sobota, 11 maja 2013

Żadna z nas nie jest cycborgiem.

Waleria lat niespełna 69 często przepychała się w ogonku. Niby stała z nami po świeży chleb, który mieli lada moment przywieźć – zresztą w naszym kraju wszystko dzieje się lada moment. Autostrady powstaną lada moment, książkę w bibliotece ktoś odda lada moment, napastnik piłkarskiej drużyny narodowej lada moment strzeli bramkę. – ale Walerka, mimo że wyczuwała chwilę dostawy wypieczonych bułek, to z powodu wrodzonej niecierpliwości oraz zespołu ADHD rwała kolejkę, pchając babki stojące przed nią. Najbardziej bolało to Ziutę, która wnerwiona wrzeszczała: „Walera, odwal, cholera, się z tymi sutkami! Czy ja jestem fakirką?!” Ale Walerka nie zważała na krzyki, tylko szturchała Ziutkę oraz inne Ziutki. Pchała zawsze mocno, choć w kolejce szły słuchy, że z wiekiem spadnie jej jędrność biustu i przestanie być kolejkowym brutalem.

Niestety, Walerka założyła sobie internet. Z różnych dziwnych stron zrozumiała, że nawet z jej metryką może mieć solidny zderzak, który w odpowiednio skostruowanych biustonoszach będzie się hartować jak stal lub ogórki konserwowe.
Dziś Walerka wzięła mnie na widelec. Znaczy na dwa sutki.

– Kochana – rozpoczęłam z wyrzutem. – Rozumiem, że sprężyny w materacu cały czas trzymają fason, ale przyznam, że nieco obawiam się twoich Schwarzeneggerów.
– Całe życie byłam ekspansywna...
– Może pora odpocząć? – spytałam.
– Nie chce mi się.
– Czyli chce ci się chcieć?
– Wiesz, Adela, jaka jestem ślepa po ciemku. Wczoraj wieczorem weszłam przypadkiem na znak drogowy.
– Stop?
– Nie, to było tylko podporządkowanie. I kiedy poczułam ten zimny drąg między piersiami...
– Ale ja jestem ciepła!
– Jesteś lesbijką?
– Nie. Po prostu nie stoję przy drodze.
– Zatem kiedy poczułam ten zimny drąg, to moje piersi się rozrzewniły.
– Uczuciowa jesteś.
– Emocje mam większe niż obwód biustu – wyznała Walerka.
– To niewyobrażalne!
– A jednak.

I wtedy zrozumiałam, że żadna z nas nie jest cycborgiem. Nawet Walerka, która przecież tak lubi się rozpychać. Niestety, w życiu zwykle trafiamy nie na te znaki drogowe, co trzeba.

No cóż, jakie prawo taka jazda.

piątek, 10 maja 2013

Nie jest prosto.

Życie jest krzywe. Wie o tym każda mądra ciotka, niezależnie od tego, czy ma skoliozę, czy też nie. A wiele z nas ma tak wielki biust, że boli nas kręgosłup. Dźwigać nie jest prosto, a i tak wszystko jest niesymetryczne. Policzek nie jest podobny do policzka, sutek do sutka też nie, a pośladek to już zupełnie nie, bo większość ludzi siedzi w pracy półdupkiem, myśląc o weekendzie bądź wakacjach, a to zniekształca tył.

Kobieta chce dobrze wyglądać w lustrze, a tam tylko głupie ryło i nieco mądrzejszy biust. Niekontrolowany codziennym spojrzeniem tyłek chowamy w stringi, na brzuch zaś nie patrzymy, bo tremo w korytarzu nas obcina.
Oj, obcina tak, że aż strach.

Przyszedł do mnie Władek lat 97 i od progu spytał, czy nie mam zbędnych piegów, bo Violetta lat 56 szuka szczegółu, który by ją odróżnił od innych piękności na targowisku Bema w Poznaniu. Violetta sprzedaje tam, co może, ale z upływem lat spada jej zyskowność, dlatego szuka wartości dodanych.
– Kochasiu – odpowiedziałam AK-owcowi. – Zawsze byłeś dla mnie żabą, żadnym królewiczem, ale radzę ci ze szczerego serca, znajdź se inną Pieggi.
– Adela, ty piłaś!
– A jakże!
– Czy dasz się zbałamucić?
– Ze mną nie jest tak prosto! – odpowiedziałam.
– To daj ze dwa piegi i przestanę zawracać ci głowę!
– A już byłeś o krok od zdobycia mej nieśmiałości.
– Nie igraj ze mną, Adela. Pobawisz się moją ekscytacją, a potem pójdziesz spać. Już wolę poszukać piegów dla Violetty.
– Idź do dozorczyni. Lidka lat 60 przy zamiataniu podwórka obnaża spore połacie swego jestestwa. Pewnie coś przy tym złapała.
– Dzisiaj przy trzepaku widziałem jej męża Rajmunda. Zbierał miotłą pajęczyny i przepędzał od śmietnika karaluchy.
– Piegi nie są jednodniowe. Idź do Lidki i grzecznie poproś. Ja ją widziałam we wtorek, a przedwczoraj słońce nie skąpiło swoich pocałunków.
– Myślisz, że Lidka prowadzi osobisty album słonecznych języczków?
– Władku, czy ty aby nie naciągasz mnie na werbalną podnietę? Ty się podniecasz moimi słowami, tymczasem powinieneś pójść do Violetty i powiedzieć jej, by od czasu do czasu w słoneczną pogodę społecznie pozamiatała podwórko.
– Nie jest tak prosto. Kobiety wolą dostać piega w prezencie.

I tu musiałam zaprotestować. Krzywy męski ogląd świata jest nie do zniesienia. Przecież chłopi też by chcieli piega bez wysiłku! Swój sprzeciw wyraziłam jak zwykle, znaczy mokrą szmatą. Władek czmychnął. Po chwili wyjrzałam przez okno. Zauważyłam, że na podwórku powstaniec zaczepił Lidkę. Widać było, że stara się odkryć jedną z jej połaci.

czwartek, 9 maja 2013

Starałam się być hipnotyzująca.

Władek lat 97 przyszedł na drugie śniadanie punktualnie. Rozsiadł się wygodnie, ale nie był jowialny jak zwykle, tylko zamknięty w sobie. Bił się z własnymi myślami, a rozterki rodzierały mu zmarszczki na pół, ćwierć i ósemki, tworząc na czole skomplikowany zapis nutowy. Poczułam, że z wysiłku zaczynają mu się pocić stopy, więc postanowiłam czym prędzej wydobyć z niego problem, z którym się u mnie pojawił.

Nogi AK-owca nigdy nie pachniały przyjaźnie.

– Czuję, że idzie nowy front atmosferyczny – rozpoczęłam rozmowę. – Chyba przyniesie burzę. W takich momentach nachodzą mnie różne myśli oraz domokrążcy. Nie mam wówczas sił na akwizytorów. Zresztą po co mi nylonowe krawaty? Albo dywany we wzorze flagi amerykańskiej? Chciałabym pomarzyć o kobiercach kwiatów, a nie o przenośnej maszynie do szycia.
– No właśnie, Adela. No właśnie.
Powstaniec chyba zaczął się łamać. Czułam, że jest o krok od wyrzucenia z siebie drzazgi, która pobudzała mu wydzielanie potu.
– Wiesz, Władku, że u mnie możesz się skonfesjonalić.
– Adela, coraz mniej pamiętam – wydusił z siebie Władek. – Już nie wiem nawet, co zaprzątało moją głowę, gdy byłem embrionem.
– Co proszę?
– Wprowadź mnie w stan hipnozy. Tylko tak przypomnę sobie o sobie. Niech to będzie nawet w trzeciej osobie, ale idzie mi o przywrócenie pierwotnej pamięci. O ponowne dotknięcie pierwiastka wszechświata.

Powstaniec spojrzał na mnie jak zbity pies, prosząc o pomoc żałosnym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami i poprowadziłam go do sypialni, gdzie ułożył się na łóżku. Pilnowałam jedynie, by stopy zwisały mu poza krawędzią posłania.
– Z hipnozy łatwo wyprowadzić – instruował mnie Władek. – Wystarczy pociągnąć za ucho lub nos. Za to trudniej jest wprowadzić mnie w ten stan. Powinnaś zapomnieć o akcentowaniu na przedostatnią sylabę, masz mówić monotonnie.
– Ale co?
– Cokolwiek.
– Przymknij oczy – zarządziłam. Chwilę zastanowiłam się nad hipnotyzującym zaklęciem, po czym rozpoczęłam wprowadzanie Władka w embrionalną przeszłość. – Dziś na obiad ugotuję zupę. Mam włoszczyznę, kostkę rosołową i kalarepę...
– Adela, zmień warzywa. Nie mogę się skupić przy kalarepie!
– Wrzesień rozpoczyna kampanię cukrową. Traktory ciągną w stronę cukrowni przeładowane przyczepy, a buraki spadają na drogi. Kierowcy jeżdżą slalomem, a wypadki drogowe...
– No nie, Adela! Wprowadzasz mi tu niepotrzebny dramatyzm, a mnie muszą opuścić emocje! Inaczej nie wpadnę w ramiona hipnozy. Może wspomnisz coś o pomidorach?
– Adios pomidory, adios utracone...

Powstaniec zerwał się z posłania, histerycznie zarzucając mi, że śpiewająco nie uda się go zahipnotyzować. Że w ogóle nie jestem hipnotyzująca. Że on nigdy już chyba nie dowie się, co sobą przedstawiał przed odcięciem pępowiny. Że nie poczuje owego błogostanu przed pierwszym klapsem w życiu.

Otarł łzę spływającą z oka, po czym wybiegł z mieszkania. Ja zaś podeszłam do lustra i już po krótkiej chwili stwierdziłam, że Władek lat 97 nie ma racji. Ja naprawdę jestem hipnotyzująca. I to zarówno z makijażem, jak i bez.

środa, 8 maja 2013

Przyjazny urzędnik.

Dziś znów z dziewczynami stanęłyśmy w kolejce stojącej przed sklepem. Oczekiwałyśmy na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem, a wszystko dookoła było na TAK. Słońce szczerzyło się pełną gębą, była środa, a więc środek tygodnia i trotuar nie był przyozdobiony żadnym pawiem, ludzie od poniedziałku zdążyli przyzwyczaić się do rychłego wstawania do roboty, więc teraz szybko do niej zdążali, niemal unosząc się nad ziemią. Miniona noc była nie za ciepła, lecz w sam raz, więc żadna z sąsiadek nie raczyła pozostałych przepoconą pachą. Zresztą kobiety kilka razy częściej się podmywają, dlatego żadna z nas nie wysyła swoich mężczyzn po poranne zakupy. Po co sąsiadkom psuć dobrze zapowiadający się dzień towarzystwem niedomytego samca?

W każdym razie wydawało się, że rozpoczyna najpiękniejszy dzień w roku, a może nawet w tysiąleciu. Nigdy nie wiadomo o siódmej rano, co pięknego cię czeka i czy uznasz ten dzień za wydarzenie stulecia, czy tylko dekady.

– Ja pierniczę, ale fajowy dzień się zapowiada – Kunia lat 90 wyjęła mi tę konstatację z ust.
– Taa – odrzekła rozmarzona Waleria.
– Jak już kupię bułki, to chyba dosiądę starego – zapowiedziała Halina lat 57.
– No właśnie – wtrąciłam się. – Po 30-tce kobiety są bardziej na TAK.
– Ja jestem trzy razy TAK – przytaknęła Walerka lat niespełna 69.
– Natomiast mężczyźni po 40-tce stają się bardziej na NIE – zauważyła zatroskana Halina. – No nie? – spytała, chcąc się upewnić, czy ten stan dotyczył tylko jej męża.
– My jesteśmy na TAK, a eleganccy mężczyźni przed 40-tką śpieszą się do roboty – użalała się Kunegunda. – A jak szef ich nie kontroluje, to oglądają pornografię w komputerach!
– W internecie, Kunia – uściśliłam.
– Może my też coś pooglądamy? – zaproponowała Halina.
Spodobał mi się ten pomysł, dlatego pierwszego przechodzącego mimo nas chłopa lat około 30 zatrzymałam. Poprosiłam najpierw o odstawienie na chodnik teczki, w której dźwigał drugie śniadanie i być może Playboya.
– Czy byłby pan uprzejmy się wypiąć?
– Jak to? – młodzieniec najpierw się zdziwił, a potem spłonił.
– Gdzie pan pracuje?
– W urzędzie skarbowym na ulicy Chłapowskiego.
– To niech się pan wypnie w tamtym kierunku – zarządziła Halina.

Przystojny urzędnik podrapał się po głowie, a potem wypiął. I to jak się wypiął! Taa, urzędy skarbowe są coraz bardziej przyjazne kobietom. Ale tym po 30-tce. Walerka tej myśli nawet trzykrotnie przytaknęła.

wtorek, 7 maja 2013

W ciemię bity.

Czasami wystarczy jedynie stać w ogonku przed sklepem, by życie przewijało przed oczami kolejkowiczek wszystkie swoje kadry. A że kadrów na poznańskiej Wildzie nie brakuje, to i obrazki są bardzo kolorowe. Wczoraj przemknął przed nami lubieżny Franciszek lat 78, dziś natomiast pojawił się cichy i sprawiający wrażenie zahukanego Ireneusz lat 66.

Ireneusz podszedł do nas, stawiając stopy do środka. Sylwetkę miał zgarbioną, czoło poorane zmarszczkami, wydawało się, że frasunek wylewa mu się nawet spod pach. Ireneusz nie był trunkowy, dlatego trudno było znaleźć remedium na jego smutek. Rozweselał się tylko przy grze w warcaby, ale jego żona Apolonia lat 62 chowała przed nim gry planszowe, zaganiając go do wycierania kurzów, cerowania skarpetek oraz mycia naczyń.

– Dziewczyny, pomóżcie, ja już dłużej nie wytrzymam – wystękał jękliwie Ireneusz.
– Chodź, przytulę cię, chłopaku – Kunia lat 90 miała dobre serce i wygodny biust, czego żadnemu potrzebującemu nie skąpiła.
Ireneusz ułożył głowę na piersiach Kunegundy i rzęsiście się rozpłakał. Pozwoliłyśmy mu się wyszlochać, bo kreacja Kuni była z krempliny i po niej to spływało. Natomiast Ireneusz był w tym momencie niekomunikatywny, połykając co chwila nowe partie płynnej treści z płuc, a nawet z nosa.

Kiedy się uspokoił pod wpływem spokojnego oddechu Kuni, wtedy przystąpiłyśmy do rzeczowej indagacji.
– Co się stało, Ireneuszu? – spytałam.
– Apolonia mnie bije.
– To się zdarza.
– Zawsze podobały mi się męskie kobiety, ale od momentu kiedy Apolonia zrezygnowała ze służby w Żandarmerii Wojskowej i przeszła na emeryturę, to nie mogę grać w damkę.
– Chyba w warcaby – zauważyła Waleria lat niespełna 90.
– Zbliża się 35 rocznica naszego ślubu i Apolonia zażądała żebym wyhaftował chustę, dokładnie taką jaką kiedyś przygotowywała rezerwa. A ja mam pokłute od igieł i drutów palce. Mam tego dość!
– Budowanie zgodnego związku to ogromny trud. Chciałbyś tylko konsumować, łajdaku? – oburzyła się Halina lat 57.
– Ale ja... Ja przyszedłem po pociechę. Po pomoc. Ja w ciemię jestem bity!

Popatrzyłyśmy na siebie porozumiewawczo. Nie można przecież chłopa bić w ciemię, bo zidiocieje do końca. Wyznaczyłyśmy Walerkę, która poszła do Apoloni przeprowadzić z nią rozmowę.

Walerka spisała się. Wymogła na Apolonii, by ta jedynie ciągnęła Ireneusza za uszy, zaś tyłek zawsze mogła zlać bez ograniczeń. W zamian zgodziła się, by Ireneusz mógł od czasu do czasu pograć w warcaby.

Chłopu trzeba od czasu do czasu pozwolić pobawić się damką.

poniedziałek, 6 maja 2013

Nie jestem gotowa na nic.

Stałyśmy z sąsiadkami w kolejce do sklepu, oczekując jak zwykle na transport świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Nie chciało nam się rozmawiać, co nie jest niczym dziwnym w poniedziałkowy poranek. Zajęte byłyśmy wspomnieniami z weekendu, kacem, wczorajszym kazaniem, kursem franka na giełdzie i podobnymi sprawami. Oglądałyśmy z uwagą swoje palce, niektóre z nas przeglądały się w lusterku, kontemplując makijaż, inne poprawiały na sobie letnie sukienki. I w takiej właśnie chwili wyszedł zza załomu kamienicy lubieżny Franciszek.

Franek lat 78 miał ponoć epizod gry w zespole Buena Vista Social Club. W latach 70 przebywał w Hawanie, gdzie odłączył się od polskiej delegacji spotykającej się z zaprzyjaźnionymi zakładami produkcji obuwniczej, i trafił do lokalu, gdzie mógł pograć na bałałajce. Jego talent został zauważony, a chętne kubańskie dziewczyny nauczyły go zawijania cygar na opalonych udach. I po powrocie do Polski tę sztukę już od 40 lat chciał potrenować w naszej dzielnicy. Jednak żadna z nas nie miała opalonych ud, co zaowocowało u Franka zachowaniami lubieżnymi. I tkwi w tym rozpasaniu do dziś.

– Dziewczęta! – krzyknął na powitanie lubieżnik lat 78. – Jakie wy jesteście opalone!
– Nie uda ci się do niczego nas namówić! – odkrzyknęła Kunia 90.
– Skoro już jesteśmy przy udach... – ciągnął Franek.
– Nie nawijaj – przerwałam lubieżnikowi.
– Nie zawijaj – poparła mnie Walerka lat niespełna 69.
– Zawijaj? – spytałam.
– Cygaro.
– Słyszysz, lubieżniku?! – wrzasnęła Kunia.

Franek wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki cygaro i uśmiechnął się koślawo.
– Dziś chcę tylko zapalić. Adelo, chciałbym byś dzisiaj ty mi towarzyszyła.
– Adela, nigdzie nie idź z tym antychrystem! – ostrzegła mnie Walerka.
– Nie jestem gotowa na nic – odpowiedziałam grzecznie Frankowi.
– Wciągnie cię do bramy i zgwałci! – wtórowała Walerce Kunia.
– To może my go zgwałcimy? – zaproponowała milcząca do tej pory Halina lat 57.
Ogonek się zdeformował i już po chwili Franek znajdował się w zacieśniającym się z każdą chwilą kole utworzonym przez stojące przed chwilą kolejce kobiety.
– Ale ja mam tylko dwa cygara! Jedno dla mnie, drugie dla Adeli!

Dzielnicowy lubieżnik przeraził się dopiero z chwilą, gdy dotarły do niego pierwsze kuksańce. Z dzikim krzykiem przedarł się przez najsłabsze ogniwo, czyli chuderlawą Manię lat 83 i uciekł z dzikim krzykiem.

Franek miał dużo szczęścia. Gdybyśmy były opalonymi Kubankami, to tak łatwo by nie uciekł przed naszym zawijaniem.

niedziela, 5 maja 2013

Antyaspirant pod pachą

Nie jest to wymysł naszych czasów, że pod kościołami stoją kramiki z większą lub mniejszą tandetą. Handel przykościelny zawsze się odbywał, z tymże relikwie ostatnio zaczęły być wypierane przez plastikowe Chrystuski. Jednak świętych oraz błogosławionych przybywa i zawsze można wypatrzyć jakiś ząb trzonowy. Ale dziś zauważyłam nowość.

Najpierw moją uwagę przykuł stojący za ladą kramu Robcio lat 47, który zawsze był typem szemranym i jak dotąd od kościoła trzymał się w przyzwoitej odległości. Podeszłam do niego i zagaiłam rozmowę.

– Kochasiu, stałeś się neofitą?
– Zawsze chciałem być fit – Robcio naprężył bicepsy, a dziary na mięśniu zatańczyły twista. – Ćwiczenia sprawiają, że czuję się jak Neo.
– Czym się zajmujesz?
– Wszedłem w chemię.
– Sprzedajesz amfę pod naszym parafialnym kościółkiem?
– To jakieś nieporozumienie! Wszedłem w dezodoranty.
– Co takiego?
– Sprzedałem już wszystkie Antykościelniaki, ale mogę zapropo...
– Antykościelniaki? – przerwałam niegrzecznie, bo nigdy o takim towarze nie słyszałam.
– Antykościelniakiem trzeba spryskać się przed mszą i wtedy kościelny chodzący z tacą omija cię. Antykościelniak cieszy się ogromnym powodzeniem. Chyba tylko w Krakowie miał większe wzięcie... Mimo, że kosztuje 60 złotych.
– 60 złotych za dezodorant? Przecież na tacę można wrzucić tylko 2 złote!
– Antykościelniak wystarcza na wiele psiknięć. Zresztą cena spokoju nie może być niska.
– No dobra. Co tam masz jeszcze?
– Polecam Antyaspiranta. Świetnie chroni przed mundurowymi. Sam się nim psikam i jeszcze nigdy straż miejska nie przyczepiła się do mojego stoiska.
– Masz może Antyfiskalnika?
– Nie, ale rzucę ten pomysł chemikowi.
– Co mam popsikać Antyaspirantem? Dłonie, a może szyję?
– Normalnie, najlepiej spsikać się pod pachą. To działa szczególnie w sytuacji, gdy aspirant stresuje delikwenta komendą „Ręce do góry” i wtedy spod pachy ratujesz się Antyaspirantem.
– A aspirantowi nic się nie stanie?
– Tylko trochę się odurzy. Ale to wyjdzie z korzyścią dla niego, bo też się biedak w robocie stresuje.
– W takim razie zastanowię się. Będziesz tutaj, Robcio, za tydzień?
– Nie za bardzo. Odkąd wszedłem w dezodoranty często muszę znikać jak kamfora. Chyba muszę chemikowi wspomnieć o Antyfiskalniku....

Skusiłam się. Kupiłam Antyaspiranta, popsikałam się i poszłam na mszę. Kościelny też mnie ominął – w końcu on również jest umundurowany. A Antyaspirant kosztował tylko 30 złotych, czyli dwa razy taniej niż Antykościelniak.

Popatrzyłam z wyższością na innych wiernych.