czwartek, 3 maja 2012

Koko konstytucja spoko.

Dotąd 3 maja był moim ulubionym dniem w roku. Budziłam się z uśmiechem, ubierałam pończochy ze szwem, zwiewną sukienkę, nakładałam buciki na wysokim obcasie i tak odstrzelona wychodziłam na poznańskie ulice na Wildzie. Z radością podchwytywałam pełne zachwytu spojrzenia oraz łowiłam szepty: „Adela, co za kształty! Co za konstytucja!” Budujące były uwagi o moim ciele. Wiwaty. Gwizdy. Nawet ślinienie się. Mój spacer powodował podobny entuzjazm na ulicach jak podczas ogłoszenia słynnej Konstytucji 3 Maja. Z tymże ona była ustanowiona raz, a mi konstytucja elegancko wychodziła co roku. I dziś się rozczarowałam. Wydawało mi się, że wyglądam wyjątkowo. Potwierdzało to lustro, które kupiłam od cygańskiego akwizytora, które krzyczało, że jestem czarującą 50-tką. Pewnym krokiem zeszłam ze swojego czwartego piętra i stukotem obcasów oznajmiłam chłopakom z Wildy, że wychodzę. I co? I zostałam potraktowana wiejską przyśpiewką! „Koko konstytucja spoko”! Jakie spoko? Gdzie tu zachwyt?! Jakie koko?! Czy ja jestem kwoką?! Owszem nadal były wiwaty, gwizdy i ślinienie się, ale nie moją ambicją było być pięknością na grzędzie. Odwróciłam się na pięcie i zrezygnowałam z 3-majowej manifestacji swojej konstytucji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz