sobota, 10 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "W nocy bywam jak nawałnica".

Przedwczoraj zasnęłam dość szybko, smacznie sobie pochrapując. Myślałam wcześniej, że jeśli ktokolwiek odwiedzi mnie we śnie, to będzie to świętej pamięci Józwa. Mąż, który zostawił mnie załzawioną, ale też pełną nadziei, że od tamtej chwili zaczną kręcić się wokół mnie mężczyźni dużo bardziej interesujący niż nudna i przewidywalna połowa mojej zrutynizowanej egzystencji.

Niestety, aktualnie krąży wokół mnie jedynie meteoryt o imieniu Władek obecnie lat 97. Ale podczas ostatniego snu niespodziewanie nawiedził mnie Jose. Właściciel tapas baru Pika Pika w Poznaniu przy ulicy Zamkowej. Pojawił się pod moimi zamkniętymi powiekami i zalotnie uśmiechnął się.

– Hola! – wykrzyknęłam po hiszpańsku słowo „cześć”. – Jak się masz, Kędziorku?
Parreno.
– Że co? – nie dosłyszałam.
– Parreno – odrzekła senna mara o imieniu Jose.
– No tak, we śnie to możesz mówić od rzeczy – domyśliłam się. – A wiesz, że od dawna nurtuje mnie myśl o związkach starszych pań z młodymi mężczyznami?
– Parreno.
– Że niby angielskie „no” dla takich par? Czy ty aby nie jesteś zbyt konserwatywny? – wytknęłam Jose jego brak elastyczności. – Hiszpanie są chyba mniej tradycyjni od Anglików, mimo że tez mają monarchię...
– Parreno.
– Powtarzasz to jak mantrę. Przestraszyłam cię? – przejęłam się. – Pytałam tylko teoretycznie. W życiu wolę blondynów, zresztą jak większość moich przyjaciółek. Tylko Kunia lat 90 lubi rudych, ale dopiero po wyłysieniu!
– Parreno!
– Chcesz mi coś przekazać? – przypuściłam. – Czy ty mówisz do mnie szyfrem? Jose, daj znak!
Jose zamrugał oczami i kiwnął potakująco głową. Potem szybko rozpłynął się.

Sen był tak intrygujący, że wczoraj udałam się do Pika Pika, spotkałam Jose i zadałam mu pytanie:
– Co to jest Parreno?
Wtedy Jose przyniósł mi kieliszek, odkorkował butelkę i nalał wina. To było Parreno. Nie przepraszam, nie do końca. To było i Parreno, i niebo w gębie! A jak!

piątek, 9 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA. "To i Ovo."

Salvatore to największy Hiszpan w Pika Pika, który w mojej ocenie posiada w tapas barze przy ulicy Zamkowej w Poznaniu najzgrabniejsze paluszki. Długo przypatruję się dłoniom spotykanych przeze mnie mężczyzn, gdyż od lat zajmuje mnie chiromancja. Wyspecjalizowałam się z czytania z rąk pierwszych symptomów łuszczycy. Myślę, że jestem w tym temacie największym autorytetem w Europie. A może nawet w Eurazji?

– Poczochrasz mi czuprynkę? – spytałam przystojnego Salvę.
– Nie mogę – młodzieniec uśmiechnął się przepraszająco. – Sanepid może tu lada moment wpaść i zbadać mi PH na dłoniach. Nie zaryzykuję, zanurzając w trakcie pracy swoje ręce w trwałe klientek. Choćby te kobiety były święte i czyste. Szef by mnie zabił.

– Jam czysta – użyłam tonu biblijnego, ale zaraz zrównoważyłam to pierwiastkiem diabelskim – ale ze świętością jest u mnie na bakier.
– Nie mogę – obwieścił Salva. – Mam żonę.
– Też miałam.
– Co?!!!
– Też miałam żonę – powtórzyłam.
– Ale po co?
– O której kończysz?
– O 18 – odpowiedział Salva.
– Poczochrasz mnie po pracy?
– Zastanowię się...

Myślę, że Hiszpanie są zbyt wścibscy, przynajmniej niektórzy. Chcieliby wiedzieć i to, i owo.
– Podrap mnie za uszkami! – zażądałam, gdy Salva podszedł do mnie, gdy skończył pracę.
– Nie mogę. Jose mi za to nie zapłaci!

Jose to szef Pika Pika.
– A może zrobisz to w czynie społecznym? – spytałam.
Otworzyłam laptopa, uruchomiłam youtube.com, potem pokazałam to i owo, czyli fragmenty społecznych akcji z lat 70. ubiegłego stulecia.
– To ja naleję cioci Ovo – poinformował mnie Salva.
– To ja się zgadzam - odrzekłam.

A potem zaczęłam kosztować. Jezu Chryste! Ovo, to wcale nie niewiadomo! To strzał w 10!

czwartek, 8 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA: "Puchar Wina".

– Jose, musimy zagrać mecz – obwieściłam szefowi tapas baru mieszczącego się przy ulicy Zamkowej w Poznaniu.

Wczoraj biesiadowałyśmy tam z dziewczynami z Wildy i naszła nas myśl, że w jakiś sposób chciałybyśmy dokopać chłopcom z Hiszpanii. Byli zbyt grzeczni, mili i układni, by zrobić to brutalnie, zresztą miesiąc temu w pacyfistycznym odruchu wyrzuciłyśmy kastety do Warty. Z tymże mecz piłkarski uważałyśmy za dobry pomysł. Kunia lat 90 była świetną skrzydłową, ja dobrze trzymałam na bramce, a Malwina lat 92 stanowiła mózg naszej ekipy, bo była rozgrywającą, zaś Gertruda lat 69 zawsze była postrachem dla przeciwników, bo potrafiła i lubiła kosić.

– Mecz? – zdziwił się Jose. – Czyżby Barcelona znów będzie grała z polskim klubem?
– E tam, Barca – wzruszyłam ramionami.
– Ciociu, chcesz byśmy zorganizowali w Pika Pika transmisję? O jakie spotkanie ci chodzi?
Rzeczywiście, Jose nieraz przygotował pokazy mistrzowskich rozgrywek z udziałem hiszpańskich drużyn, ale tym razem nie o to mi chodziło.
– Masz krótkie spodenki?
– Co ciocia chce ode mnie? – zatrwożył się Jose.
– A korki?
– Bezpieczniki?

Prychnęłam ze złością. Wydawało mi się, że Jose przeczuwał przegraną, więc udawał, że mnie nie rozumie.
– Musi być was czterech. Ty, Fernando, Salva, może być też Julian. Spotykamy się na Łęgach Dębińskich i gramy mecz w pełnym wymiarze czasu – zarządziłam. – No chyba że nie macie kondycji...
– My versus ciotki?
– Ktoś musi dać wam baty. Ufundujesz wino?
– Mamy pić z radości, że wbijemy tuzin goli ciotkom z Wildy?
– Nie pręż niepotrzebnie muskułów! – osadziłam Jose na miejscu. – Stawiam, że przegracie co najmniej dwoma bramkami. Jakie wino nalejesz w puchar?
Bracamonte.
– Może być.

Powiedziałam "może być", ale wino było super. Już dziś mam na nie wielką chrapkę...

środa, 7 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA. "Gazpacho."

Dziś o świcie ustawiłam się przed sklepem na dole. Wraz z koleżankami szybko stworzyłyśmy ogonek, oczekując niecierpliwie na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Były niemal wszystkie sąsiadki z naszego fyrtla.

– Zagrajmy w pomidora – zaproponowała Kunia lat 90.
– Czemu nie – odpowiedziałam, a wszystkie dziewczyny z kolejki ochoczo wyraziły chęć przyłączenia się do zabawy.

Stojąca tuż przed drzwiami sklepowymi Malwina lat 92 szepnęła mi na ucho: „gazpacho”. Przekazałam to słowo trzeciej w kolejce Gertrudzie lat 69, a ona – co podsłuchałam – powiedziała kolejnej dziewczynie: „gaz-pod-pachą”. Z zainteresowaniem czekałam, jakie słowo dojdzie do Kuni, która zamykała nasz ogonek.

– Pika! – triumfalnie krzyknęła stojąca na końcu ogonka przyjaciółka.
– Co ci pika? – zdziwiła się Malwina.
– Pika Pika – powtórzyła się Kunia.
– Adela, jakim słowem dzieliła się z tobą Malwina? – dociekała Balbina lat 58.
– Gazpacho – odrzekłam zgodnie z prawdą.
– Otóż to! – wrzasnęła Lwinka. – Kto poprzekręcał moje słowa?!
– Spróbujmy jeszcze raz, ale w odwrotnej kolejności – zaproponowałam. – Bądźmy tym razem uczciwe. Kunia, zaczynaj! – zachęciłam dziewczynę lat 90.
– Wchodzę w to – odrzekła Kunegunda, po czym szepnęła słówko sąsiadce z kolejki.

Czekałam dobrą chwilę, aż Gertruda usłyszała hasło, odwróciła się do mnie i szepnęła:
Entari.
Przekazałam Malwinie nieznane mi słowo, a Lwinka, która usłyszała je ode mnie przekazała gromko wszystkim koleżankom:
– Entari!
– Kunia, a co ty powiedziałaś? – dociekała Balbinka.
– Mówiłam, że w to wchodzę, więc wymyśliłam „ENTER”.
– To skąd to Entari? – zapiała z pretensją Trudka lat 69.
– Entari to wino – wyjaśniła Lwinka mająca sporą wiedzę na temat różnych alkoholi.
Zapadła cisza. Ja natomiast zaczęłam szybko kojarzyć fakty.
– Pomidor, gazpacho, Entari – wyliczałam. – Umówmy się dziś w Pika Pika.
Dziewczyny w lot zrozumiały moją propozycję. Umówiłyśmy się, a wy możecie nas dziś spotkać tam o 14. Będzie i gazpacho, i Entari, i ogonek po wino.

wtorek, 6 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA. "Hiszpańskie pyry."

– Chłopcy – zwróciłam się do przyjaciół pracujących w Pika Pika – co w życiu liczy się najbardziej?
– Wino – odpowiedział Fernando. – Uwielbiam foc.
– Miłość – odrzekł Salva. – Ja kocham kobiety, a moją żonę najbardziej.
– Nie macie racji, smyki – ostudziłam gorące hiszpańskie głowy. – W życiu najbardziej liczą się bejmy.
– Co? – zdziwił się Salvatore.
– Hę? – zahęchał po polsku Fernando.
– Dlaczego blubrać o miłości? Niby po co z kanki gichnąć winem? Tylko pieniądze się liczą, czyli bejmy.
– Blubrać o miłości? – zainteresował się Salva. – Co to znaczy blubrać?
– Kichnąć winem? – zaciekawił się Fernando.
– Nie kichnąć, a gichnąć. Żebyście zarobili bejmy musicie nauczyć się gwary poznańskiej. Chcecie?

Spojrzałam na nich wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. Pokorni chłopcy pokiwali potakująco głowami.
– Nie kielcz się pod kinolem, Fernando!
– Hę? – zahęchał po raz drugi.
– I nie hęchaj, bo to nieładne. Klienci się zrażają i nie dają napiwków.
– Bejmować to inaczej zarabiać pieniądze? – dopytywał się Fernando.
– O! Bejmować! – rozmarzył się Salvatore.
– Klara musi nad wami zaświecić – poradziłam.
– Znałem kiedyś pewną Klarę – przypomniał sobie Fernando. – Przychodziła do Pika Pika z Wacławem. Podobno z zemsty tu przychodziła.
– Lepiej zadbać o pozytywnych gości – stwierdziłam. – O tych, którym można klopnąć dobry trunek.
– Klopnąć? – Salva powtórzył niezrozumiałe dla siebie słowo.
– Sprzedać – wyjaśniłam. – Fernando, o jakim winie wspominałeś na początku rozmowy?
Foc.

Za chwilę raczyłam się świetnym napitkiem. Warto było uczyć Hiszpanów języka, jakim należy posługiwać się w Pyrlandii.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA. "Jamon. Cava."

Siedziałam w Pika Pika i kontemplowałam uruchomioną w lokalu klimatyzację. Za oknem lał się z nieba żar, natomiast mi w duszy grało, więc postanowiłam pośpiewać. W tapas barze byłam jak na razie jedyną klientką, barmani dobrze mnie znali, nie widziałam zatem przeszkód, by głośno zanucić:

– Jamon cava /
Comme ci, comme ci, comme ci, comme ça /
Tu ne comprends rien a l'amour /
Restez la nuit, restez toujours. (http://www.youtube.com/watch?v=VKth6PmLqDk)

Fernando porażony kilkoma fałszywymi nutami wyskoczył z zaplecza.
Cava? – upewniał się. – Ciocia jest dziś w szampańskim humorze.
– Jakoś, jakoś, jakoś ujdzie – zanuciłam po polsku drugą linijkę piosenki.
– Jamon podam jako tapas – obiecał usłużny kelner. – Wiem, że ciocia lubi szynkę. A cava, świetne musujące wino, wybornie smakuje w taką pogodę.
– Ty w ogóle nie rozumiesz miłości – wykrzyczałam po naszemu kolejną linijkę refrenu.
– To nie jest prawda! – stanowczo zaprzeczył Fernando. – Panują ostre reguły przy produkcji cava. Wino pozostaje w kontakcie z osadami drożdżowymi przez minimum 9 miesięcy!
– I niby te 9 miesięcy leżakowania ma przemawiać za twoją znajomością miłości? – zaśmiałam się szyderczo. – Oj, smyku – groźnie pokiwałam wskazującym palcem. – Oj, oj.
Tymczasem Fernando już znajdował się na zapleczu, przygotowując dla mnie zamówione pyszności.
– Restez la nuit, restez toujours – dokończyłam w oryginale refren.
– Jamon cava – Hiszpan dołączył się do śpiewu, wychodząc z zaplecza i stawiając przede mną butelkę oraz kieliszek.
– Lubię bąbelki – wyznałam.
– A ja szynkę – odrzekł Fernando. – Jamón serrano długo dojrzewa aż uzyska odpowiedni smak, kruchość i aromat. Podobnie jest z miłością. Wiem, bo byłem w Paryżu oraz w Katalonii.
– Też lubisz bąbelki – zawyrokowałam.

Podniosłam do ust kieliszek, poczułam na języku wino musujące, przełknęłam łyk cava, a potem posmakowałam plaster szynki serrano. Czułam się jak w raju.

niedziela, 4 sierpnia 2013

SIERPIEŃ W PIKA PIKA "Tu nie Nawarra!"

– Czy tu nikt nie nawalla?
Pytanie skierowałam do właściciela Pika Pika. Wyrwany z zadumy Jose spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
Nawarra? – zastanowił się. – Lubię karczochy i sałatę z miejscowości Tudela.

Pomyślałam, że biedakowi z przepracowania nawala słuch.
– Nie Tudela, a Adela – zaoponowałam. – Jestem ciocia Adela. Czy u Ciebie nikt nie Nawarra? Tfu, nawalla!
– Aaa! – na twarzy Jose zagościło zrozumienie. – Po winach z rejonu Nawarra nikt się nie nawalla – wyjaśnił grzecznie.
– A w Pampelunie?
– Co w Pampelunie?
– Mam wrażenie, że człowiek musi być mocno nawallony, by uczestniczyć w gonitwach byków – przypuściłam.
– Mogę poświadczyć za wszystkich w Pika Pika. Tu nikt byków nie strzela!

Tylko upał tłumaczył chaos, który wdarł się do naszej rozmowy.
– Opowiedz mi o jakimś alkoholu z Nawarry – poprosiłam.
– Najbardziej popularny jest w tym rejonie różowo-bordowy likier Pacharan. Ma on domieszkę anyżu oraz tarniny. Jest idealny po obfitym posiłku.
– Ile ma procent?
– Między 25 a 30.
– Widzisz! – krzyknęłam radośnie. – Jest dwukrotnie silniejszy od wina, więc łatwiej rozpalonym głowom z Nawarry biegać między bykami!
– Nigdy nie biegałem w Pampelunie – przyznał się Jose.
– To byczo!
– Że co?
– Jesteś cały i nie poobijany. Tylko taki mężczyzna budzi moje zaufanie, dlatego pozwolę ci byś wybrał dla mnie wino.

Jose ochoczo wstał od stolika i podbiegł do półki, na których stały rzędem butelki z przednim winem. Szybko obrzucił je wzrokiem i wybrał dla mnie najprzedniejszy napitek.
Jaki? To zagadka dla Was na dziś. Warto się zastanowić, a potem wybrać do Pika Pika. Dziś dostaniecie to wino po bardzo przystępnej cenie. Pamiętajcie, że zawdzięczacie to cioci Adeli! Tylko proszę się nie nawallać!