sobota, 28 lipca 2012

Jedziemy do Londynu!

– Praca uszlachetnia – westchnęła Kunia lat 90. – Muszę dziś przejechać mieszkanie odkurzaczem.
– Też będę odkurzać, potem zrobię przepierkę – Elwira lat 99 również podzieliła się swoimi planami.
– Ja zamierzam wypucować kuchnię. Muszę domyć kuchenkę gazową – wyznała Malwina lat 92.
– A ja zamierzam pojechać do Londynu – powiedziałam.
– Chcesz sprzątać po olimpijczykach? – Gertruda lat 59 spytała naiwnie.
– Praca wcale nie uszlachetnia. We współczesnym świecie uszlachetnia jedynie królowa angielska. To ona z chłopa może uczynić szlachcica.
– To ja chromolę swoją kuchnię – rzekła Malwina. – Pojadę z tobą. Gdzie można wyrobić sobie wizę?
– Oj, Malwina, mamy inne czasy – odezwała się Kunia. – Jeździmy bez wiz, bo nie ma granic. A w ogóle, to twój pomysł, Adela, bardzo mi się podoba. Tylko czy królowa nas przyjmie?
– A ja nie jadę – zarzekła się Elwira o ultrakatolickich poglądach. – Kościół anglikański nie uznaje papieża i dopuścił kobiety do stanu kapłańskiego. To wstyd! Więcej, hańba! Co to za kraj, gdzie nie ma króla?! Prymasa też nie mają!
– Mam kontakt z Camillą – odpowiedziałam Kuni, natomiast Elwirę postanowiłam zostawić bez riposty, by nie budzić światopoglądowego sporu. – Kiedyś doradzałam jej, jak poradzić sobie z niskim poczuciem wartości. Nie było to łatwe, bo ona naprawdę jest szpetna. Urodziła się jako brzydkie kaczątko i wyrosła na nieatrakcyjną kaczkę. Co ja się narobiłam. Terapia z AK-owcem to pikuś.
– Cały czas ma dostęp do Elżbiety? – Malwina przeszła do konkretów.
– Tak, nawet bardziej niż do Karola. Camilla zraziła się do gejów, choć nadal wspomina pierwsze spotkanie z księciem. Dlatego na spotkaniu z Camillą musimy się ubrać w koszulki polo.
– Dlaczego?
– Bo poznali się na meczu polo. To było chyba w 1970 roku...
– A na olimpiadę też zajrzymy?
– Dopiero jak zostaniemy szlachciankami. Wtedy dostaniemy lożę na stadionie lekkoatletycznym.
– Czy przed królową trzeba dygać? Ma takie słabe kolana... – wyznała Kunia.
– Będziecie klękać przed starą babą w koronie? – obyrzyła się Elwira. – To bałwochwalstwo!

Jednak mimo zastrzeżen Elwiry i jej środowiska ludzie nadal jeżdżą do Londynu. My przyłączymy się do tej masy.

piątek, 27 lipca 2012

Człowiek Naleśnik.

Wszystkiego mogłyśmy się spodziewać, ale nie Człowieka Naleśnika. Pojawił się znikąd. My byłyśmy rozespane, stojąc o świcie w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. O tej porze przed sklepem na dole byłyśmy tylko my oraz przemykający do pracy kierowcy miejskich autobusów i motorniczowie tramwajów, które nocowały w niedalekiej zajezdni na ulicy Pamiątkowej w Poznaniu.

Pierwsza w kolejce zwykle ustawia się Malwina lat 92. Jest w takim wieku, że najwcześniej się budzi i ciągnie ją przed spożywczaka. W każdym razie kiedy ona ustawia się pierwsza, wtedy mam pewność, że zaklepie miejsca dla mnie i Kuni lat 90. Dlatego najczęściej stoimi w szpicy kolejki. I dziś stało się to naszym pechem, bo Człowiek Naleśnik natknął się na nas w pierwszej kolejności.

– O kurde! – krzyknął niespodziewany gość na poznańskiej Wildzie, gdy niemal wszedł do naszego ogonka.
– O Boże! – przestraszyła się Malwina.
– Jezu Chryste! – zawtórowałam przyjaciółce po chrześcijańsku.
– Kim jesteś? – spytała Kunia, która dysponowała największym opanowaniem w naszym gronie.
– Mówią na mnie Człowiek Naleśnik – odpowiedział Człowiek Naleśnik.
– Z jakiej jesteś partii? – Elwira odezwała się z końca kolejki.
– Że co?
– No na kogo pan głosujesz w wyborach?
– A kogo to, kurdemol, obchodzi?
– Mnie – Elwira nie dawała za wygraną.
– Pani mnie rozgryzła – przynał Czowiek Naleśnik. – Tak, jestem z partii.
– Ale jakiej?
– To nieważne. Teraz członkowie wszystkich ugrupowań noszą naleśniki na twarzy. Boimy się nagrań. Macie tu gdzieś ukrytą kamerę?
– Mamy uliczny monitoring – wyjaśniła Malwina.
– To pan nie masz naleśnika na stałe? – zdziwiła się Kunia.
– Ale my się pana przestraszyłyśmy! – przypomniała sobie Malwina.
– Właśnie! – zawtórowałam jej. – Mamy się was bać? Mamy czuć stracha przed politykami?
– Zdzieram z siebie naleśnika tylko przed wejściem do własnej wanny. W innych miejscach zawsze mam go na sobie. W Sejmie też go nie zdejmuję. Gdy jestem na delegacji, to ulicami przemykam się jedynie nocą. Przydybałyście mnie. Teraz ja czuję stracha.
– To pan jesteś posłem?
– Będę. Na razie jestem asystentem posła – wyjaśnił Człowiek Naleśnik.
– A pana pryncypał?
– W kuluarach mówi się, że niedługo zaczną nosić, ale posłanki się burzą. Żal im makijażu.
– Nie podoba mi się to – jeszcze raz wzdrygnęłam się na widok Człowieka Naleśnika. – Pan jesteś obleśny Naleśnik. Nie zagłosuję na pana.
– A skąd pani wie, z jakiej jestem partii?

W tym momencie Człowiek Naleśnik obrócił się na pięcie i dał dyla. A my zaczęłyśmy zastanawiać się nad dylematem, kogo wybrać do parlamentu skoro oni wszyscy są naleśnikami?

czwartek, 26 lipca 2012

Zagmatwatyk.

– Jestem pragmatykiem – powiedział Władek lat 96.

AK-owiec, czyli były żołnierz AK oraz Anonimowy Kobieciarz w jednym, miał bardzo poważną minę. Był to powód, dla którego zaczęłam słuchać go uważniej. Siedzieliśmy u mnie w salonie i popijaliśmy kawę z cynamonem. Powstaniec dodatkowo zajadał się pączkiem z ajerkoniakiem.

– W życiu liczą się fakty.
– To prawda – zgodziłam się.
– Zacząłem siebie nagrywać.
– Po co?
– Idzie o moją reputację. Gdyby ktoś chciał mnie spotwarzyć, to ja mam materialne dowody na swoją nieskazitelność.
– Kto chciałby to zrobić?
– Cieć, hydraulik, którego wezwałem w zeszłym tygodniu, Witek, co ma zawsze pretensje, moja ostatnia nałożnica...
– Co proszę? – żachnęłam się. Od kilku lat prowadzę terapię, która ma wyzwolić powstańca z uzależnienia od obleśnego spozierania na kobiece kształty, a tu taka informacja! Grom z nieba! Niemal serce mi stanęło ze zdenerwowania.
– To stara historia – Władek dodał uspokajająco – mówię tylko dla przykładu. Żebyś wiedziała, o co mi chodzi.
– Przeglądasz te taśmy?
– Oj, Adela, ale ty jesteś zacofana. Kto dziś nagrywa na taśmę? Są inne, nowsze technologie. Filmy przetrzymuję na zewnętrznym serwerze.
– Że co?
– Lubię siebie oglądać. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że moje życie jest takie zagmatwane, a tu puszczę sobie film i patrzę, jak spokojnie siedzę na kanapie, w jakim skupieniu czytam gazetę, jak nonszlancko poprawiam sobie fryzurę. Czuję się zrelaksowany. I taki jest skutek mojego pragmatyzmu.
– Z ciebie pragmatyk – zagmatwatyk.
– Zagmatwatyk? A wiesz, że masz rację? W końcu pragmatyzm wyciągnąłem z zagmatwanego życia.
– Pożyczysz mi płyty z nagraniami?
– Oczywiście. Od razu jak odda mi je Waleria lat 82.
– Kim jest Waleria?
– To moja ostatnia nałożnica.

Władek był tylko zagmatwatykiem. Gdyby był pragmatykiem, to nie powiedziałby mi tego i tym samym uniknąłby kary. A ja musiałam zaprotestować. Ribię to na jedyny znany powstańcowi sposób: zdejmuję chustę z głowy i energicznym ruchem okładam go, gdzie popadnie.

AK-owiec czym prędzej uciekł, a ja wzięłam się za pozostałe trzy pączki, które zostały na talerzu.

środa, 25 lipca 2012

Matuzalemki.

– Będę żyła 150 lat – zapowiedziała Kunia.
Rano zrobiłyśmy zakupy i stojąc w kolejce oczekującej na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku zgadałyśmy się, że myślimy o ściemnieniu karnacji, co w praktyce oznaczało opalenie się. Umówiłyśmy się z kilkoma dziewczynami, że wyjdziemy do parku, tam rozłożymy koce i wystawimy ciało na promienie słoneczne. Teraz naoliwione leżałyśmy na wznak obok siebie, miałyśmy zamknięte oczy, lecz nie usta.

– Zrobisz to państwu? – odpowiedziała Malwina lat 92.
– Jak to?
– Pobierzesz przez 60 lat powyżej 100 tysięcy złotych polsich. Zakład Ubezpieczeń Społecznych może przez ciebie zbankrutować, wypłacając tobie tak długo emeryturę. Kunia, ty chyba nie masz serca.
– Ja widzę inne zagrożenie – wtrąciłam swoje trzy grosze. – Już teraz masz kłopoty ze znalezieniem partnera, gdy wychodzisz potańczyć w dyskotece. A co będzie za 30 lat, kiedy stuknie ci 120 lat?
– Bagatelka! Młodzi lecą na starsze laski.
– Diabelsko piecze to słońce – zauważyła Elwira lat 77.
Elwira lubiła wszędzie szukać szatana. Iskać też. Iskanie diabelskiego nasienia polegało na dotykaniu nerwów osoby badanej. Każda z nas przez to przeszła i to nie było łatwe doświadczenie.
– Chce ci się uczyć nowych kroków? Przecież za 30 lat będą królowały inne rytmy, a młodzi będą pląsać, stawiając zupełnie nowe kroki. Nadążysz za nimi, kochana? – spytałam z troską.
– Będę żyła 150 lat. Nic mnie od tego nie odwiedzie – Kunia powtórzyła z uporem.
– Nie spieszy ci się do piekła – stwierdziła Elwira. – Gdyby dusza chciała do raju, to ciało od razu by chciało umrzeć.
– A dlaczego smażysz się tutaj? Idź pod drzewo – Pola lat 68 poradziła Elwirze. – Z krainy cienia będziesz miała bliżej do zmartwychwstania.
– Ma ktoś jeszcze kremu z filtrem? To podajcie – poprosiła Kunia. – Dbam o skórę. Musi wytrzymać jeszcze 60 lat.
– Jestem z wami tutaj, bo proboszcz jest na urlopie. Tak samo nie mogę umrzeć, bo jestem jemu potrzebna.
– Zatem jeżeli proboszcz umrze w wieku 120 lat, to ty też możesz dożyć do 150 lat – podsumowałam. – Po krótkim zastanowieniu dołączam do waszego grona. Ja też pożyję jeszcze trochę.
– Wolałabym dożyć do 170 lat, żeby umrzeć mniej więcej w tym samym czasie, co ty, Adela. W tym przypadku Kunia nas pochowa, bo ona pożyje najdłużej.
– Od setki chowa państwo – poinformowała nas Elwira.
– To ZUS na pewno padnie – stwierdziła Malwina. Dobrze, że dopiero po naszej śmierci.
– To co? – rzuciłam pytanie. – Obracamy się na brzuchy?

Dziewczyny zgodziły się i zmieniłyśmy pozycję, wystawiając na słońce nowe partie białego ciała.

wtorek, 24 lipca 2012

10 pisanek.

– Kochane! Dziewczyny kochane!

Malwina lat 92 już z daleka krzyczała, docierając do sklepu na dole, przed którym w ogonku oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Stałyśmy nieco znudzone, dlatego ucieszyłyśmy się na widok rozemocjonowanej przyjaciółki.

– Popatrzcie! Spójrzcie na moje paznokcie – Lwinka wydyszała radośnie.
– O ja cię! – Kunia zachwyciła się widokiem szponów Malwiny.
– Kurka wodna! – zaklęła Gertruda lat 59.
– Jasny gwint – mruknęłam pod nosem.
– Na nogi zapisałam się na jutro – poinformowała Malwina. – Wzór sama wybrałam, chciałam tylko by ten sam szablon na każdym palcu był w innych kolorach. Fajowo, co?
– Byłaś u Jadzi? – spytała Elwira lat 77.
– Ona ma najlepszy gabinet w dzielnicy i talent w rękach – wyjaśniła posiadaczka kompletu nowych tipsów.
– Mnie się podoba paznokiec na palcu serdecznym, ten w fioletowym kolorze – Elwira wyraziła opinię. – Trochę wygląda jak siny, ale jest bardzo gustowny.
– A co to za znak? – zainteresowała się Kunia.
– To jing i jang, symbol pierwiastka męskiego i żeńskiego we wszechświecie – oświeciła nas Malwina.
– Raczej żeńskiego i męskiego – poprawiłam ją.
– Ten wszechświat najbardziej mi się podoba na wskazującym palcu. Lubię różowy kolor – orzekła Gertruda.
– A mnie ten zielony na kciuku – Elwira nie zgodziła się z Kunią. – Taki sam odcień ma stuła. Ciekawe, gdzie dziś ksiądz proboszcz grilluje...
– Co oznaczają te białe kropeczki na obrzeżach tipsów? – zaciekawiła się Kunia.
– Chciałam, by moje paznokcie wyglądały wesoło jak kolorowe pisanki w koszyczku wielkanocnym. Kropeczki to jajeczka.
– Wydmuszki? – dociekała Elwira.
– A ten brokat to gwiezdny pył we wszechświecie jing i jang? – odpowiedź na to pytanie mnie absorbowała, bo mam zacięcie filozoficzne.
– Zgadłaś, Adelo! – ucieszyła się Malwina. – A wiecie jaki wzór zrobię na stopach?
– Nie.
– Ja też nie. Myślałam o gwieździe Dawida, ale odmyśliło mi się. Może mi coś doradzicie?
– A jak zobaczysz brud pod pazkociami? – wyrwała się Kunia.

Malwina została zaskoczona pytaniem. Zrobiła niewyraźną minę i łzy pociekły jej z oczu. Zakryła twarz swoimi pisankami. Starałyśmy się ją pocieszyć, chwaląc jej kraszanki, ale nie dawało to rezultatu. Na szczęście Elwira zmieniła temat, wracając do grillującego na urlopie księdza proboszcza.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Popularność.

Edek lat 59 to poznańska lokomotywa. Fanatyczny kibic Kolejorza oraz namiętny palacz papierosów. Odkąd pamiętam, zawsze wyglądał jak ciuchcia, w którą palacz jeszcze węgiel sypie. Właśnie przechodził koło nas, kobiet stojących w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, zaciągając się tanim papierosem trzymanym w ustach. Nagle przystanął i skonstatował:

– Jak gorąco!
– Buch! – odpowiedziała Kunia lat 90.
– Gorąco... – powtórzył Edek.
– Uch! – wykrzyknęłam.
Edek wziął kolejnego macha, błogo wykrzywiając twarz.
– Stoisz i sapiesz, dyszysz i dmuchasz – zauważyła Malwina lat 92.
– Puf! – podsumowała Elwira lat 77.
– Hę? – zdziwił się Edek.
– Uff, jak gorąco – Gertruda lat 59 włączyła się do rozmowy.
– A jeszcze palacz kopci i w upał się sypie – Kunia wyraziła się z dezaprobatą.
– Wcale się nie sypię! – zaoponował Edek.
– Już ledwo spaiesz, już ledwo zipiesz! – Elwira poparła Kunię.
– Pokażę wam coś.

Edek wyciągnął z paczki 5 papierosów, włożył je wszystkie do ust i zapalił. Chmura dymu jaką wypuścił niemal zakryła słońce.
– Nagle – świst! Para – buch! – podsumowała Malwina.
– Najbardziej lubiłem Extra mocne, ale potem przerzuciłem się na Popularne – wyznał Edek pomiędzy kolejnymi machami. – Popularne dały mi pewność siebie i popularność. To właśnie ćmiki tej marki zacząłem palić po kilka równocześnie.
– Popularność?
– Ludzie sami kupowali Popularne, bym pokazał mnogie palenie. Robiłem rekordy, a koledzy bili mi brawo. Babki też klaskały.
– Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy... – zauważyłam.
– To wcale nie były tłoki. Jeden z kumpli robił akurat doktorat z toksykologii. Zazdrościł mi trochę, bo nie był popularny. Laski nie leciały na toksykologię. A na kilka szlugów w gębie tak.
– Miałeś powodzenie?
– Popularność. Dziewczyny biły się o mnie. Niestety, to się szybko kończyło.
– Dlaczego? – zainteresowałam się.
– Oskarżały mnie, że są uwędzone. Chyba byłem zbyt zaborczy.
– Uwięzione? – spytała Kunia.
– Przez uwędzenie. Dlatego jestem starym kawalerem.
– Nic na to nie poradzimy – stwierdziła Malwina.

Edek pokiwał smutnie głową, zdeptał 5 petów, które rzucił na chodnik i poszedł do sklepu kupić kolejne paczki papierosów. A zrozumiałyśmy, że popularność ma swoje koszty. Niebagatelną cenę się płaci!

niedziela, 22 lipca 2012

Urlop proboszcza.

Na koniec kazania ksiądz proboszcz ogłosił, że wraz z końcem mszy świętej zaczyna mu się urlop i z tego powodu zaprasza wszystkich, którzy wyspowiadali się u niego w ciągu ostatnich dwóch tygodni, do ogrodu na mały poczęstunek. Spojrzałam na Kunię lat 90 i uśmiechnęłyśmy się do siebie. Wyspowiadałyśmy się u księdza proboszcza we wtorek, więc mogłyśmy skorzystać z zaproszenia parafialnej szychy. Jednocześnie pokazałam Władkowi lat 96 tere-fere-kuku na nosie, bo gorąco go namawiałam, by poszedł razem ze mną zrzucić ciężar grzechów, ale on jak zwykle się wymigiwał. Zasłużył sobie: ci z grzeszną skoliozą nie zasługują na jadło proboszcza.

Właściwie trudno było wiernym utrzymać koncentrację do końca niedzielnej sumy. Jedni cieszyli się, że będą biesiadować w zacnym towarzystwie przewodnika stada w naszej parafii, inni zazdrościli wybrańcom, rzucając zawistne spojrzenia. Sami byli sobie winni. Ja miałam to w nosie. W rozmyślaniach bardziej skupiłam się menu, obawiając się nieco, że ksiądz postawi jedynie owoce. Zjadłam skromne śniadanko i mój żołądek wymagał treściwszych poczęstunków.

Gdy wyszłyśmy z Kunią przed kościół, doleciał do nas dym z grilla. Ministranci opiekowali się rozżarzonym węglem, natomiast kościelny wrzucał na ruszt nowe porcje kiełbasy, ryb i warzyw. Ślinka zaczęła mi ciec tak obficie, że nie nadążałam zbierać jej z brody. Ślinotok Kuni był jeszcze obfitszy, spływał jej po szyi i docierał do dekoltu, a materiał bluzeczki był coraz bardziej wilgotny. Jednak wywalone jęzory szybko nam się osuszyły na widok księdza, który zrzucił w zakrystii ornat i szybko przebrał się w strój stosowny do uczty.
– Córy i syny – proboszcz rozpoczął odświętne przemówienie – żeby wam się nie przejadło, bo nie udzielę rozgrzeszenia z grzechu nieumiarkowania w jedzeniu!
– Amen – powtórzyło grono około 30 osób, które skupiło się wokół grilla.
– W parafii potrafim – ksiądz uśmiechnął się z autorskiej parafrazy „czym chata bogata”. Następnie zaczął obracać kiełbaski na drugą stronę, by lepiej się przypiekły.
– Ładne wdzianko ma ksiądz – pochwaliłam proboszcza.
– Bóg zapłać – odpowiedział duchowny.
– A gdzie można dostać? Ile kosztowało? Są jeszcze w Tesco? – indagowali wierni.
– Bóg zapłać – powtórzył kapłan.
– Aaa, ksiądz to dostał w prezencie – domyśliła się Kunia.
Tym razem proboszcz nie odpowiedział, bo tłuszcz z kiełbasek spadł na rozgrzany do czerwoności węgiel i zaczął skwierczeć radośnie.
– O kurde, jakie smakołyki! – wyrwało się duchownemu.

Proboszcz w końcu zaczął nakładać kiełbaski, ryby i warzywa na tekturowe talerzyki, ale my – wyspowiadane, zatem tkwiące w czystości wierne duszyczki – potrafiłyśmy się dzielić. Brałyśmy połowę, a resztę zostawiałyśmy na dużej tacy, przeznaczając to na prowiant dla księdza. Nie chciałyśmy, by proboszcz wrócił z wakacji wychudzony z wywalonym jęzorem. To by źle świadczyło o parafianach.