sobota, 31 maja 2014

Nauczka.

Mój równolatek Cezary od lat 40 mieszka suterenie. Przez lata chwalił to sobie, bo twierdził, że od ziemi jest dużo cieplej, a zimne wiatry hulają na górze, natomiast jak potrzebuje słońca, to idzie na ławeczkę pod trzepak i tam pogwarzyć może sobie ze znajomymi oraz wypić piwko z sąsiadami.

Nie zgadzała się z nim świętej pamięci Wioletta, której brakowało widoku na świat i łyknięcia pełną piersią rześkiego powietrza, bo z okna to leciały im do mieszkania tylko niedopałki i inne śmieci. Może dlatego Wioletta szybciej zeszła z tego padołu łeż niż jej mąż Czarek. Była po prostu bardziej rozgoryczona.

Cezary póki miał ciepłą babę u boku zachowywał się spokojnie i zrównoważenie. Potem umarła Wioletta, a on odczekał roczny okres żałoby. Rocznicę śmierci obchodził jeszcze godnie, ubrany w czarny garnitur i odświętne buty, ale następnego dnia już pokazał światu, jaka nastąpiła w nim wolta. Zaczął od wystawienia poduszki na parapet swego okna. W ręce trzymał wąż od odkurzacza przytwierdzony do owtoru wydechowego i ilekroć przechodziła trotuerem kobieta, on włączał urządzenie, a strumień powietrza podnosił babie kieckę.

Szybko nauczyłyśmy sobie radzić z tym zagrożeniem, przechodząc drugą stroną ulicy, ale ostatnio chodnik jest rozkopany, bo wymieniają rury od gazu. Zapowiedziałam Czarkowi, że nie będę tolerowała akcji z odkurzaczem. Do mojej petycji przyłączyły się inne sąsiadki i myślałyśmy, że siłą naszych umysłów i ilością naszych serc przekonałyśmy Cezarego do zachowywania się kulturalnie. Niestety, ludzka pomysłowość kiedy związana jest z podłym charakterem daje nieoczekiwane efekty.
Czarek miał kuzynów, którzy uczestniczyli w słynnym strajku w stoczni gdańskiej. Dziś są weteranami, którzy chętnie dzielą się tym, co odziedziczyli po tamtych czasach. Jeden z krewniaków Cezarego, przechodząc na emeryturę, zabrał sobie na pamiątkę peryskop. I nasz wildecki łajdak wypożyczył go od niego.

Wracałam z Kunią lat 90 z Rynku Wildeckiego, gdy nagle z podziemi wychynęła rura z jakimś lusterkiem na końcu.
- Adela, kie lichio? – zatrwożyła się Kunia.
- Co masz pod spódnicą? – spytałam.
- Barchanowe gacie. Przecież jest zimno!
- A na nich?
- Wełniane rajtuzy. Świeżo zacerowane.
- Ja mam podobnie. Trzeba uprzedzić dziewczyny, by ubierały się tak samo.

Cezary był przypadkiem beznadziejnym. Nie warto było protestować. Lepiej było go załatwić sposobem i chodzić przed jego peryskopem w grubych ciuchach. I poczekać aż wyziębi sobie mieszkanie. To będzie dla niego największą nauczką.

piątek, 30 maja 2014

Naciąganie strun.

Emilia lat 59 rzadko pojawia się w ogonku oczekującym na poranną dostawę świeżego pieczywa do naszego spożywczaka. I to wcale nie dlatego, że musi ganiać na ósmą do roboty. To hipiska. Lubi spać do późna i głaskać koty. Przez branie kompotu z maku zniszczyła sobie wątrobę i przez to dostała rentę. Teraz z tego się utrzymuje. Zdarzają się jednak chwile, że organizm Emilki zażąda na przykład wapnia i schodzi ona do sklepu, by kupić litr mleka albo opakowanie serka grani ze szczypiorkiem.

Emilka dziś zeszła na dół i postanowiła potowarzyszyć nam w oczekiwaniu na przyjazd furgonu z chlebem i bułkami. Jako dusza artystyczna nie rozstaje się ona z instrumentami. Do 50-tki był to zawsze jakiś podejrzany amant, ale obecnie częściej widać ją z gitarą w ręku. Do nas dołączyła z gitarą. Niestety, obie były mocno rozstrojone – i Emilka, i gitara.
- Rzygać mi się chce! – obwieściła na powitanie.
- Chcesz siatkę? Jeśli masz 2 grosze, to kupię ci w sklepie – zaoferowała się Kunia lat 90.
- Chce mi się puścić wiązkę wymiocin! Na życie mi się chce ją wypuścić!
- Wiązka wymiocin? – zdziwiłam się. – Podoba mi się to. Ładnie brzmi. Bardzo poetycko.
- A zapach?! Pewnie jak u Rimbauda... – zastanowiła się Malwina lat 92.
- A może pograsz? Zrobi się nam weselej? – zaproponowała Kunia. – Daj bobu! Dawaj Boba Dylana! – zachęcała płomiennie.
- Kurdemol! Może bym i zagrała, ale gitarę trzeba nastroić. Dziewczyny, macie może kamerton?
- A po co kamerton? Poczekaj ja pokręcę struną c. W lewo czy w prawo? – Malwina przeszła od słów do czynów.
- To ja biorę dwa górne basy – zdeklarowałam się. – Lubię jak nisko brzęczą, tak „bzzz”, „brrr” i „bżżż”. Ponadto nie lubię dużo kręcić.
- A ja też mogłabym? – spytała Kunia.

Zrobiłyśmy to. Nastroiłyśmy gitarę w trzy pary rąk i jedno ucho Emilki. Wyszło jak wyszło. Dźwięk z gitary stał się przejmujący i donośny. Nie zawsze czysty, ale to nie szkodziło, bo chciałyśmy od Emilki protest songów. A one dotyczą życia i polityki. A słyszał kto czyste dźwięki w polityce?

W końcu dojechał dostawczak ze świeżym pieczywem. Kierowcę zmroziła nie tylko niska temperatura, ale też nasze wspólnie wykrzyczane protest songi. Ale jak kto się spóźnia, to nie powinien potem krzywić buzię. No!

czwartek, 29 maja 2014

Trendowata.

Jak dotychczas najbardziej znaną trendowatą w historii Polski była Orszulka vel Urszulka. Przedwcześnie zmarła córka Jana Kochanowskiego nie była zbyt skrupulatnie pilnowana przez rodziców i przez to szybko wystawiła główkę na widok niebezpiecznych kleszczy, siedząc z tatkiem pod lipą, aż złapała pasożyta, co zalazł jej za skórę. A jak skurczybyk dopadnie smaczną ofiarę, to nie wypuści jej ze swoich kleszczy. Zrozpaczony ojciec zaczął pisać dyrdymały, które obrazowały jego rozpacz, ale dla postronnych były jak tren-do-waty, czyli do kitu. Albo miodu lipowego, którym też można wypełnić nieszczelności w oknach.

Trendowatość pojawiała się odtąd na ziemiach polskich wielokrotnie, od sienkiewiczowskiego ślepego Juranda ze Spychowa po nawiedzoną Mniszkównę, a ostatnio dotarła nawet na poznańską Wildę. Niestety, dotknęła ona moją najbliższą przyjaciółkę, sąsiadkę z ogonka przed sklepem spożywczym, Kunię lat 90.

Kunia swoją trendowatość postanowiła zaprezentować nam. Na początku chciała dać poglądową lekcję na temat współczesnej mody i jej kierunków koleżankom zabijającym poranny czas w kolejce oczekującej na dostawę pieczywa. Zjawiła się przed nami w kreacji olaboga-lafiryndy, zrobiła z siebie odjechaną fiu-bździu-kokotkę, ale przede wszystkim babę-pożal-się-że-hoho.
- Cześć, dziewczyny – przywitała się, kręcąc biodrami niczym Evita Peron. – Widzicie moje buciki? To są obecnie najbardziej trendy buciki.
- Butiki oferują także buciki? – spytała nieobeznana ze współczesnym handlem Malwina lat 92.
- Obcas wcale nie jest wysoki –zauważyła Pela lat 71.
- Za to stukasz jak koń podkową o bruk Starego Rynku! – pochwaliłam swoją przyjaciółkę, która postanowiła oderwać się od emerytalnego stylu bycia i zabłysnąć na wildeckim wybiegu.
- Jesteś cudnie trendowata – przyznała Letycja lat 79.
- Jesteście kochane, więc przyznam się, co było moim zamiarem – Kunia ściszyła głos. – Kiedy chodzę na obcasach, to czuję się wywyższona. Sięgam na najwyższą półkę z konfiturami. Ostatnio zwrócił na mnie uwagę nawet Dionizy lat 63, a to przecież największy drągal i przystojniak na Wildzie.
- A ja mam inaczej, ubieram szpilki tylko wtedy, gdy wybieram się do toalety – odezwała się Pela.
- Ty też? – zdziwiła się Malwina.

I tutaj przerwę opowieść, nie puentując jej wcale, bo nie może być wszystkim dane to, co siedzi w głowach poznańskich dziewczyn po 60-tce i tych nieco starszych też.

środa, 28 maja 2014

Gibkość na emeryturze.

Nie chwaliłam się jeszcze, że potrafię robić szpagata? Chyba nie, zatem to najwyższy czas, by o tym powiedzieć. Najpierw jednak teoria. Rozróżniamy szpagat francuski oraz szpagat turecki. I ja lepsza jestem w tym tureckim, choć i francuski wykonam, ale tylko jak mnie ktoś mocno poprosi. Za to turecki robię bez proszenia, spontanicznie i nieoczekiwanie dla towarzystwa, w którym się akurat znajduję.

Ostatnio wykonałam tureckiego, gdy marzłyśmy w ogonku oczekującym na ranną dostawę świeżych bułek i chleba. Stanęłam przed dziewczynami, zakasałam kieckę i wylądowałam w swoim najdłuższym wydaniu na chodniku.
- O kurka – krzyknęła zdziwiona Kunia lat 90 – ale masz długie giry!
- Nie mówi się giry, tylko giery – zaoponowała Malwina lat 92.
- A właśnie, że giry! – poparła Kunię Pela lat 71.
- Może jestem na poziomie trotuaru – wtrąciłam swoje trzy grosze – ale muszę wam powiedzieć, że poprawnie byłoby wspomnieć o moich nogach. Giry to ma stół i to wtedy, gdy są to meble swarzędzkie.
- A jak ty się podniesiesz? – zatroskała się Kunia.
- Bez problemu – uspokoiłam przyjaciółkę. – Chciałabym najpierw byście poszły za moim przykładem.
- Nie pękną mi w kroczu rajstopy? – zaniepokoiła się Malwina.
- Ja się boję o samo krocze – swoje obawy wyraziła Pela.
- Pobijmy rekord Guinnessa! Stańmy w najdłuższej kolejce, noga w nogę, ale w tureckim szpagacie! – zaproponowała Letycja lat 79.
- Może najpierw potrenujmy? – zaproponowała najmłodsza ze stojących w kolejce Klotylda lat 58.
- Bądźmy gibkimi emerytkami! – zarządziłam.
- A rencistki też mogą? – zainteresowała się Klotka.
- No to raz… dwa… trzy!
Trzeba oddać, że jak już coś postanowimy, to zawsze próbujemy ambitny plan wykonać. Dziewczyny ustawiły się w znacznej odległości od siebie i stanęły w rozkroku. Potem już było tylko słychać chrupot kości, ścięgien i chrząstek.
Udało się!

Wszystkie dziewczyny jak jeden mąż, tfu jedna żona, rozkraczyłyśmy się. Niestety, tylko ja z tej pozycji umiałam wstawać. Ziąb jednak przeniknął przez moje mięśnie, więc nie byłam zdolna wstać. Popatrzyłyśmy na siebie bezradnie.
- Nie ma wyjścia – powiedziałam. – Musimy czekać na dostawę pieczywa. Może ciepłe bułeczki nas rozgrzeją.

Niestety, gdy podjechał furgon i kierowca nas zauważył, to wpadał w poślizg i samochód też się rozkraczył.
Tymczasem wrony krążyły nad nami, kracząc początek kolejnego zimnego dnia.

wtorek, 27 maja 2014

Kaliber kobiety.

- Bo ja z siebie potrafię wypluwać słowa z szybkością karabinu maszynowego – zadeklarowała dzisiaj rano Malwina lat 92, stojąc w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa. – Byłabym świetną snajperką.
- Czyli potrafisz zranić kobietę – zauważyłam.
- Do kobiet, dzieci i fircyków powyżej setki nie strzelam. W swoim bocianim gnieździe wypatruję przede wszystkim sępów, kondorów i strusi, co chowają głęboko głowę w piasek.
- To prawda – przytaknęła najlepsza koleżanka Malwiny Liliana lat 86. – We mnie nigdy nie wymierzyła spluwy.
- Ja wolę używać haubicy – wyznała Kunia lat 90. – U kobiety liczy się kaliber, a nie seria wystrzałów.
- Jestem starsza od ciebie, więc doświadczenie stoi za mną – nie zgodziła się Malwina. – Choćbyś strzeliła w chłopa raz mocno, ale dała mu czas na podniesienie się, to i tak niczego nie osiągniesz. Seria jest ważniejsza. Należy strzelać w mężczyznę tak długo, aż się wykrwawi. Oswojonego samca poznasz po jego bladości.
- Zatem kaliber nie jest ważny? – dociekałam.
- Im ciaśniej, tym przaśniej – zawyrokowała Klotylda lat 58.
- Mój stary też mi to wypominał – odezwała się Letycja lat 79. – Mawiał, że mam ciasne horyzonty, ale za to na dole jest odwrotnie. Bardzo się na to skarżył.
- Stop, dziewczyny! – osadziłam na miejscu rubaszność Letycji i Klotki. – Mówmy o kalibrze osobowości, a ta wykracza poza średnicę największej armaty!
- Wykracza! – przytaknęła Kunia.
- A kogo to obchodzi? – spytała Klotylda. – Tylko nas. Faceci myślą jedynie o kalibrze naszej, no wiecie.
- Dlatego do nich strzelam seryjnie – oświadczyła Malwina.
- Malwinko, jak sądzisz, a ilu ich ustrzeliłaś w ciągu swego życia? – spytałam, gdyż znałam siłę bojowego temperamentu mojej sąsiadki.
- Najpierw na ścianie zawieszałam każde poroże, potem dokonywałam selekcji, a teraz wiszą tylko największe okazy.
- Zatem kaliber kobiety można poznać po ilości i wielkości poroży na ścianie? – przypuściła Letycja.
- A wiesz, że ty masz rację?!

Zapadłyśmy w zadumę, odliczając w myślach poroża, którymi mogłybyśmy powiesić na ścianie w salonie tuż nad telewizorem…

poniedziałek, 26 maja 2014

Widokówka.

Nigdy nie podejrzewałam Kuni lat 90 o to, że na starość może z niej się zrobić widokówka. A wszystko przez niedobór lata i wykorzystywanie jesienią każdego promienia słonecznego. Na początku myślałam, że nie będzie źle, bo wiele dobrego ludzkość zawdzięcza wszelakim deficytom, niezależnie od dziedziny, ale w przypadku Kuni ta zasada się niestety nie sprawdziła. Ludzkość nic nie zyskała, a człowieczeństwo brutalnie dostało w pysk.

Kunia posiadała wprawdzie wiele zalet, a do największych należała niechęć do korzystania z solarium. Kunegunda – jak wiele kobiet w Polsce – na solarium się sparzyła. Pierwszy i jedyny raz skorzystała z możliwości zaaplikowania sobie sztucznej opalenizny w 1998 roku. Położyła się na łóżku i ucięła sobie półgodzinną drzemkę. Później podejrzewała nas o rasizm, ale to nieprawda, bo na poznańskiej Wildzie nie dochodzi nawet do obrażania Murzynek. Tym bardziej Metysek, a Kunia była w tamtym momencie czerwonoskóra. Unikałyśmy jej z innego powodu: ona po prostu zrobiła się dzika. Bałyśmy się, że wciągnie ją pasja zwana kanibalizmem albo zarazi nas pigmeizmem, czy jak tam to się nazywa. To coś, co ma prezes Jarosław Kaczyński.

W każdym razie wybryk Kuni dawno poszedł w zapomnienie dzielnicowej świadomości Dopiero dziś mi się to przypomniało. Wyszliśmy z Władkiem lat 98 na spacer, przeszliśmy kilka kroków i zobaczyliśmy Kunię na jej balkonie.
- Co za ciało! – skonstatował AK-owiec, który dysponował ostrością wzroku dobiegającego do setki dalekowidza i pierwszy dostrzegł naszą wspólną znajomą.
- Matko Boska! – zawtórowałam powstańcowi.
- Cześć! – odkrzyknęła Kunia. – Poopalacie się ze mną?
- Na balkonie? – zdziwiłam się.
- Nago? – spytał Władek, po czym sam sobie szybko odpowiedział – Z wielką chęcią!
- Lubię być na widoku – zwierzyła się Kunia, zmieniając pozycję z leżącej na siedzącą i zasłaniając ręką obnażony biust.
- O ja cię! – skomentował to powstaniec.

Postanowiłam stanąć na wysokości zadania, mimo faktu, że to ja stałam na dole, a Kunia spozierała na nas z wysokości balkonu na drugim piętrze.
- Kochana, nie bądź widokówką, bo jak ci przykleję znaczek, to od razu pojmiesz, że to kancer – ostrzegłam koleżankę.
- Adela, o co ci chodzi? – oburzył się AK-owiec. – Wolnoć Iwonie na jej balkonie.
Zlekceważyłam Władka, ale Kuni musiałam przepowiedzieć.
- Ty mi terapię zawalasz! Ty mi Anonimowego Kobieciarza na złą drogę chcesz sprowadzić!

Pociągnęłam za rękaw mego druha, odciągając go od Widokówki lat 90. Tymczasem Kunia przekręciła się na brzuch. Myślę, że chciała opalić także pośladki.

niedziela, 25 maja 2014

Liga Mistrzyń.

Dziś rano była taka mgła, że nie dojrzałam ze swojego okna sklepu na dole. Zeszłam na dół z pewną obawą, czy zastanę stojące w ogonku sąsiadki. Jednak to, co stało się po wyjściu z klatki schodowej całkowicie mnie zaskoczyło. Zamiast wyjść na chodnik, a potem przejść przez ulicę, wyszłam na stadion. Przetarłam oczy ze zdumienia, ale musiałam szybko zareagować, bo w moją stronę leciała piłka.

- Co jest grane? – zapiszczałam ze strachem.
- Adela, tylko nie główkuj! – usłyszałam kobiecy głos, który skojarzyłam z Kunią lat 90.

Niestety, piłka leciała tak szybko, że musiałam główkować. Zaczął bardzo mnie boleć mój grubo ponad 73-letni łeb. Zaraz potem usłyszałam dźwięk rozbitego szkła. Cofnęłam się w ciemność klatki schodowej, ale zaraz poczułam meksykańską falą. Znaczy falami zaczęło mi się cofać meksykańskie jedzenie, którym zajadałam wczoraj wypity alkohol.

Tak, niedobrze zalewać się w trupa…