sobota, 5 maja 2012

Muzyk pościelowy.

Mężczyźnie zazwyczaj musi grać gitara – wtedy najlepiej się wyśpi. Tę prawdę przez całe życie powtarzali mi moi kochasie. Nie było może ich zbyt wielu, ale też nie na tyle mało, bym mogła mówić te ważne słowa bez pokrycia. Bo pokrycie jest w tej kwestii kluczowe. Wracając, mężczyźni to nie gitary, a fujarki z fałszywymi otworami, ustnikami i dźwiękami. Idzie im tylko o możliwość całonocnego wychrapania się po uprzednim najedzeniu się kolacją, a potem zaspokojeniu się apetyczną kochanką. Tymczasem kobieta potrzebuje muzyka pościelowego. Takiego, który melodyjnie zanuci jej „lalala” i nie będzie liczyć na oklaski. Klaskać ma muzyk pościelowy. Ma na to wiele sposóbów, o których nie wypada mówić wprost. W każdym razie, kobieta w pościeli musi być rozanielona i na tym polega zadanie muzyka pościelowego. On nie może kluczyć! Musi zacząć od wyciągnięcia odpowiedniego klucza wiolinowego, by rozpocząć fantazyjny zapis nutowy. Żeby serce drgało. Żeby dusza ku niebu się unosiła. Żeby była ochota na na pozostanie w łóżku. Hmm... Chyba wstanę i pójdę do sklepu po świeże pieczywo...

piątek, 4 maja 2012

Dobra, dobra, dobra.

Inteligentne spojrzenie prezesa Grzegorza Lato, elokwencja i erudycja trenera Smudy oraz uroda redaktora Szpakowskiego – to wszystko tworzy spójną całość, w którą ostatnio wpisują się wszyscy Polacy rodzaju męskiego. Brak treści oraz nędzna forma zewnętrzna sprawia, że mężczyźni z dorzecza Wisły i Odry obracają się w sferze obiecanek cacanek i wszelkie nasze kobiece wątpliwości kwitują lekceważącym: „Dobra, dobra, dobra”. Pytam się Władka lat 96, czy wyprasował koszule, a on: „dobra, dobra, dobra”. Wysyłam do aktora Cezarego Pazury zapytanie, czy wypada mu jeszcze tak się krzywić, a on: „dobra, dobra, dobra”. Kieruję otwarte pytanie do premiera, czy można się liczyć z inflacją wieku przejścia na emeryturę i czy jest szansa, że załapię się na jakiś etat, a on ustami rzecznika odpowiada: „dobra, dobra, dobra”. To jest poniżające, gdy ktoś traktuje cię z góry tylko dlatego, żeby zamaskować swój ubytek. Deficyt na każdym polu. I to jest wyjaśnienie, dlaczego tak często opisuję perypetie moich koleżanek. Po prostu kobiety są zdecydowanie bardziej interesujące. Przynajmniej dla moich paluszków – teraz uderzających w klawiaturę.

czwartek, 3 maja 2012

Koko konstytucja spoko.

Dotąd 3 maja był moim ulubionym dniem w roku. Budziłam się z uśmiechem, ubierałam pończochy ze szwem, zwiewną sukienkę, nakładałam buciki na wysokim obcasie i tak odstrzelona wychodziłam na poznańskie ulice na Wildzie. Z radością podchwytywałam pełne zachwytu spojrzenia oraz łowiłam szepty: „Adela, co za kształty! Co za konstytucja!” Budujące były uwagi o moim ciele. Wiwaty. Gwizdy. Nawet ślinienie się. Mój spacer powodował podobny entuzjazm na ulicach jak podczas ogłoszenia słynnej Konstytucji 3 Maja. Z tymże ona była ustanowiona raz, a mi konstytucja elegancko wychodziła co roku. I dziś się rozczarowałam. Wydawało mi się, że wyglądam wyjątkowo. Potwierdzało to lustro, które kupiłam od cygańskiego akwizytora, które krzyczało, że jestem czarującą 50-tką. Pewnym krokiem zeszłam ze swojego czwartego piętra i stukotem obcasów oznajmiłam chłopakom z Wildy, że wychodzę. I co? I zostałam potraktowana wiejską przyśpiewką! „Koko konstytucja spoko”! Jakie spoko? Gdzie tu zachwyt?! Jakie koko?! Czy ja jestem kwoką?! Owszem nadal były wiwaty, gwizdy i ślinienie się, ale nie moją ambicją było być pięknością na grzędzie. Odwróciłam się na pięcie i zrezygnowałam z 3-majowej manifestacji swojej konstytucji.

środa, 2 maja 2012

Flagowy pomysł Melchiora.

Melchior lat 70 jest największym patriotą na poznańskiej Wildzie. Rokrocznie w Święto Flagi wpada na płodną myśl, która wzbudza w obserwatorach jego wyczynów gorące uczucia do kraju i współobywateli. Dziś jednak Melchior poszerzył zbiór adresatów swojej inicjatywy. Postanowił pokochać wszystkich rodaków. „Miłość rodzi miłość”, powiedział i ruszył z posłaniem najpierw do mieszkańców dzielnicy, potem Poznania. Jest szansa, że przed zmrokiem zdąży oblecieć kilka przedmieść. Melchior, choć nie lubi iść na łatwiznę, to jednak zaczyna od katolików i Świadków Jehowy, którzy wyczuwają niespodziewaną konkurencję i pracują nad geometrycznym postępem panującej miłości, wysyłając swoich apostołów. Melchior najbardziej lubi pracować nad miłością kiboli i żuli. Działa przez zaskoczenie. Kibol chowa wstydliwie zaciśnięte pięści do kieszeni, pod wpływem słów i ciepłego spojrzenia Melchiora w końcu rozprostowuje palce i zaczyna od aktu autoerotyzmu. Melchiorowi to nie przeszkadza, bo żeby kochać bliźniego trzeba najpierw pokochać siebie. Gorzej jest z żulami, bo oni trzymają w ręku butelkę i za żadne skarby nie chcą jej wypuścić z rąk. On jednak zasłania ich flagą, gdzie ukryci przed czujnym spojrzeniem posterunkowego zaczynają odczuwać wdzięczność do Melchiora, która po kilku łykach przeradza się w miłość. I Melchior sieje miłość. Szkoda, że tylko raz w roku. A może i dobrze. Kraj, w którym panuje miłość bardzo jest narażony na atak wroga. Niestety, miłość jest bezbronna.

wtorek, 1 maja 2012

Cygański akwizytor luster.

Od kilkunastu lat nie spojrzałam w lustro. Kiecki szyje mi Malwina lat 92, włoski z nosa wyrywa fryzjerka, a witryny sklepowe obklejone są reklamami – nie tak jak niegdyś. W odwiedziny raczej nie chodzę, więc od wielu wiosen jedynym moim zwierciadłem były oczy Władka lat 96. I okazało się, że one mnie postarzały! W jego spojrzeniu widziałam siebie tak na oko na lat 60. Być może umarłabym w takim przeświadczeniu, gdyby nie zadzwonił do moich drzwi akwizytor luster. Po otwarciu drzwi zobaczyłam przystojną 50-latkę, do której się uśmiechnęłam, a ona ten grymas mile odwzajemniła. Chwyciłam się pod boki, a ona przyjęła taką samą postawę. Potem kilkakrotnie powtórzyła za mną różne gesty i już zaczęło mnie to niecierpliwić, gdy nagle z boku wyłoniła się twarz cygańskiego akwizytora, który zaseplenił: „Pse pani, kupi pani. Dwie dyski” No to kupiłam. I mam w mieszkaniu dwie twarze. Jestem jakby mniej samotna.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Impreza integracyjna.

Spotkany przeze mnie przypadkiem na Wildzie Wit lat 45, mieszkający przy ulicy Pamiątkowej w Poznaniu, poskarżył się na coroczne uroczyste wydarzenie w Domu Pogrzebowym Charon, w którym pracował. Biadolił na atmosferę piatkowej imprezy, która już w założeniu była sztywna. Pracownicy z grobowymi minami wznosili toasty za zdrowie szefa, chcąc jak najszybciej zalać się w trupa. Szef postawił bimber, gdyż twierdził, że nic tak nie integruje jak ślepota. Lubił czarny humor, co po trzecim kieliszku nie robiło już na nikim wrażenia. Pierwszy padł Dezydery lat 59, którego ułożono w jesionowej trumnie. Co bardziej trzeźwi biesiadnicy podsunęli mu opiekuńczo poduszkę pod głowę. Gorzej było z Heniem lat 61, który nie dość, że stracił przytomność, to bezlitośnie chrapał, przerywając nieznośny dźwięk pijacką czkawką. Próbowano najpierw przewrócić go na bok w pięknym dębowym łożu, ale i to nie pomogło. Przykryto zatem trumnę wiekiem. Potem pracownicy zaczęli padać jak muchy. Nie starczyło dla wszystkich miejsc. Większość imprezowiczów padła pod stół, inni pochowali się po wszelkich możliwych zakamarkach. Tymczasem para trzeźwych nieszczęśników, którzy dzień przed imprezą wylosowali najkrótsze zapałki, nadal przyjmowali klientów. Starali się przesuwać terminy pochówku, ale jeden przypadek był bardzo pilny. Pogrzeb miał odbyć się już w sobotę, a rodzina zmarłego życzyła sobie wszystkich usług w jaknajlepszej jakości. W taki oto sposób, gdy już załoga Domu Pogrzebowego Charon podniosła się w sobotni ranek na nogi, zauważono brak Henia. Bo zimne ciało, które nie chciało się obudzić na pewno nie należało do niego. W ten sposób napotkany przeze mnie Wit z piątkowej imprezy integracyjnej wrócił dopiero dziś. Co robił między sobotą a poniedziałkowym rankiem – nie chciał zdradzić. Można jednak było się domyślić...