niedziela, 13 października 2013

Anatema.

Niedziela to dzień święty: trzeba iść do kościoła, z radością wysłuchać monologu zmęczonego życiem i poprzednim wieczorem wikarego, głoszącego Słowo Boże z ambony, a przede wszystko porozglądać się, kto i jak wytrzymał hulaszczą sobotnią noc. Mądrość Kościoła katolickiego wyraża się w zapachu kadzideł, które skutecznie zabijają wyziewy ustne wiernych. Po prostu trudno byłoby prosić Boga o cokolwiek w aurze przetrawionego alkoholu zmieszanego z cicho puszczanymi bąkami.

Chciałyśmy to z rozklejoną już Kunią lat 90 zmienić. Udałyśmy się do zakrystii i tam złapałyśmy za poły sutanny naszego czcigodnego proboszcza.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – grzecznie przywitał się przydybany przez nas duchowny.
- Niech będzie – odpowiedziałam.
- No – mruknęła pod nosem Kunia.
Proboszcz Wincenty lat 61 spojrzał na nas wyczekująco.
- Wie ksiądz, ża po każdej zimie należy zrobić przegląd samochodu. Sprawdzić poziom płynów... – rozpoczęłam wstęp, lecz nasz parafialny strażnik dusz ożywił się i wszedł mi w słowo:
- Moja najnowsza toyota jest na gwarancji. Zadzwoniłem, sami przyjechali z serwisu, a po kilku godzinach odstawili samochód. Chodzi jak żyleta – pochwalił się proboszcz Wincenty.
- Zostawmy autka w spokoju – wtrąciła się Kunia, czule zdrabniając swoją wypowiedź, gdyż od lat opiekował się nią anioł motoryzacji, a z boku namawiał ją do grzechu demon szybkości.
- Właśnie – przytaknęłam – nam idzie o ludzi.
- O moje duszyczki?
- O dzieci mniej – odpowiedziałam. – Chcemy, by ksiądz zamontował przy kropielnicy alkomaty. W zakrystii też by się jedna sztuka przydała...
- Jakże to?
- Kadzidło uczula – obwieściła Kunia. – Gryzie w oczy i ciekną łzy. Dość już modliłyśmy się płaczliwie, teraz zależy nam na radosnych śpiewach i gospelowych trelach. Trzeba usunąć kadzidło.
- O to chodzi! – poparłam przyjaciółkę. – Bez kadzidła zaś trudno byłoby nam osiągnąć śpiewaczą gnosis, więc musi ksiądz proboszcz zlikwidować pijaków. W wyziewach nie będziemy zawodzić!
- Szatan was natchnął! – zagrzmiał znienacka duchowny Wincenty. – Chcecie kościół pozbawić wiernych? Jeszcze słowo, a spadnie na was anatema!

Zrobiłyśmy z Kunią głupie miny, ale pod groźbą szantażu wycofałyśmy się z zakrystii. Szczęśliwie przed kościołem czekał na nas Władek lat 96. Poprosiłyśmy go o łyk wiśniówki. Wiedziałyśmy, że zawsze można na niego liczyć. Rzeczywiście, i tym razem wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swoje kurtki lśniącą srebrem piersiówkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz