poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Impreza integracyjna.

Spotkany przeze mnie przypadkiem na Wildzie Wit lat 45, mieszkający przy ulicy Pamiątkowej w Poznaniu, poskarżył się na coroczne uroczyste wydarzenie w Domu Pogrzebowym Charon, w którym pracował. Biadolił na atmosferę piatkowej imprezy, która już w założeniu była sztywna. Pracownicy z grobowymi minami wznosili toasty za zdrowie szefa, chcąc jak najszybciej zalać się w trupa. Szef postawił bimber, gdyż twierdził, że nic tak nie integruje jak ślepota. Lubił czarny humor, co po trzecim kieliszku nie robiło już na nikim wrażenia. Pierwszy padł Dezydery lat 59, którego ułożono w jesionowej trumnie. Co bardziej trzeźwi biesiadnicy podsunęli mu opiekuńczo poduszkę pod głowę. Gorzej było z Heniem lat 61, który nie dość, że stracił przytomność, to bezlitośnie chrapał, przerywając nieznośny dźwięk pijacką czkawką. Próbowano najpierw przewrócić go na bok w pięknym dębowym łożu, ale i to nie pomogło. Przykryto zatem trumnę wiekiem. Potem pracownicy zaczęli padać jak muchy. Nie starczyło dla wszystkich miejsc. Większość imprezowiczów padła pod stół, inni pochowali się po wszelkich możliwych zakamarkach. Tymczasem para trzeźwych nieszczęśników, którzy dzień przed imprezą wylosowali najkrótsze zapałki, nadal przyjmowali klientów. Starali się przesuwać terminy pochówku, ale jeden przypadek był bardzo pilny. Pogrzeb miał odbyć się już w sobotę, a rodzina zmarłego życzyła sobie wszystkich usług w jaknajlepszej jakości. W taki oto sposób, gdy już załoga Domu Pogrzebowego Charon podniosła się w sobotni ranek na nogi, zauważono brak Henia. Bo zimne ciało, które nie chciało się obudzić na pewno nie należało do niego. W ten sposób napotkany przeze mnie Wit z piątkowej imprezy integracyjnej wrócił dopiero dziś. Co robił między sobotą a poniedziałkowym rankiem – nie chciał zdradzić. Można jednak było się domyślić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz