sobota, 9 czerwca 2012

Strumień świadomości.

– Ciociu, musimy wykorzystać twoje umiejętności!
tomasz.ka 2015 stał nade mną, obok z rozpalonymi policzkami przyglądał mi się Lucjan Kutaśko, trzymając w ręku skomplikowaną aparaturę.
– Zostaw Adelę – zagrzmiał Władek lat 96. – Wiem, czym może grozić takie doświadczenie!
– Skąd wiesz?!
– Adela kiedyś weszła w mój strumień świadomości...
– O Boże! – jęknął Kutaśko.

Nie chwaliłam się dotąd moimi wszystkimi paranormalnymi zdolnościami. Wiedział o nich tylko Władek i spokrewnionego ze mną huncwota. Teraz, gdy w posiadanie sekretu wszedł Lucjan, myślę, że i wy możecie posiąść tę wiedzę. Tylko pamiętajcie: tajemnica musi pozostać w magazynie waszej dyskrecji.

Owszem, widzę duchy, czasem lewituję, potrafię też hipnotyzować, ale to normalka. Zresztą pisałam o tym. Nie podzieliłam się jednak jedną wielką siłą, w jakiej jestem władaniu. Otóż potrafię wejść w cudze myśli, rejestrując wszystkie pokręcone meandry mózgu inwigilowanego delikwenta. Nie, nie potrafię wpływać na tok myślenia drugiego człowieka i całe szczęście, bo by mnie wykorzystały służby specjalne. A ja już jestem za stara na wykorzystanie przez agenta. Choćby najbardziej przystojnego.

Spojrzałam pytająco na huncwota, bo poddanie się doświadczeniu uzależniałam od osoby, którą miałam podejrzeć od środka. Prezydent schylił się do mojego ucha i wyszeptał znane nazwisko. Potem włączył telewizor, a Kutaśko zaczął krępować mnie zwojami swojej dziwacznej aparatury.

– Nigdy nie próbowałam przez telewizor – powiedziałam z obawą.
– O! – krzyknął Kutaśko. – Wszedł na wizję! Ale na razie milczy. Mówi tylko ten łysy obok.
– Tym lepiej – orzekłam, wchodząc w połączenia nerwowe obiektu.

Zaczęłam relacjonować:
„Lato, jak ty pierdolisz! Nawet nie wiesz, jak bym ci nakopał! Dobra, pchnę Lewandowskiego do mikrofonu, to te dziennikarskie hieny się uspokoją. Z remisu się dranie nie cieszą! Czy ona podlała pomidory? Oni tu tylko o kopanej szmaciance, a ja w ogródku tyle warzyw zasadziłem! Nawozu im trzeba! A tych patafianów też się tu nawiozło! Z Grecji małpy przyjechały! Z Portugalii. Lato, jak ty pierdolisz bez składu! Ty się do składu nie przyczepiaj. Dobra, teraz moja kolej.”

Na ekranie telewizora trener Smuda przekazał mikrofon strzelcowi bramki.

To był początek połączenia, ale ja w tym momencie protestuję przeciw waszej bezczelności. Chcecie czytać bez wykupienia „pay per view”? Za darmo nigdy nie dostaniecie numeru PIN do karty bankowej obiektu. Oczywiście nie gwarantuję, że Franciszek kiedykolwiek o tym numerze pomyśli, ale trzeba mieć nadzieję. W końcu nieźle zarabia.

piątek, 8 czerwca 2012

Piczniak złośliwy.

– Mam raka.
Rano odebrałam telefon od Władka lat 96 i nie usłyszawszy nawet zwyczajowego „dzień dobry” zostałam narażona na poranny wstrząs.
– O Jezu, nie wiem, co powiedzieć – wymamrotałam. – Władku, powtórzysz badania, może to pomyłka. U którego lekarza byłeś?
– U ginekologa i on obwieścił to bez ogródek. „Pana toczy złośliwy rak”, powiedział.
– Co?
– Raczej kto. Ginekolog. Biały kitel, stetoskop, wziernik. Mężczyzna szpakowaty, lat około 50, łokcie trzymał przy tułowiu, na nogach nosił tenisówki. Miał wydatne usta, wyłupiaste oczy i piwny brzuch...
– Dość! Co robiłeś u ginekologa?
– Siedziałem w poczekalni.
– I on ci obwieścił to w poczekalni?
– Właściwie w drzwiach swego gabinetu.
– Inne pacjentki to słyszały?
– Wydaje mi się, że tak...
– Etyka lekarska zeszła na psy...
– Spotkałem na spacerze Zdzisię lat 62 oraz Stasię lat 64. Wyglądały bardzo wiosennie, to się przyłączyłem do nich. Akurat były umówione u ginekologa i tak właśnie wywołałem wilka z lasu.
– Zaraz, nic nie rozumiem.
– Najpierw do gabinetu weszła Stasia. Ze Zdzisią miło się rozmawiało, ale oględziny Stasi trwały i trwały. To zapukałem do drzwi. Bez efektu. Powtórzyłem. Znowu nic. To uchyliłem drzwi.
– Jak mogłeś?!
– Stasia leżała rozłożona, a ginekolog wrzasnął, żebym się wynosił.
– Nie dziwię mu się.
– Wróciłem do Zdzisi, ale jej przeszła ochota na rozmowę. No to znowu podszedłem do drzwi. Po 5 minutach otworzyłem je szerzej i zażądałem, żeby się streszczał. Znaczy ten konował, bo do Stasi nic nie miałem.
– Przy okazji popatrzyłeś sobie na nią.
– Stasia to piękna kobieta, ale Zdzisia wyglądała jeszcze konkretniej.
– Co?
– Ten łapiduch grzebał się przy Zdzisi jeszcze dłużej. Zajrzałem tam ze trzy razy. I po ostatnim razie lekarz stanął w progu swego gabinetu, mówiąc, że toczy mnie złośliwy rak.
– Znaczy nie badał ciebie?
– Tylko krzyknął, że mam piczniaka złośliwego! Adela, ja chyba długo nie pożyję.
– Władku, a tak chciałam się dziś wyspać! – fuknęłam do aparatu telefonicznego, po czym go wyłączyłam.
Położyłam się ponownie do łóżka, obiecując sobie, że nigdy nie przyznam się przed AK-owcem, kiedy wybieram się do ginekologa.

czwartek, 7 czerwca 2012

Szpeknij na pierduśnicę!

– Adela, szpeknij no ino tutaj! – Heniula lat 85 namawiał mnie gorąco, bym zerknęła w taki dziwny otwór.
– Co?
– Ady mam cię prosić? Zostaw te druzgawki! – Heniula rozumiał po polsku, ale wolał szprechać po poznańsku.
– Uwielbiam truskawki. Zresztą jak mam oglądać te twoje świństwa, to do truskawek poproszę jeszcze szampana.
– Bogać tam! Tylko na dydki szpeknij!
– Mam oglądać cudze cycki?
– Chcesz wino? Grajcarek leży w szufladzie.
– Korkociąg?
– Ady godom! I uwożoj na tę ryczkę, bo się ryla!
– Rzeczywiście, ten taboret nieco się chwieje.
– Wczoraj przydreptał listowy. Był taki ofunflany, szuszfolowaty, uślumprany i wynorany. Pytam, czy wszystko rychtyg, a on usiadł na ryczce i śwignął się.
– Heniula, ty to masz przygody!
– Stetrany był. Wolę swój ordnung.
– Fakt, przy swojej pracy zbyt się nie napracujesz.
– Adela, nie pociągaj tak! Chcesz sobie sprawić śrubę?
– Niby szampanem mam się upić?
– Będzie poruta jak nic.
– Nie będzie żadnego wstydu, bo się nie upiję – zaoponowałam.
– Tej, ale ty masz oglejdrane trzewiki!
– Powinieneś wybrukować dojście do swojego biznesu. Padało, to stąpałam po błocie i buty się ubrudziły.
– No szpeknij! Przyszły penery, to pizgnąłem świetne zdjęcia.
– Ach, te twoje akty – westchnęłam ze zrezygnowaniem.
– Ta z lewej to prawdziwa lejza, a te pośrodku, to pierduśnica.
– Pierduśnica? Rozgadała wszystkim, że nago pozowała do twoich zdjęć?
– Z ledwością ją od tego odwiodłem – wyjaśnił Heniula.

Podniosłam się z taboretu, czyli poznańskiej ryczki i przytknęłam oko do otworu. Zaczęłam podziwiać fotografie Heniuli lat 85. Dobrze się czułam w ostatnim poznańskim fotoplastikonie. Oglądałam zdjęcia, jadłam truskawki, popijałam szampanem i nie przeszkadzało mi, że Heniula zaczął się rylać. Znaczy chwiać. A może to ja się chwiałam? Nie wiem. Nieważne.

środa, 6 czerwca 2012

Odwyk.

Sesje terapeutyczne nigdy nie prowadzę sama, bo się zwyczajnie boję. Wiesz co Anonimowym Kobieciarzom przyjdzie do głowy? Dlatego zawsze ubezpiecza mnie Kunia lat 90, która dzierży w dłoni bicz, a w kieszeni trzyma kastet. Mogę na nią liczyć, jest przygotowana teoretycznie i praktycznie. Ma fioletowy pas judo, różowy karate oraz żółty czepek pływacki.
Spotkania zaczynam w atmosferze rozluźnienia i relaksu. Dziś podałam Kajetanowi lat 76, Armandowi lat 91 oraz Władkowi lat 96 kawę z cynamonem oraz drożdżówkę z kruszonką. Obserwowałyśmy jak mężczyźni się zajadają, a gdy skończyli, wzięłyśmy ich talerzyki i wszystkie okruszki wysypałyśmy na dywan.

– Dobra, chłopaki, zbierajcie – zarządziłam.
W tym momencie Kunia świsnęła pejczem nad głowami mężczyzn.
– Skoczę po odkurzacz – błysnął inicjatywą Armand.
– Na kolana! Najpierw patrzysz obleśnie na kobiety, a teraz chcesz do ręki rurę od odkurzacza! – wrzasnęłam.
– Kunia, przyłącz się do nas – zaproponował Kajetan.
Kunia tylko sięgnęła do kieszeni i nałożyła na dłoń kastet.
– Ładnie wyglądasz z tej perspektywy, Adela – przymilał się Władek.
Zlekceważyłam to. Zresztą byłam przygotowana na zakamuflowane, lecz nadal obleśne spojrzenia. Obie z Kunią miałyśmy na sobie spodnie, na stopach kalosze, na ramionach fartuchy, a na głowach chusty. Przez to byłyśmy pewne, że wszystkie komplementy są fałszywe.
– Mam już 13 okruszków – pochwalił się Armand. – Mogę skończyć?
– Tylko wtedy, gdy zarządzę – odpowiedziałam twardo.
– Cholera, w plecach mnie strzyka – pożalił się Kajetan.
– Nie strzykało cię wtedy, gdy molestowałeś kobiety? – wyrzuciłam.
– Jakie molestowałeś? – oburzył się Kajetan. – Tylko raz zajrzałem w dekolt. Akurat ręka sama tam wylądowała, ale zupełnie bez udziału mojej głowy.
– Dlatego tu jesteś.
– Ona jest okrutna – wyszeptał Władek. – Nie prowokuj jej.
Dałam znak Kuni, a ona znów świsnęła batem nad głowami mężczyzn.
– Jesteście w takim punkcie, że wasze obyczaje złagodzi tylko kontakt ze zwierzętami – wyjaśniłam swoim pacjentom. – Wyjdziecie teraz z okruszkami na balkon i będziecie z ręki karmić ptaszki. Tylko nie gołębie, bo one tylko srają.
– Kochajcie, chłopaki, wróbelka – odezwała się Kunia. – Kochajcie, do jasnej cholery.

Wróble to płochliwe ptaki, dlatego Anonimowi Kobieciarze stali na balkonie niemal 3 godziny. Kunia pilnowała, by nie sypnęli okruszkami, tylko stali z wyciągniętymi ramionami. Było dość chłodno, więc niska temperatura ochłodziła ich temperament.

Niestety, zapowiadają ocieplenie i trzeba będzie wymyślić inne ćwiczenia.

wtorek, 5 czerwca 2012

Robociota.

Nie jest dobrze, gdy Robociota wychodzi ze swojego legowiska. Na Wildzie boimy się tego wszyscy, ale niestety, kilka dni temu jacyś niewydarzeni idioci wysmarowali sprayem kamienice w naszej dzielnicy hasłami, których cytować nie należy. Poznańska Robociota jest dużo straszniejsza niż hollywoodzki pierwowzór Robocopa grany przez pewnego cudaka urodzonego w Austrii. Nasza Robociota z wyglądu jest niepozorna, licha i mikra. Trochę przygarbiona, ale podobnie milcząca jak heros z Miasta Aniołów.

Poznańska Robociota w cywilu to Gustaw lat 58, który pracuje w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego, ale ostatnio nie chodzi do roboty, bo załoga strajkuje, gdyż im nie płacą w terminie. Przez to Gucio od kilku dni jest nie tylko wnerwiony, a jego dodatkowo miał czas przyjrzeć się okolicy świezym okiem. I napisy bardzo mocno go wzburzyły.
Płaszczyk Robocioty to w istocie kitel ślusarza z ZNTK, ale gdy Gustaw jest w akcji, wówczas jego wdzianko wygląda dużo poważniej. Poły kitla się rozsuwają, dodając mu skrzydeł. Wczoraj wieczorem Robociota wyszedł z dwoma płaskimi kluczami i jednym francuzem, rozwinął skrzydła, a potem wylądował w snajperskim gnieździe, przyczajając się na chuliganów malujących mury antygejowskimi napisami.

Niestety, chuligani w poniedziałki biorą sobie wolne. Częściej grasują w weekendy, ale Robociota tego nie wiedział. Z kryjówki zszedł dopiero o świcie i z podkrążonymi oczami stanął przed nami stojącymi w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa.

– Biesi mnie ta gównażeria! – rzucił w naszą stronę. – Gryzmolą po murach, ale ja ich jeszcze złapię!
– Należy tępić wszelkie fobie – przytaknęłam. – Ludzie o preferencjach homoseksualnych też mają prawo trzymać się za rękę na ulicy. A nawet całować, ale tylko w usta.
– Hę? – zdziwił się Robociota.
– Adela, a czy hęchacze, to też nie mniejszość? – spytała Kunia lat 90.
– Wnerwia mnie to pismo. Kaligrafii nie mieli w szkole! – poskarżył się Robociota.
– Hęchacze to groźna mniejszość – odpowiedziałam po zastanowieniu – bo ich popularność wzrasta i sprawia, że blisko im do większości.
– A czasem to nawet odczytać nie mogę, co jest na ścianie! Takie zawijasy! Poczytałbym, bo na gazetę mnie nie stać. Nieuki leniwe! – zagrzmiał Robociota.
– A po co ci te płaskie klucze? – zainteresowała się Malwina lat 92.
– Pewnie idzie o słowa klucze i płaszczyznę porozumienia – domyśliłam się.
– Nogi z dupy im powyrywam! – ślinił się ze wściekłości Gustaw.
– A francuz? Po co ci ten klucz? – indagowała Kunia.
– Hę?

Robociota tylko machnął ręką i poszedł do sklepu kupić na krechę piwo. A my popatrzyłyśmy na siebie niepewnie, zastanawiając się czy jesteśmy nadal w więszkości, czy już w mniejszości. Przyszłość nam to pewnie wyhęcha.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Prognoza dla Makarego.

Stałyśmy w kolejce przed sklepem. Oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, ale bardziej nasłuchiwałyśmy niż wyglądałyśmy furgonu z piekarni. Byłyśmy w pelerynach, a widok dodatkowo ograniczały nam rozłożone parasole. Dlatego nie zauważyłyśmy mężczyzny, którego przywabiły kolory naszych przeciwdeszczowych czasz reklamujących różne firmy.

– Deszcze niespokojne potargały sad – odezwał się mężczyzna.
Wyjrzałam zza parasola i dostrzegłam dawno nie widzianą na Wildzie twarz pewnego obwiesia lat 38.
– Makary! To ty już nie siedzisz?
– Dostałem tygodniową przepustkę. Marzyłem, by pozbyć się bladości, ale przy tym deszczu nie uda mi się poopalać.
– Nieprawda – wtrąciła się stojąca na końcu kolejki Gizela lat 63. – Przed tobą dobra pogoda, Makary.
– Jak to?
– Będzie trzeba posprzątać po kibicach. Irlandczycy gną puszki po piwie oraz sikają po bramach, Włosi rozrzucają zużyte prezerwaty, a Neapolitańczycy śmiecą na potęgę, Chorwaci zaś się nie szczypią i wydmuchują katar z nosa. Prosto na bruk! Niby Słowianie, ale bardziej opaleni, a przez to mniej wiarygodni.
– Co mam z tym wspólnego?
– Więźniowie będą musieli posprzątać ten cały bajzel – domyśliłam się. – Za co siedzisz, nicponiu?
– Za rozbój.
– To Chorwaci cię nie interesują. Nie dadzą ci pracować przy bruku. Byś jeszcze chwycił się za jakiegoś kamlota i znów narobił bigosu – stwierdziła Kunia lat 90.
– Pewnie będziesz pracował przy zużytych kondomach – prognozowała Gizela. – Powspominasz sobie trochę. Wyjdzie ci to na dobre.
– Ale się nie opalę! – oburzył się Makary. – Jeśli mam pracować w bramach, to nie dotknie mnie żaden promień słoneczny!
– Nie słuchałeś pilnie – pouczyła Makarego Malwina lat 92. – W bramach sikają Irlandczycy. Ty będziesz pewnie pracować nad Wartą, bo Włochów będzie ciągnąć do katedry. A że to hultaje po drodze stracą pobożność, to wylądują nad rzeką w poszukiwaniu słowiańskich nimf, driad i innych szuwarków wodników.
– Czyli dla mnie Euro zacznie się po Euro? – dociekał Makary.
– Wracaj do więzienia, chłopaku – doradziłam. – Nie trać przepustki na taką pogodę!
– Kurde, dziękuję wam. Człowiek siedzi w pace i prognozy przestają go interesować.
– Pociesz kolegów – Kunia rzuciła już za wracającym do więzienia uśmiechniętym Makarym.

Znów odgrodziłyśmy się parasolami od ulicy. Popatrzyłyśmy na siebie, po czym najbardziej pobożna z nas Elwira lat 77 wypowiedziała to, co nas troskało.
– Ale czy w taką pogodę Włosi nadal są pobożni?
Pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi. W pewnym momencie Elwira zaczęła odmawiać Zdrowaśkę, a my po kolei przyłączałyśmy się do modlitwy.

niedziela, 3 czerwca 2012

Seksualna obsesja Teofila.

Klęknęłam, przeżegnałam się i zadumałam. Miała rozpocząć się niedzielna suma, a ja w skupieniu chciałam ją przeżyć. Z tego stanu wyrwał mnie szept Teofila lat 81, który siedział w ławce za mną:

– Adela, błagam, nie wypinaj się.
– Co?
– Mam obsesję seksu.
– To nie jest strefa kibica! – fuknęłam. – To jest kościół! Dom Pana! Tu się nie patrzy na pupy!
– Mi nawet krąglutkie kulki różańca je przypominają – wydyszał Teo. – Wszędzie widzę dupeczki, a jak rzucę okiem na prawdziwą...
– To co?
– Rzucam w kąt różaniec.

Podniosłam się z kolan. W myślach uprzedziłam Pana, że odwrócę się do niego tyłem. Potem spojrzałam na Teofila, a następnie poszukałam wzrokiem leżący w kącie różaniec Teofila. Zrobiłam kilka kroków i schyliłam się. Usłyszałam jęczącego z rozkoszy Teofila. Szybko się wyprostowałam, wygładzając na pupie materiał mojej mini spódniczki. Tym razem skierowałam się do Teo, jednocześnie przepraszająco spoglądając w kierunku ołtarza.
Szybkim ruchem zarzuciłam różaniec na szyję Teofila. Następnie pociągnęłam go gwałtownie do siebie. Przybliżyłam swoją twarz do przerażonego oblicza Teo.

– Czym jest trzódka Pana? – spytałam.
– To stado pięknych, włochatych owieczek...
Popuściłam różaniec, bo Teofil odpowiedział prawidłowo.
– ...ale one mają takie słodkie dupeczki... – ciągnął płaczliwie Teo.

Znów skręciłam różaniec, ściągając kuleczki od Tajemnic Chwalebnych. Teofil trochę rzęził, ale sprawiał wrażenie, że moje słowa nadal do niego docierają.

– Ty też jesteś owieczką – oznajmiłam. – Od dziś pójdziesz bezpośrednio za pasterzem.
– Mam być na oczach innych owieczek?
– Zbliż się do Pana i nie oglądaj się wstecz.
– A jak zajdzie mnie od tyłu gejowska owieczka? – zatrwożył się Teo.
– Bądź ufny!

W tym momencie kościelny dał znak dzwonkami, że msza się rozpoczyna. Szarpnęłam różańcową smyczą, doprowadzając Teofila przed sam ołtarz. Zostawiłam go tam, a potem zajęłam swoje miejsce.

Teofil drżał przed ołtarzem, a ja bezmyślnie zawiesiłam wzrok na jego pupie.