środa, 11 grudnia 2013

Monolog pijaka.

Wybrałam się na Stary Rynek w Poznaniu, bo ostatnio w mieście sporo się dzieje. Dużo śpiewaków wyszlo na ulice i zaczęło swoje bezczelne, bo niekompatybilne do słuchu trele. Deptak usiany był młodocianymi wyjcami oraz cygańskimi dziećmi niemiłosiernie piłującymi na harmoszkach. Pijacy zaczepiali z próśbą o datek na piwo, a bardziej wyrafinowani żebracy układali na trotuarze swe powłoki w towarzystwie swych psów. Ci z kolei prosili o karmę dla zwierzaków. Już to widzę.

Dotarłam na płytę rynku i ze zdziwieniem spostrzegłam, ile próżniaków pije w samo południe piwo. Nie wyglądali na emerytów – ich cery były świeże i opalone, a z większości szyi zwisały złote łańcuchy. Grube paluchy przyzodobione sygnetami trzymały szklanice złocistego płynu. Nie wabiło mnie takie towarzystwo, więc usiadłam na ławeczce z boku Odwachu. Obok siedziały miejscowe kobiety i obamawiały znajome im towarzystwo, na dalszych ławkach przycupnęły Rosjanki, które z radością odnalazły miejsce, gdzie nikt nie przybiegnie z pytaniem o składane zamówienie.

Naprzeciw mnie znajdował się Pałac Działyńskich, przy którym rozgościli się dwaj młodzieńcy. Jeden z nich miał na głowie irokeza, a drugi kapelusz. Od razu zrozumiałam, że był to duet: artysta z kasjerem. I rzeczywiście, po krótkiej chwili artysta rozpoczął próby wydobycia z siebie męskiego głosu, a jego kompan mężnie postanowił łapać kapeluszem powietrze. Nie wiedzieli, że poznaniak nie myśli o lokacie z kapelusza, lecz oszczędności trzyma w skarpecie.

Tymczasem do ławek zbliżył się mężczyzna zmarnowany przez los, brak higieny i alkohol. Początkowo znalazł sobie miejsce na ostatniej pustej ławce zatopionej w słońcu, ale właśnie te bezczelne w swej natarczywości promienie wypędziły go do kąta. Przykucnął sobie tuż koło mojej ławki i rozpoczął biadolenie:

„Ile jeszcze muszę wypić, żeby się zachlać? Ale mnie łeb napierdala! Co to za młody grandziarz? Śpiewać nie umie, a w dodatku siedzi na moim miejscu! A przecież mógłby się otrzeć o sztukę. Masz ćmika pożyczyć? Nie? Pójdę do niego i każę mu wypierdalać. Nie, jednak nie pójdę...”

Już chciałam zaprotestować, ale przecież Dostosjewski pisał, że pijacy są najbliżej Boga. Dlatego niechętny wzrok rzuciłam ku śpiewakom!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz