sobota, 28 września 2013

Władek nie chce schabowego!

- Zrobię dziś schabowego. Już mi zbrzydła kuchnia włoska!
- To ja już pójdę.
- Co?!
- Stałem się wegeterianinem. Nie jem mięsa.
- Od kiedy? – spojrzałam zaskoczona na Władka lat 97.
- Od dziś.
- Ale dlaczego?
- Żal mi zwierząt.
- Wyrywałeś skrzydła muchom, gdy byłeś mały?
- Tak. Wkładałem nawet słomkę w dupy żab, a potem dmuchałem.
- Świnią byłeś już za młodu – orzekłam.
- I właśnie przeciw temu protestuję. Adela, co ci świnia zrobiła?
- A co niby miała mi zrobić?
- No właśnie! Wszyscy ujeżdżają na zwierzętach! Małpie w czerwonym nie udziela się głosu, Witek nałogowo wali 50-letniego konia, a ta krowa ze składu nadal podaje chleb bez serwetki. Przecież to oburzające!
- Oj Władku, orłem to ty nie jesteś, lwie serce zostawiłeś w kanałach, a o sokolim wzroku to pamiętałby jedynie twój pediatra, gdyby tylko żył.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Mam ochotę na schaboszczaka. Oprócz pyr, a znalazłam takie bez łętów, będzie kapucha.
- Adela, a zjadłabyś szympansa?
- Kotleta z szympansa zrobiłabym z plastrami ananasa. Myślę, że danie na pewno ładnie i smakowicie prezentowałoby się na talerzu.
- Jesteś barbarzyńska!
- Ale na pewno nie głodna!

Zawsze będę protestować przeciw banialukom. Wmawia się nam, że mięso zwierzęcia dobrze traktowanego i nie przeżywającego stresu w chwili odebrania mu życia w ubojniach jest smaczniejsze, więc w europejskiej postawie sybarytów powinniśmy gorąco apelować o wprowadzanie nowych hodowlanych standardów. No to bądźmy kulturalnymi barbarzyńcami.

Tymczasem przyprawy skutecznie zabijają stres zabitej istoty.

piątek, 27 września 2013

Pigułka samogwałtu.

Nie podejrzewam nikogo. Odwiedził mnie wprawdzie Władek lat 97, ale na ręce patrzył mu czujny Lucjan Kutaśko. Przyszli razem, pilnując się wzajemnie. Na pewno nie byli w zmowie, zresztą podałam im białą herbatę z płatkami róży, a nie kawę, w której łatwiej byłoby ukryć smak dosypanego proszku. Nie, to nie byli oni. Prawdopodobnie tabletkę pomyłkowo łyknęłam razem z witaminą A i D. Bo właśnie z witaminami przechowuję pigułki samogwałtu.

Gdy tylko poczułam, co się święci, od razu wyprosiłam mężczyzn dobiegających łącznie do 135 lat. Pamiętam, że mieli zdziwione miny, pospiesznymi haustami kończąc picie gorącej herbaty. Ja już stałam przy uchylonych drzwiach wejściowych, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Uchylona szpara była dla moich gości wymowna, więc w końcu przeciąg ich wyciągnął na zewnątrz. Zatrzasnęłam za nimi drzwi i od razu wykręciłam numer telefonu zaufania.

- Halo – głos w słuchawce należał do kluchowatego tatuśka w kapciach.
- Powinnam być skrępowana – wydyszałam – wtedy uniknęłabym wstydu. Ale jest to taki wysiłek, że już chyba wolę się poddać działaniu pigułki.
- Jesteś na prochach?
- Proszę mnie nie tykać – poczułam żar w kroku. – Mam 73 lata i proszę mówić do mnie z szacunkiem. Uuuuuhhh.
- Przepraszam, proszę pani. Narkotyk zaaplikowała pani sobie dożylnie czy doustnie?
- Chyba nie utrzymam telefonu w ręce – słabo jęknęłam.
- Proszę podać adres.
- Co? – spytałam nieprzytomnie.
-Przyślę karetkę. Nie rozłączaj się. Tfu, niech pani się nie rozłącza!

Było za późno. Z pełnym zaufaniem wykorzystałam telefon zaufania, przykładając Nokię do chwili mego szczęścia. Tym samym przeszłam na połączenie niewerbalne, czując wibracje od słuchawki po końce nerwów w paluszkach. Nawet krzyk kluchowatego tatuśka nie przeszkadzał zachwytowi, jaki przeżywałam.

Po kilkunastu minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Równo z wycieraczką stał posterunkowy Marcin Maciuś wraz z dzielnicowym Jackiem Zelówką.
- Mieliśmy sygnał, że mogło się coś pani stać, pani Adelu.
- Namierzyliście mnie?
- Wszystko w porządku?
- Najzupełniej. Jesteście kochane chłopaki. Poczęstujecie się witaminkami?
- Jesteśmy na służbie – ostrożnie powiedział Zelówka.
- Nie protestujcie! To wam wyjdzie tylko na zdrowie.

Potem obserwowałam ich z okna. Policjanci poruszali się jakby inaczej, ale mogło mi się tylko wydawać.

czwartek, 26 września 2013

Dziary Mickiewicza.

Alojzy lat 55 nie przyznawał się do swego znanego przodka. Twierdził, że pochodzi z innej linii. „Choć też noszę imię na duże A, to ani ballady, ani romanse, ani Świtezianki nie są dla mnie”, mawiał. I my mu wierzyłyśmy. Potrafił wedrzeć się na dno naszego oka niczym kobra lub – co niebezpieczniejsze – jak wieszcz, który wtrynił Telimenę na mrowisko, kierując ją na manowce wrażliwości młodocianego Tadeusza.

Alojzy z początku, gdy wprowadził się na poznańską Wildę, wydawał się siaki. Nawet nie taki, lecz siaki. Płytki i bezbarwny. Jesienią ubierający szare palto i popielate skarpetki. Latem zawsze z równo zaczesanym przedziałkiem i z koszulą, gdzie guzik zapięty jest pod szyją. Zimą epatujący czerwonym pomponikiem i plastrami przyklejonymi pod podeszwę buta. Nigdy nie lubił seksu oralnego w bramach ani udziału w czynach społecznych. Przeciwnik stonki zrzucanej przez zachodnich imperialistów, zwolennik dorocznych dożynek i rubryki Rzeczy znalezionych w Trybunie Ludu. Trochę malkontent, kręcinos i bucistuk. Ale w duszy człek dobry. Zażywny kompan, do-duszy-przytul-bratek oraz wędkarz, któremu udawało się wyławiać najmniej podtrute okazy rybne z nieopodal wijącej się Warty.

Alojzy wiódł nieciekawy żywot, aż do momentu, gdy wypełzła z niego romantyczność. Zbiegła się ona z krzykiem na jego ustach. Wstąpił bowiem do najlepszego na poznańskiej Wildzie salonu tatuażu artystycznego i wrzeszczał z bólu pod nakłuciami igłą. Po zabiegu nie przyznawał się do słabości, przykrywając ją uśmiechem wyrażającym zadowolenie i dumę z nowego wizerunku, który chował jeszcze pod koszulą. Długo jednak nie wytrzymał.

Dziś podszedł do nas stojących w kolejce oczekującej na dostawę świeżego pieczywa i niczym Rejtan rozdarł na sobie odzienie.
- Kurka wodna! – krzyknęła z podziwem Kunia lat 90. – Co za faktura! To okleina czy prawdziwy dąb?
- To drzwi do mojej duszy – wyznał Alojzy. – Widzicie zawiasy? Ten wyższy jest tu – pochwalił się, podnosząc lewą rękę. Rzeczywiście, spod włosów pod pachą widać było kawał solidnego zawiasu.
- A gdzie drugi? – spytała Malwina lat 92.
- Pod pachwiną.
- Po co ci okno na klatce piersiowej? – kręciła nosem Elwira lat 77. – To są drzwi do kibla?

Zobaczyłam dezaprobatę na twarzy Alojzego, więc zadałam inne, okazało się, że również nierozsądne pytanie:
- A klamka? – zainteresowałam się. – Gdzie jest klamka do twojej duszy, Alojzy?
- Nie!!! – krzyknęłyśmy chórem, gdy Alojzy zaczął rozpinać rozporek.

Mickiewicz jednak szedł w zaparte. Uciekłyśmy do najbliższej bramy. Tam zdyszane zabarykadowałyśmy wrota, uniemożliwiając Alojzemu ich sforsowanie. Potem usłyszałyśmy, jak chwyta za klamkę, by uchylić drzwi do swojej duszy.
Zgrzyt zawiasów drzwi Alojzego nas przeraził. 55 lat to chyba nie jest najlepszy wiek na duszny ekshibicjonizm...

środa, 25 września 2013

Paliwo.

Zainspirował nas ksiądz proboszcz. Podczas kazania wspomniał o boskim paliwie, na którym jedziemy i że z chwilą końca żywota doczesnego nie tylko się nie zatrzymamy, ale będziemy sunąć autostradą do nieba. Potem przeszedł do rozważań eschatologicznych, z tymże to już nie było tak interesujące. Po mszy, zamiast rozejść się do swoich domów, postanowiliśmy przycupnąć na ławeczce przed kościołem i w swobodnej rozmowie wrócić do wspomnianego paliwa. Władek na tę okoliczność wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki piersiówkę i poczęstował pigwówką.

- Paliwo paliwem – rozpoczął dyskusję powstaniec lat 97 – ale gdyby wódka nie miała opakowania, to jakbyśmy ją wypili? Wychłeptali z kałuży?
- To duży problem – zgodziłam się. – Zostawisz, Władku, swoje ciało na ziemi i przez to nie zajedziesz przed oblicze Pana starym gratem.
- Rozumiem, Boga – westchnęła Elwira lat 77.
- A ja nie – nie zgodziła się Kunia lat 90 – przecież nas obserwuje. Zdążył się przyzwyczaić do szpetoty Władka.
- Możecie ze mnie zejść? – wtrącił się AK-owiec, czyli były żołnierz Armii Krajowej i jednocześnie Anonimowy Kobieciarz lat 97.
- Jeszcze nikt na ciebie dziś nie wchodził – odezwała się zalotnie Malwina lat 92.
- Przecież Bóg mógłby nas wziąć w naszej cielesnej powłoce – ciągnęła Kunia. – A potem na miejscu pozwolił na przeprowadzenie anielskiej kosmetyki...
- Malwina! – zwróciłam się do przyjaciółki, by ją ostrzec. – Ja codziennie zabijam kobieciarza we Władku, więc mi nie psuj roboty!
- Wydaje mi się, że bardzo dobrze rozumiem Boga – Elwira powtórzyła się.
- Moje ciało jest jak butelka – wyznał Władek.
- To prawda – Maliwna przymilnie przytaknęła – jesteś bardzo smukły.
- Co ty za pierdoły opowiadasz? – fuknęłam. – My tu o duszy rozmawiamy, a nie o alkoholach!
- Ale przy alkoholu – AK-owiec trwał przy swoim, nalewając nową porcję do zakrętki. – Jeżeli ja jestem butelką, to moja duszą jest pigwówką.
- Prawdopodnie bardzo dobrze pojmuję Boga – Elwira znów się odezwała.
- Jeżeli w sklepie zlecą z półki na podłogę dwie butelki i stłuką się, to pigwówka się z obu opakowań się wymiesza. Gdyby w tej chwili zleciał na nas meteoryt, to nasze dusze by się zmieszały.
- Dlatego masz ciecia stróża przy sobie – wyjaśniła Kunia. – Osobisty anioł jest od tego, żeby się nic nie pogmatwało.
- Tak, jestem pewna, że rozumiem Boga.
- Anioł też nie ma opakowania – Władek kontynuował. – Może teraz nasze anioły się mieszają?
- Elwira – zwróciłam się do naszej dewotki – jeśli rozumiesz Boga, to nam wyjaśnij.
- Nie potrafię. Ja rozumiem, ale nie umiem wyjaśnić.

Nasza rozmowa jeszcze długo trwała. Wydawało nam się, że niemal dotykamy prawdy, ale wtedy Władek musiał biegać do sklepu po nową pigwówkę i sprawa się jakoś wymykała. W każdym razie, czułyśmy w sobie paliwo, zaś kształt opakowania wkrótce miał nam się objawić.

wtorek, 24 września 2013

Międzynarodowy Dzień Teściowej.

Z nietęgą miną stały wczoraj w kolejce przed sklepem na dole moje sąsiadki. Niby wspólnie oczekiwałyśmy na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku, ale myśli koleżanek krążyły wokół zgryźliwych synowych i niesprawiedliwości dziejowej, która podlotki przeobraża niezauważenie w skwaszone teściowe.

- Niech to pierun trzaśnie! – zaklęła Kunia lat 90. – Rozumiem, gdyby Święto Teściowej ustanowiono w maju, lipcu czy październiku. Ale teraz? Co za pochrzaniona data!
- Dlaczego? – zdziwiłam się.
- Oj, Adela, ty nic nie wiesz, bo nie jesteś teściową!
- Nie może być tak, żeby Międzynarodowy Dzień Teściowej sąsiadował z rozpoczęciem roku szkolnego i wydatkami na bachorów chodzących do szkoły! – wtrąciła się Malwina lat 92. – To jak w horoskopie opozycja Słońca do Saturna: po prostu przemarsz partyzantów po 5 Avenue lub biegunka w koszarach.
- Józwa miał bachora z poprzedniego małżeństwa – wyjaśniłam. – Gdy zobaczyłam ,jaki z tego smyka gagatek, to skreśliłam geny Józwy z listy kandydackiej. A potem lata mijały, brzydsza połowa umarła, a ja wyrzuciłam różowy becik na śmietnik – wspomniałam.
- My obchodzimy święto każdego dnia, a kobiety tylko pewnego dnia marca – oznajmiła Gertruda lat 59, nie używając w słowie mówionym cyfr.
- Adelo, planowałaś mieć córkę? – zainteresowała się Elwira lat 77. – To dobrze, że nie miałaś, bo ona byłaby dziś też teściową!
- Nie rozumiem – spojrzałam na sąsiadki bezradnie.
- Czego nie rozumiesz, szczęściaro? – zapytała mnie Malwina.
- Niby jak żeście utraciły kobiecość?
- Teściowatość to największa złodziejka wszechczasów! – orzekła kategorycznym tonem Kunia. – Odbiera nam prawo do wolnych związków, negując solidarność, jaką mogłybyśmy osiągnąć w relacji z przystojnym rencistą.
- Niby dlaczego?
- Bo synowa obsmaruje cię przed wnukami i przestaniesz piec pierniki na Boże Narodzenie! – Gertruda użyła bezlistosnej logiki.
- Czyli ja jestem jeszcze kobietą? – zainteresowałam się.

Dziewczyny spojrzały na mnie zawistnie. Wzruszyłam ramiona i poszłam na poszukiwania czarującego amanta z dużą emeryturą. W ten dzień mogłam sobie odpuścić świeże pieczywo, stawiając na czerstwy chleb powszedni.

poniedziałek, 23 września 2013

Z pazurem.

Nie ma kobiety bez pazura. Niejedne męskie plecy przekonały się o tym, a mnie zdarzyło się nawet potraktować szponem twarze kilku seksistów. Dlatego nikogo nie dziwi fakt, że salony kosmetyczne są oblegane przez kobiety. I to wcale nie dlatego, że tam dbamy o płytkę pazura. Nie. Idzie tylko o ostrość krawędzi paznokcia.

- Zawsze ostrzyłam środkowy palec - wyznała mi w zaufaniu Kunegunda lat 90, jedząc w moim salonie pączka z nadzieniem ajerkoniakowym i popijając go przesłodzoną kawą. Kunia w sposób obrzydliwy przesładza kawę, wsypując do filiżanki po kilkanaście łyżek cukru.
– Łączę obraźliwy amerykański gest z samoobroną. Zbyt wielu moich byłych kochasiów nie chciało pogodzić się z wyciągniętym środkowym palcem i musiałam w sytuacji nieuzasadnionych pretensji potraktować ich ostro, bardzo ostro, a w kilku ekstremalnych przypadkach wyjątkowo ostro.
- Emilia lat 64 piłowała palec serdeczny – przypomniałam sobie. – Mówiła, że w ten sposób okazuje ofierze kawałek serca.
- Niektóre kobiety stać na współczucie. Podziwiam je. A czym ty tniesz, Adela?
- Ja załatwiam facetów najmniejszym palcem. Mały palec, choć ma większy paznokieć, to nigdy nie rozwali ci rękawiczki, bo krawędź wszystkich pazurów się wyrównuje. To dobry patent na zimę.
- Malwina lat 92 ostrzy palec wskazujący.
- Bo ona kierunkowo kosi facetów. Patrzy na absztyfikanta i od razu wie, że wyląduje z nim w łóżku. A to przecież tylko etap do ostrzenia pazura na mężczyznę, który wnosi brud ze swoich pięt na jej prześcieradło.
- A kobiety ostrzą się kciukowo? – zainteresowała się moja przyjaciółka.
- To przypadek szczególny. Używany na wyjątkowe męskie okazy, które znane są ze swojego konserwatyzmu i klapek na oczach. Wprawdzie w trakcie lata rozpoznawalni są bardziej z klapek nałożonych na białe skarpety odzianych na katolickie stopy.
- Ciachają paznokciem z boku?
- I znienacka.
- To jak blitz krieg – wyrwała się moja przyjaciółka.
- To nie jest dobre porównanie, Kunia. Nie można kobiecego ciachania porównać z hitlerowską doktryną wojenną.
- A Stalin? Łagry? Magazyny tipsów?
- Ty mi tu nie twórz martyrologii mężczyzn! – fuknęłam. – Towarzysze? Ale nie moi!

Szczęśliwie Kunia nie upierała się przy swoim zdaniu. Zjadłyśmy spokojnie słodki poczęstunek, pożegnałam się z sąsiadką, a potem zaczęłam ostrzyć swoje paznokcie. Gdy skończyłam ręce, wzięłam się za nogi.

niedziela, 22 września 2013

Wszystkim nam brakuje zeza.

- Zakochałam się.

Słowa Zośki lat 75 wstrząsnęły wszystkimi wiernymi stojącymi przed wejściem do kościoła pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. Akurat miałyśmy wejść z Kunią lat 90 po schodach na sumę, gdy miłość dotarła do naszych uszu jeszcze przed rozpoczęciem mszy świętej.

- Serwacy... – Zofia odpowiedziała na nasze nieme zapytanie. – To Serwuś podbił moje serce.
- Zimny ogrodnik? O tej porze roku? – westchnęłam pod nosem.
- A co z Bonifacym lat 74? – spytała wścibska jak zwykle Ludwinia lat 68. – Wahałaś się między nim a Pankracym lat 69. Zostawiłaś ich obu? Dla jakiegoś Serwusia lat 78? Zocha, ty zupełnie zwariowałaś!
- Serwuś był z nich najbardziej na dystans – wyznała Zośka. – Nic nie poradzę, że kocham zimnych drani.
- Ty Zośka też jesteś zimna – zauważyła Kunia.
- Ale rozpalam się przy zimnych ogniach!
- Wiem, czego nam brakuje – oznajmiłam.
- Hę? – wtrącił się niekulturalnie hęchający AK-owiec lat 97.
- Kiedy spojrzysz na byle łachudrę trzeźwym okiem, to od razu twoje uczucie się ostudza. Miłość wymaga wady wzroku.
- To po jaką cholerkę ja noszę soczewki! – zamyśliła się Leokadia lat 68. – Jeżeli w okularach uniknę tanich podrywaczy-naciągaczy...
- Czyli ja mam zeza? – przestraszyła się Zosia. – I nie potrafię spojrzeć prawdzie prosto w oczy?
- Nie przejmuj się, złota – uspokoiłam zakochaną sąsiadkę. – Wszystkim nam brakuje zeza.
- Jak to?
- Już po kilku dniach obserwacji rzeczywistości trzeźwym okiem każdemu chce się przejrzeć w krzywych lustrach. To normalne. Ludzie już od kołyski chcą mieć zeza.
- Obraz z butelek jest zakrzywiony – przyznał mi rację Władek. – Ja lubię zielone szkło, ale większość chłopaków z Wildy spoziera w brązowe opakowania.
- Nie czas na rozmowy o piciu taniego piwa! – żachnęłam się.
- Wam też, chłopacy, brakuje zeza? – to pytanie Zosia skierowała do powstańca i stojącego obok niego Binia lat 66.
- Ja nie jestem zimny jak Bonifacy czy Pankracy – odpowiedział ostrożnie mój druh.
- Nie do mnie to pytanie – zdenerwował się Binio. – Ja jestem ciepły! O, wikary nam macha ręką! Czas na mszę!

I udałyśmy się za ciepłym Biniem na sumę. I już po chwili dotarły do nas z ambony słowa pełne miłości. Wikary zdziwił się, gdy spojrzałyśmy na niego zezowato.