piątek, 3 marca 2017

Aniołeczki

– Ojczyzna nasza skrzydlata jest – oznajmiła Kunia lat 90.

Kunegunda rzuciła myśl prosto w chmury kłębiaste, jakie zebrały się nad ogonkiem, w którym oczekiwałyśmy na na przyjazd dostawczaka dowożącego z piekarni świeże pieczywo z nocnego wypieku.

– Ja czuję się przyziemnie – żaliła się Malwina lat 92. – Wczoraj brałam udział w pogrzebie szwagra. Był ateistą i jego dusza na pewno nie uleciała do nieba.
– Dobrze, że ateiści odchodzą – ucieszyła się Gertruda lat 77, która w naszym gronie była uchem proboszcza.
– To jest bardzo niebezpieczna sytuacja – zauważyłam. – Smog powoduje zwiększoną umieralność. Dusze chcą ulecieć do nieba, ale tworzą korek, bo nie znajdują ujścia. Smog przez to się zwiększa, zgony stają się masowe, a diabeł się cieszy.
– Chodziło mi o coś innego – wtrąciła Kunia.
– O husarię! – domyśliła się Pela.
– Nie, o aniołeczki.
– Jakie aniołeczki?
– W Polsce są aniołeczki? – zdziwiła się Lwinka. – Jakich interesujących rzeczy może kobieta dowiedzieć się po 90-tce...
– Jakiej płci są polskie aniołeczki? – dociekałam.
– Anioły nie mają płci – tonem eksperckim zawyrokowała Trudzia.
– W ojczyźnie trwa dobra zmiana – zaczęła opowiadać Kunia. – Następują objawienia, cuda, błogosławieństwa. Rewolucja. Stąd przybywa w ojczyźnie aniołeczków, a sam kraj staje się skrzydlaty.
– I zasmożony – przytaknęła Pela.
– Zasmożony?
– Pełen smogu.
– Szeregi aniołeczków stają się coraz bardziej zwarte i gotowe do czynów. Tym faktem są uskrzydleni i biorą się za coraz bardziej poważne wyzwania.
– Walczą z szatanem? – zainteresowała się Trudzia.
– No właśnie – przytaknęła Kunia. – Walczą ze światem z diabelską siłą, a przy tym mają wsparcie egzorcystów z episkopatu oraz Torunia.
– Czuję się zrezygnowana...
– Ty Adela?
– Tak, ja. Przecież do ostatnich wyborów to my byłyśmy aniołeczkami. Przynajmniej na poznańskiej Wildzie. A teraz? Świat okrutnie się zmienił.

Zapadłyśmy w zadumę. Z niej wyrwał nas przyjazd furgonu z piekarni. Sięgnęłyśmy po portmonetki, choć miny nadal miałyśmy osowiałe.

niedziela, 26 lutego 2017

Pod bryłą dobrego ego

– Jak, to, Adela? To się godzi?
– Nie wydolę – wystękałam.
– To niepojęte! – zagrzmiała Gertruda lat 77 i rozłączyła się.
Po chwili znów rozległ się dźwięk telefonu. Z wielkim trudem sięgnęłam po aparat, który przed chwilą odrzuciłam od siebie.
– Halo? – wyszeptałam słabym głosem.
– Niedzielna msza święta to obowiązek każdej katoliczki z poznańskiej Wildy – nudziła Trudzia.
– Każdej chrześcijanki – zgodziłam się przytomnie mimo że ledwie sylabizowałam słowa.
– Oddaję do telefonu Kunię.

Ucieszyłam się. Kunia lat 90 to moja najlepsza przyjaciółka, która dodatkowo nie grzeszy świętoszkowatymi pozami. Mogłam przypuszczać, że nie będzie dramatyzować, lecz za to pocieszy lub doradzi coś stosownego.

– Co z tobą? – spytała rzeczowo.
– Rozmowę powinnaś zacząć od „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Inaczej niczego w życiu nie osiągniesz – usłyszałam w tle głos Trudzi.
– Nie przepraszaj za tę małpę proboszcza – poprosiłam cicho.
– Masz to jak w banku – zapewniła Kunia.
– Bóg zapłać.
– Bóg zapłać?
– Przepraszam, wyrwało mi się.
– Co się stało?
– Przywaliło mnie dobre samopoczucie – wycharczałam boleśnie. – Prawie nie mogę się ruszyć.
– Twoje dobre nastroje zwykle cię unosiły.
– Ale moje własne. W nocy spadła na mnie bryła polskiego dobrego ego.
– Jeden kamlot czy cała lawina?
– Trudno mi się rozeznać. Czuję ciężar na klatce piersiowej. Nie mogę się podnieść. Rozmowa przez telefon to dziś dla mnie medal z brązu w skokach narciarskich. Nie cieszy jak złoto, za to jego ciężar koślawi kark i łamię łabędzią linię szyi.
– Przekaż jej, że się za nią pomodlimy – usłyszałam znów Trudzię.
– Przekaż jej, żeby się pomodliła za ofiary suszy w Sudanie – poprosiłam.
– Jeśli spod bryły dobrego polskiego ego nie wygrzebiesz się, to gdzie cię pogrzebać?
– Zostawcie mnie w łóżku. W końcu mam już pomnik. Tylko jakiś napis wygrawerujcie dla mnie na tej bryle.

I tak zakończyłam połączenie.