sobota, 19 października 2013

Certyfikat.

Do zakrystii udałyśmy się ze słusznymi pretensjami.
– To jest granda, proszę księdza proboszcza! – Kunia lat 90 krzyknęła od progu. – Nawet Rosjanie z Syberii dostają certyfikaty, a w naszej parafii o nich ani widu, ani słychu! To niedopuszczalne!
– To karygodne! – do chóru oburzonych dołączyła się Malwina lat 92.
– Oj tam, oj tam – Elwira lat 77 próbowała załagodzić ostre wystąpienie przyjaciółek.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – wielebny obrócił się w naszą stronę, ukazując piwne oczy na tle fioletowego ornatu przywdziewanego w trakcie adwentu.
– Niech będzie – odpowiedziałam.
– Ale o co chodzi? – zdziwił się naczelny pasterz w parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie.
– O co cho? – zapiskała Kunia. – O co cho?! Za chwilę znów ktoś ogłosi, że będzie kolejny koniec świata, a certyfikatu jak nie ma, tak nie ma!
– Nie zwróciłam wcześniej uwagi, ale ksiądz ma piękne oczy – zachwyciłam się. – Dawno nie widziałam tak wielkich pokładów piwa w trzeźwym i niewinnym spojrzeniu sługi bożego.
– To prawda – przytaknęła Elwira, wzdychając z tęsknotą. – Z chęcią te oczy ululałabym do snu.
– Jaki certyfikat? – indagował duchowny.
– Na rynku pojawiły się certyfikaty wystawiane przez rzymskich ojców zaświadczające o bezgrzeszności – wyjaśniła Malwina.
– Cholera, wiem, że trzeba się najpierw wyspowiadać – mruknęła Kunia. – Jestem gotowa po wyznaniu grzechów nie kląć aż do końca świata. Ale po co mam to robić, jeśli nie dostanę certyfikatu! Przyjdzie finał, a ja będę bez papierka, do jasnej ciasnej?! Kto mi uwierzy na słowo? Mój anioł stróż?
– To jak z tym ululaniem? – spytała Elwira.
– Córko, ty nagabujesz sługę Pana w Jego domu? To co, że na zapleczu? Skłaniasz mnie do grzechu w zakrystii?! Toż to koniec świata!
– To co z tymi papierkami? – Malwina nie dawała za wygraną.
– Ja o niczym nie wiem – odciął się proboszcz.
– Zapłacę. Sowicie wynagrodzę – kusiła Kunia.
– Mam tylko jeden dokument po włosku – przypomniał sobie przewodnik parafialnego stada.
– Dawaj, bracie! - zażądała Kunia.

Ksiądz sięgnął do szuflady starego sekretarzyka, pogrzebał w stercie papierów, wyciągnął lekko pożółkły dokument, a potem złożył na nim swój podpis. Podał pióro Kuni, a ona machnęła parafkę tuż koło jego sygnatury.

Gdy wyszłyśmy pzed kościół. Kunia pokazała nam certyfikat. Napis „Lasciate ogni speranza voi ch’enrate” brzmiał dumnie i poważnie.

piątek, 18 października 2013

Furora na urologii.

– Chyba pierdyknę sobie tatuaż – stwierdziła Kunia lat 90.
– Musek! – podniosła głos Malwina lat 92, rzucając kartę na stół. Król trefl spojrzał na nas swoim bezmyślnym wzrokiem.

Siedziałyśmy u mnie w salonie, grając w tysiąca. Dziewczyny nie chciały nauczyć się reguł brydża, Elwira lat 77 z kolei wyrażała ideologiczny sprzeciw wobec pokera oraz gry w oczko na pieniądze, a ja nie chciałam pozwolić na grę w wojnę. Przynajmniej nie w moim pokoju.
– Pierdyknę? – dopytałam, z niesmakiem cedząc ordynarne słowo.
– Gdzie chcesz się upiększyć? – zainteresowała się Malwina.
– Tatuaż nie jest zabiegiem estetycznym – zaoponowałam. – To rodzaj przemiany. Człowiek wypuszcza z bloków startowych ducha, by ten zawładnął ciałem. To stara, tradycyjna konkurencja siłowa. Słyszałyście o wytatuowanych wyznawcach kultu Kybele w starożytnym Rzymie?
– Myślałam o jakimś niewidocznym miejscu – zadumała się Kunia.
– To będzie trudne – zastanowiła się Elwira. – Melduję osiemdziesiąt! Gdybyś lubiła tylko zwiewne kiecki, ale te dekolty... Dużo odsłaniasz, Kunia.
– Nie zaglądaj mi w karty – odrzekła moja przyjaciółka lat 90.
– A składani w ofierze nubijscy kapłani? Ci to dopiero byli pogryzmoleni tatuażami! – uzupełniłam wypowiedź o fakt sprzed 4 tysięcy lat.
– Nawet biustonosza nie używasz – Elwira wytknęła Kuni swobodne noszenie się.
– Cholera! – zaklęła Malwina. – W ogóle nie idzie mi karta. Elwira, do kogo się modlisz o wygraną? Do świętego Huberta?
– Pozostaje mi niewielka powierzchnia pod gatkami – wymamrotała Kunia. – Dobrze, że nie noszę stringów...
– Spójrzcie na kulturę Maorysów i ich tatuaże moko. A propos, zagramy może w makao? – zaproponowałam, będąc już lekko znudzona tysiącem.
– Ksiądz proboszcz zacytował kiedyś fragment z Księgi Kapłańskiej – odparła Elwira. – Wynikało z niej, że nie można umieszczać znaków na ciele.
– Zrób sobie rzygacza – zaproponowała Malwina. – Widziałaś rzygacze na poznańskim ratuszu? Są piękne i i jeden na pewno zmieści ci się pod gatkami.
– Rzygacza?
– W kształcie głowy smoka – wyjaśniłam. – Jeśli znowu odezwą ci się nerki, to zrobisz furorę na urologii.
– Powiadasz?

Zaintrygowana zrobieniem furory na urologii Kunia zapomniała o grze, co wykorzystała sprytna Elwira, zaglądając jej bezczelnie w karty. Malwina tego nie zauważyła, a ja nie protestowałam, bo bardziej zależało mi na szybkim zakończeniu nudnej zabawy niż kłótniom, które by oddaliły Kunię od życiowej decyzji o rzygaczu pod gatkami.

czwartek, 17 października 2013

O wątpliwej korzyści z obecności chłopa w życiu kobiety.

Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, by studiować na uniwersytecie trzeciego wieku. Przecież po studiach nie ma pracy dla absolwentów, więc mój status niezamożnej emerytki i tak by się nie zmienił. Podobnie mam z relacjami damsko – męskimi: wierzę w miłość dozgonną, a że jeszcze sporo życia przede mną, to się nie angażuję. Nie wydaję też pieniędzy na leki, bo od wysokości paragonów w aptece można się rozchorować. Dlatego sama sobie się dziwię, że zapraszam Władka lat 97 na drugie śniadanie. AK-owiec tylko się namlaszcze, nasiorbie, nakruszy i zdenerwuje.

Dziś wstąpił do mnie dość wcześnie, powiedział beznamiętne „dzień dobry” i natychmiast udał się do salonu. Rozsiadł się fotelu, rozłożył wielką płachtę gazety i zagłębił się w lekturze. Rozsierdził mnie tym ogromnie, więc poszłam do kuchni, wyłączyłam elektryczny czajnik i wróciłam do pokoju, w którym sterczał zaczytany Władek. Wyjęłam z szuflady zestaw do manicure i cążkami zaczęłam sobie wycinać skórki.

Powstaniec dokończył frapujący artykuł, przełożył stronę i zza gazety spytał:
- Kiedy będzie kawa?
Nie odpowiedziałam. Odłożyłam cążki i chwyciłam za pilniczek. Tymczasem Anonimowego Kobieciarza lat 96 wciągnął inny felieton. Ja uporczywie piłowałam.
- No kiedy będzie kawa? – Władek tym razem opuścił gazetę i obdarzył mnie uważnym spojrzeniem. Udałam, że tego nie dostrzegłam. Wyciągnęłam lewą rękę przed siebie i z podziwem popatrzyłam na nią.
- Co sądzisz o moich dłoniach?
- Masz zwinne paluszki – odpowiedział przymilnie w oczekiwaniu na kawę.
- Moje dłonie niepotrzebnie zestarzały się. Zawiązywały sznurowadła, dłubały w nosie, kroiły marchewkę i obierały ziemniaki. Myślę, że zasługują na lepsze życie.
- Hę?
- Nie hęchaj! Moje dłonie są zdolne do uduszenia.
- Że co?
- Wczoraj w nocy głaskałam lewą dłoń swoją prawą, a potem na odwrót. Wystarczyło trochę ciepła, a już odżyły.
- Adela, a kiedy będzie kawa?
- Moje dłonie powinny zająć się sztuką. Postanowiłam rzeźbić w glinie. Początkowo myślałam o drewnie, ale boję się, że przypadkowy wiór mógłby poharatać mi palce. Origami też jest niebezpieczne, gdyż papier potrafi być ostry jak brzytwa.
- A ciacho? Jest gdzieś jakieś ciacho?
- Władku, nie bądź naiwny! Nie rzucam słów na wiatr. Załatwiłam już sobie modela. Mój Apollo nie ma jeszcze 30-tki.
- A kawa?
- Nie jest Mulatem, ale wrócił znad morza. Jest bardzo opalony.

Powstaniec rzucił pod nosem jakimś mięchem, cisnął gazetą na stół, wstał i wyszedł. Nie zwróciłam na to uwagi. Popatrzyłam za to na prawą dłoń, która przysunęła się do lewej. Ręce znowu miały się ku sobie.

środa, 16 października 2013

Zbyt zimna głupawka.

Ustawiłyśmy się w ogonku, który miał nas przybliżyć w czasie do ciepłego pieczywa z nocnego wypieku, który rozpuszcza w żołądku marzenia i sprawia, że świat pokazuje inne kolory ni– zarządziła Kunia lat 90. – Inaczej umrzemy na szczękanie zębów!
Ścieśniłyśmy się, tworząc cielesną kulę złożoną z pup, piersi i tłuszczyku na brzuchach oraz udach.

- Musimy teraz zrobić galaretkę! – zaproponowała Kunia lat 90.
- Że co? – Elwira lat 77 zdziwiła się.
- Hę? – zawtórowała jej Gertruda lat 59, która pochodziła z podpoznańskiej wsi Świątniki.
- Nie hęchaj! – pouczyłam Gertrudę.
- Musimy potrząść pupami – wyjaśniła Kunia.
- No jazda, dziewczyny! – wsparłam Kunię. – Powibrujmy tym, co zjadłyśmy. Przedwczoraj, wczoraj i dziś! Ubijmy mufinki, zagęśćmy kremówki, pokręćmy bezami! Wprawmy w ruch torciki, serniki i eklery!
- W którą stronę? – Malwina lat 90 spytała rzeczowo. – Zgodnie z ruchem wskazówek zegara czy na odwrót?
- Ja nie udźwignę swoich ciężarów – Elwira głośno westchnęła.
- Musisz poczuć nasz rytm – zachęciłam.
- Ja już kręcę! – oznajmiła Kunia.
- Cha cha cha! – zaśmiała się Wiesia lat 64. – Jak cudownie!
- Mam w telefonie piosenkę Shakiry! – przypomniała sobie Malwina.
- Adela, nie masz do mnie pretensji, że moja pupa trąca twoją? – spytała Elwira.
- Wytrąćmy tłuszcz z naszych zadków! – zaleciłam. – To nas rozgrzeje. Ole!
- Jasny gwint! Czuję, że staję się gorąca! – zauważyła Gertruda.

Zaczęłyśmy tańczyć, tupać, pląsać i śmiać się do łez. To sprawiło, że nie zauważyłyśmy posterunkowego Marcina Maciusia.
- Obywatelki – przywitał się urzędowo, ale początkowo go nie usłyszałyśmy. – Obywatelki! – powtórzył głośniej. – Cio to za głupawka?
- Cioto? – zdziwiłam się. – Jaka cioto?
- W cio wy się bawicie? Cio to za głupawka? Cio wy robicie w takie zimno?

Spojrzałyśmy na policjanta z politowaniem. Krawężnik nigdy nie poczuje rytmu. Ma beton w głowie, sercu i pupie. Szczególnie w pupie. Policjant nie wie, co to kremówka. Nie wie, co to pączek. Nie wie, co to ciastko z dziurką...
Biedak. Mało zarabia, mało wie.ż tylko szarości na kozetce u psychoanalityka. Było zimno jak na Syberii w najgorętszym dniu krótkiego lata, lecz nas to nie przekonywało. Marzłyśmy. Dla nas było zimno.

Musiałyśy się poprzytulać. Ot, co.

wtorek, 15 października 2013

U NAS TV.

„A teraz łączymy się z Marzanną Wszebycką, naszą zarobioną po łokcie reporterką U NAS TV!
"Tu Marzanna Wszebycka, U NAS TV. Dzień dobry. Dziś nie będę zajmowała się inseminacją bydła mlecznego, które pasło się nad rzeką, ale nad Wartą zostałam. Spotkałam tu grupę dzielnych kobiet z Wildy, które postanowiły wyłapać komary i meszki...”
- Jesteśmy – krzyknęła radośnie Kunia lat 90, po czym dodała z podziwem: – Elwira, ale ty masz telewizyjną pupę! Modelka! Prawdziwa modelka.
- Widzę! – ucieszyła się Malwina lat 92 – Widzę siebie!

Siedziałyśmy w moim salonie już od godziny, czekając na emisję reportażu wykonanego wczoraj. Podałam dziewczynom kawę z cynamonem, słodkie co nieco i rozmawiając o niczym niecierpliwie wyglądałyśmy materiału zrobionego przez Marzannę Wszebycką i jej kolegów z poznańskiego studia U NAS TV.
„Co panie skłoniło do tej akcji?”, spytała dziennikarka z wildeckiej telewizji.
„Niech pani spojrzy na drugi brzeg rzeki. To dziewczyny z Rataj”.
- Adela, po co o nich mówiłaś? – spytała skrzywiona Kunia. – I tak ich nie widać w nieostrym obrazie.
„Komary rypią równo po obu stronach Warty. Postanowiłyśmy wspólnie wyłapać uciążliwe owady, bo mamy dość dzikiego bzykania w tych okolicach”, ciągnęłam, robiąc mądrą minę w telewizyjnym okienku.
- Trzeba było powiedzieć, że wcześniej wyłapałyśmy wszystkie muchy krążące wokół śmietników na Wildzie – pouczyła mnie Gertruda lat 59.
„A meszki?” , spytała Marzanna.
„To może na pytanie odpowie koleżanka...”
- Czy ja byłam dobrze umalowana? – spytała niepewnie Kunia, która w pełnej krasie ukazała się na ekranie telewizora.
- Świetny makijaż – uspokoiłam przyjaciółkę.
- Mogłaś wyrwać włoski z brody – odezwała się kąśliwie Elwira lat 77 – ale ogólnie wyglądasz fajowo.
„Tak jak komary rypią”, udzielała wywiadu Kunia, „tak meszki dają. Idzie o to, by wykurzyć to bzykające tałatajstwo z krzaków i chaszczy. I my to robimy!”
„Mamy lepsze wyniki niż dziewczyny z Rataj!”, wypaliła Elwira, podsuwając głowę do mikrofonu.
- Życie współczesne to zawody – objaśniła swoje zachowanie dewotka lat 77.
„Zatem Warta dzięki tym dzielnym kobietom już dziś stanie się strefą wolną od bzykania.”, zawyrokowała Marzanna. „Dla U NAS TV mówiła wasza Wszebycka reporterka.”
- To koniec? – rozczarowała się Malwinka.
- A widziałyście jak Marzanna była pokąsana? – zaśmiała się Gertruda.
- Wszebycka jest młoda i nie wie, że ma przerypane. My wiemy i miałyśmy OFF-a – zasądziła Elwira.
- To prawda – zgodziłam się. – W OFF-ie jest bezpieczniej.

Potem spytałam dziewczyn, czy jeszcze się czegoś napiją. Chciały. Następnie wyciągnęłam zdjęcia. Z ciekawością oglądałyśmy wszystkie parki, które przyłapałyśmy in flagrianti w nadrzecznych chaszczach. Niektóre fotografie były naprawdę niegrzeczne. Likier, który postawiłam, szybko się skończył.

poniedziałek, 14 października 2013

Strzelałam do siebie po wielekroć.

Jeśli kobieta decyduje się na życie z mężczyzną, to zawsze nadejdzie dzień, kiedy chcesz sobie palnąć w głowę. Czasem patelnią, innym razem z pistoletu nabitego ostrą amunicją. Ja czyniłam to wiele razy, ale nigdy nie trafiłam. Ręka mi jakoś decydującej chwili drżała i zawsze kończyło się pudłem. Nawet Władek lat 97 nieraz mi to wypominał, mówiąc: „Adela, ale z ciebie pudło!”. Dlatego tym większy mam szacunek dla prokuratora wojskowego z Poznania, który wyciągnął spluwę, przeładował, przystawił do niepotrzebnie łysej głowy, bo lufa mogła się ześlizgnąć i trafił.

Tylko o tym rozmawiałyśmy z dziewczynami, stojąc w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa. Cieszyłyśmy się, że żyjemy w mieście, w którym trafia się bez pudła.

- Miałam 14 prób samobójczych – wyznała Malwina lat 92 – i nigdy nie rozwaliłam sobie twarzoczaszki!
- Jak to zrobiłaś? – dociekała Grażynka lat 81.
- Na tępo – stwierdziła Lwinka.
- Tak, człowiek w takich chwilach bywa otępiały... – zamyśliłam się.
- Też nożem? – uradowała się Kunia lat 90. – Ty też miałaś tępe noże?
- Po pierwszym razie przestałam je ostrzyć. Potem już z większym spokojem dokonywałam samobójstw. Nawet jak moje rzuty trafiały w śledzionę czy inna wątrobę, to odbijały się od mojej twardej skóry.
- Boję się o mego wnuka – odezwała się cicha dotąd Lidka lat 60. – Ostatnio często strzela do siebie z procy...
- A trafia? – spytałam.
- Ciężko nadstawić się tak, by nóż trafił cię w śledzionę – ciągnęła Malwina. – Mnie nigdy się nie udało...
- Dzieci z procami są takie autodestrukcyjne... – uznała Kunia.
- A co z tym prokuratorem? – zainteresowałam się.
- Już jest bez munduru – zauważyła Balbina lat 72 stojąca na końcu kolejki. – Ja lubię pyry w mundurkach.
- A ja strzelałam do siebie wielokrotnie - wyznałam.
- Ale masz całą twarzoczaszkę – zauważyła Kunia.
- Bo nie robiłam tego spektakularnie...

I rozmowy przeszły na skuteczniejsze sposoby odbierania sobie życia, ale nie powiem o nich, by nie przyczynić się do kroków nieprzemyślanych i spontanicznych...

niedziela, 13 października 2013

Anatema.

Niedziela to dzień święty: trzeba iść do kościoła, z radością wysłuchać monologu zmęczonego życiem i poprzednim wieczorem wikarego, głoszącego Słowo Boże z ambony, a przede wszystko porozglądać się, kto i jak wytrzymał hulaszczą sobotnią noc. Mądrość Kościoła katolickiego wyraża się w zapachu kadzideł, które skutecznie zabijają wyziewy ustne wiernych. Po prostu trudno byłoby prosić Boga o cokolwiek w aurze przetrawionego alkoholu zmieszanego z cicho puszczanymi bąkami.

Chciałyśmy to z rozklejoną już Kunią lat 90 zmienić. Udałyśmy się do zakrystii i tam złapałyśmy za poły sutanny naszego czcigodnego proboszcza.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – grzecznie przywitał się przydybany przez nas duchowny.
- Niech będzie – odpowiedziałam.
- No – mruknęła pod nosem Kunia.
Proboszcz Wincenty lat 61 spojrzał na nas wyczekująco.
- Wie ksiądz, ża po każdej zimie należy zrobić przegląd samochodu. Sprawdzić poziom płynów... – rozpoczęłam wstęp, lecz nasz parafialny strażnik dusz ożywił się i wszedł mi w słowo:
- Moja najnowsza toyota jest na gwarancji. Zadzwoniłem, sami przyjechali z serwisu, a po kilku godzinach odstawili samochód. Chodzi jak żyleta – pochwalił się proboszcz Wincenty.
- Zostawmy autka w spokoju – wtrąciła się Kunia, czule zdrabniając swoją wypowiedź, gdyż od lat opiekował się nią anioł motoryzacji, a z boku namawiał ją do grzechu demon szybkości.
- Właśnie – przytaknęłam – nam idzie o ludzi.
- O moje duszyczki?
- O dzieci mniej – odpowiedziałam. – Chcemy, by ksiądz zamontował przy kropielnicy alkomaty. W zakrystii też by się jedna sztuka przydała...
- Jakże to?
- Kadzidło uczula – obwieściła Kunia. – Gryzie w oczy i ciekną łzy. Dość już modliłyśmy się płaczliwie, teraz zależy nam na radosnych śpiewach i gospelowych trelach. Trzeba usunąć kadzidło.
- O to chodzi! – poparłam przyjaciółkę. – Bez kadzidła zaś trudno byłoby nam osiągnąć śpiewaczą gnosis, więc musi ksiądz proboszcz zlikwidować pijaków. W wyziewach nie będziemy zawodzić!
- Szatan was natchnął! – zagrzmiał znienacka duchowny Wincenty. – Chcecie kościół pozbawić wiernych? Jeszcze słowo, a spadnie na was anatema!

Zrobiłyśmy z Kunią głupie miny, ale pod groźbą szantażu wycofałyśmy się z zakrystii. Szczęśliwie przed kościołem czekał na nas Władek lat 96. Poprosiłyśmy go o łyk wiśniówki. Wiedziałyśmy, że zawsze można na niego liczyć. Rzeczywiście, i tym razem wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swoje kurtki lśniącą srebrem piersiówkę.