nastroje wyzwoleńcze. Sycony miód działa jednak podobnie jak gorzałka, więc i tam patrioci legną.

LUBELSZCZYZNA

Jedyna pomyślna wróżba dotyczy tego regionu. Tutaj ludzie zajmą się rozwojem wewnętrznym, medytując i nie korzystając z promocji w sklepach sieciowych. Prezydent Lublina nawiąże drogą telekinezy bliskie kontakty dyplomatyczne z Dalaj Lamą. Dużo mieszkańców przeczyta "Sztukmistrza z Lublina" i przejdzie na judaizm. Inni zwrócą swe zainteresowania ku totemizmowi, duchowni katolicy zaczną zrzucać sutanny. Na szczęście policja municypalna złapie wszystkich ekshibicjonistów i deportuje ich do Watykanu.

Amen.

piątek, 27 grudnia 2013

HOROSKOP dla świata na 2014 ROK

W 2014 roku ludzkość jeszcze nie poradzi sobie ze zniszczeniem własnego gatunku, co zmusza mnie do napisania cyklu horoskopów. Zatem do dzieła!

EUROPA

W Czechach narodzi się nowy papież. Jeżeli jego rodacy nie sprowadzą go na ateizm, to będzie mieć szansę na wybór na głowę Kościoła podczas konklawe za lat 71, tj. w 2085 roku. Obywatele Danii bardzo w tym roku przytyją, podobnie jak Mołdawianie, ale tym drugim brzuchy spęcznieją z głodu. W Hiszpanii spadnie wysokie napięcie, zaś Niemcy będę płynąć z prądem polityki kanclerz Angeli. Polskę może czekać wojna religijna, bo Szwedzi będą mieli zakusy na kradzież korony Chrystusa Narodów. Są też dobre wiadomości: w Szwajcarii jak dotychczas będą pasły się fioletowe krowy, a Włosi będą nadal produkowali ser szwajcarski, Austriacy zaś kontynuować będą swoje gadanie.

AZJA

Wszystko wskazuje, że Laos stanie się nową światową potęgą gospodarczą. Znacjonalizowany przemysł produkcji wykałaczek podbije fast-foody na całym globie. Z kolei w Mongolii rozwinie się sieć mobilnych giełd papierów wartościowych pod nazwą Jurta-Cash. Chińskie czynniki partyjne zdecydują zaś o postawieniu gór na szczytach, zaś podnóżami do góry. Będzie to sposób na zintensyfikowanie turystyki wysokogórskiej w ich kraju. Natomiast w Indiach nastąpi wolta. Teraz mieszkańcy tego starożytnego kraju będą gwałcić wyłącznie podróżujących mężczyzn.
Mekka zostanie przeniesiona do Medyny, a Medyna do Bagdadu.

AMERYKA PÓŁNOCNA

Rząd USA wreszcie dostrzeże zagrożenia demograficzne i zmusi Latynosów do używania prezerwatyw, czym wzbudzi opór amerykańskiego episkopatu. Arcybiskup O'Michaly trafi przez to na długie lata do więzienia. Zamiast finału Super Bowl i rozgrywek NBA oraz NHL popularniejsze staną się widowiska z pożeraniem przez lwy chrześcijan. W Kanadzie będzie spokojnie. Przy granicy z Alaską prężni mieszkańcy Ottawy zasieją pola marihuany. Powstaną nowe szlaki przemytu narkotyków przez Meksyk i Amerykę Środkową do Kolumbii oraz Wenezueli. Hollywood porzuci kino i zacznie wystawiać sztuki teatralne. A Las Chicago zostanie nowym centrum rozrywki.

AMERYKA POŁUDNIOWA

Podczas pielgrzymki do Argentyny Franciszek I zajmie Malediwy, na co korona brytyjska odpowie atakiem z cieśniny Gibraltar. Gorące modły katolików z całej Ameryki Południowej sprawią, że angielska flotylla natknie się na ławicę wielorybów z ekologami z całego świata na ich grzbietach. Anglicy wycofają się z ataku, a Franciszek ustanowi nuncjusza na Falklandach i będzie to prawdopodobnie polski biskup, który pełnił niedawno posługę na Dominikanie. Najwięszka pomyślność dotknie natomiast Peruwiańczyków. Zaczną oni sprzedawać ordery uśmiechu, tworząc chłonny rynek wśród premierów z całego globu.

AFRYKA

Zarówno Arabowie, jak i Zulusi, a także wszystkie plemiona Afryki Środkowej zaczną żyć problemem gender, przez co Czarny Ląd ścieknie krwią. Arabki będą podcinały szyje swym niegenderowym mężom, natomiast mężczyźni Tutu nie będą zwracali uwagi na kobiety. Zaczną się migracje, które jako pierwsze w dziejach będą miały podłoże kulturowe, a nie ekonomiczne - jak do tej pory. Stąd też Afrykanie staną w awangardzie ludzkości i Pan Bóg najbardziej im będzie sprzyjał.

AUSTRALIA I OCEANIA

Nastąpi powstanie Aborygenów i Maorysów, które będzie protestem przeciw rządom Australii i Nowej Zelandii. Biali politycy tych państw sprowadzą bowiem najlepszych chirurgów plastycznych i kosmetologów, by wyprostowali i wygładzili rysy autochtonom. Powstanie tubylców spotka się z życzliwym przyjęciem opinii śwaitowej, po tym jak premier Australii zostanie ugodzony bumerangiem. Sprawa przez to będzie wracać, ale chirurdzy nie - oni jak wyjadą i to już na stałe. Ponadto mieszkańcy tego rejonu świata chwalić będą sobie przede wszystkim pogodę.

Czego i Państwu życzę w Nowym 2014 Roku.

czwartek, 26 grudnia 2013

Polska kadra porno.

– Nie znam nikogo lepszego – powiedział Władek lat 97, który już za kilka dni będzie powstańcem lat 98.
– Ale o co chodzi? – zdziwiłam się.
– O prawdę.

Polacy coraz częściej zabiegają o faktyczny przebieg przeszłych wydarzeń. Chcą niezakłamanych paragonów, niezafałszowanych deklaracji miłości, zaś nierzeczywistych planów na przyszłość wypierają się. Tacy są Polacy, tacy są Europejczycy, tacy są Eskimosi. (Wspominam o ostatnich, bo nie wiem, do jakiego kontynentu ich przypisać.)

– Ale o co chodzi? – ponowiłam pytanie.
– Idę w branżę porno – obwieścił AK-owiec. – Tylko ona dotyka sedna, wdzierając się w dziesiątkę prawdziwej egzystencji, reszta ludzkiej działalności zakłamuje świat realny. Ja chcę nareszcie żyć w zgodzie z naturą! – dodał już w tonie histerycznym.
– Będziesz masażystą?
– Też.
– Znaczy w jakim charakterze tam się widzisz?
– Będę selekcjonerem.
– Kim? – prychnęłam. – Jak Kim Dzong Il?
– Oj, Adela, znowu kpisz – wytknął mi. – Nasza ojczyzna potrzebuje prawdziwej reprezentacji. Nie kopaczy piłek różnego kształtu i rozmiaru, nie skoczków narciarskich, nie medalistów olimpijskich! Polska żąda twardej miłości!
– A znajdziesz w kadrze miejsce na czułość?
– Może na ławce rezerwowej – oznajmił powstaniec po chwili zastanowienia. – Twarda miłość musi być twarda, bo zmierzy się z innymi reprezentacjami. Czuła taktyka zawsze przegra z miłością francuską czy hiszpańską, a my nastawiamy się na zwycięstwo.
– My? To nie jesteś w kadrze sam?
– Na razie rozglądam się.
– I w tym celu przyszedłeś do mnie? – ucieszyłam się, od razu zastanawiając się na jakiej pozycji byłoby mi najwygodniej.
– Mieszkasz na najwyższym piętrze, to pomyślałem, że wyjdę na twój balkon i z wysokości popatrzę na kandydatki.
– Tylko kandydatki? – spytałam rozczarowana, że mnie pominął. – Mężczyźni tez muszą być! A wiesz, wyjdę z tobą na balkon.

Chwilę potem opieraliśmy się już na balustradzie i wymienialiśmy uwagi na temat wiernych, którzy akurat zmierzali na sumę do kościoła pw. Zmartwychwstania Pańskiego. Bo niby od kogo żądać większej miłości, jak nie od tych, którzy w jej poszukiwaniu zrywają się rankiem w świąteczny dzień tylko po to, by wysłuchać kilku słów o miłości głoszonych przez łajdaka z ambony?

środa, 25 grudnia 2013

Mrożąca krew w żyłach historia.

Środa jak to środa: jest po wtorku, ale przed czwartkiem – i nie jest to powalający początek historii. Ale coś tu jest z pomysłu Hitchcocka, który niczym sejsmolog zawsze szukał trzęsienia ziemi. Trochę też pomagają święta, które niby są, przeminą i długo przyjdzie czekać na kolejne, a wtorek wróci już niedługo, lecz stwarzają odpowiedni kontekst wobec którego nie można przejść obojętnie. A może można?
Nie wiem.

Z samego rana wpadła do mnie Gertruda lat 77.
– Adela, wikary biega nago przed kościołem! – wysapała z przerażeniem.
Ludzie często u mnie sapią, bo mieszkam na najwyższym piętrze wildeckiej kamienicy i trzeba mieć wielką kondycję, by przywitać mnie uśmiechem i wyrównanym oddechem.
– Całkowicie goły?
– No nie, ma koloratkę.
– Wikary zawsze był służbisty – oceniłam duchownego.
– Skarżył się wczoraj proboszczowi na bezsenność i ten dał mu przed snem Zolpidem, który przez głowę naszej parafii był dotąd używany jedynie rekreacyjnie.
– Co?
– Ambien, środek nasenny.
– No to wikary powinien chyba jeszcze spać?
– Właśnie, że nie! O 10 miał odprawiać mszę. Przynajmniej tak stało w rozpisce. Tymczasem wikarego nie dało się rozbudzić.
– Jak to? – zdziwiłam się. – Przecież sama mówiłaś, że lata z gołym dupskiem w parku przed kościołem.
– On lunatykuje.
Zasępiłam się. Somnambulik do wszystkiego jest zdolny. Mógł rozdeptać uśpione zimą kwiaty, rozwalić gazony, powyrywać krzaki. A park przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego był rekultywowany i cała poznańska Wilda była z niego dumna.
– Nic nie da się zrobić z nieświadomym swych czynów chuliganem – stwierdziłam. – W takim przypadku należy zerwać mu z szyi koloratkę, by nikt wandalizmu nie kojarzył z polskim duchowieństwem.
– Właśnie z tym przychodzę do ciebie. Adela, tylko ty temu podołasz!
– Ja?!
– No bo on nie na tej szyi ma koloratkę...

Ta informacja mnie zmroziła. Potem jednak wykonałam misję powierzoną mi przez wierny wildecki lud. Przyznam się, że nawet rozgrzałam się, biegając za ruchliwymi pośladkami wikarego. Gdy w końcu zerwałam koloratkę z szyjki sługi Bożego, to kapłan ocknął się, wyrywając się z objęć Morfeusza.
Po prostu stał się CUD!

wtorek, 24 grudnia 2013

Dostanę relikwię pod choinkę!

Władek lat 97 potrafi zaskoczyć. W tym roku stało się podobnie. Ledwo usłyszał o moim marzeniu posiadania relikwi, od razu siadł do komputera, a potem surfował po portalach, by znaleźć to, o czym marzyłam. Ja jednak jeszcze wtedy o tym nie wiedziałam.

Tak było tydzień temu. Najpierw się zdenerwowałam.
- Eee... - stwierdził powstaniec.
- Co stękasz, stary eee-kaczu?
- Eee...
- Co?
- E-bay.
- Sam sie ibej! - fuknęłam, bo poranek wigilijny zawsze naznaczony jest duża porcją emocji. Czy makowiec wyjdzie, czy karp się dosmaży, czy uszka w barszczu będą słyszeć głosy mówiących raz do roku zwierząt.
AK-owiec tylko zapisał coś sobie, ukłonił się bez słowa i wyszedł z miną obrażoną. Myślałam, że w tym roku więcej
się nie odezwie, przecież on zawsze lubił awanturować się, ale pomyliłam się.

Rano zadzwonił dzwonek. Podeszłam do drzwi. Byłam przekonana, że to sąsiadka, która lubi co roku dzielić się opłatkiem kupionym od wikarego z naszej parafii. Pomyliłam się, to był Władek.
- Tej, nie możesz się pośpieszyć z otwarciem drzwi? - wytknął niegrzecznie mój druh.
- Ale o co chodzi? - spytałam zmieszana.
- Smółka przestaje parować!
- Co proszę?
- Mam relikwię pod choinkę - AK-owiec uśmiechnął się z dumą, po czym podetknął mi pod nos korytko do pieczenia wielkanocnych bab.
- Wysoka temperatura pomieszała ci zmysły? - zatrwożyłam się. - Wielkanoc mylisz z Bozym Narodzeniem?
- Śmierdzą mi te relikwie - wyznał Władek.

Powstaniec to chłop na schwał. Jest bardzo wysokim mężczyzną, który swoje przeszedł na kolanach. Szczególnie w powstańczych kanałach wojennej Warszawy Anno Domini 1944. Z tego powodu rzadko się go czepiam. Dlatego i tym razem odwinęłam tylko folię z blachy.
- Co to za kupa na Wigilię? - zapiałam ze zdenerwowania.
- Relikwia - AK-owiec nie dał się zbić z tropu, więc nadal był zadowolony z siebie. - Smółka Jezuska - obwieścił.

Spojrzałam jedynie na kupkę Zbawiciela, a potem zamknęłam skarb w szkatułce.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

O kierunkach rozwoju feminizmu.

Oczywiście, powinnyśmy przejąć władzę. My kobiety. To nie podlega dyskusji. Stanie się to nawet prędzej, niż później. Najpierw wprowadzimy parytet, a opornych AK-owców wyślemy do sklepów monopolowych. Niech w bramach zapijają smutki. Potem pijakom wstrzykniemy Esperal, kobieciarzom przetniemy nasieniowody, pozostałych utuczymy. Przystojnych wykorzystamy cieleśnie i oddamy transplantologom do doświadczeń. Ponoć ładni dawcy mają dobre nerki.

Niestety, większość z nas nie zdaje sobie sprawy, że to za mało. Władza w demokracji się zmienia, wątroby się uodparniają, mężczyznom nieustannie tryska uszami sperma, a my pozostajemy bezradne, bo brutale wyżywają się w nocy na zwierzętach domowych. Biedne foksterierki, zagonione w kąt kotki Pusie...

Dlaczego do tej pory nie zmieniłyśmy strategii? Bo nie opanowujemy kluczowych pozycji w społeczeństwie! Po co zawładnąć traktorem, skoro za chwilę wprowadza się kombajn, na który gospodarz żony nie wpuści? Na co nam kobieta-górnik, skoro dziś samochody jeżdżą na biopaliwie, a niedługo będą jeździć na wodzie? Albo na tlenie? Po co nam śliczne spikerki, jeśli ludzie ściągają filmy z Internetu, unikając życzliwego uśmiechu osoby wprowadzającej w klimat filmu?
Wleciał do mnie Władek lat 97. Kiedyś w AK, dziś Anonimowy Kobieciarz. Obecnie neofita, ale nadal dobry chłopak. Od kilku dni na kursie dobrych manier.

- Adela, wynieść ci śmieci?
- Broń Boże! Sama to zrobię!

Te kursy uczące żądnych wiedzy praktycznej adeptów kultury osobistej są jednak do bani. Pomijają tyle czynników – społeczne konteksty, obiektywne imponderabilia, ważkie przesłania – że boję się o finalne produkty obywatelskiej socjalizacji.

Męski świat nastawił się na produkcję. Sukienek, wózków dziecięcych, pralinek, żelazek, suszarek do włosów, wody butelkowanej, szpilek, fartuszków, tipsów, sylikonu, botoksu, depilatorów i innych bajerów. Początkowo dałyśmy się na to nabrać, stając się żarłocznymi konsumentkami. Na całe szczęście pojawiły się feministki. One też zaczęły produkować, ale bardziej finezyjnie. Na przykład wylansowały modę na babo-chłopa. Potem poszły za ciosem, kreując model mężczyzny metroseksualnego. Słusznie, bo osłabiły męską dominację. Ale nie mają pomysłu na dalsze kroki. I przeciw temu protestuję.

Nie wyplenimy męskiego pierwiastka, bazując jedynie na produkcyjnej rywalizacji z samczym światem. Zapomniałyśmy bowiem o utylizacji i recyklingu, nie opanowując kluczowych dla świata profesji. Dlatego apeluję do kobiet, którym bliski jest ruch feministyczny: bądźmy śmieciarkami! Rywalizujmy z grabarzami przy kopaniu grobów! Przegońmy mężczyzn ze złomowisk! Naprzód, kochane! Do dzieła!

niedziela, 22 grudnia 2013

Kazanie na Czasie.

Bóg żyje w stanie ciągłego spełnienia. Jest sublimacją permanentnego orgazmu, bo jest szczęśliwy. To jest oczywiste, bo człowiek nie mógłby mieć Boga nieszczęśliwego, bo wtedy nasz Pan przestałby być Istotą idealną. Zatem Bóg jest szczęśliwy. Nie przeżywa cielesnych uniesień, bo nie ma ciała, ale wiadomo, że orgazm odbywa się w mózgu. Bóg to Mózg w ekstazie. Nie sądzę bym się myliła – po prostu tak sobie wyobrażam Najwyższego. To Esencja nirwany o najwyższym ekstrakcie. Niewidzialne półkule o nieskończonej ilości połączeń nerwowych. A może jednak nie mam racji?

Po co Bóg zajął się ludźmi? Owszem, stworzył nas w czasie orgazmu, ale jak On może teraz przypatrywać się cierpieniom i nadal się spełniać? I być szczęśliwym? Hę?
- Władek, jak ma na imię Bóg? – spytałam Władka lat 97.
- IHWH.
- Bingo, Włdk! Żydzi odczytali to jako Jehowah z bezdźwięcznym „h” na końcu. A imię napisali używając jedynie spółgłosek.
- Cholera, gdyby Rej żył wcześniej, Bóg mógłby mieć słowiańskie imię. Może Jęhówąh?
- Myślisz, że Jęhówąh byłby szczęśliwy z takim imieniem?
- Nie wiem, ale my byśmy byli narodem wybranym i pewnie przez to szczęśliwsi.
- Włdk, sprowadzasz rozmowę na manowce! Wyjaśnij, co znaczy imię Boga.
- Jestem, który jestem.
- Właśnie, Bóg jest Czasem.
- Adela, nie mylisz się czasem?
- Czasem tak, ale nie w tym wypadku. Jakie Bóg ma atrybuty?
- Jest wieczny.
- Właśnie, Czas się nie skończy.
- Jest dobry, miłosierny i sprawiedliwy.
- Czas goi rany.
- Jest bezcenny.
- Otóż to. Czas to pieniądz, dlatego relikwie idą jak woda.
- No, ale Bóg jest szczęśliwy. Ma non stop orgazm.
- Ty ośle lat 97! Gdybyś miał codziennie orgazm, to przeżyłbyś ich niemal 35 tysięcy! Byłbyś nieszczęśliwy!
- Mów za siebie, Adela.

Czasem Czas nie do wszystkich dociera. A Czas czerpie szczęście ze świadomości, że nigdy się nie skończy. Czas ma w głębokim poważaniu operacje plastyczne, terminy gwarancyjne oraz roszady na szachownicy. Dlatego dziś protestuję przede wszystkim przeciw szachistom w niedoczasie. Życie to nie jest blitz!

sobota, 21 grudnia 2013

O intymności wspomnień.

Władek lat 97 usiadł przede mną, nabił fajkę tytoniem, po chwili zaczął ją pykać, błądząc we wspomnieniach.

- Adela, czy wiesz, że mafia rosyjska najchętniej wykonuje wyroki śmierci w toaletach publicznych?
- Naprawdę? – pokiwałam głową z dezaprobatą. – To nieczyste.
- Szczególnie, gdy załatwiają swoje interesy w Azji Środkowej.
- Wchodzą do środka i zabijają załatwiającego się Azjatę?
- Dokładnie. Ale czy wiesz, dlaczego robią to tam?
- Nie.
- Bo miejskie wychodki nie mają ścian. W podłodze są tylko dziury. Delikwent przychodzi, spuszcza spodnie do kostek, kuca i trafia klockiem w dziesiątkę.
- Władku, nie bądź dosadny!
- Nikt nie będzie bardziej dosadny od mafii rosyjskiej.
- To wulgarność. Nie przystoi tak wyrażać się 97-latkowi.
- Nie pieprz głupot, Adela. No więc przychodzi rosyjski cyngiel do dziurawego kibla miejskiego, widzi nieboraka co się napina i strzela bez pudła w dziesiątkę. W ten sposób kakaowe oczko traci źrenicę.
- Że co?
- Totalna dupa, Adelo. Wszystko przez brak intymności. Dlatego ja nie chodzę na cmentarze. Nie mam zamiaru napinać swoich wspomnień na oczach pielgrzymów zdążających do płyt nagrobnych.
- Naciągane tłumaczenie. Po prostu żal ci wydać grosza na znicze.
- Adela, lubisz jeść?
- Nie zadawaj głupich pytań.
- Wiem, że potrafisz rozkoszować się tym, co trzymasz w ustach.
- Tylko bez głupich wycieczek!
- Rozkosz jest intymna. By podnieść jej temperaturę nie może być podana na tacy. Musi ją spowijać przejrzysta tkanina. Dlatego nigdy nie jem w Mc Donaldzie, tam nie mają firanek w oknach. Rozkosz podniebienia zamienili na jałowe żarcie. Ale mają drzwi w toaletach, dlatego mafia rosyjska ich nie rusza.

Lubię, gdy Władek lat 97 pyka fajkę. Niegłupio przy tym mówi. Bo coś w tym jest, że na cmentarzach są najpierw dziury, potem zwłoki, a na końcu wszystko jest przysypane przez cmentarną mafię, która sprzedaje wieńce, wiązanki, znicze i zapałki. Czy w miejscu, w którym hula wiatr i mafijny nekrobiznes można przypomnieć sobie bliskich? Nie! Dlatego protestuję przeciw cmentarnym wycieczkom. A sama otworzę dziś albumy rodzinne. I łezkę uronię. To pewne.

piątek, 20 grudnia 2013

O kobietach błogosławionych i plugawych.

Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego w poniedziałki rzeźnicy zamykają sklepy, a nie na przykład w czwartki, skoro piątek był dniem bezmięsnym. Teraz jest to już nieaktualne, bo nakaz piątkowego postu został zniesiony i pości tylko ta sąsiadka, która ma na to ochotę. A że na Wildzie mało jest wegetarianek, więc też niewiele kobiet pości.

Pewnym rodzajem postu jest dla miesiączka. Znika ona wówczas, gdy jesteśmy w stanie błogosławionym. Błogosławione są również dziewczęta przed pierwszą menstruacją oraz niektóre kobiety po przekwitaniu. I o tym chciałam porozmawiać z Władkiem lat 97.

Proponując taki temat, uzupełniałam wiedzę na temat jego postrzegania kobiecego świata. Bałam się, że mnie zdołuje, ale zaryzykowałam.

- Ja sławię błogość – wyznał Władek – dlatego też nie mogę mieć nic przeciw błogosławieństwom. To oczywiste.
- A właśnie, że nie – zaoponowałam.
- Jak to?
- Sławisz błogość, bo możesz uprawiać seks. Ale gdy kobieta zajdzie w ciążę, wtedy przeklinasz.
- Może inni, ja mam przecięte nasieniowody.
- Och, Władek, mówię ogólnie.
- A kto lubi rozwrzeszczane bachory?! – uniósł się AK-owiec. – To najskuteczniejsza antykoncepcja. Wszystko opada.
- Ale kobieta brzemienna jest w stanie błogosławionym.
- To akurat niczemu nie przeszkadza. Jednak wszystko zmienia się po porodzie. Błogosławieństwo przeobraża się w plugawość. Kupki, siuśki i szczepienia. A mężczyzna też chciałby się sczepić, ale nie ma z kim, bo matka jego dziecka nie daje. Tylko odciąga pokarm z piersi, a to takie nieestetyczne...
- I to jest dla ciebie plugawe?
- Plugawym jest fakt, gdy baba może, a nie daje!
- To co powiedziałeś było plugawe. Wstydź się, Władku!

I Władek lat 97 udał, że się wstydzi. Wiedziałam jednak co mu chodzi po zarobaczonym łbie. Plugawe myśli pełzały między cebulkami włosów AK-owca. Nie poddałam się jednak sprytnemu szantażowi. Zaprotestowałam przeciw tak rozumianej plugawości. Pokazałam mu palcem drzwi. Niech skomli o błogosławieństwo na innej wycieraczce. Plugawy Władek.

czwartek, 19 grudnia 2013

O bólu.

Gdy spotyka cię ból, musisz sobie radzić z nim po męsku, znaczy na siedząco. Sitting Bull to znany w historii największy Dziki Ból, o czym przekonali się biali przeciwnicy Siuksów. Żołnierze Custera przyjmowali boleść z wrzaskiem, jękiem i panicznym strachem uciekającym z oczu w siną dal. A nawet w zaświaty. Kosmos wypełniony jest bólem, stąd wzięły się czarne dziury. Zresztą znana jest ontologiczna teza, że wszechświat powstał w jednej chwili z Big Bólu, z tymże jeszcze nie wiadomo, kto go przeżywał. Może Bóg o słowiańskim imieniu Jęhówąh, może Manitou, albo po prostu nieokreślone Cuś, w którego głowie grzmiał ból jak bang. Big Ból, Big Bang.

Niedaleko bitwy pod Little Bighorn były jeziora i tam niedobitki generała Custera przeżywały ból już pod wodą, z charakterystyczną mantrą na ustach: bul, bul, bul. Ból ich się imał, dlatego można powiedzieć, że wycieńczone zwłoki żołnierzy padły przez wilczy apetyt angielskich kolonizatorów. To jednak nie była popularna dzisiaj bulimia, lecz jej dzika zapowiedź.

Chciałam o bólu porozmawiać z Władkiem lat 97, ale on wymigał się, mówiąc, że w tym temacie rozsądniejsza będzie Dziunia lat 46. Dziunia ma pupę jak trzydrzwiowy ołtarz Wita Stwosza oraz wiele doświadczeń życiowych. Dlatego zapytałam ją o coś, czego posiadanie by kobietę zabolało najbardziej. Wysłałam jej w nocy SMS-a następującej treści:

„Przepraszam, Dziunia, jest już późno, ale pewna sprawa mnie nurtuje. Co by się stało, gdybyś miała ce cha?”
Dziunia odpowiedziała mi trzywariantowo, wyczerpując definicję bólu. Zacytuję jej odpowiedź bezkompromisowo, bo precyzyjnie dotyka naszych kobiecych napiętych nerwów:

1. „Nareszcie mogłabym kogoś zgwałcić i mówić: Rżnę cię, ty suko. Rozszerz te nogi. A tak sama to słyszę. Stosuję się do tych pragnień, a potem jakiś Ce Cha ci napisze, że seks tak, świece, kadzidełka tak, ale spacer odpada.”
2. „Sometimes, jak pieszczę się, mam taką wizję: mój dawny super kochanek przyjmuje mnie od tyłu, a sam liże jakąś młodą ci..ę. I wtedy mam szybko orgazm. Hej!”
3. „Jeżeli miałabym go krótko, to poderwałabym wszystkie fajne laski, które by mi ob......ły. Gdybym go miała dłużej, to trochę rozciągnęłabym to w czasie.”

Teraz już rozumiecie, dlaczego protestuję przeciw bólowi. Bo ból się ima tych co mają wilczy apetyt.

środa, 18 grudnia 2013

Nocny intruz.

Nie narzekasz, gdy ci źle. Biadolisz, gdy jesteś sam i potrzebujesz choć krztyny uwagi. Może właśnie dlatego odwiedził mnie w nocy osobisty anioł stróż.

- Adela, mam już dość. Od ponad 73 lat cię obserwuję i już niczym mnie nie zaskoczysz.
- Kim jesteś, skrzydlaty gołowąsie?
- Ja pierdolę! Jeszcze udajesz, że nie wiesz, kim jestem. Twoim aniołem stróżem! Odbijam krzywe spojrzenia, kieruję na właściwe ścieżki, dbam, chucham, opiekuję się. Te rzeczy. I cały czas w samotności. Do nikogo gęby nie można otworzyć, tylko patrzeć na te twoje pomysły. Oszaleć można!
- Nie krzycz mi tutaj, niebiański cieciu! Przychodzi w nocy i użala się, maminsynek. Nie można się wyspać. Najpierw przylatuje w nocy kosmita, kiedy indziej anioł stróż. I kto tu mówi o szaleństwie? Aż dziw, że to ja nie zwariowałam.
- Chcesz się licytować? Czy wiesz, że muszę prowadzić statystyki?! Przez 73 lata zrobiłaś niemal 4,5 tony kupy, w tym 278 kilo sraczki, obcięłaś 3786 metrów włosów i 593 metry paznokci w proporcji 2/1 na korzyść manicure, najdłuższy twój orgazm trzymał cię przez 47 sekund, a plotkować zdarzyło ci się przez 7 godzin i 47 minut bez przerwy. Nie przebijesz mnie!
- W takim razie czego chcesz, aniele?

Próbowałam różnych rzeczy. Proponowałam projekcję rozrywkowych filmów, podsuwałam interesujące książki, zachęcałam do namalowania obrazu na szkle, nawet wstępnie zgodziłam się na anielską sesję zdjęciową. Ale on wszystkie propozycje odrzucał. I wtedy dałam dojść mu do głosu. To był strzał w dziesiątkę.

- Widzisz, Adela, aniołowie mało mogom.
- Mogom? Do jasnej ciasnej, przez 73 lata byłeś świadkiem poprawnej polszczyzny, a teraz wyjeżdżasz mi z „mogom”?
- No widzisz! Przed tobą miałem komunistę z Laosu, a wcześniej opiekowałem się Apaczką. Po jakimś czasie wszystko zaczyna się kiełbasić. Ja koślawię nawet język niebieski!
- Co na to Jęhówąh?
- Kto?
- Nic... Tak mi się z jednym kazaniem skojarzyło, ale ono będzie dopiero w niedzielę... No żal się, aniele, tryskaj goryczką.

I rozpoczęły się gorzkie żale niebiańskiego ciecia. Że monotonia, nuda i pełen etat bez wczasów zakładowych. A ja słuchałam, chciałam zaprotestować, ale to w końcu osobisty anioł stróż, więc słuchałam, słuchałam i usnęłam.
Jeżeli się obraził, to awansem protestuję przeciw obrażalskim aniołom.

wtorek, 17 grudnia 2013

O sposobie na młodość.

- Tak, biorę je. Świetnie nadają się na jogging. Ale musiałabym mieć osobne obuwie do badmintona.
- Zaraz pani podam.

Sprzedawca zniknął na zapleczu. Rozejrzałam się po dużym sportowym sklepie, szukając wzrokiem Władka lat 97. Stał przy stoisku z odżywkami, zaśmiewając się perliście w towarzystwie proporcjonalnie zbudowanej ekspedientki. Na oko lat 30. Niepotrzebnie wzięłam powstańca na zakupy, gdyż dostał szansę na odbudowanie instynktu kobieciarza. A Anonimowych Kobieciarzy trzeba odciąć od wszelkich pokus.

- Władeeek – krzyknęłam na cały sklep. – Masz 97-letnie doświadczenie, więc doradź miiii! Chooodź! Traaampki kupuję!
- Co się tak drzesz?! – Władek po kilku chwilach zameldował się przy mnie. – I nie musisz wrzeszczeć o moim wieku!
- No przecieeeż słuuuuch masz kieeepski!
- Zwariowałaś? – syknął Władek. – Nigdy nie miałem problemu ze słuchem.
- Skleeeroza. Jaaaak ona cię męęęczyyy!

Wyszliśmy ze sklepu. W butach o gumowej podeszwie sprężyście odbijałam się od chodnika, natomiast Władek szedł z naburmuszoną miną. Szliśmy obok szklanego budynku. Nasze sylwetki odbijały się od lustrzanej fasady biurowca. AK-owiec z pochyloną głową wyglądał na swój niemal stuletni bagaż, ja zaś poruszałam się jak wysportowana 40-tka.

- Uważam, że dziś powinieneś wyszorować wannę.
- Mam 97 lata, nie mogę się przesilać.
„A to swołocz”, pomyślałam. „Odgrywa się za sklerozę.”
- W takim razie zadbamy o twój rozwój intelektualny. Jaka jest stolica Wenezueli?
- Eee.
- Za brak odpowiedzi masz karę i płacisz kasę.
- Caracas?
- Bingo. Jaka jest pierwsza prędkość kosmiczna?
- Cholera, umyję tę wannę. Ależ z ciebie wredota!

Żadna wredota. Po prostu gimnastykuję jego 97-letnią metrykę, pielęgnując AK-owski stosunek do życia. Bez tego rzadziej bym protestowała. A protesty utrzymują mnie przy życiu. No nie?

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Obdzieranie z de.

Pamelka lat 24 powiedziała mi wczoraj tak: „Są demotywatory, jest defetyzm, ogólnie destrukcja. Cieszę się, że działa pani inaczej.” Kiedy słyszy się taki komplement z ust młodszej o pół wieku Pamelki, to chce się być motywatorką, siać fetyzm i strukcję. No i obdzierać wszystko z „de”.

Władek lat 97 nie spodziewał po mnie tak rewolucyjnej wolty w sferze językowej, więc siedział przy herbatce cicho niczym pchła pod miotem. Psim miotem. W końcu, który mężczyzna lubi być nazywany na okrągło debilem?

- Władek, z ciebie jest taki bil.
- Bill? Rachunek? Krzywdzisz mnie, Adelo – Władek skulił się przed kolejnym werbalnym uderzeniem. Ono jednak nie nastąpiło. Dlatego po chwili ośmielony kontynuował: – Zawsze byłem dla ciebie gratisowy. Czasem nawet promocyjny, ale tego nie zrozumiesz... Bill, powiadasz?
- Nie bill, lecz szybki Bill.
- Taa? Najpierw fast food, a potem fast bill? – gorzko wyrzucił Władek.
- Nie marudź! Masz jakiś ficyt? Albo fekt? Kiedyś mnie degustowałeś, a teraz we mnie gustujesz. Pozbyłeś się „de” i od razu masz przyspieszenie. Kiedyś bym to doceniła, dziś cenię ad hoc.

Władek zrobił głupią minę bila, ale mnie przez to nie koncentrował. W sumie z niego był fajny likwent, a wszystko przez utratę „de”.
I naszła mnie myśl, by w ogóle pozbyć się z mojego słownika „de”. Bo „de” jest do de – przytłacza, piętnuje oraz wpuszcza w maliny.

Bardziej chcę mieć presję, niż depresję. Szczególnie w moim wieku. Odczuwać koniunkturę, a nie dekoniunkturę. Słuchać lirium, niż obserwować u Władka delirium. Wolę go sygnować na kochanka niż desygnować z tej roli. Z radością zauważyć u mężczyzny wzrok zawieszony na moich biodrach, przez to nazwać go talistą, niż mierzyć się z detalistą, co to wyszukuje cielesnych uchybień. Do twarzy bardzie mi z zaprobatą niż dezaprobatą.

- Władek, chciałabym byś w przyszłym roku został putowanym.
- Ja się do niższej izby parlamentu nie nadaję. Do de z tym putowanym!

I ja tu protestuję. Przeciw głupim zyderatom Władka lat 97. Miałam jednak rację: z niego niego bil i prawator!

niedziela, 15 grudnia 2013

O polskiej wrażliwości.

Pod sklepem często wyśpiewuje Kazik lat 40. Nazywamy go Wielkim, bo dysponuje potężnym trele, ale dla okazania siły swego głosu potrzebuje trzech haustów morelowej nalewki. Wprawdzie właścicielka sklepu Halina Barczysta bagatelizuje wokalne wyczyny Kazika, mówiąc: „Wielkie mi trele morele”, ale jest w tym poglądzie odosobniona. Bo nawet patrole Straży Miejskiej, zatrzymując się przy wildeckim barytonie, nie żądają od Kazika okazania dokumentów – taką nasz śpiewak ma popularność i sławę.

Wczoraj w sobotę siedzieliśmy z Władkiem lat 97 przy równie szlachetnym trunku, chociaż innej barwy i konsystencji, gdy raptem usłyszeliśmy zza okna wzruszającą wokalizę Kazika. I wtedy Władek powiedział coś naprawdę głębokiego.

- Jeśli Kazik odejdzie od nas, to nasz kraj już nie będzie taki sam.
- To talent – przytaknęłam. – Poświęcił wątrobę, by radować mieszkańców Wildy pięknym śpiewem.
- Historia lubi się powtarzać. Gdy Kazimierz Wielki pozostawił ojczyznę bezpotomnie, to wtedy też wszystko się zmieniło.
- Co masz na myśli? – spytałam czujnie.
- Litwin żeniąc się z Węgierką wszedł na polski tron. Dalej to już konsekwencja tego. Mickiewicz stał się wieszczem, gulasz masz w każdym zajeździe przy drogach krajowych, a po świecie rozsławia niby polską marynarkę „Batory”. A Stefan przecież przybył do nas z Siedmiogrodu.
- To wstyd?
- Adela, posłuchajmy lepiej Kazika. On tak pięknie śpiewa „Dziewczynę bez zęba na przedzie”...

Władek lat 97 przymknął oczy, kontemplując występ Kazika. Ja natomiast zastanowiłam się nad refleksją powstańca. Co nas tak naprawdę łączy? Biało-żółta flaga, którą wywieszamy na święta kościelne? Podatki płacone na armię, którą wysyłamy do Afganistanu, by tam bronili polskiej racji stanu? Głosowanie na angielskojęzyczne przeboje z radiowej listy przebojów?

Łączy nas wrażliwość. To wzruszenie, gdy stykamy się z „Dziewczyną bez zęba na przedzie”. Dlatego protestuję przeciw Olisadebe i jemu podobnym, co w Grecji mieszkają, języka polskiego w gębie zapomniawszy.

sobota, 14 grudnia 2013

Partia szachów.

W 1978 roku odbył się mecz o mistrzostwo świata w szachach. Naprzeciw siebie usiedli obrońca tytułu Karpow, młody pupil władzy radzieckiej oraz pretendent Korcznoj, Rosjanin, który po jednym z turniejów wybrał obywatelstwo szwajcarskie.

Niesnaski i prostesty rozpoczęły się już z chwilą ich przybycia do Baguio, miejscowości wypoczynkowej na Filipinach, gdzie miała odbyć się rozgrywka o szachowy prymat na świecie. Korcznoj zarzucił organizatorom nierówne traktowanie, bo nikt nie raczył powitać go na lotnisku. Nie pojawił się na bankiecie powitalnym, a jego sekretarka zapowiedziała, że dysponuje detektorem do wykrywania fal hipnotycznych. Ponadto zaprezentowała fotel, w którym siedzieć będzie Korcznoj, na którym pretendent do tytułu mistrza świata mógł się obracać doookoła oraz kołysać do przodu i do tyłu. Pierwszy protest nastąpił w momencie, gdy na prośbę jednego z sekundantów Karpowa doniesiono mu szklankę jogurtu. Mogło to coś oznaczać.

Podczas szóstej partii zadziałał detektor wykrywania fal hipnotycznych i wymuszono, by członek sztabu Karpowa przeniósł się na inne miejsce w dalszych rzędach widowni. W odwecie Karpow przestał podawać rękę przed rozpoczęciem kolejnych partii, co zostało ogłoszone na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Korcznoj odpowiedział założeniem okularów odblaskowych, które przeszkadzały w koncentracji przeciwnikowi. Ponadto do Baguio przybyła para hinduskich medytologów z sekty „Ananda marga”, którzy chcieli wyrwać Korcznoja spod hipnotycznych wpływów członka ekipy Karpowa. Niestety, okazali się oni terrorystami zamieszanymi w przynajmniej jeden zamach na hinduskiego urzędnika.

Władek lat 97 wysłuchał mojej relacji z dawnych lat z uwagą i brakiem zrozumienia w oczach. Wydawało mi się, że jest myślami gdzie indziej. Podeszłam do niego i pstryknęłam palcami przed nieobecną twarzą.

- Obudź, się, chłopaku!

Ocknął się, a potem włożył na nos odblaskowe okulary i już odtąd nie wiedziałam, z jakim zaangażowaniem uczestniczy w dalszej opowieści. No to po kilku minutach przerwałam monolog. Już po chwili dotarło do moich uszu ciche chrapanie powstańca.

piątek, 13 grudnia 2013

Męskie dekolty!

Człowiek jest największym ewenementem w świecie przyrody. Wszystko robi na opak i w dodatku jest z tego dumny. I dziś właśnie przeciw temu będę protestowała!

W świecie zwierząt to samczyki starają się o względy pań, że tak to ujmę. Kaczorki mają kolorowe upierzenie, by zwrócić uwagę kaczek. Pan paw rozkłada imponujący ogon, by któraś z pawic raczyła na niego ledwie rzucić okiem. Lew dba o swoją czuprynkę, na którą podrywa lwice.

A wśród ludzi? Jak się jakiś ładny mężczyzna przyłoży do swojego wyglądu, to nie po to by przypodobać się kobiecie. Robi to albo dla przyjaciela geja, spędzając wiele godzin w solarium, albo zakłada kolorowy ornat, a później powiada, że obowiązuje go celibat, albo ubiera wytworny kapelusz, ale gdy się na niego zasadzisz, to jest już brudny, mówiąc, że gdzie indziej przeczyścił komin. I nie ma prawdziwych mężczyzn, które zaakceptowała by Natura. Zamiast tego krążą po ulicach metroseksualne watahy, zajęte tylko własnym towarzystwem. Wiem, co piszę, bo niejedno ze swojego parapetu widziałam.

A przecież panowie mogliby zacząć choćby od dekoltów. De-kolt stanowi wystrzałową część ubioru, która niezbyt wydarzonym mężczyznom (a takich jest przewaga!) na pewno przypadłaby do gustu. Panowie, odsłaniajcie torsy, pokazujcie masywne plecy, bo przecież możecie zakładać i takie kreacje, noście rzeczy zwiewne, przejrzyste i seksowne siateczki. Zacznijcie wabić kobiety!

Tu się muszą zacząć rodzić dzieci! Ja przecież chciałabym mieć większą emeryturę!

czwartek, 12 grudnia 2013

Zanęcanie demona.

Demon jest wszędzie. Chowa się w dziurce od klucza, miesza się z tłumem roztoczy na prześcieradle, spoziera ze słuchawki prysznicowej w momencie, gdy używamy płynu do higieny intymnej; włazi nam do ucha, pcha się do nosa i pisi, mami fatamorganą, gdy podchodzimy do bankomatu. Na talerzu podsuwa tłuste kąski, na palce zakłada złote pierścionki, zamyka nam oczy, gdy bierzemy się do ambitnej lektury, dbając o nasz głęboki w swej niewiedzy sen.

Demony mają swoje święta. Każdy dzień w roku jest ich świętem. Nie znam kobiety, która nie chciałaby tak przeżyć życia, świętując każdy dzień i dziękczynnie oddawać się na nocnym ołtarzu rozkoszy. Demon jest taki groźny, bo jest fajny. Super i gites. A przecież nikt o Bogu nie powie, że jest gites, bo oddałby od razu swego fajnego demona w ręce obrońców wiary. Demon staje się groźny tylko wtedy, gdy odchodzi w dzierżawę innych ludzi. Tak zwanych bliźnich. Demon to szatan indywidualny, inaczej diabeł osobisty. Niestety, nie ma Peselu, dlatego tak łatwo bywa przejmowany przez innych.

Siedzieliśmy z Władkiem lat 97 przy kuchennym stole. On przeglądał kolumny sportowe w codziennej gazecie, ja natomiast głęboko zastanawiałam się nad zagadnieniami metafizycznymi.

- Władku, czy wiesz jak zanęcić demona?
- Jezu, ten Usain Bolt to ma diabła za skórą!
- Co proszę?
- Raczej kto. Jamajczyk. Sprinter.
- Ja ci zadałam pytanie, a ty mnie potraktowałeś Jezusem, a potem jakimś coltem.
- Jakim Jezusem? – prychnął AK-owiec. – O co się pytałaś?
- Jak to, jakim Jezusem? Jezusem Chrystusem!
- Oj tam – powstaniec machnął ręką.
- Ty mi nie kiwaj na Jezusa! Pytałam się, jak zanęcić demona.
- Po co ci to?
- To cię nie powinno obchodzić. Czy wiesz, jak się zanęca demona?
- Musisz mieć myśli figlarne.
- No. Już mam!
- Zionąć czosnkiem.
- Podaj ząbek. Zaraz, czy czosnek nie odstraszy demona?
- To działa na wampiry, z demonami jest na odwrót. Teraz musisz zaśpiewać jakiś hit Dody.
- Że co?
- „Nie daj się”! No, Adela, dawaj!

No i śpiewam. Przyznam, że jestem lekko zachrypnięta, ale Władek powtarza mi, że taki tembr głosu też mi pomoże przyciągnąć demona. Na stałe, bo potem mu już nie odpuszczę.

środa, 11 grudnia 2013

Monolog pijaka.

Wybrałam się na Stary Rynek w Poznaniu, bo ostatnio w mieście sporo się dzieje. Dużo śpiewaków wyszlo na ulice i zaczęło swoje bezczelne, bo niekompatybilne do słuchu trele. Deptak usiany był młodocianymi wyjcami oraz cygańskimi dziećmi niemiłosiernie piłującymi na harmoszkach. Pijacy zaczepiali z próśbą o datek na piwo, a bardziej wyrafinowani żebracy układali na trotuarze swe powłoki w towarzystwie swych psów. Ci z kolei prosili o karmę dla zwierzaków. Już to widzę.

Dotarłam na płytę rynku i ze zdziwieniem spostrzegłam, ile próżniaków pije w samo południe piwo. Nie wyglądali na emerytów – ich cery były świeże i opalone, a z większości szyi zwisały złote łańcuchy. Grube paluchy przyzodobione sygnetami trzymały szklanice złocistego płynu. Nie wabiło mnie takie towarzystwo, więc usiadłam na ławeczce z boku Odwachu. Obok siedziały miejscowe kobiety i obamawiały znajome im towarzystwo, na dalszych ławkach przycupnęły Rosjanki, które z radością odnalazły miejsce, gdzie nikt nie przybiegnie z pytaniem o składane zamówienie.

Naprzeciw mnie znajdował się Pałac Działyńskich, przy którym rozgościli się dwaj młodzieńcy. Jeden z nich miał na głowie irokeza, a drugi kapelusz. Od razu zrozumiałam, że był to duet: artysta z kasjerem. I rzeczywiście, po krótkiej chwili artysta rozpoczął próby wydobycia z siebie męskiego głosu, a jego kompan mężnie postanowił łapać kapeluszem powietrze. Nie wiedzieli, że poznaniak nie myśli o lokacie z kapelusza, lecz oszczędności trzyma w skarpecie.

Tymczasem do ławek zbliżył się mężczyzna zmarnowany przez los, brak higieny i alkohol. Początkowo znalazł sobie miejsce na ostatniej pustej ławce zatopionej w słońcu, ale właśnie te bezczelne w swej natarczywości promienie wypędziły go do kąta. Przykucnął sobie tuż koło mojej ławki i rozpoczął biadolenie:

„Ile jeszcze muszę wypić, żeby się zachlać? Ale mnie łeb napierdala! Co to za młody grandziarz? Śpiewać nie umie, a w dodatku siedzi na moim miejscu! A przecież mógłby się otrzeć o sztukę. Masz ćmika pożyczyć? Nie? Pójdę do niego i każę mu wypierdalać. Nie, jednak nie pójdę...”

Już chciałam zaprotestować, ale przecież Dostosjewski pisał, że pijacy są najbliżej Boga. Dlatego niechętny wzrok rzuciłam ku śpiewakom!

wtorek, 10 grudnia 2013

Kto stęka?

- Jak sądzisz, Władku? – spytałam powstańca lat 97. – Czy Elvis Presley stękał? A Leonid Breżniew?

AK-owiec zakrztusił się pączkiem zaserwowanym przeze mnie na drugie śniadanie, ale zareagował szybko, plując nerwowo dookoła drobnymi cząstkami świeżego wypieku z nadzieniem ajerkoniakowym.

- Pierwszy sekretarz na pewno miał zaparcia, a Elvis dziwnie kręcił nogą... Obaj chyba stękali przed mikrofonem, tylko, że a nie mam słuchu...
- To w ogóle było pokolenie stękaczy. Taka epoka czy co? – zastanowiłam się.
- Ech, Adela... Czy ty nic nie pamiętasz? Człowiek wówczas mało chciał widzieć i podobnie niewiele słyszeć. To w prostej linii prowadzi do stękania. Gdyby taki Elvis usłyszał poprzez decybele swego śpiewu i przytupu, że stęka, to by przestał kręcić nogą.
- Czyli Presley nie miał słuchu?
- Na pewno był ślepy. W końcu kręciła się wokół niego niejedna biała laska.
- A ta Metyska?
- Chyba go mylisz z Ray Charlesem... – wystękał Władek.
- Tak w ogóle, to najbardziej nie lubię łyżwiarzy figurowych. Te ich stękające potrójne rittbergery, salchowy, toeloopy... Swoje pokazy muszą zagłuszać muzyką.
- Przyznam się tobie, że też stękam, gdy sąsiad wyprowadza na spacer swojego rottweilera.
- Wydaje się, że stękanie przechodzi z pokolenia na pokolenie. Stękał Adam, stękała Ewa, Noe i Matuzalem chyba też, a już na pewno stękał Mieszko I, gdy musiał wybijać zęby wyznawcom Światowida, by przeszli na najlepszą wiarę. I okazuje się, że ty też stękasz.
- To wszystko przez migrację literki „s”.
- Jak to?
- Gdy ktoś stęka, to oznacza, że w imadle jego egzystencji trzyma go tęska.
- Znaczy tęsknota?
- Dokładnie. Ludzie tęsknią za smakiem budyniu z dzieciństwa, widokiem czołgów na ulicach, wczasami pod gruszą, zegarkami marki Ruhla, „Karuzelą”, „Trybuną Ludu” oraz „Szpilkami” i zaczynają stękać.
- Ja tęsknię za miłością czystą.
- Skoczyć po pół litra?
- Nie trywializuj moich tęsknot! A za czym ty tęsknisz?

Władek głęboko się zastanowił, po czym szczerze wyznał:
- Najbardziej tęsknię za regularnym i nie kłopotliwym wypróżnianiem się...
Na takie dictum musiałam zareagować. Zaprotestowałam. I dobrze, bo dawno już tego nie robiłam.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Windykacja emocjonalna.

Na dzielnicę padł blady strach. Słońce, które od rana wprowadzało mieszkańców poznańskiej Wildy w dobry humor w jednej chwili straciło swój intensywny blask. Leżące dotąd spokojnie krawężniki nastroszyły swoje krawędzie. Zwisające z balkonów pelargonie zachowały się jak rosiczki, na których przysiadła mucha i zwinęły płatki. Brunatno-czerwone dachówki z trudem utrzymywały nerwy na wodzy.

Ludwik lat 57 był brzydkim mężczyzną, dlatego zawsze prowadził na smyczy boksera. Każdy posiadacz buldoga ze zwisającą, ciągnącą się z pyska śliną wygląda przy swoim psie ładniej. Może by tak było i z Ludwikiem, gdyby nie to, że był emocjonalnym windykatorem. Kobiety na jego widok uciekały, szczury zaszywały się w kanałach, nawet proboszcz zamykał się w konfesjonale, udając, że go tam nie ma.

My czmychnęłyśmy do środka sklepu. Do tej chwili spokojnie stałyśmy na ulicy w ogonku oczekującym na przyjazd transportu ze świeżym pieczywem. W sklepie byłyśmy bezpieczne, bo Ludwik nie mógł wejść do środka razem z psem. Zauważył nas jednak, dlatego stanął przed wejściem do spożywczaka.

- Kunia - krzyknął do Kunegundy lat 90. - W ostatnim miesiącu dwa razy byłaś zazdrosna!
- To nieprawda - pisnęła Kunia.
- 1 grudnia pozazdrościłaś Adeli jej nowej chusty na głowę.
- Czy to prawda? - spytałam szeptem.
- Przecież gdybym cię poprosiła, to byś mi pożyczyła - równie cicho odpowiedziała Kunia.
- No tak...
- Natomiast 5 grudnia - ciągnął Ludwik - pozazdrościłaś Zdzisi lat 59 bujnego życia erotycznego!
Po zwieszonej głowie Kuni zrozumiałam, że to oskarżenie było prawdziwe.
- Uznaję cię winną! Musisz mi oddać swój całodzienny pot!

Była to straszna kara, bo Ludwik żądał całodobowego oddania się. Kunia mogła być zmuszona do najgorszych prac, które miały resocjalizacyjny charakter. Miała jednak już pożółkłą metrykę, dlatego wzbudzała nasze współczucie. Właścicel sklepu ulitował się nad nią, wypuszczając ją tylnym wyjściem. Wiedziałyśmy jednak, że Ludwik i tak ją dopadnie.

Bałyśmy się jednak o co innego. Kolejne oskarżenia i kary mogły być jeszcze straszniejsze. Nawet przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem nie poprawił nam humoru...

niedziela, 8 grudnia 2013

Temperament księdza jest w sztyfcie.

Władek lat 97 przyprowadził dziś ze sobą na drugie śniadanie naszego wikarego. Gwidon lat 44 lubi kolędować po parafii poza harmonogramem roku liturgicznego. Wie, gdzie może zjeść smaczną zupę ze świeżego szczawu, w którym miejscu w zimne dni uzupełnić kalorie krwistym sznyclem, kto poczęstuje go nalewką z żurawiny. Dziś Gwidon zaczepił AK-owca, bo akurat ślinka mu ciekła na myśl o pączku popijanym kawą z cynamonem.

Usłyszałam dzwonek do drzwi, otworzyłam je i zaskoczył mnie widok wikarego zasłaniającego swoją przerośniętą, tłustą posturą postać wychudzonego powstańca.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
- Niech będzie – odpowiedziałam.
- Gwidon z chęcią się z nami napije kawy – wyjaśnił mój druh lat 97.

Atmosfera była dość sztywna, bo temperament każdego duchownego jest w sztyfcie. Wnosi taki jeden z drugim chłód z głównej nawy kościoła i rozkręca się bardzo powoli. Dlatego dla wyrównania temperatur otworzyłam na chwilę lodówkę, a Gwidon z uwagą puścił żurawia do środka. Nieco zaślinił koloratkę na widok salcesonu oraz zimnych nóżek w galarecie, więc dla odmiany włączyłam piekarnik. Spojrzał na mnie z wdzięcznością, wystawiając szyję na strumień suchego i ciepłego strumienia powietrza. (Gwidon był łysy, więc nie było stosowne zaproponować mu użycia suszarki do włosów.)
- Co tam w temacie Boga? – spytałam grzecznie, automatycznie wcielając się w rolę gościnnej gospodyni.
- Właściwie bez zmian – odpowiedział po dłuższym zastanowieniu wikary.
- Może kawki? Pączusia?
- Dla mnie też, Adela! – wtrącił się Władek.
- Bóg zapłać.
- A w temacie ludzi? – dopytałam.
- A dziękuję – ożywił się Gwidon. – Kościelny wprawdzie dostał przepuchliny, ale na całe szczęście ciężką tacę dźwiga tylko podczas niedzielnej sumy.
- Dobrze, że nie musi kasować za pogrzeby – zauważył AK-owiec.
- Sezon na pogrzeby jest podczas załamań pogodowych. Najczęściej na wiosnę i jesień. Teraz liczymy sobie za śluby i nauki przedmałżeńskie. To wypijemy coś mocniejszego pod to?
- Mam wiśniówkę – pochwaliłam się.
- Zresztą mamy konto bankowe. I powiem wam w sekrecie, że zamierzamy ustawić przy kropielnicach kościołomaty.

I tak Gwidon rozkręcił się: wiśniówką i ideą kart kościołomatowych. Po prostu należy wiedzieć, jak kręcić duchownym sztyftem.

sobota, 7 grudnia 2013

O co chodzi?

Wulkanizator z ulicy Pamiątkowej w Poznaniu Misiek lat 52 twierdzi, że prawda o człowieku leży na ulicy oraz w co niektórych ogrodach. Są to ślady na szosie po gwałtownym hamowaniu, a także opony, które wykorzystywane są jako ozdobne donice dla z pietyzmem podlewanych przydomowych kwiatków. „Bo ludzie, pani Adelo, albo palą gumę, albo kończą w ziemi. Bez pisku, za to z ładnym bieżnikiem”, podzielił się refleksją Misiek.

Od tamtej rozmowy z dzielnicowym specjalistą od ogumienia uważam, że większość starożytnych filozofów utrzymywałaby się z wulkanizacji, niestety, wówczas przemysł gumowy jeszcze nie istniał.

- A ja myślę, że nie takie rzeczy starożytnym mędrcom się śniły – powiedział Władek lat 97, siorbiąc kawę z cynamonem, którą mu podałam.
- Chłop to chłop – nie zgodziłam się z AK-owcem. – Jemu zawsze będzie się śnić goła baba. Tylko nie oponuj! Ja swoje wiem!
- Idę o zakład, że Platonowi prędzej by się przyśniło wyważanie koła niż babski cyc lub biodro!
- Ty mi się nie wymądrzaj!
Groźnie pokiwałam palcem, a powstaniec umilkł. Po chwili znudzonemu towarzyszowi wyrwało się znad filiżanki.
- Co za nudy na pudy...
- Bo w tobie nie ma krzty prawa moralnego! Jako Anonimowy Kobieciarz nudziłbyś się nawet w Królewcu. A to takie piękne miasto...
- Byłem raz w Kaliningradzie. Na drodze wleciałem w jedną z wielu dziur, złapałem gumę, a w zakładzie wulkanizacyjnym mnie okantowali.
- Phi, żadna przygoda! Nuda – podsumowałam nic nie znaczące wspomnienie Władka.
- Życie jest nudne, bo pamiętamy tylko nagie fakty.
- Nuda veritas – przytaknęłam.
- W procesie socjalizacji dajemy się bieżnikować, tymczasem tajemnica naszej egzystencji tkwi w braniu życiowych zakrętów z piskiem opon.
- Władku, ty za często wrzucasz na luz! I gumę palisz!
- Bo potencjał człowieka musi się ścierać. Jak dowieziesz do własnej trumny niezdarte predyspozycje, to lepiej ten talent zakopać od razu i nie zawracać Panu Bogu głowy.
- A głowa Boga ma bieżnik?

W ten sposób wykorzystaliśmy z Władkiem lat 97 nudną sobotę na rozważania teologiczne. Uświęciliśmy wigilię dnia Pańskiego, do niczego nie dochodząc. I o to właśnie chodzi.

piątek, 6 grudnia 2013

Żadna z nas nie jest cycborgiem.

Waleria lat niespełna 90 często przepychała się w ogonku. Niby stała z nami po świeży chleb, który mieli lada moment przywieźć – zresztą w naszym kraju wszystko dzieje się lada moment. Autostrady powstaną lada moment, książkę w bibliotece ktoś odda lada moment, napastnik piłkarskiej drużyny narodowej lada moment strzeli bramkę. – ale Walerka, mimo że wyczuwała chwilę dostawy wypieczonych bułek, to z powodu wrodzonej niecierpliwości oraz zespołu ADHD rwała kolejkę, pchając babki stojące przed nią. Najbardziej bolało to Ziutę, która wnerwiona wrzeszczała: „Walera, odwal, cholera, się z tymi sutkami! Czy ja jestem fakirką?!” Ale Walerka nie zważała na krzyki, tylko szturchała Ziutkę oraz inne Ziutki. Pchała zawsze mocno, choć w kolejce szły słuchy, że z wiekiem spadnie jej jędrność biustu i przestanie być kolejkowym brutalem.

Niestety, Walerka lat niespełna 90 założyła sobie internet. Z różnych dziwnych stron zrozumiała, że nawet z jej metryką może mieć solidny zderzak, który w odpowiednio skostruowanych biustonoszach będzie się hartować jak stal lub ogórki konserwowe.
Dziś Walerka wzięła mnie na widelec. Znaczy na dwa sutki.

- Kochana – rozpoczęłam z wyrzutem. – Rozumiem, że sprężyny w materacu cały czas trzymają fason, ale przyznam, że nieco obawiam się twoich Schwarzeneggerów.
- Całe życie byłam ekspansywna...
- Może pora odpocząć? – spytałam.
- Nie chce mi się.
- Czyli chce ci się chcieć?
- Wiesz, Adela, jaka jestem ślepa po ciemku. Wczoraj wieczorem weszłam przypadkiem na znak drogowy.
- Stop?
- Nie, to było tylko podporządkowanie. I kiedy poczułam ten zimny drąg między piersiami...
- Ale ja jestem ciepła!
- Jesteś lesbijką?
- Nie. Po prostu nie stoję przy drodze.
- Zatem kiedy poczułam ten zimny drąg, to moje piersi się rozrzewniły.
- Uczuciowa jesteś.
- Emocje mam większe niż obwód biustu – wyznała Walerka.
- To niewyobrażalne!
- A jednak.

I wtedy zrozumiałam, że żadna z nas nie jest cycborgiem. Nawet Walerka, która przecież tak lubi się rozpychać. Niestety, w życiu zwykle trafiamy nie na te znaki drogowe, co trzeba.
No cóż, jakie prawo taka jazda.

czwartek, 5 grudnia 2013

Nie jest prosto.

Życie jest krzywe. Wie o tym każda mądra ciotka, niezależnie od tego, czy ma skoliozę, czy też nie. A wiele z nas ma tak wielki biust, że boli nas kręgosłup. Dźwigać nie jest prosto, a i tak wszystko jest niesymetryczne. Policzek nie jest podobny do policzka, sutek do sutka też nie, a pośladek to już zupełnie nie, bo większość ludzi siedzi w pracy półdupkiem, myśląc o weekendzie bądź wakacjach, a to zniekształca tył.

Kobieta chce dobrze wyglądać w lustrze, a tam tylko głupie ryło i nieco mądrzejszy biust. Niekontrolowany codziennym spojrzeniem tyłek chowamy w stringi, na brzuch zaś nie patrzymy, bo tremo w korytarzu nas obcina.
Oj, obcina tak, że aż strach.

Przyszedł do mnie Władek lat 97 i od progu spytał, czy nie mam zbędnych piegów, bo Violetta lat 56 szuka szczegółu, który by ją odróżnił od innych piękności na targowisku Bema w Poznaniu. Violetta sprzedaje tam, co może, ale z upływem lat spada jej zyskowność, dlatego szuka wartości dodanych.

- Kochasiu – odpowiedziałam AK-owcowi. – Zawsze byłeś dla mnie żabą, żadnym królewiczem, ale radzę ci ze szczerego serca, znajdź se inną Pieggi.
- Adela, ty piłaś!
- A jakże!
- Czy dasz się zbałamucić?
- Ze mną nie jest tak prosto! – odpowiedziałam.
- To daj ze dwa piegi i przestanę zawracać ci głowę!
- A już byłeś o krok od zdobycia mej nieśmiałości.
- Nie igraj ze mną, Adela. Pobawisz się moją ekscytacją, a potem pójdziesz spać. Już wolę poszukać piegów dla Violetty.
- Idź do dozorczyni. Lidka lat 60 przy zamiataniu podwórka obnaża spore połacie swego jestestwa. Pewnie coś przy tym złapała.
- Dzisiaj przy trzepaku widziałem jej męża Rajmunda. Zbierał miotłą pajęczyny i przepędzał od śmietnika karaluchy.
- Piegi nie są jednodniowe. Idź do Lidki i grzecznie poproś. Ja ją widziałam we wtorek, a przedwczoraj słońce nie skąpiło swoich pocałunków.
- Myślisz, że Lidka prowadzi osobisty album słonecznych języczków?
- Władku, czy ty aby nie naciągasz mnie na werbalną podnietę? Ty się podniecasz moimi słowami, tymczasem powinieneś pójść do Violetty i powiedzieć jej, by od czasu do czasu w słoneczną pogodę społecznie pozamiatała podwórko.
- Nie jest tak prosto. Kobiety wolą dostać piega w prezencie.

I tu musiałam zaprotestować. Krzywy męski ogląd świata jest nie do zniesienia. Przecież chłopi też by chcieli piega bez wysiłku! Swój sprzeciw wyraziłam jak zwykle, znaczy mokrą szmatą. Władek czmychnął. Po chwili wyjrzałam przez okno. Zauważyłam, że na podwórku powstaniec zaczepił Lidkę. Widać było, że stara się odkryć jedną z jej połaci.

środa, 4 grudnia 2013

Genek, a czyj jest ten krawat?

Skończył się czas moich filozoficznych rozpraw, teraz wracam do życia. Jego kwintesencja żyje na poznańskiej Wildzie. Dziś ją uosobił Genek lat 49, znany w naszej dzielnicy niechluj. Zawsze niedomyty, nieogolony, w znoszonej koszuli, rozpadających się butach, lecz dziś – o dziwo! – również w krawacie. I to szykownym, żakardowym, dobrej marki, miękki w dotyku i bez żadnej plamy.

- Genek, ale dzisiaj z ciebie elegant – stwierdziłam z podziwem, gdy przechodził koło nas, czyli kobiet stojących w ogonku przed sklepem spożywczym. Jak zwykle czekałyśmy na dostawę świeżego pieczywa, umilając czas plotkami.
- Z Mosiny wracam, ciociu Adelo.
- To dużo tłumaczy – zgodziłam się.
- Genek, a czyj jest ten krawat? – zainteresowała się Malwina lat 92.
- Jak to czyj? – zdziwił się Genek. – Mój!
- Ale skąd go masz?
- Mam kumpla. Wacław ma 62 lata i pracuje w prosektorium. Wkurwił się, że jeszcze przez 5, a nie 3 lata będzie myć trupy. A on już zaplanował, co będzie robić na emeryturze. „Rząd gra na zwłokę”, krzyczał. W końcu podszedł do jednego ze sztywnych gości, zdjął mu krawat i wręczył mi go ze słowami: „Bierz, Genek, ten facet i tak idzie do spalarni. Zapnę mu szelniej marynarkę i nikt się nie skapnie. ”
- Bardzo cię proszę, Genku, byś w towarzystwie dam nie wyrażał się – poprosiłam.
- Przepraszam, ciociu Adelo.
- Spalarnia? – zaciekawiła się Kunia lat 88.
- Takie krematorium dla nieboszczyków – wyjaśnił Genek. – Spa dla umarłych. Kładą trupa na laury i podpalają lont zapałką. Stąd spa-larnia.
- Wacław też podpala?
- On bardziej podpala się na bieliznę. Rodzina nie sprawdza, czy świętej pamięci dziadzio ma majty. Wacław to skrupulant. Dokładnie myje, ale coś z tego też chce wyciągnąć dla siebie. I uczciwy jest.
- Uczciwy? – spytałam z niedowierzaniem.
- Tak. Dzieli się z kolegami, czym może. Tego po mnie nie widać, ale bardzo często zmieniam bieliznę na nową. Niestety, ostatnio Wacławowi trafiają się tylko kobiety. Proponował mi kilka biustonoszy, ale one zimą wcale nie grzeją.
- Ma biustonosze? – dociekała Kunia. – A w jakich rozmiarach?
- Takie koronkowe, z fiszbinami… – wyliczał Genek – prześwitujące i wcale nie. Ładne, ale bardziej na lato.
- Kunia?! – podniosłam głos i karcącym wzrokiem spojrzałam na sąsiadkę.

Więcej nie musiałam protestować przeciw takiemu procederowi. Dziewczyny ze wstydu spuściły oczy, a Genek wzruszył ramionami. Słońce starało się przebić zza chmur, a Wacław w tym samym czasie brał się za mycie kolejnych zwłok.

wtorek, 3 grudnia 2013

Gmyracze.

Ogólnie, ludzie lubią gmyrać. Najchętniej w przeszłości. Nie dają możliwości do zabliźnienia się ran, bo gmyrają, gmyrają, a rany nie chcą pokryć się strupem.

W społecznym stereotypie istnieje przekonanie, że to kobiety są największymi gmyraczkami, ale to kolejne zafałszowywanie rzeczywistości przez samczą propagandę. Że niby to my wypominamy grzechy z młodości, skupiając się na flirtach i mniej lub bardziej wyimaginowanych skokach w bok. Tymczasem to mężczyźni, chcąc przykryć swoje grzeszki i zarazem obawy, nam zarzucają to samo, do czego oni są zdolni. Takie psiajuchy. Takie kociekitki. Takie szczurzekiełki.

Ale największymi gmyraczami są spowiednicy. Spowiednicy zawsze są płci męskiej. Dziwne to, prawda? Różnej maści hochsztaplerzy prezentują się w różnych sutannach. Czasem jest to brunatny habit benedyktyna, innym razem biały kitel psychiatry, jeszcze innym razem zwykła czarna sukienka niby przystojnego wikariusza, który szeptem docieka, kiedy masz menstruację.

Ja już przekwitłam, dlatego bez skrępowania wchodzę do konfesjonału. Spowiadam się zwykle podczas mszy świętej, najczęściej jest to niedzielna suma, podczas której jest dość głośno, więc muszę się przebijać przez kakofoniczną ścianę. A że nie mam najlepszego słuchu, to podnoszę głos trochę ponad przeciętną. Kunia lat 88, moja najbliższa znajoma w dzielnicy, relacjonuje mi potem, że gdy ja wchodzę do konfesjonału, to mija skupienie modlitwą i ludzie nadstawiają uszu, co tam w konfesjonale. A ja klękam przed kratką ciągle z tym samym tekstem: „Ojcze (zwykle jest to chłop, który mógłby być moim synem lub wnukiem), ojcze, ja już nie miesiączkuję!”. „Ciociu, Adelo, ale o co chodzi?”, zwykle z taką odpowiedzią mam do czynienia. No to pomijam wątek, w którym ojca, czyli duchownego, łączy relacja z ciotką czyli córką, bo to zbyt skomplikowane. Trudno się w tym połapać. I mnie, która nazywana jest ciotką, choć zawsze na początku spowiedzi zarzekam się, że ciotki już nie miewam, też mąci się w głowie. Czasami nawet mam wrażenie jakiejś gnosis, która nawiedza mnie w konfesjonale, zacinam się, przestaję wyliczać nieliczne grzechy, tylko czekam aż buchnę, znowu stając się płodną. Dlatego nigdy nie będę atakować samej spowiedzi, jak robią to niektórzy chrześcijańscy (tfu!) reformatorzy.

Ale ja piszę o gmyraniu, więc muszę odkryć powtarzające się co spowiedź szczegóły moich wyznań i reakcje na nie. Spowiednicy gmyrają wszędzie gdzie mogą. No to przyznaję się. Do przekleństw, pieprznych myśli, popijania tego i owego, do myślenia, do zbijania bąków, do tego, owego i zboczonego, do nagości, do wściekłości, do naiwności, do zrzędzeń i ględzeń, do palenia, do walenia, do golenia, do chcenia, niechcenia i zobojętnienia. Do wszystkiego. A spowiednik? Gmyra! Gmyra i ciągle mu mało. Zagmyrał by się na śmierć, ale zawsze w pewnym momencie kończę spowiedź, by zdążyć na przyjęcie komunii świętej.

Gmyranie to wstrętna rzecz. Protestuję przeciw niej i gmyraczom. A wy?

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Uchachanie.

Często jestem uchachana. Jeszcze częściej pochichrana. Szczerze szczerzę się, a mięśnie brzucha uczciwie pracują. Ale po co, skoro nie ma z tego pożytku dla ludzkości? Dokąd nas zaprowadzi sam śmiech? Donikąd! A życie do czynu wzywa, a nie do różnych pierdół.
Czyn definiuje się poprzez swoją odwrotność, czyli bezczyn. Bezczyn społeczny jest plagą naszych czasów. Obywatele tylko wykonują bezsensowne zadania, za które im płacą, by mieli na abonament telewizyjny. Przed odbiornikiem ćwiczą mięśnie brzucha, śmiejąc się, pijąc piwo i incydentalnie uprawiając seks, by po kilku godzinach snu, znów włączyć telewizor na kwadrans telewizji śniadaniowej i chwilę potem pójść zarobić pieniądze na kolejny seans wieczorny.

Co zatem robić, by objął nas czyn, a nie bezczyn? To proste, trzeba myśleć o kilometrach nie wybudowanych autostrad, o nie wystawionych dotąd spektaklach teatralnych, o bateriach łazienkowych, które trzeba na bieżąco produkować, o tysiącach kilometrów papieru toaletowego, jaki trzeba przygotować do sprzedaży i tak dalej, i tak dalej. Czyn wzywa nas do tego byśmy spojrzeli na sąsiada lub sąsiadkę i intuicyjnie wyczuli, co mu jeszcze brakuje. Czego potrzebuje. O czym marzy. Stąd już tylko krok do przełamania się i ruszenia do roboty, która uszczęśliwi bliźniego.

„To dla pana, drogi sąsiedzie Tadeuszu, tyrałam w fabryce, produkując płytę wiórową do pana meblościanki”, „Kochana Anielo, czy ty zdajesz sobie sprawę, że będzie tobie świecić, bo w mojej fabryce znów z taśmy zeszły żarówki?”, „Walenty, powiedz synowi, że z browaru zeszła nowa partia piwa”.
Osiągamy w ten sposób bardzo ważny efekt. Nie chachamy, nie chichramy się, nie łapiemy za brzuch, ani zwijamy się ze śmiechu, nie robimy nic, co byłoby rubaszne, niekulturalne, obciachowe. My się tylko z satysfakcją uśmiechamy. Nie ma histerycznego śmiechu, który jest najczęściej sposobem na odreagowanie stresu, jest tylko zadowolona mina pełna aprobaty dla tego co wokół nas i dla samych siebie oczywiście też.

Bezczyn nawołuje do bezrefleksyjnego chichotu, tarzania się po podłodze, natomiast czyn niesie wartości konstruktywne, które nadają naszej twarzy wyraz zadowolenia. A szczęśliwy obywatel tworzy szczęśliwą ojczyznę. I powstaje układanka, gdzie jeden zadowolony puzzle łączy z drugim.

Tylko komu chce się to układać?

niedziela, 1 grudnia 2013

Twarzo-Antek.

Każda z nas była kiedyś gościem. Oczywiście pomijam ekstremalne chałupniczki. Nawet domatorki z elektroniczną obrożą na nodze musiały kiedyś wyskoczyć z chałupy, by dokonać przestępstwa. Jeśli zrobiły to w domu, to przynajmniej do sądu musiały się udać. Zatem wydaje się niemożliwe, by któraś z nas nigdy nie była w gościach. Przecież nawet udanie się do sklepu jest formą składania wizyty.

Decydującym o jakości złożonej wizyty jest wyraz twarzy gospodarzy. Jeśli wita nas uśmiech wtedy czujemy się pewnie, bo najbliższe godziny dobrze rokują. Z tego powodu odwiedziny komorników nigdy nie przebiegają w familiarnej atmosferze, a przecież w takiej sytuacji żart bardzo by się przydał.

Dzisiejszym wczesnym rankiem rozmawiałam o tym w większym gronie, stojąc przed kościołem.

- Dziewczęta – perorowała Kunia lat 90 – nie wolno uśmiechać się przy otwieraniu drzwi, bo wtedy zachęcamy akwizytora o narodowości romskiej do działania. A ja nie potrzebuję nowego dywanu!
- Kunia, my rozmawiamy o oczekiwanych gościach – zaoponowała Ludka lat 68.
- Mam pomysł – odezwała się zwykle milcząca Malwina lat 92. – Przygotujmy minę dla wikarego.
- Tego od kazania? – dociekała Wiesia lat 59.
- Taa.
- Wczoraj się spóźnił na poranną mszę – przypomniałam. – Przywitajmy go Macierewiczem!
- Jak się robi twarzo-Antka? – zainteresowała się Kunia.
- Musisz poczuć się, że jesteś na granicy, za którą ujrzysz Pana Boga. Jednych to przestraszy, innych pocieszy, ale to ty wiesz, że rozdajesz karty.
- Uff – odetchnęła z ulgą Malwina. – Już myślałam, że będę musiała zapuszczać zarost.
- Ja nie potrafię – wściekała się Wiesia. – Nie wiem, jak mam ujrzeć Pana Boga! Nie umiem!
- Bądź Mojżeszem! – poradziła Kunia.
- Ogień kojarzy mi się z pieczeniem kiełbasek – zaoponowała Wiesia. – Mam przełykać ślinę? To na tym polega doznanie Pana Boga?
- Oj, głupia – zaśmiała się Kunia. – Twarzo-Antkiem możesz się ślinić tylko z wściekłości, nigdy ze smaku.
- Kunegundzie szło o to, że masz sobie wyobrazić, jak tachasz otrzymane od Boga kamienne tablice z przykazaniami – wyjaśniłam. – No! Teraz ci wychodzi!
- Uwaga! – ostrzegła Malwina. – Nadchodzi!

Kierowca lat 39 wyszedł z plebani i skierował się w kierunku zakrystii. Chciał swobodnie przejść mimo nas. Chciał, bo wcześniej dostrzegł kilka twarzo-Antek.

Zaplątał się w sutannie i wywinął orła na wildeckim trotuarze. A my przybrałyśmy oblicze świętej Teresy, pomagając wstać połamanemu wikaremu.

sobota, 30 listopada 2013

Jest ostatni dzień listopada, więc napisałam list do świętego Mikołaja.

Lubię Mazury, Śniardwy, Mamry i Mikołajki, ale samego święta 6 grudnia już nie za bardzo. Trzeba wystawiać poprzedniego wieczora trzewiki, a mam je wypastowane i później widzę, kto ma ubabrane ręce od wkładania prezentów do moich butów. To taki pic na kapcie. Ci, co chcą być obdarowani, wyświecają co sił pantofle, ci co składają podarki, schylają się do przepoconego obuwia. Rzygać się chce. I jednym, i drugim. Pierwsi, bo mają dość pastowania obuwia, drudzy, bo nudno im się robi od przechodzonego zapachu stóp ich ulubieńców. Mikołajkowe nudności.

Dlatego postanowiłam napisać list do Świętego Mikołaja. Ale nie po to, by nie zażywał inhalacji na obcasie, lecz by zmienił swoje podejście. Przynajmniej do mnie. Znaczy do świadomej kobiety, która przeżyła dużo więcej niż 73 wiosny, a dzień 6 grudnia wypada jej daleko od urodzin.

Wyjęłam z szuflady pachnącą wrzosem papeterię, kropnęłam na papier jeszcze kroplą Chanel Nº5, którą zwykle umieszczam pod uchem i na nadgarstku, po czym zaczęłam skrobać gęsim piórem maczanym w kałamarzu wypełnionym najlepszej jakości atramentem.

Święty Brodaczu.
Dawno do ciebie nie pisałam. Dawniej tyle razy wysyłałam list, a ty nigdy nie odpowiedziałeś. Owszem, prezenty bywały trafione, ale ja zawsze czekałam na ciebie. Interesowałam się, co zobaczę znad wora, ale ty zawsze byłeś taki wycofany i metroseksualny. Rozumiem, że spędzając życie na Północy stałeś się oziębły, ale przecież masz chyba jakichś braci i kuzynów, nie zawsze w tym samym wieku co ty, co jednak krew mają gorętszą.
Zdajesz chyba sobie sprawę, że zająłeś miejsce księcia na białym koniu. Ty, Mikołaju na reniferze, uosabiasz teraz bogactwo i radość. Ale ja widzę w tobie pierwotną siłę i pokłady kipiącej uszami męskiej chuci. Przybywaj, Mikołaju. Zzuj buty na progu, a ja czekać będę pod ciepłą pierzyną.
Twoja Adela lat 73
.”

I po raz pierwszy dostałam odpowiedź od Mikołaja. Co jednak dziwne - na skrzynkę mailową:
Adelo, od niemal 100 lat krążę po twojej okolicy. Dzielnica u was niebezpieczna, więc chyłkiem roznoszę prezenty, by potem spocząć u boku prawdziwego twardziela. Dziękuję za zaproszenie, ale w tym roku też będę spać u Władka lat 97. No i butów nie muszę u niego zzuwać.
Może do ciebie przybędę w przyszłym roku? Ale gwarancji nie daję, bo Władek dzielnie się trzyma.
Święty Mikołaj.


No cóż, takie życie. Mnie już nic nie zaskoczy. Święty Mikołaj okazał się pederastą, a Władek biseksualistą. Mogę to im przebaczyć, ale nikogo do swego łóżka z buciorami nie wpuszczę. Przeciw temu protestuję. Co za obyczaje!

piątek, 29 listopada 2013

O dziwakach.

Lubię Chopina. Szczególnie za wariacje. To był bardzo romantyczny wariat. Jak siadał do fortepianu, to oderwać go mogła tylko potrzeba fizjologiczna. Przy tym jedzenie i seks za takowe nie uważał. Myślę, że dziś mógłby zostać maniakalnym konsumentem gumy do żucia. Ludzie, którzy mają swojego fioła żują gumę. Na maksymalnej szybkości rozruszanej żuchwy. Nie oddzielisz żuchwy od wariata.
Mam znajome, które uważają się za wariatki. Poczytują to sobie za zaletę, czynnik wyróżniający i element przyciągający znudzonych schematycznymi panienkami samców. Ale żadna z nich nie żuje gumy! Owszem, ssą tik-taki, po kilka razy na dzień szorują garnitur swoich wyślizganych zębów, łykają świeże powietrze, ale nie żują gumy. Ich wariactwo nie jest zatem wariactwem, a co najwyżej dziwactwem. Niestety, żadna z moich znajomych nie chce uświadomić sobie, że jest dziwaczką.

Podobnie jest z mężczyznami. Sprawdziłam to na Władku lat 97, a wcześniej na kilku innych panach. Efekt zawsze był ten sam.
- Władku, ty dziwaku! – zaskoczyłam przyjaciela z AK.
- Że co? – żachnął się Anonimowy Kobieciarz.
- Jesteś dziwakiem – podtrzymałam swoją diagnozę.
- Dlaczego?
- Jesteś powstańcem, tak? Tak! Brodziłeś w warszawskich kanałach, tak? Tak! Wychodziłeś stamtąd wyświniony, tak? Tak! A mimo to na kobiety lecisz! – skończyłam z wyrzutem.
- Ale jaki tu jest związek przyczynowo-skutkowy?
- Tylko się nie wymądrzaj, dziwaku!
- Zwariować można!
- O nie! Żaden z ciebie wariat! Dziwak jedynie.

Władek obraził się wówczas, ale po kilku dniach go udobruchałam, mówiąc czule: ty wariacie. To potraktował jako wyraz sympatii i uznania. Czyste dziwactwo. I nic więcej. Nieraz podsuwałam Władkowi gumę do żucia, ale on ją odsuwał od siebie, wyciągając odświeżacz do ust w aerozolu, a potem nadstawiał swój 97-letni dziubek. Później był zdziwiony, że na lewym policzku (jestem praworęczna) tak długo utrzymują się czerwone ślady po mojej dłoni.

A dlaczego protestuję przeciw dziwakom? Odpowiedź jest prosta: wariat gdzieś ma, jak go nazwą, ale dziwak już nie. On jest drażliwy. Bo odsuwa od siebie gumę w drażetkach, listkami też gardzi. Zatem namawiam: drażliwych dziwaków traktujmy liściem.

Policzkujmy nie-wariatów.

czwartek, 28 listopada 2013

Parskanie samochodów.

Nie jestem przekonana, czy pies pochodzi od wilka. Bardziej prawdopodobne jest to, że człowiek zminiaturyzował konia, po to, by móc kochane zwierzę wprowadzić do domu. Z czasem psy straciły na lśniącym włosiu i żrą byle co, o smakowitym owsie zapominając bezpowrotnie. Podjęte pod ciepłym dachem przez człowieka odwdzięczyły się jednak szczerze, zostawiając kopyta za progiem. Ludzie za to ich nie dosiadają (oczywiście nie piszę o patologiach).

Współczesnym rumakiem, który grzecznie czeka na pana pod saloonem, jest samochód. Mechaniczny koń jest dobrze wychowany, cierpliwie wygląda powrotu pana, a gdy wreszcie ten przyjdzie, podgrzewa mu siodło, dmucha zefirkiem prosto w twarz, a czasem włącza ulubione przeboje. A gdy jeździec zrobi jakąś głupotę, to podtyka mu poduszkę pod nos.

Władek lat 97 rozpoczął wczoraj rozmowę na temat koni z Lucjanem Kutaśko. Zrazu przysłuchiwałam się im bez większego zainteresowania, ale potem aktywnie włączyłam się do dyskusji.

- Lucjanie, naprawdę uważasz, że samochód jest przedłużeniem penisa?
- Pani Adelo, zna przecież pani potoczne powiedzenia jak na przykład „walić konia”.
- Nie bądź obsceniczny, panie Kutaśko! – Muszę być nieustannie czujna, bo chłop to chłop i zawsze zacznie świntuszyć. – Nie mieszaj waleni do koni.
- Adela, nie mieszaj chłopakowi w głowie – wtrącił się Władek. – Mężczyzna ma konia i przedłuża go koniem. I choć przedłużka jest mechaniczna, to sama operacja jest naturalna. Koń mężczyzny na mrozie musi mieć przedłużkę, by być zauważonym.
- To dlatego samochody parskają na mrozie! – zauważyłam. – Wy chcecie odpalić, a on prycha, puszcza smród z rury wydechowej i kpi z was w żywe oczy.
- Dobrą przedłużkę ze świecą trzeba szukać – sentencjonalnie podsumował Kutaśko.
- Tak, świece za często się zalewają – zgodził się AK-owiec.

I w tym momencie zrozumiałam, co się stało przed milionami lat. To kobiety wprowadziły konia pod ciepły dach. Zrobiły z mężczyzny psa, który się łasi, choć w towarzystwie innych kundelków wypada mu szczekać. Natomiast w zaciszu sypialni to my dosiadamy konia, a oni swój deficyt szalonego jeźdźca uzupełniają już na dworze. Potrzebują do tego mechanicznych zabawek.

Nie protestujmy przeciw naszym pieskom. Poparskajmy na dworze z ich zabawkami. Dodajmy tam im otuchy, by w domu potraktować nową ostrogą. Bo na konia trzeba bata.

środa, 27 listopada 2013

Nie ma już mężczyzn, z którymi chciałabym się wykąpać.

Dziś śnił mi się Kmicic. Wzrok miał płomienny, a bok podpieczony przez pułkownika Kuklińskiego. Przystojny Andrzej stał przed leśną chatą, należącą do Kiemliczów.

- Wasza miłość – do Kmicica podbiegł ojciec dwóch nierozgarniętych bliźniaków, którzy ułomność umysłu rekompensowali siłą niezwykłą i wytrzymałością, jaką miał chyba tylko tur w puszczy. – Lód skuł drogi, a skrzypiący śnieg wypełnił wykroty. Nasze szkapy nie mają antypoślizgowych podków. Co robić?
- Niech twoje mało rozgarnięte chłopaki odgarną śnieg. Łapy mają jak szufle, a ty ich tylko do prania zmuszasz! Tarka już jest płaska, jak ziemia nasza ojczysta. Twoje bachory graby mają przez to a jużci, ale Szwedzi w tym czasie zagrabili Najjaśniejszą Rzeczpospolitą. Jakie są prognozy pogody? - spytał Andrzej K.
- Ciśnienie wzrasta, niedługo powinno wyjść słońce. Niestety, temperatura znów spadnie. Podają, że przy gruncie spadnie do minus 38 stopni Celsjusza - odpowiedziałam.
- To dobrze, bo wysokie temperatury już mi bokiem wychodzą.
- Rumaki mają inaczej. Zakopały się w sianie i nie chcą wyjść na mróz. Uszyłem im kalesony, a one nic. Na smaganie batem tylko prychają - odparł stary Kiemlicz.
- Wypij z nimi strzemiennego zalecił sienkiewiczowski bohater. - To je rozgrzeje.
- Gore! Wyżłopią mi cały zapas gorzałki!
- Odwróć się, bo chcę się umyć – Andrzej Kmicic by wstydliwy. Gdy odwróciłam się, rozdział się, ukazał sosnom, jodłom i modrzewiom swoje muskularne ciało, po czym zanurzył się w zaspie śniegu.

W tym momencie z popołudniowej drzemki wyrwał mnie Władek lat 97, gwałtownie szarpiąc za moje ramię.
- Adela, ale ty jesteś rozgrzana!
- Co? Co się stało?
- Krzyczałaś przeraźliwie. Szufle? Jakie szufle cię dotykały?
- Nie zrozumiesz. Tobie ciągle jest zimno.
- Masz rację, mróz trzaska.
- Wiedziałam – powiedziałam z wyrzutem, po czym obróciłam się na drugi bok. Starałam się, by Kmicic znowu przybył, ale przed oczami pojawiały mi się tylko odmrożone szufle młodych Kiemliczów. Przeciw takim fantazjom zawsze protestuję, więc wstałam i zaparzyłam kawę dla siebie oraz Władka lat 97.

Popijaliśmy kawę drobnymi łykami, a ja patrzyłam na pooraną zmarszczkami twarz AK-owca. Mógłby się wykąpać w jakiejś zaspie, pomyślałam.

wtorek, 26 listopada 2013

Samce Alfa i teflonowi ambasadorzy.

Obecnie najpopularniejszym na świecie samcem Alfa jest Władimir Putin. A to wszystko dlatego, że nikt nie znał Władka lat 97 pół wieku temu. Standardy przez to się zmieniły i rosyjski satrapa – nieco mniej owłosiony niż serialowy Alf, choć podobnie kosmiczny – śmiało może zaczesywać sobie kosmykami łysinkę, a były pierwszy minister Italii robić kolejną operację plastyczną. Dziś macho Obama może mobbingować współpracowników, czego Władek nigdy w życiu by się nie dopuścił. Jaka tempora, taki mores.

Dzisiejsze myśli poświęcam teflonowym ambasadorom USA, których można przypalać na wolnym ogniu, a oni i tak nie zejdą z patelni. Leżą plackiem, przypominając winylową płytę gramofonową puszczaną na 33 obroty. Z ich płaskiej perspektywy każdy samiec jest Alfa. To tak, jakby amerykański ambasador leżał na chodniku na ulicy Święty Marcin w Poznaniu i patrzył w górę na Alfę (to taki brzydki wieżowiec biurowy z lat 70-tych). Amerykańskiego teflonowca widok przeraża, zaburzając trzeźwość oglądu rzeczywistości. Mali ludzie, płascy politycy.

- Adela, co się czepiasz biednych dyplomatów? – spytał się Władek, gdy zwierzyłam się z moich głębokich rozważań.
- Jak byś określił Walka lat 57 z klatki C?
- Walenty to byczek.
- A gdy kłóci się z Walerią lat 52, to jak ją nazywa?
- Przecież wiesz, co mnie głupio egzaminujesz?!
- Otóż to, wyzywa ja od krowy. Jest byczkiem i jego widzenie świata nie wychodzi poza krowi placek. Podobnie jest z teflonowymi ambasadorami. Przejęci dyplomatyczną misją, wszystkich traktują swoimi kategoriami. I nie idzie mi o żałosnych samców Alfa, ale o Angelę. To wcale nie jest teflonowa kanclerz. To samica Omega!
- Ford też był omega.
- Mówisz o byłym amerykańskim prezydencie? – spojrzałam czujnie na Anonimowego Kobieciarza lat 97. AK-owiec często zaskakiwał mnie swymi nieliniowymi skojarzeniami.
- Eee...
- Kiedyś były inne czasy. Samce też bywały Omega, mając nieco oleju w głowie. Teraz niestety cofnęły się na początek alfabetu, zaczynając edukację od nowa.

No cóż, muszę znów zaprotestować przeciw współczesnej wersji mężczyzny. Metroseksualne teflony dotarły już do dyplomacji. Co za wstyd!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Sprostytuowane roszady.

Przyznam, że miałam marzenie, którego nie spełniłam. Chciałam zagrać w scrabble z Mao Tse Tungiem albo Saddamem Husajnem. Niestety, wtedy kiedy żył Mao nie znałam chińskiego. Podobnie było z Saddamem i językiem perskim. Kiedy pożegnali się z życiem ja wyrzuciłam rozmówki polsko-chińskie oraz polsko-arabskie i wróciłam do lektury „Pism semantycznych” doktora Gotloba Frege.

Dostałam kiedyś zaproszenie od prezydenta Putina na partyjkę Chińczyka, ale gdy w odpowiedzi zasugerowałam grę w „Człowieku nie irytuj się”, to nie wiedzieć czemu on się uniósł. Może i dobrze, że nie doszło do spotkania, bo ja preferuję drinki, a na Stolicznej słabo ponoć udawały się. Najczęściej wychodził Wściekły Rusek, którego pija się tylko na Kremlu oraz na Łubiance.

Wobec tego zaproponowałam Władkowi lat 97 partyjkę szachów. Mój AK-owiec nie ma talentu do języków obcych, więc rozmaite krzyżówki odpadały. Warcaby z kolei mnie nie rajcują, więc musieliśmy zasiąść do gry królewskiej.

- Adelo, szachy to burdel.
- Że jak?
- Ku...ska gra. Jak życie i dom publiczny.
- Jesteś nienormalny – żachnęłam się. – I nie wprowadzaj rynsztokowego języka do mojego mieszkania!
- Szachy mają co najmniej dwie warstwy metaforyczne. Ja zinterpretuję tę bliższą mojej skóry.
- Grasz Obronę Francuską! Schowaj język, świntuchu!
- To jedyna gra, przy której mogę i chcę się ślinić.
- Szach! - zaszachowałam w odpowiedzi powstańca.
- Bicie pionków to pobieranie kasy od frajerów. A dama to burdelmama. Ona dba, by klient, choć frajer, czuł się jak król.
- Władek, nie znasz reguł? Przy szachu nie możesz wykonywać roszady!
- Boisz się mojego konia?
- Skoczka. To jest skoczek, a nie koń. Tylko Żyła skacze przed siebie, a skoczki zawsze w bok, dlatego ja stawiam na wieże.
- Stawiasz wieże?
- Nie wierzę! Władek, ty nawet szachy potrafisz sprostytuować. Podaj herbatniki.
- Co? Że niby jestem gońcem?

I to był koniec gry. Zawsze będę protestować przeciw chamskim zachowaniom przy szachownicy. Niech politycy bawią się w roszady, ale u mnie na szacha trzeba reagować według reguł.

Dlatego prostestuję przeciw rekonstrukcji rządu premiera Tuska!

niedziela, 24 listopada 2013

Kazanie o licznikach.

Chrystus sporo wędrował. Wyposażony w sandałki zwane „Jezuskami” przemierzał drogi Bliskiego Wschodu, niektórzy twierdzą, że dotarł nawet do Indii. Nie wiemy jednak jak było dokładnie, bo apostołów wybierał wśród osób prostych, którzy nie mieli pojęcia o kompasach, stoperach i innych licznikach. Nie wiemy, jakie miał tętno, ciśnienie krwi, czy lepiej czuł się na drogach płaskich, czy pod górkę. Na ile spadł mu poziom cukru we krwi podczas 40 dni głodówki i na ile centymetrów od powierzchni wody przechadzał się po jeziorze.

My jesteśmy w innej sytuacji. W chwili śmierci każdy z nas będzie miał wgląd w statystyki: ile zużył w ciągu życia megawatów prądu, na ilu metrach sześciennych upichcił sobie obiadki lub ugotował jaja na twardo na śniadanie, paragony fiskalne zaświadczą, ile pieniędzy zostawiliśmy w Żabce, a ile w Biedronce. Na Sądzie Ostatecznym nie będzie prezentacji w Power Point’cie, tam korzysta się z bardziej boskich prezentacji, ale Excel na pewno będzie podstawą. Billy Gates ponoć już to załatwił. Zobaczymy wykresy, twarde dane, od których nie będzie odwołania. Kryteria ostre przebiją nasze dusze.

Rano wpadł do mnie Władek lat 97. Namówiłam go, żeby poszedł ze mną na sumę, a nie na mszę dla dzieci, bo to pójście na łatwiznę. Wprawdzie trudniej wtedy usnąć, bo bachory są żywe, ale kazania nic nie wnoszą w życie AK-owca. Z ociąganiem zgodził się. Przed wyjściem do kościoła poprosiłam go o wyrzucenie śmieci.

- Nie licz dziś na mnie.
- Jak to? W dzień Pański odmawiasz spełnienia dobrego uczynku?
- Stanowczo i nieodwołalnie.
- Chcesz się zaprzeć Chrystusa? On by pomógł starej kobiecie. Jezus wyniósłby śmieci.
- Jestem ubrany elegancko. Nie wyjdę na brudne podwórze, po to by wyrzucić te śmierdzące odpady.
- Czyli ma mi śmierdzieć w domu? Pytam po raz ostatni: wyniesiesz śmieci?
- Nie!

I w taki oto sposób Władek lat 97 zaparł się Jezusa po trzykroć. Nie zrobił to po raz pierwszy. Licznik zaprzańcowi bije. I w postaci wydruku dostanie go na Sądzie Ostatecznym. Dlatego przestrzegam was. Przed obliczem Pana za późno będzie na protesty!

sobota, 23 listopada 2013

O kobietach błogosławionych i plugawych.

Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego w poniedziałki rzeźnicy zamykają sklepy, a nie na przykład w czwartki, skoro piątek był dniem bezmięsnym. Teraz jest to już nieaktualne, bo nakaz piątkowego postu został zniesiony i pości tylko ta sąsiadka, która ma na to ochotę. A że na Wildzie mało jest wegetarianek, więc też niewiele kobiet pości.

Pewnym rodzajem postu jest dla miesiączka. Znika ona wówczas, gdy jesteśmy w stanie błogosławionym. Błogosławione są również dziewczęta przed pierwszą menstruacją oraz niektóre kobiety po przekwitaniu. I o tym chciałam porozmawiać z Władkiem lat 97. Proponując taki temat, uzupełniałam wiedzę na temat jego postrzegania kobiecego świata. Bałam się, że mnie zdołuje, ale zaryzykowałam.

- Ja sławię błogość – wyznał Władek – dlatego też nie mogę mieć nic przeciw błogosławieństwom. To oczywiste.
- A właśnie, że nie – zaoponowałam.
- Jak to?
- Sławisz błogość, bo możesz uprawiać seks. Ale gdy kobieta zajdzie w ciążę, wtedy przeklinasz.
- Może inni, ja mam przecięte nasieniowody.
- Och, Władek, mówię ogólnie.
- A kto lubi rozwrzeszczane bachory?! – uniósł się AK-owiec. – To najskuteczniejsza antykoncepcja. Wszystko opada.
- Ale kobieta brzemienna jest w stanie błogosławionym.
- To akurat niczemu nie przeszkadza. Jednak wszystko zmienia się po porodzie. Błogosławieństwo przeobraża się w plugawość. Kupki, siuśki i szczepienia. A mężczyzna też chciałby się sczepić, ale nie ma z kim, bo matka jego dziecka nie daje. Tylko odciąga pokarm z piersi, a to takie nieestetyczne...
- I to jest dla ciebie plugawe?
- Plugawym jest fakt, gdy baba może, a nie daje!
- To, co powiedziałeś, było plugawe. Wstydź się, Władku!

I Władek lat 97 udał, że się wstydzi. Wiedziałam jednak, co mu chodzi po zarobaczonym łbie. Plugawe myśli pełzały między cebulkami włosów AK-owca. Nie poddałam się jednak sprytnemu szantażowi. Zaprotestowałam przeciw tak rozumianej plugawości. Pokazałam mu palcem drzwi. Niech skomli o błogosławieństwo na innej wycieraczce.
Plugawy Władek.

piątek, 22 listopada 2013

O łokciach, obcasach i roztaczaniu uroku.

Roztaczanie uroku kobietom najlepiej wychodzi w krajobrazie górskim lub na prześcieradle. W każdym razie na wyciągnięcie ręki muszą być roztocza. Albo piękne schrony poradzieckie w linii Mołotowa znajdujące się w Roztoczu Wschodnim, albo sytuacja, gdzie rolę gra naskórek lub napletek, który przecież też jest wielkim przysmakiem roztoczy. W jednym i drugim przypadku liczą się wysokie obcasy, które damską łydkę szlachetnie wysmuklają i powodują, że prześcieradło staje się parkurem, na którym nierzadko odbywają się zawody WKKW.

Kobiety najlepiej roztaczają swój widok korporacyjnie, gdyż z tłumu asystentek i sekretarek najłatwiej wybić się poprzez wysoki obcas, podbicie kopyta oraz prosty szew pończochy biegnący wzdłuż nogi. Od pięty do mroku spowijającego pośladek, jaki daje cień kusej spódniczki. Urok najlepiej roztaczającej obcasowe wdzięki kobiety chwytany jest w locie przez prezesów, dyrektorów i kierowników. W smutnej ciszy zaplecza, magazynu, czy pakamery jest też kontemplowany przez szeregowych pracowników, a potem wizualizowany w fantazjach podczas kontaktu ze Zdzisią lub Czesią na płaskiej podeszwie.

Wiem coś o tym, bo Władek lat 97 zaskoczył mnie wczoraj swoją prośbą.
- Adela, załóż te pantofelki na wysokim obcasie!
- Ale po co?
- Bo tak intensywniej roztaczasz swój urok.
- To niewygodne, daj spokój, Żużu lat 97.
- Nie po to rozpychałem się łokciami, by cię zdobyć, żebyś teraz stroiła fochy!

Oczywiście zrobiłam awanturę Władkowi lat 97, bo dżentelmen nie zachowuje się tak na prześcieradle. I choć już dawno straciłam złudzenia co do elegancji powstańca w codziennym obyciu, to jednak cały czas mnie to razi. W każdym razie Władek uświadomił mi, że żeby zdobyć korporacyjną kobietę na obcasach, mężczyzna musi rozpychać się. Łokieć absztyfikanta ma być twardy, żelazny i bezkompromisowy, zatapiać się w sadle konkurenta, znienacka wyłazić bokiem i w ogóle być czujnym. Łokieć ważny jest też na prześcieradle, bo przecież skoro kobieta jest już na obcasach, to w rewanżu mężczyzna powinien być aktywny.

No i przeciw braku aktywności ja zwykle protestuję. Ale dziś mi się udało. Dziś Władek lat 97 ubrał buty na wysokich obcasach.

czwartek, 21 listopada 2013

O mądrości, czyli co ma feler do fąfusia.

Wiadomo, że mądrość jest brakiem głupoty. Tak jak niewinność jest brakiem grzechu, a odwaga brakiem strachu. Zatem mądrość jest po prostu brakiem lub wybrakowaną głupotą. Zaś wybrakowana głupota jest bublem, dlatego spokojnie możemy stwierdzić, że mądrość jest felerem. Każda mądra kobieta to wie. Ot, żadna tajemnica, czy sekret masoński. Taka życiowa gnosis. Nic więcej.

Weźmy Władka lat 97. Cieszył się jak dzieciak, gdy wymyślił niby-aforyzm. Niby-aforyzmy Władka to od wielu lat moje utrapienie. Naszło go jednego wieczora i natchnienie od tamtej pory dopada go zwykle po podwieczorku.

- Adela, Adela, mam znowu złotą myśl! – z tym wesołym krzykiem wpadł wczoraj do mnie na kolację.
- To feleruj, kochasiu.
- Że co?
- Referuj, fąfusiu.
- Fąfusiu?
- To zamieszanie w mojej głowie spowodowane jest oczekiwaniem na twoją myśl. Feleruj, o złotousty!

Władek lat 97 spojrzał na mnie podejrzliwie, bo moja kpina była zbyt czytelna, ale zrobiłam słodką minkę i z udawanym niezaspokojeniem czekałam na feler Władka.

- Matki, żony i kochanki – wszystkie były kiedyś szczepione na świnkę.

Chciałabym w tym momencie widzieć wasze miny. Ja musiałam mieć podobną, ale nie udało mi się odegrać tego wyrazu twarzy przed lustrem. Zawsze głośno wzdychałam i zwierciadło zaparowywało się...

Mądrość jest także źle spożytkowanym pomysłem. Po żytku ma się przecież różne pomysły, ale zwykle są one złe, czyli nierealne. Dlatego podejrzewam, że Władek lat 94 inspiruje się różnymi domieszaczami, które dają pomysły, ale ich aromat zabijany jest przez zapach kawy. Bo Władek niby pija kawę, ale co jest w środku filiżanki, Bóg raczy wiedzieć.

Dlatego ja protestuję przeciw mądrości, bo ona jest tylko efektem domieszaczy i przez to mądrość wprowadza zbyt dużo zamieszania. A komu zależy na zamieszkach?

środa, 20 listopada 2013

Władek lat 97 od dziś znów działa w AK.

Musiałam coś zrobić. Nie mogłam wczorajszej sprawy tak pozostawić. Zaprosiłam wszystkie urodziwe sąsiadki do siebie. Była Lusia lat 55 oraz Genia lat 66 z parteru, Zenobia lat 69 z I piętra, Wacława lat 63 z II piętra i Kazia lat 47 z III piętra,. Wypiłyśmy po filiżaneczce herbatki z wiśniowymi konfiturami, wymieniłyśmy uwagi o pogodzie oraz o parytetach w radach osiedla, po czym przeszłyśmy do meritum.

Wpuściłyśmy do pomieszczenia Witka lat 59 z parteru, Władka lat 94 oraz Bogusia lat 48, który akurat dostał przepustkę z więzienia.
- Panowie, wstydźcie się – zgromiła Lusia lat 55.
- Powinniście pójść do kąta – postraszyła Zenobia lat 69.
- Zhańbiliście się, chłopaki – skwitowała Kazia lat 47.

Wtedy z krzesła podniosłam się ja.
- Panowie, rozumiem, interesują was kobiety młodsze, niż samochody o rocznikach, na które was stać. To idiotyczne. Dotychczas byłyśmy pobłażliwe, ale to musi się zmienić. Rozwydrzone bachory, które w was tkwią, każą zmieniać waszą pozytywną energię na bezczelną namolność. Niedopuszczalne jest, że niepowodzenia na froncie podrywu kobiet młodych staracie odbić sobie na nas. Nie damy się molestować. Nadajecie się tylko do resocjalizacji. Rozpoczniecie terapię!
- Co to za jaja? – przytomnie spytał Witek lat 59 z parteru.
- Damy wam szansę – obwieściła Wacława lat 63. – Musicie tylko założyć klub AK.
- Wspaniały pomysł – zapalił się powstaniec lat 97, czyli Władek z Warszawy.
- Anonimowi Kobieciarze, zaczynacie pierwszą sesję od razu. Powtarzajcie: „Nie będę paniom łypał w dekolt, energii marnotrawił, a wstrętny nochal i męską chuć pod kołdrą pozostawię.” A teraz otwieram dyskusję.
- Że co? – niepokorny Witek stawał okoniem.
- To zacznę ja – z uznaniem spojrzałyśmy na Bogusia, którego więzienie nauczyło pokory. – Kazia lat 47 mieszka na III piętrze i gdy wracała do domu, podnosząc na schodach ciężkie uda, to nie wytrzymałem i wetknąłem nochala między jej dwa pośladkowe bochny. Wstydzę się. Postanowiłem unikać klatek, ale mimo to wrócę z przepustki do więzienia.
- A ja – zabrał głos Władek lat 97 – kiedy widzę cyce sąsiadek, to po hiszpańsku myślę: „la pierdonate to”. Niedobre myślenie. Ale francuski też jest niebezpieczny, zaś niemiecki zbyt dosadny. To przyswoiłem migowy i ręce miałem takie rozlatane... Wstyd mi.
- A niby dlaczego mam być anonimowy? – zaperzył się Witek lat 59. – Wyskakuję z gatek jako Witek i tego samego chcę od kobitki: żadnego wstydu!
- Protestuję! – wrzasnęłam.

Jeszcze sporo pracy przede mną. Przed nimi. Przed nami.